W obronie ekstremizmu
Jako że nikt nie stanie w obronie ekstremizmu, muszę ja to zrobić. Inaczej ktoś mógłby odnieść wrażenie, że panuje wśród ekologów całkowita jednomyślność i że już się nam, nie daj Boże, narodziła Polska Zjednoczona Partia Zielonych. Mam nadzieję, że towarzysze nie będą mi mieli za złe poniższego tekstu.
Czy skrajne akcje bezpośrednie przyn
oszą jakieś wymierne i pozytywne skutki? Oczywiście, nikt się o tym nie dowie, no bo przecież nikt nie będzie opisywał swojej skrajnej akcji na łamach biuletynów ekologicznych. Życie mu jeszcze miłe! Stąd ktoś mógłby odnieść wrażenie (i rzeczywiście wielu takie wrażenie odnosi), iż tylko szerzenie ewangelii dobroci wśród ekologów jest popularne i że tylko ono przynosi jakieś tam sukcesy. Tymczasem sukcesy akcji bezpośrednich nigdy nie staną się sprawą publiczną, a to dlatego, iż poszkodowani utrudniają dostęp do informacji (mogłoby to bowiem kogoś innego zachęcić do podobnych działań) lub sami nie wiedzą, że ich klęska gospodarcza została spowodowana przez akcję bezpośrednią (np. dziwnym zbiegiem okoliczności w produktach zwierzęcych znalazła się salmonella itp.). Poza tym reklamowanie akcji bezpośrednich jest niezgodne z prawem (choć są też akcje bezpośrednie zgodne z prawem i... umówmy się, że o nich będę tu pisał).Dobrze, że zdążyliśmy już ustalić, co
oznacza słowo "radykalny" i że jest to coś innego niż "ekstremalny". Wielu ekologów chętnie przyznaje się do tego pierwszego i broni się wszelkimi sposobami przed drugim. Jednym z argumentów, jaki wysuwają, jest utrzymanie dobrego wizerunku swojej organizacji i poparcie społeczeństwa. Choć demokratą nie jestem, to przyznam, że jest to argument ważki; społeczne poparcie jest nieodzowne... w dzisiejszej cywilizacji! Warto jednak pamiętać o trzech sprawach:Nie byłoby tej całej "miłości bez wz
ajemności", gdyby ekolodzy porzucili demokratyczne paradygmaty, gdyby zrozumieli, że społeczeństwo nigdy nie będzie sprzyjać ich działaniom, że zawsze mogą liczyć tylko na siebie i że zawsze muszą liczyć się z oporem społecznym. Jednym słowem, że zawsze będą ekstremistami, jeśli chcą ekologię uprawiać w jej głębokim sensie. Być może jest to dla niektórych szok: brak matczynej miłości społeczeństwa - dlatego trzeba tu męstwa, dojrzałości i odwagi. Kryzys tego świata nie polega na tym, że jest on przesycony męską dominacją, lecz na tym, że jest on przesycony dominacją eunuchów. Dlatego często zamiast powiedzieć - "boję się", mówi się - "nie jestem ekstremistą". Jeśli nawet nie mamy tyle odwagi, aby wykonać ryzykowną akcję bezpośrednią (nawet z narażeniem życia), to przynajmniej poważajmy tych, którzy się na to zdobyli. Oni naprawdę nie uprawiają fast ecology; oni rzeczywiście robią to dla innych istot, które są uwięzione i mogą liczyć tylko na nich. Jest to prostolinijność inspirowana nauką Buddy: jeśli widzę kogoś cierpiącego - pomagam mu. Jest to naturalny odruch serca. Niestety, nasza europejska mentalność domaga się analizy każdego czynu: co powiedzą o tym ludzie..., co za to grozi..., jaka będzie pogoda... a liczy się przecież człowiek, przecież Jezus kazał kochać każdego bliźniego. Owszem, można zdobyć poparcie społeczne, ale za cenę spłycenia ekologii. Im bardziej nasza ekologia będzie spłycona, tym większą liczbę zwolenników zyska. Nie wiem, jak innym, ale mnie nie o to chodzi.Ach, kocham społeczeństwo! Muszę być bardzo grzeczny, aby mnie polubiło i - broń Boże - żeby nie dało mi klapsa w pupę lub nie pociągnęło za uszko!
