W obronie ekstremizmu

Jako że nikt nie stanie w obronie ekstremizmu, muszę ja to zrobić. Inaczej ktoś mógłby odnieść wrażenie, że panuje wśród ekologów całkowita jednomyślność i że już się nam, nie daj Boże, narodziła Polska Zjednoczona Partia Zielonych. Mam nadzieję, że towarzysze nie będą mi mieli za złe poniższego tekstu.

Czy skrajne akcje bezpośrednie przynoszą jakieś wymierne i pozytywne skutki? Oczywiście, nikt się o tym nie dowie, no bo przecież nikt nie będzie opisywał swojej skrajnej akcji na łamach biuletynów ekologicznych. Życie mu jeszcze miłe! Stąd ktoś mógłby odnieść wrażenie (i rzeczywiście wielu takie wrażenie odnosi), iż tylko szerzenie ewangelii dobroci wśród ekologów jest popularne i że tylko ono przynosi jakieś tam sukcesy. Tymczasem sukcesy akcji bezpośrednich nigdy nie staną się sprawą publiczną, a to dlatego, iż poszkodowani utrudniają dostęp do informacji (mogłoby to bowiem kogoś innego zachęcić do podobnych działań) lub sami nie wiedzą, że ich klęska gospodarcza została spowodowana przez akcję bezpośrednią (np. dziwnym zbiegiem okoliczności w produktach zwierzęcych znalazła się salmonella itp.). Poza tym reklamowanie akcji bezpośrednich jest niezgodne z prawem (choć są też akcje bezpośrednie zgodne z prawem i... umówmy się, że o nich będę tu pisał).

Dobrze, że zdążyliśmy już ustalić, co oznacza słowo "radykalny" i że jest to coś innego niż "ekstremalny". Wielu ekologów chętnie przyznaje się do tego pierwszego i broni się wszelkimi sposobami przed drugim. Jednym z argumentów, jaki wysuwają, jest utrzymanie dobrego wizerunku swojej organizacji i poparcie społeczeństwa. Choć demokratą nie jestem, to przyznam, że jest to argument ważki; społeczne poparcie jest nieodzowne... w dzisiejszej cywilizacji! Warto jednak pamiętać o trzech sprawach:

