UDERZaNIE w stół nożycami
Wszyscy zapewne wiemy, jak wygląda, a większość z nas zapewne orientuje się nawet, do czego służy sekator. Jego kształt i postać warto sobie przywołać i wyobrazić, podejmując wątek badań, dociekań i refleksji nad istniejącymi sektami. W pierwszym rzędzie pragnę pogratulować ZB wpisania na ich listę, a następnie dołączyć kilka opinii i poglądów, do tego, co napisali Robert Surma i Marek Styczyński w ZB nr 17(119)98,*) jak przystało na specjalistę.
Pracownia Etnozofii, której działem sondaży i analiz kieruję od niepamiętnych czasów, poczytuje sobie za zaszczyt, powód do chwały i dumy współpracę z Instytutem Przemiany Czasu w Przestrzeń, wyrażając wdzięczność Instytutowi za udostępnienie swego adresu kontaktom Pracowni. Notabene w bieżącym sezonie skróciliśmy tytularną formułę do prostej wizytówki:
Pracownia - Instytut
I zapraszamy do korespondencji, wymiany doświadczeń i informacji na każdy z absorbujących uwagę i pochłaniających myśli tematów. Również na temat: co jest, a czego nie ma. Bo z jednej strony "sekty" istnieją tak, jak istnieje "sekator", choć nie istnieje już rapowy zespół z Jawora, który tak właśnie się nazwał. Z drugiej - jednak nie każdy musi mieć z nimi do czynienia, bo na wzajemny kontakt nie jesteśmy nieodwracalnie i nieodwołalnie skazani, mając rozum i wolę, możność i potencjał. A gdy komuś nie staje tego? No cóż, może ma problem. Lecz przecież niekoniecznie.
Czy w dzieciństwie marzyłem o założeniu sekty? Tego nie wiem i nie pamiętam. Wiem natomiast, i chyba od zawsze wiedziałem, że każde zgromadzenie, przyciągające i skupiające uwagę, z punktu widzenia systemu jest niebezpieczne. Henryk Waniek w książce Hermes w Górach Śląskich przytacza notatkę ze "Sztandaru Młodych" (nie wiem, czy wychodzi do tej pory, jak inne codzienne gazety, lecz wiem, że zamieścił też w różnym czasie kilka notatek o działalności naszej grupy), w której żurnalista donosił, że na stokach góry w okresie letnim odbywają się nieformalne zgromadzenia hippisowskiej młodzieży. Notatce towarzyszył apel do legalnych organizacji - może MO, może ZMS - aby roztoczyły opiekę nad bezpańskim fenomenem. Notatka pochodzi zapewne z przełomu lat 60. i 70., zaś ideologia hippisów pełna była ekologii - czytamy w następnym zdaniu opisu. Jako kiedyś tak i dzisiaj istnieją "nagonki", bo jest to typowy temat na sezon ogórkowy, ale nie tylko. W kulturalno-społecznej prasie minionego czasu dość popularny był zwyczaj polemiki z wydawnictwami paryskiej "Kultury", dostępnymi tylko dla tych, którzy mogli i potrafili ujawnić wybrane zagadnienia zakazanych tu publikacji. Można więc mniemać, że tradycja poglądów i opinii fragmentarycznych i szczątkowych wrosła na trwałe w tutejszy zwyczaj publicystyczny. Idealny wręcz przykład stanowi tu to, co pisze Marek Styczyński. Już sam tytuł odwołuje się do ograniczonej wyobraźni. Ciąg skojarzeń opartych na pojęciach "demon" - "faszyzm" - "sekta" raczej odstręcza niż zachęca do wnikania w problem. Marek poczuł się dotknięty wpisaniem "Pracowni na Rzecz Wszystkich Istot" na listę sekt, właściwie nie wyjaśniając dlaczego. Lista owa oparta jest na "badaniach", które stanowią poznawcze techniki i metody, naturalne