Robert Surma
*) Por.: Robert Surma, O ekologii, biznesie i Karolu Marksie [w:] ZB nr 8(110)/98, ss.64-65.
Prawa człowieka a Amnesty International
Od początku roku 1998 donosiłem członkom Amnesty International o łamaniu praw człowieka w Polsce (choć to przecież oni z racji swoich obowiązków powinni łamanie tych praw monitorować i napiętnować; nie ja!). Łamanie praw człowieka było związane z represjami wobec osób odżywiających się dietą wegetariańską i wobec osób o wyznaniu innym niż katolickie. Fakty były dostępne w ogólnopolskiej prasie, telewizji i radio. Coroczny raport AI z roku 1997 nic nie wspominał o tych faktach, choć wyraŸnie wskazywał na nie raport Amerykańskiego Departamentu Stanu. Jednak William Shulz, będąc w Polsce, uparcie twierdził, iż w Polsce przestrzega się praw człowieka.
Moje zaufanie do tej organizacji zosta
ło podważone, ale zawsze staram się unikać pochopnych wniosków. Myślałem, że może rzeczywiście nikt z AI tych incydentów nie zauważył i z tego powodu żyją w błogiej nieświadomości? Dlatego informowałem o tych faktach przez cały 1998 rok! W ZB stwierdziłem: Czekam z niecierpliwością na coroczny raport AI w sprawie łamania praw człowieka na świecie. Będzie to test wiarygodności dla władz AI.1) No i doczekałem się! Wprawdzie AI wspomina tam o łamaniu praw człowieka w Stanach Zjednoczonych,2) co było związane z postępowaniem policji amerykańskiej, ale nic tam nie ma o prześladowaniach religijnych w Niemczech, a szczególnie w Polsce. Polska nadal jest rajem na Ziemi, gdzie przestrzega się praw człowieka. I znów inna poważna instytucja nie zgadza się z raportem AI, bo - jak podały Wiadomości z 30.10.98 - Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu orzekł w swoim corocznym raporcie, iż w Polsce zostały złamane prawa człowieka co najmniej dwa razy. Sprawa dotyczyła przeciągających się "w nieskończoność" procesów sądowych. I wprawdzie w porównaniu z prześladowaniami za poglądy jest to "pikuś", to jednak zawsze coś!No cóż, moja teza jest taka: Amnesty International to organizacja mająca ścisłe powiązania z Kościołem katolickim i międzynarodowymi korporacjami, które mają nadzieję zdobyć sobie miliard nowych wyznawców i miliard nowych klientów na chłonnym ideologicznie i material
istycznie rynku chińskim; dlatego trzeba tam jak najszybciej wprowadzić demokrację zachodnią. Napiętnowanie praw człowieka to tylko dobry pretekst. Teza jest kontrowersyjna, nawet dla mnie samego. Ale przecież AI miała aż cały rok, aby takim domysłom zaprzeczyć! Nie skorzystała z okazji.Robert Surma
1) Robert Surma, Wolno
ść religijna w Europie zagrożona [w:] ZB nr 14(116)/98, s.67.2) Por. Przemysław Sobański, USA na liście Amnesty International
[w:] ZB nr 17(119)/98, s.74.rys. Jarek Gach
Aborcja a Mao Tse-Tung
Jest taka grupa ekologów związana z Kościołem katolickim, która walczy o prawa człowieka w Chinach i - przy okazji - w obronie życia poczętego. Jedną sprawę można bardzo łatwo powiązać z drugą, bowiem w Chinach morduje się bardzo dużo poczętych ludzi i bardzo często odbywa się to w szczególnie bestialski sposób.