  1. Niestety, w większości nasze działania będą niezgodne z wolą społeczną. Taka jest natura samej ekologii, ona nie lubi systemu demokratycznego. Jej cele są odmienne od kiczowatych celów społecznych. Wola społeczna jest skierowana zawsze przeciw naturze. I nawet jeśli mieszkańcy protestują przeciwko budowie gazociągu, to protestują nie z powodu umiłowania przyrody, lecz dlatego, że zaoferowano im mało pieniędzy. Jeśli protestują przeciwko spalarni i są za budową ścieżki rowerowej - to dla własnego interesu, a nie dla Ziemi, drzew i zwierząt. Czasami można wykorzystać ten egoizm ludzi, lecz częściej ich egoizm będzie się zwracał przeciwko przyrodzie. Dlatego ludzie będą (!) za olimpiadą w Zakopanem, za budową autostrad, za odstrzałem wilka, za istnieniem rzeźni, za coraz większą ilością samochodów itd. O tym, że cele demokratycznych społeczności są zawsze przeciwne celom natury, wie każdy antydemokrata. On nigdy nie ma złudzeń co do tej kwestii. Jeśli jednak jest się demokratą i popełnia się błąd Marksa (przecenianie wartości intelektualnych i duchowych ludzi), o czym już kiedyś wspominałem,*) to wtedy można zakochać się w ludziach, w społeczeństwie bez wzajemności. Można wtedy mieć nadzieję, że naszą akcję poprze lokalna społeczność, że zrozumie, jakie to ważne, że poczuje więź z Matką Ziemią i usłyszy duchy przodków (hu, hu!) itd. A tu rozczarowanie - okazuje się, że dla mieszkańców liczy się kasa (oddziaływania ekonomiczne) i wtedy wśród ekologów-demokratów zaczyna się tzw. "żebranie o miłość", czyli usilne starania mające na celu znaleźć choćby jedną osobę z lokalnej społeczności, która by koczującym aktywistom przyniosła kawałek chleba czy też uraczyła ciepłym słowem - wszystko po to, aby udowodnić innym ekologom swoją tezę o poparciu społecznym i o tym, że w związku z tym nie jest się ekstremistą. Tymczasem media w to nie wierzą, społeczeństwo w ogóle się tym nie interesuje, a inni ekolodzy znają te sprawy "od kuchni" i czują, że wciska im się tu jakiś kit. Tym bardziej, że innym ekologom propaganda sukcesu nie jest potrzebna, ich nie trzeba przekonywać do ekologii, bo oni są już ZA.
  2. Nie byłoby tej całej "miłości bez wzajemności", gdyby ekolodzy porzucili demokratyczne paradygmaty, gdyby zrozumieli, że społeczeństwo nigdy nie będzie sprzyjać ich działaniom, że zawsze mogą liczyć tylko na siebie i że zawsze muszą liczyć się z oporem społecznym. Jednym słowem, że zawsze będą ekstremistami, jeśli chcą ekologię uprawiać w jej głębokim sensie. Być może jest to dla niektórych szok: brak matczynej miłości społeczeństwa - dlatego trzeba tu męstwa, dojrzałości i odwagi. Kryzys tego świata nie polega na tym, że jest on przesycony męską dominacją, lecz na tym, że jest on przesycony dominacją eunuchów. Dlatego często zamiast powiedzieć - "boję się", mówi się - "nie jestem ekstremistą". Jeśli nawet nie mamy tyle odwagi, aby wykonać ryzykowną akcję bezpośrednią (nawet z narażeniem życia), to przynajmniej poważajmy tych, którzy się na to zdobyli. Oni naprawdę nie uprawiają fast ecology; oni rzeczywiście robią to dla innych istot, które są uwięzione i mogą liczyć tylko na nich. Jest to prostolinijność inspirowana nauką Buddy: jeśli widzę kogoś cierpiącego - pomagam mu. Jest to naturalny odruch serca. Niestety, nasza europejska mentalność domaga się analizy każdego czynu: co powiedzą o tym ludzie..., co za to grozi..., jaka będzie pogoda... a liczy się przecież człowiek, przecież Jezus kazał kochać każdego bliźniego. Owszem, można zdobyć poparcie społeczne, ale za cenę spłycenia ekologii. Im bardziej nasza ekologia będzie spłycona, tym większą liczbę zwolenników zyska. Nie wiem, jak innym, ale mnie nie o to chodzi.

