Rewolucjoniści czy konserwatyści?
Niemieccy Zieloni weszli w życie polityczne z hasłem "Nie jesteśmy na prawo, nie jesteśmy na lewo, tylko z przodu". Jeżeli jednak wniknąć w programy wyborcze Zielonych, może okazać się, że w rzeczywistości są oni "z tyłu". Nie ma w tym specjalnej sprzeczności, ponieważ czasami ariergarda staje się awangardą. Wystarczy przypatrzeć się ideologiom ruchów ekologicznych, aby przy całym ich zróżnicowaniu spostrzec, że ich cechą wspólną jest - paradoksalnie - swoista odmiana konserwatyzmu.
Dziedzictwo pokoleniowe sprawia, że zieloni najczęściej bywają kojarzeni z lewicą. Nowoczesny ruch ekologiczny narodził się bowiem wraz z falą kontestacji, która ogarnęła Europę i Stany Zjednoczone pod koniec lat 70. Pokolenie, które zostało ukształtowane przez tamte wydarzenia, było nieufne wobec establishmentu i tradycyjnych autorytetów, kosmopolityczne i pacyfistyczne. Wszystko to powodowało, iż bliżej było mu do lewego skrzydła sceny politycznej. Znacznie głębszymi podstawami definiującymi ruch były jednak: obawa przed tempem zmian zachodzących we współczesnym świecie, niewiara w efektywność aparatu państwowego, przywiązanie do przedindustrialnych wartości (takich, jak np. ziemia), pokładanie zaufania raczej w silnych lokalnych społecznościach, niż w ponadnarodowych instytucjach. Rezultatem takiego nastawienia są obecne alianse zielonych z euro- i liberosceptykami.
Ruch ekologiczny, w szerokim tego słowa znaczeniu, jest skupiony przede wszystkim na rozwiązywaniu doraźnych problemów, co utrudnia mu zbudowanie spójnej wizji przyszłości. Można jednak wyróżnić w nim kilka głównych nurtów, których wyznacznikami są proponowane rozwiązania problemów ekologicznych, społecznych, ekonomicznych i politycznych, przed którymi stanęła współczesna cywilizacja. Pierwszym przesłaniem pojawiającym się praktycznie w każdym z tych nurtów jest zalecenie: "ZWOLNIĆ!". Ekspotencjalny wzrost, którego jesteśmy świadkami od początków rewolucji przemysłowej, wzrost produkcji, konsumpcji, zużycia zasobów naturalnych, przyrostu ludności Ziemi nie może trwać w nieskończoność. Nie ma jednak zgodności co do tego, jak głębokie powinny być zmiany, czy powinny zachodzić raczej ewolucyjnie czy rewolucyjnie oraz przede wszystkim - czy obecny system oparty na liberalizmie i gospodarce rynkowej jest w ogóle zdolny do takiej reformy.
W 1972 r. naukowcy zgromadzeni wokół bardzo poważnej instytucji - Klubu Rzymskiego opublikowali raport pt. Granice wzrostu. Zespół pod kierownictwem Dennisa Meadowsa przewidywał szybkie wyczerpanie się zasobów naturalnych, zmniejszenie produkcji żywności i gwałtowny spadek liczebności populacji. Podobnie mroczne przepowiednie snuł Worldwatch Institute z Lesterem Brownem na czele. Według obu zespołów, prawa jednostki powinny zostać poświęcone w imię wyższego celu, jakim miało być ratowanie całej populacji. Motorem zmian miały być gremia naukowców na całym świecie wskazujące drogę w przyszłość. Zarówno ostrzeżenia Klubu Rzymskiego, jak i Worldwatch Institute wzbudziły olbrzymi odzew na całym świecie. Na szczęście dla nas, większość prognoz okazała się całkowicie chybiona W 1973 r. Lester Brown twierdził np., że światowa produkcja żywności w krótkim czasie ulegnie załamaniu z powodu erozji i wyjałowienia gleb. Tymczasem od r. 1961 ludność Ziemi się podwoiła, ale produkcja żywności wzrastała jeszcze szybciej, dzięki czemu obecnie na głowę mieszkańca jest ona o 20% wyższa niż 37 lat temu. O 27% zwiększyła się także liczba kalorii konsumowanych przez ludność Trzeciego Świata. Nietrafność kasandrycznych przepowiedni osłabiła wymowę Granic wzrostu. W wydanej parę lat później książce Poza granice wzrostu Meadows wraz z zespołem unikają podawania dokładnych dat i liczb. Nowa konkluzja głosi, iż nawet jeżeli sytuacja przedstawia się lepiej niż prognozowano, to nasuwającą się analogią jest nabierający prędkości samochód, w którym też możemy czuć się dobrze - aż do chwili, kiedy uderzy on w mur.