Komunistyczne władze nie mają sz
acunku dla życia ludzkiego i wykonywanie aborcji (czasem przymusowych) jest częścią łamania praw człowieka, zapoczątkowanego przez obrzydliwego Mao Tse-tunga. Czy tak jest w rzeczywistości? Czy chiński komunizm jest splamiony krwią nie narodzonych dzieci?Niedawno podczas lektury całkiem nieprzyzwoitej książki Alphonse'a de S
ade Filozofia w buduarze natrafiłem na fragment, który zdaje się przeczyć takim obiegowym tezom. Podkreślić należy fakt, iż książka została napisana w 1795 r.; wiele lat wcześniej autor czytał pracę Description de la Chine napisaną przez wielkiego podróżnika pana Du Halde; książka ta została napisana oczywiście dużo wcześniej, a sama podróż do Chin odbyła się jeszcze wcześniej. Tak więc wiadomości, które przekazuje nam de Sade muszą dotyczyć XVII w. Z tych dokumentów wynika, iż porzucanie dzieci w Chinach było na porządku dziennym, a aborcję traktowano jako zwykłą czynność fizjologiczną. De Sade pisze: We wszystkich miastach Chin można znaleŸć każdego ranka niesłychaną ilość dzieci porzuconych na ulicy. O brzasku dnia zbiera się je na wóz i wrzuca się je do dołu. Często położne same uwalniają matki od nich, zanurzając je w kadziach z gotującą się wodą albo wrzucają je do rzeki. W Pekinie wkłada się je do małych koszyków z trzciny i puszcza na kanały, które codziennie są oczyszczane, a słynny podróżnik Du Halde szacuje na ponad trzydzieści tysięcy dzienną liczbę wydobytych przy każdym oczyszczaniu. W książce można także znaleźć opisy innych okrutnych zwyczajów Chińczyków.No cóż, Chińczycy w XVII w. na pewno nie byli pod wpływem filozofii Mao Tse-tunga. I tu upada kolejny mit związany z kwestią chińską. Taka jest po prostu ich natura i komunizm nie ma tu nic do rzeczy. Jeszcze raz powtórzę tezę Durkheima: bestialski rząd
jest jedynie emanacją bestialskiego społeczeństwa.Robert Surma
&
D. A. de Sade, Filozofia w buduarze, Wydawnictwo Szumacher, Kielce. Uwaga: książka nie dla grzecznych dziewczynek.rys. Jarek Gach
Od Aurelii
Od Aurelii do wszystkich, którzy odczytali pieski i kotki jako zwierzęta "gorsze",1) a szczególnie do Jana M. Szymańskiego...
Aurelia spojrzała na mnie tak w
ymownie, że zasiadłem do napisania tych kilku słów komentarza do starego tekstu.Drogi Janie, jak zwykle zgadzam się z Twoim polemicznym tekstem, no, prawie z całym! A teraz kilka słów w związku z tym, co napisałem w
Pieskach, kotkach, wilkach, jeleniach. Otóż, to nie był felieton o psach, kotach i wilkach, ale o ludziach! Wiem, że człowiek jest częścią przyrody i nie jestem zwolennikiem ani darwinizmu społecznego, ani socjobiologii. Ale zadaję sobie pytanie o fenomen antyrewolucji (wymierania gatunków wskutek działalności człowieka). Podejrzewam, że odpowiedź leży gdzieś w naszym ego, więc kiedy piszę felieton, to staram się to ego trochę podrażnić. Umówmy się, że wszelkie podziały, opinie i hierarchizowanie użyte w felietonie służą po to, żeby skuteczniej nadepnąć na odcisk, a nie dla wyrażenia Prawdy. Żeby zająć się zakamarkami duszy Homo sapiens uzurpatora, który wymyślił bajkę o dobrym wilku, bo jedzącym z ludzkiej ręki (a więc "piesku" - z całym szacunkiem dla psa) i bajkę o jedności organizacji ekologicznych sterowanych przez słuszne fundacje i ich rady wyłonione z systemu konkurencji i rynku, napisałem Pieski, kotki...A jaka jest prawda o dzikim i udomowionym życiu? Pewnie taka jak o człowieku, bo to jest nasz, ludzki problem.