dla socjologii. Na jesieni ubiegłego roku gościliśmy w Wolimierzu ekipę socjologów z Torunia i z Łodzi. Jeden profesor, para asystentów i grupa adeptów - studentów, którzy w ramach zawodowej praktyki przeprowadzali ankiety, zarabiając przy rym po parę groszy od każdej. Mieszkali z nami, rozmawiali, zadawali pytania, jak to zwykle bywa między ludźmi. Obiecali nawet przesłać wyniki i opracowania. No cóż, wiemy jak to bywa z obietnicami. Humani cunctos a me alienum esse puto - jak mawiali starożytni, powtarzając za poetą. Może zamiast do nas wyniki te trafiły na UJ? Trudno dociec. Bo może dotyczyły zupełnie innego tematu? Fakt pozostaje faktem, że obecność badaczy nie zakłócała codziennego życia wsi. W ankietach uczestniczyli tylko ci, którzy byli życzliwi młodym, gdyż oni sami deklarowali, że tyle ich obchodzą nasze poglądy i postawy, co informacje w dzienniku radiowym lub obrazy w telewizji. W ankietach uczestniczył zespół teatru, goście Stacji, sąsiedzi i wieśniacy, a każdy wyrażał własne przekonanie, bo takie właśnie jest założenie każdego socjologicznego badania, że odpowiada się prawdziwie i szczerze. A niechęć do uczestnictwa w całym tym pomyśle nie oznacza automatycznie jego negowania. Tyle mogę ogólnie powiedzieć o kryteriach i metodach badań, jakie podejmuje socjologia i dziwię się Markowi, że o to pyta, jako człowiek wykształcony i ukształtowany przecież humanista. A swoją drogą warto dodać, że współcześnie w wielu krajach socjologia sama w sobie nie jest już nauką, lecz zaledwie techniką czy metodą poznawczą takich dyscyplin badawczych, jak etnografia i antropologia, a jej robocze hipotezy niejednokrotnie stanowią podstawę działalności reklamy.
Tak oto doszliśmy do tytułowego tematu, a pytanie jest takie: co wniósł faszyzm do globalnej kultury współczesnego świata? Właśnie reklamę. W pomysłach doktora Goebbelsa było i religijne posłannictwo i wiara w czary i gusła i propozycja rozwoju telewizji i magia radia i podróże bez paszportu, czyli to wszystko, co spotykamy dzisiaj, a nawet jeszcze więcej. Wszak był i w Tybecie w poszukiwaniu cudownej energii, która miała stanowić napęd Wunderwaffe. Odpowiedź na pytanie o połączenia nie polega na zaprzeczeniach ani na abstrakcyjnych i mało dowcipnych sugestiach, typu: "do czego służą te zwierzęta". Nikt przecież nie organizuje wyprawy w Tybet śladami doktora Goebbelsa. Lecz trudno wykluczyć, że niebawem tak właśnie będą reklamowane inspiracje i orientalne fascynacje. Może w tym chcesz być pierwszy, Marku? Bo tylko Ty znasz prawdziwego demona krążącego po Polsce. Nikt więcej. Badacze badają się sami, wymieniają się wiedzą, metodami i technikami, a innym przekazują wiedzę o sobie w postaci prawd oczywistych bądź anegdoty. Wykorzystują też w argumentacji elitarne metody scholastyczne, które nieobce są i Tobie. Lecz czy jesteś badaczem? I czy będąc rektorem szkoły bądź uczelni, kwestionowałbyś prace swoich podopiecznych? Czy może firmował porządek znany tylko Tobie i jego wyobrażone owoce? Bez pasji, które nazywasz mętnymi, do dziś siedzielibyśmy na drzewie. Lecz ponieważ jest nas coraz więcej - niektórzy muszą spadać na ziemię, by zebrać garść monet, nie sięgając po gwiazdy na niebie.
