Strona główna   Spis treści 

ZB nr 18(120)/98, 16-30.9.98
WSTĘPNIAK



KRAKÓW: NO I PO WYBORACH

Krakowski Komitet Wyborczy Zieloni dostał 0,86% głosów w wyborach samorządowych. To bardzo mało - ale przynajmniej dokładnie wiemy, na jakie poparcie naprawdę możemy liczyć. Przed nami bardzo długa droga. Na szczęście już nią idziemy. Najważniejszy, pierwszy krok jest już za nami.

Już wiemy, jakie błędy popełniliśmy i jakich możliwości nie wykorzystaliśmy. Ale też po raz pierwszy udało się nam pod szyldem Zielonych zgrupować blisko 60 osób z bardzo różnych środowisk. To ogromny potencjał i zupełnie nowa jakość - tym bardziej, że tajemnicą poliszynela były mające miejsce jeszcze rok temu kompletnie nieproduktywne, paraliżujące wszystko swary w gronie tzw. "krakowskich ekologów".

Naszą największą krakowską bolączką był brak lokalnych działaczy i liderów. Kraków jest znanym ogólnopolskim ośrodkiem Zielonych (albo, jak chce p. Marcin Święcicki, znany polityk warszawskiej Unii Wolności, "pseudoekologów"), ale nasza aktywność pod Wawelem ograniczała się w zasadzie do ścieżek rowerowych i walki z dwoma z czterech planowanych tras mostowych. Trzeba uczciwie przyznać, że większość z nas nie jest w żaden sposób zakorzeniona w życiu społecznym miasta. Dlatego dla potencjalnego masowego wyborcy zapewne nadal jesteśmy bardziej gośćmi z innej planety, niż wiarygodnym reprezentantem w Radzie Miasta.

Aby zapracować na więcej głosów za 4 lata, musimy już teraz zaangażować się w dalszą pracę u podstaw. Nie może być tak, że tylko jedna osoba prowadzi regularne spotkania w liceach czy tak, że tylko 2-3 te same osoby chodzą na spotkania w najodleglejszych zakątkach miasta. Nie może być tak, że w mediach funkcjonują tylko te same (jedna-dwie) twarze. Brakuje nam zaplecza, działaczy "drugiego rzutu". Nie może być tak, że 5 liderów robi wszystko naraz (nie mówiąc o tym, że nasza praca w FWIE akurat ostatnio nie daje nam żadnych korzyści finansowych - sponsorzy lubią przelewać pieniądze w sobie tylko znanych momentach i pensji nie widać miesiącami).

Co prawda dostaliśmy wspaniałe wsparcie ze strony braci Kędrynów, którzy przygotowali za darmo nasze plakaty, ale już akcja plakatowa przebiegała słabo. Tzw. krakowscy anarchiści, korzystający z ekologicznego lokalu przy ul. Sławkowskiej i co pewien czas uczestniczący w tajemniczych zjazdach Federacji Anarchistycznej, na prośbę o pomoc odpowiedzieli wbitym w sufit wzrokiem, niczym licealiści odpytywani przez nauczyciela. Podobnie zachowało się kilku działaczy, przekonanych, że "prowadzenie kampanii" to pisanie artykułów do ZB.

Tym większym sukcesem było więc wciągnięcie do działania ludzi z zewnątrz. Jeździliśmy nocą starym, pyrkającym Trabantem z kubełkiem kleju, rozśmieszając konkurencyjne komitety, których kampanie wyborcze - billboardy, płatny czas antenowy i płatne ogłoszenia - musiały kosztować co najmniej kilkaset tysięcy złotych. Ci nowi ludzie - w różnym zresztą wieku - deklarują teraz chęć przystąpienia do Federacji Zielonych. Równie optymistycznie zapowiada się współpraca z kandydatami innych komitetów, których poznaliśmy w trakcie kampanii.

No i wreszcie wnioski "techniczne": stosunkowo tanie jest rozsyłanie ulotek pocztą, jako tzw. przesyłki bezadresowe (1 000 sztuk - 60 zł). Za kilka tysięcy złotych można w ten sposób dotrzeć do wszystkich gospodarstw domowych Krakowa - a jeśli wymyślimy ulotkę, którą można powiesić na ścianie, to będzie rewelacyjnie… Trzeba to jednak zrobić na kilka tygodni przed wyborami, aby nie zginąć w kilogramach takiej "junk mail", rozsyłanej przez inne komitety.

Wydaje się, że osobiste plakaty (mój trafił na okładkę ZB…) należy zastąpić jednym, ogólnym - promującym całe ugrupowanie i jego program. Natomiast szczególnie ważne jest chodzenie w godzinach obiadowo-popołudniowych "od drzwi do drzwi", osobista rozmowa z mieszkańcami i rozdawanie swoich ulotek-wizytówek. Bardzo fajne okazało się rozdawanie ulotek w autobusach, ale to - zdaje się - zależy od specyfiki danej linii.

Nie wiemy jeszcze, jaki rezultat osiągnęło w Warszawie "Przyjazne Miasto", w którym startowali ludzie z Federacji Zielonych. Myślę, że Staszek Biega też podzieli się uwagami o naszych kampaniach. Jedno jest pewne: polskie wybory samorządowe '98 to koncert partyjności i plebiscyt wielkich ugrupowań. W Krakowie AWS, UW, SLD, Ojczyzna (i poniżej progu 5% UP) miały identyczne wyniki, jak w wyborach parlamentarnych rok temu.

W Krakowie mieliśmy konkurencję 10 innych komitetów wyborczych - tylko 4 przekroczyły wymagany próg. Co ciekawe, namolnie popierany przez RMF FM i tajemniczych, acz ewidentnie bogatych sponsorów "Otwarty Kraków OK" dostał raptem 2% głosów. Dużo głosów - więcej niż Zieloni - uzyskały komitety wyborcze lokatorów, co było do przewidzenia ze względu na grożące w bardzo licznych w Krakowie prywatnych kamienicach dramatyczne podwyżki czynszów.

Tak wyglądała nasza polityczna eskapada. Ciąg dalszy nastąpi.

Marcin Hyła

PS

1998 rok to dziwny czas: najpierw Św. Anna, potem wybory samorządowe, jeszcze czeka nas niezła jazda z olimpiadą. Jak na razie dostajemy w tyłek, ale… jak boli, to znaczy, że żyjemy. Bo jeszcze niedawno nas nie było.

"Punkt Zwrotny" numery 1/97 i 1/98 są w Internecie na stronach:

gemini.most.org.pl/pz/ 
oraz 
friko6.onet.pl/wl/punktzw/

Olaf Swolkień

  


ZB nr 18(120)/98, 16-30.9.98


Początek strony