Moja przyjaciółka Aurelia poprosiła, żeby pozwolić jej coś o tym powiedzieć, dlatego z
ostawiam Was z jej spojrzeniem.Janusz Korbel
1) W ZB nr 16
(118)/98, ss.1-3 zamieściłem felieton Pieski, kotki, wilki, jelenie..., z którym polemizował Jan M. Szymański w ZB nr 22(124)/98, ss.59-61 w artykule Nie wódźmy się po bezdrożach przebrzmiałych paradygmatów.2) Pisałem o tym w artykule
Socjobiologia i ekologia [w:] ZB nr 18(120)/98, ss.46-48.Leczenie kompleksów niewiedzą
Spójrzcie, co znalazłem.
Zamieszczone poniżej cytaty poch
odzą z "Dziennika Zachodniego" z 5.11.98., z artykułu Marka Świercza Ekolodzy górą?Kwintesencja całości:
Blokada budowy autostrady A-4 była ogólnopolskim tematem numer jeden przez cały kwiecień i połowę maja.
Nie narzekajmy więc, że się nie zgadzamy z tym, co o nas pisali, bo przecież wiedzieli lepiej kiedy trwała blokada.
Inny fragment:
Prokuratura w Kędzierzynie-KoŸlu (...) jej zdaniem, wszyscy zatrzymani powinni odpowiadać za czyn z art. 167 Kodeksu karnego, który mówi o zmuszaniu innych osób "przemocą, groŸbą jej użycia lub podstępem" do podjęcia lub zaniechania określonych działań.
W tej części artykułu ani słowa o ochroniarzach. Zresztą w całym tekście autor wyraźnie sugeruje, że to nasza strona była "siewcami przemocy". Inną złotą myślą autora jest wniosek, żeśmy kampanię wygrali, bo jedynie 24 z nas będzie pociągniętych do odpowi
edzialności, a i ci wykręcą się sianem (cytat dosłowny), bo dostaną kolegium zamiast więzienia.Dla informacji zainteresowanych: pan Marek Świercz działa głównie na terenie dawnego wojewód
ztwa opolskiego, z reguły dla "Dziennika Zachodniego", aczkolwiek słyszałem go już w Radiu ZET (nie należy oczywiście wyciągać z tego wniosków odnośnie całego wydawnictwa/rozgłośni, bo redaktorzy są różni). Z wiadomości nieoficjalnych - podobno "był" pod Górą Św. Anny 6.6.98 (kiedy ochroniarze rozbijali obóz). No cóż, ja go wtedy nie widziałem.***
Na zakończenie propozycja: może by tak założyć rubrykę "Perełki", "Pajacyki" albo coś w tym stylu? Z jednej strony trochę humoru nie zaszkodzi, a z dr
ugiej wiadomo potem, jak z którym dziennikarzem rozmawiać.Narciarz
NAJWAŻNIEJSZY JEST
KODEKS POSTĘPOWANIA ADMINISTRACYJNEGO
Do napisania tego tekstu skłonił mnie Jerzy Czerny i Jego wystąpienie dotyczące nowego Kodeksu karnego.*) Owszem nowy Kodeks karny ekologom może się przydać i to bardzo. Jednak najważniejsze jest prawo administracyjne.