I na koniec kwestia "demona". Jest to spauperyzowana forma słowa dajmonion, oznaczającego "demiurga", czyli "twórcę". W jednym ze słowników, jakie znalazłem na Bożej Górze, w domu Tatiany Besson przeczytałem, że jest to "dawca form", "duch" i "istnienie". Są różne mity, legendy, opowieści i bajki na ten temat. W Karkonoszach znany był pod imieniem Rzepióra. I podobno jest jednym z ostatnich demonów zamieszkujących Ziemię. Lecz chyba nie o Niego Ci chodzi. Z tekstu można bowiem wywnioskować, że jesteś wyznawcą Mamona, który jednak nie do końca odbył swą inicjację. Kto bowiem finansuje ośrodki badawcze? Ci, których interesują badania. Oraz Ci, których nic nie interesuje. We współczesnym państwie każdy obywatel sam dysponuje swoim podatkiem. Kiedyś płacił na Kościół dziesięcinę w zamian za opiekę, której sam ani nie obejmował rozumem, ani nie kojarzył. Dziś skłonni jesteśmy tak właśnie myśleć o mafii. To jeszcze jedna, nie uwzględniana w badaniach sekta. Nie wiemy, kto finansuje działania ośrodków badawczych, lecz jeśli kogoś to naprawdę interesuje, to jakie są przeszkody, aby się dowiedzieć? Chyba tylko czas i miejsce, w którym się jest oraz osobiste zaaferowanie i pasje. Nie każdy przecież jest i nie każdy musi być badaczem. Każdy natomiast może, jeśli tylko ma taką potrzebę i znajdzie siłę, napisać i powiedzieć, co zechce. Każdy bowiem sam i przede wszystkim dla siebie określa własną przynależność. Ci, którzy do niczego nie przynależą - działają jako sekator. Tak więc, z istoty i etymologii są sektą. Co bowiem łączy dwie jednostki z trzecią, czwartą i kolejną? Osoby i ich funkcje społeczne na przykład. Również te, które w przyszłości pełnić będą. Lecz niewielu przejdzie do legendy jako twórcy sekty bądź też założyciele nowych ruchów. Z pracy wynika tyle dobrego co i złego. A przecież mamy coraz więcej i coraz lepiej wykształconych profesjonalistów i fachowców. Kategorie ilościowe stanowią wprawdzie dość istotny dziś powód do zazdrości, lecz wszyscy jesteśmy sektami, o ile nie działamy sami. A wielkie instytucje i systemy są dla tych, którzy są samotni i nie mogąc sobie dać z tym rady, stają się trybikami, numerami i tak dalej. Czy można mieć im to za złe? Czy wynika z tego coś dobrego? Nie wiem. Mamy bowiem różne kultury i cywilizacje i oddawać się możemy różnym pasjom i fascynacjom, które podlegają ocenie przez nie rozumiejącego. Jestem więc sektą - i co z tego? To, że Ty nie jesteś, ma przecież takie same konsekwencje. A między nas i tak może zawsze niespodziewanie wkroczyć demon interpretacji. Że ja na Twoim miejscu zrobiłbym coś zupełnie innego - to chyba oczywistość. Taka sama, jak to, że nadeszły czasy, kiedy nikomu już niczego nie trzeba tłumaczyć, bo niemal każde dziecko wie lepiej, jak było, jak jest i jak będzie. I to ich marzenia będą się spełniać albo i nie.
I na koniec anegdota. Jemiołka, po przeczytaniu artykułu w "Polityce", tak skomentowała zamieszczoną w nim listę: Przecież nic takiego jak Instytut Przemiany Czasu w Przestrzeń nie istnieje. To tylko jedno z wielu określeń TEATRU - a tych jest wiele. Lecz, czy wchodząc w przestrzeń teatru, każdy od razu wkracza na scenę? To, co dla jednych jest miejscem realnym - dla innych stanowi obszar fantazji. I na tym właśnie polega koegzystencja sztuk, narodów i sekt.
Sławomir Gołaszewski
*) Marek Styczyński, Demon sekt czy demon faszyzmu [w:] ZB nr 17(119)/98, s.36; oraz Robert Surma, Jak walczyć ze świętą inkwizycją? [w:] jw., s.37.