Może nawet bardziej radykalne podejście reprezentuje nurt zwany "ekologią głęboką". Terminu tego użył po raz pierwszy znany norweski filozof Arne Naess w 1972 r. Naess uważa, że nie rozwiąże się problemów ekologicznych na płytkim poziomie (zajmując się skutkami), lecz należy zadawać głębokie pytania o prawdziwe przyczyny kryzysu. Oznacza to, że bez radykalnych zmian na poziomie politycznym, społecznym, ekonomicznym i kulturowym nie uda się powstrzymać procesu, który nazywany bywa katastrofą ekologiczną. Zmiany te miałby zostać osiągnięte przez gwałtowną zmianę obecnie obowiązującego antropocentrycznego paradygmatu, na nowy - holistyczny. Słabością ekologii głębokiej, podobnie jak ruchu ekologii społecznej, której głównym propagatorem jest Murray Bookchin, jest mała skuteczność i brak realnej wizji, w jaki sposób założenia ekologii głębokiej lub ekologii społecznej miałyby zostać wcielone w życie w dającej się przewidzieć przyszłości.
Pomiędzy elitarystycznymi naukowcami a idealistycznymi ekologami głębokimi rozciąga się szerokie spektrum reformatorów pokładających zaufanie w idei rozwoju zrównoważonego. Według reformatorów, innowacyjność wpisana w system gospodarki rynkowej, pomimo wszystkich jego ograniczeń, sprawia, że jest on w stanie stawić czoła większości zagrożeń dla ludzkości, których sam jest sprawcą. Pytaniem jest jednak cena, za jaką to czyni. Przykładem może być wyczerpywanie się surowców energetycznych. Jeżeli w ciągu najbliższych dziesięcioleci staniemy w obliczu kryzysu energetycznego, jesteśmy w stanie wybudować w krótkim czasie setki elektrowni atomowych pokrywających braki energetyczne przez następne 200 lub więcej lat. Nastąpi to jednak kosztem większej liczby wypadków, olbrzymich nakładów i dalszego spustoszenia w środowisku. Reformatorzy przedstawiają alternatywę w postaci minimalizowania zapotrzebowania na energię i źródeł opartych o zasoby odnawialne, która już istnieje i jest ekonomicznie opłacalna. Czy jednak możliwe jest zreformowanie systemu w takim stopniu, by można było wybrać tę drugą opcję? Jak głębokie powinny być zmiany i na ile zmienią one nasz sposób życia? System wolnorynkowy (a raczej pseudowolnorynkowy, mając na względzie klasyczną definicję wolnego rynku) jest bardzo poważnym przeciwnikiem, który potrafi neutralizować swoich oponentów poprzez ich częściową asymilację. Przykładem może być budowanie "zielonego wizerunku" przez firmy, które do tej pory znane były raczej z niszczenia środowiska. Rosnąca świadomość konsumentów wymusza etykietowanie produktów jako przyjaznych dla środowiska, bez wskazywania na prawdziwy problem, jakim jest nadmierna konsumpcja sama w sobie. Kolejnym przykładem może być nagłośnione "Sprzątanie Świata", sponsorowane przez firmy, które same powinny po sobie sprzątać. Także odmienianie "zrównoważonego rozwoju" przez wszystkie przypadki, pozbawiło ten termin głębszego znaczenia. Pomimo że opcja reformatorska jest najbardziej realistyczna, bez wsparcia ze strony "radykałów" reformatorzy bardzo łatwo mogą wpaść w pułapkę zmian, które zapewnią prowadzenie "biznesu-jak-co-dzień".
Głębokie zmiany są konieczne, lecz miejmy nadzieję, iż odbędą się one bez poświęcania prawa do wyboru i wolności jednostki. Z drugiej strony - wiara, iż możemy zatrzymać z systemu liberalno-demokratycznego wszystko, co najlepsze, pozbywając się jednocześnie tego, co najgorsze, może się okazać idealizmem dorównującym idealizmowi "radykałów"
Obecny model ekonomiczno-polityczny jest na tyle elastyczny, iż prawdopodobnie po kilku kosmetycznych zmianach, niewnikających w jego strukturę, jest w stanie zapewnić nam przetrwanie przez następne kilka lub kilkanaście pokoleń we względnym dobrobycie. Nie stoimy w obliczu katastrofy, która spowoduje zniknięcie ludzkości z powierzchni Ziemi, być może uda się nam nawet uniknąć przepowiadanych przez Meadowsa i współpracowników gwałtownych redukcji populacji. Jednak równie ważnym zagadnieniem, jak przetrwanie, jest jakość życia, które będziemy wieść i wizja świata, w którym chcielibyśmy żyć. Bez radykalnych reform nie tylko w sferze gospodarki, ale przede wszystkim wartości, nie zdołamy zatrzymać degradacji środowiska, a wiele zmian stanie się nieodwracalnymi, niezależnie od tego, jak mądre okażą się przyszłe pokolenia W tym kontekście problemy podnoszone prze zielonych nie są wcale banalne, a ich czasami histeryczny ton ma zwrócić uwagę, że w coraz szybciej pędzącym świecie coraz rzadziej zastanawiamy się, dokąd właściwie my wszyscy tak pędzimy?
Tomasz Perkowski
Ł
Tekst pierwotnie miał się ukazać w piśmie "Nowe Państwo".UZUPEŁNIENIE
Tłumaczenie Jarka Tomasiewicza - Elwin Fairburn Tolkien czyli "mitologia dla Anglii" - wzmiankowane w przypisie do tekstu Remigiusza Okraski J. R. R. Tolkien wobec triumfu cywilizacji przemysłowej [w:] ZB nr 17(119)/98, ss.62-66, było drukowane także w "Nowej Fantastyce" nr 9/94.
(red.)
rys. Jarek Gach