  3. Z licznych dyskusji i artykułów wynika jeszcze jeden wniosek. Większość ekologów nie zdaje sobie sprawy z powagi współczesnej sytuacji światowej. Ziemia jest w katastrofalnej kondycji i w ciągu najbliższych 10-20 lat może nastąpić śmierć planety Ziemi! Nacisk na tę kwestię znalazłem tylko w pismach pana Jana Szymańskiego (ŕ propos Raportu Klubu Rzymskiego). Ludzie! My już nie walczymy o ścieżki rowerowe, o czyste powietrze i dobrą wodę do picia... Na to wszystko był czas w XIX w., gdy rodził się przemysł. Teraz walczymy już po prostu o przeżycie planety Ziemi i o przeżycie nas samych!!! To już nie są żarty, tu nie czas na sentymenty! Teraz trzeba być ekstremistą... tonący brzytwy się chwyta! Dlatego powolne wprowadzanie ludzi w sprawy ekologii, z wielką ostrożnością, aby nikogo nie urazić, kojarzy mi się ze strażakiem, który w ten sposób (spokojnie, wygłaszając sekwencje filozoficzne i wyważone opinie z pewną dozą nieśmiałości) wyprowadza ludzi z płonącego domu! Ostatnia wielka powódź w Polsce odcisnęła się wielkim piętnem na umyśle wielu ludzi. A przecież to zaledwie lekki podmuch nadchodzącej burzy, zwanej katastrofą globalną! Susze, powodzie, głód połączony nawet z kanibalizmem, brak nowych złóż źródeł energii (węgiel, ropa), bieda, wojny, przeludnienie... Rzeczywistość będzie sprzyjać ekstremizmom. Podejrzewam, że czujność ekologów uśpiła tandetna Hipoteza Gai Lovelocka (znów inspirowana nieszczęsnym ewolucjonizmem; wolę jej starogrecką wersję).Ziemia nie jest skazana na sukces! Ziemia to zwykły organizm, który może wytrzymać różne perturbacje, ale po przekroczeniu pewnej granicy następuje śmierć! Granica ta jest bardzo subtelna. Porównując to do organizmu człowieka, wystarczy sobie uświadomić, że wzrost temperatury naszego ciała zaledwie o 4oC powoduje śmierć! Aby uratować naszą planetę, potrzeba ekstremistów, odznaczających się błyskotliwością i potrafiących podejmować szybkie i trafne decyzje (tak, jak strażak w płonącym budynku). Czasami trzeba będzie zrobić coś wbrew woli ludzi lub coś, co nie spotka się z aplauzem. Takie postacie, jak Jezus, Pitagoras, Budda itp. - uważane były przez "zwykłych" ludzi za oszołomów i ekstremistów. Ale to oni potrafili zmienić bieg wydarzeń na świecie; nie zrobił tego zrównoważony i nieśmiały Jaś Kowalski.
  4. Trzecia sprawa wiąże się jeszcze ściślej z tzw. błędem Karola Marksa. Przeceniamy zdolności intelektualno-duchowe społeczeństwa. Przeceniamy jego etyczność. Sądzimy, iż ludzie (demokratyczna masa) rządzą się rozumem i jeśli tylko mogą, to wybierają dobro; trzeba im tylko to umożliwić, zmienić warunki społeczne itp. Tak sądził Marks i nie muszę chyba nikomu przypominać, że jego teoria w praktyce spaliła na panewce. Okazało się, że społeczeństwo jest prostackie, nie rządzi się rozumem, podejmuje absurdalne decyzje, kocha kogo chce, nienawidzi dobra itp.
    Niedawno słuchałem audycji radiowej poświęconej Pokojowej Nagrodzie N
    obla. Okazało się, że trzech laureatów tej nagrody było terrorystami, którzy pośrednio przyczynili się do śmierci wielu ludzi w zamachach. I co? Społeczeństwo ich kocha, choć byli ekstremistami! Król Szwecji też ich kocha i rzesze intelektualistów. Społeczeństwo kocha Mao Tse-tunga, kocha Saddama Husajna, dla milionów ludzi islamscy terroryści są bohaterami! Józef Stalin też ma setki tysięcy zwolenników. A czy Kościół katolicki narzeka na brak społecznej sympatii? A przecież ma na swoim koncie miliony morderstw w czasach średniowiecza (liczbę tę próbuje się ostatnio zminimalizować, podobnie jak liczbę żydowskich ofiar w obozach zagłady). Pełny ekstremizm, a jakie poparcie społeczne! A angielski premier Tony Blair podał ostatnio rękę w serdecznym uścisku przedstawicielom IRA mających na sumieniu setki ofiar, które zginęły w zamach bombowych. Paru intelektualistów potępiło ten czyn, ale miliony Brytyjczyków nadal kocha premiera! Albo np. taki Josef Mengele, niemiecki wiwisektor, który wykonywał doświadczenia na ludziach w Oświęcimiu, eksperymentował na noworodkach, wyrywał kobietom na żywo macice itd. Dzisiaj w samym centrum Europy, w Niemczech, w jego rodzinnym mieście jest ulica ku czci Josefa Mengele. Mieszkańcy tego miasteczka wiedzą, kim był Mengele, a mimo to kochają go! Poza tym do tej pory żadna instytucja na świecie nie pozbawiła tego człowieka tytułu lekarza, choć zrobiono to w wielu innych błahych przypadkach.

Ach, kocham społeczeństwo! Muszę być bardzo grzeczny, aby mnie polubiło i - broń Boże - żeby nie dało mi klapsa w pupę lub nie pociągnęło za uszko!

Robert Surma

*) Por.: Robert Surma, O ekologii, biznesie i Karolu Marksie [w:] ZB nr 8(110)/98, ss.64-65.