Prawo karne odnosi się do - ujm
ując rzecz generalne - czynów zakazanych na mocy ustawy. A znaczna część działań szkodzących Matce Ziemi nie pozostaje w sprzeczności z prawem, a wręcz przeciwnie - prawo zobowiązuje organa państwa do aktywnego wspierania pewnych przedsięwzięć. Przykładem są właśnie autostrady. O wiele lepszym narzędziem do zwalczania autostrad od Kodeksu karnego jest Kodeks postępowania administracyjnego oraz ustawa o Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Są to podstawowe akty normatywne dla każdego ekologa, który chce działać przy użyciu prawa. To właśnie k.p.a. określa zasady postępowania administracyjnego, udział organizacji społecznych w tym postępowaniu oraz środki odwoławcze. O ile prawo karne odnosi się do zaistniałych faktów, to k.p.a. może pomóc w tym, aby szkodliwe dla ochrony środowiska wydarzenia nie zaistniały wcale, a przynajmniej utrudnić życie tym, którzy te problemy lekceważą. Innymi słowy, przez odpowiednie wykorzystanie przepisów administracyjnych można spowodować powstanie takiej autostrady, która nie będzie powodować śmierci opisanych w wymienionym tekście zwierząt.Piotr Szkudlarek
*) Jerzy Czerny,
Nowy Kodeks karny - nowe możliwości w walce z technokratami w obronie naszej Matki Ziemi (vademecum) [w:] ZB nr 17(119)/98, ss.4-7.POGADAJMY...
Całkowicie zgadzam się z tezami przedstawionymi przez Marcina Hyłę w ZB nr 20(122)/98.*) Do prowadzenia działalności ekologicznej są potrzebne pieniądze. I choć pieniądze państwa są wszak naszymi pieniędzmi, to dostanie ich nigdy nie będzie łatwe dla ekologów. Bo oni występują przeciwko pomysłom i działaniom urzędników, którzy tymi pieniędzmi zarządzają.
Zaproponowane zasady działania fu
nduszy ochrony środowiska wydają mi się być godne poparcia. Chciałbym jednak rozszerzyć zakres dyskusji. Co jeszcze można zrobić?Sądzę, że najbardziej efektywnym środkiem działania może być wpływ na proces legislacyjny. Oczywiście ekol
odzy są jeszcze za słabi, aby zablokować albo rozpocząć proces legislacyjny, jednak kilka zdań w tej czy innej ustawie, np. podatkowej, może poprawić sytuację ruchu ekologicznego. Jest to potencjalnie najefektowniejsze działanie, ale zarazem najtrudniejsze. Jak wiadomo, ekolodzy z Unii Wolności nie dają sobie rady z własnymi posłami. Więc co mają powiedzieć ci, którzy nie są związani z rządzącymi partiami? Dodatkowym problemem jest to, że trzeba wiedzieć, gdzie i jakie zdania dodać, a które wykreślić w projektach, które często uchwalane są bardzo szybko (jak np. ustawy podatkowe).Liczę jednak na dalszą aktywizację Biura Wspierania Lobbingu Ekologiczn
ego:Darek Szwed
Następne zagadnienie to wzajemne popieranie się. Np. Marcin Hyła pisze o Andrzeju Żwawie, który hmm... został tak jakby wykluczony z Zespołu Ekspe
rtów Ministra Ochrony Środowiska. Wszak wszyscy Redaktora Żwawę znamy, cenimy i lubimy. Zatem czy Jego osoba nie powinna uzyskać poparcia w tym zespole? Moim zdaniem - zdecydowanie tak. I to samo odnosi się do pozostałych osób z ruchu ekologicznego. Bo choć nie zawsze będą one miały ostatnie słowo w podjęciu decyzji, to jednak jest ważne, aby władza słyszała coś więcej niż tylko przytakiwania.Wspomnę w tym miejscu, że w Inte
rnecie na stronie BWLE powstaje właśnie strona z informacjami o osobach, które biorą udział w tego typu gremiach.Ostatnie zagadnienie, na któ
re pragnę zwrócić uwagę to - komu i dlaczego zależy na ochronie środowiska naturalnego. Oczywiście na niszczeniu wielu będzie zarabiać. Ale może są sojusznicy??? Czasami dochodzę do wniosku, że ekolodzy są samotni w swojej działalności. Jedyny wyjątek to działacze antyautostradowi, którzy uzyskali poparcie okolicznych chłopów.Mam nadzieje, że moje uwagi przyd
adzą się w rozpoczętej dyskusji nad wsparciem naszych działań.Piotr Szkudlarek
*) Marcin Hyła, Pogadajmy o pieniądzach
[w:] ZB nr 20(122)/98, ss.2-5.