Prawa człowieka a Amnesty International

Od początku roku 1998 donosiłem członkom Amnesty International o łamaniu praw człowieka w Polsce (choć to przecież oni z racji swoich obowiązków powinni łamanie tych praw monitorować i napiętnować; nie ja!). Łamanie praw człowieka było związane z represjami wobec osób odżywiających się dietą wegetariańską i wobec osób o wyznaniu innym niż katolickie. Fakty były dostępne w ogólnopolskiej prasie, telewizji i radio. Coroczny raport AI z roku 1997 nic nie wspominał o tych faktach, choć wyraŸnie wskazywał na nie raport Amerykańskiego Departamentu Stanu. Jednak William Shulz, będąc w Polsce, uparcie twierdził, iż w Polsce przestrzega się praw człowieka.

Moje zaufanie do tej organizacji zostało podważone, ale zawsze staram się unikać pochopnych wniosków. Myślałem, że może rzeczywiście nikt z AI tych incydentów nie zauważył i z tego powodu żyją w błogiej nieświadomości? Dlatego informowałem o tych faktach przez cały 1998 rok! W ZB stwierdziłem: Czekam z niecierpliwością na coroczny raport AI w sprawie łamania praw człowieka na świecie. Będzie to test wiarygodności dla władz AI.1) No i doczekałem się! Wprawdzie AI wspomina tam o łamaniu praw człowieka w Stanach Zjednoczonych,2) co było związane z postępowaniem policji amerykańskiej, ale nic tam nie ma o prześladowaniach religijnych w Niemczech, a szczególnie w Polsce. Polska nadal jest rajem na Ziemi, gdzie przestrzega się praw człowieka. I znów inna poważna instytucja nie zgadza się z raportem AI, bo - jak podały Wiadomości z 30.10.98 - Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu orzekł w swoim corocznym raporcie, iż w Polsce zostały złamane prawa człowieka co najmniej dwa razy. Sprawa dotyczyła przeciągających się "w nieskończoność" procesów sądowych. I wprawdzie w porównaniu z prześladowaniami za poglądy jest to "pikuś", to jednak zawsze coś!

No cóż, moja teza jest taka: Amnesty International to organizacja mająca ścisłe powiązania z Kościołem katolickim i międzynarodowymi korporacjami, które mają nadzieję zdobyć sobie miliard nowych wyznawców i miliard nowych klientów na chłonnym ideologicznie i materialistycznie rynku chińskim; dlatego trzeba tam jak najszybciej wprowadzić demokrację zachodnią. Napiętnowanie praw człowieka to tylko dobry pretekst. Teza jest kontrowersyjna, nawet dla mnie samego. Ale przecież AI miała aż cały rok, aby takim domysłom zaprzeczyć! Nie skorzystała z okazji.

Robert Surma

1) Robert Surma, Wolność religijna w Europie zagrożona [w:] ZB nr 14(116)/98, s.67.

2) Por. Przemysław Sobański, USA na liście Amnesty International [w:] ZB nr 17(119)/98, s.74.

rys. Jarek Gach

 

Aborcja a Mao Tse-Tung

Jest taka grupa ekologów związana z Kościołem katolickim, która walczy o prawa człowieka w Chinach i - przy okazji - w obronie życia poczętego. Jedną sprawę można bardzo łatwo powiązać z drugą, bowiem w Chinach morduje się bardzo dużo poczętych ludzi i bardzo często odbywa się to w szczególnie bestialski sposób.

Komunistyczne władze nie mają szacunku dla życia ludzkiego i wykonywanie aborcji (czasem przymusowych) jest częścią łamania praw człowieka, zapoczątkowanego przez obrzydliwego Mao Tse-tunga. Czy tak jest w rzeczywistości? Czy chiński komunizm jest splamiony krwią nie narodzonych dzieci?

Niedawno podczas lektury całkiem nieprzyzwoitej książki Alphonse'a de Sade Filozofia w buduarze natrafiłem na fragment, który zdaje się przeczyć takim obiegowym tezom. Podkreślić należy fakt, iż książka została napisana w 1795 r.; wiele lat wcześniej autor czytał pracę Description de la Chine napisaną przez wielkiego podróżnika pana Du Halde; książka ta została napisana oczywiście dużo wcześniej, a sama podróż do Chin odbyła się jeszcze wcześniej. Tak więc wiadomości, które przekazuje nam de Sade muszą dotyczyć XVII w. Z tych dokumentów wynika, iż porzucanie dzieci w Chinach było na porządku dziennym, a aborcję traktowano jako zwykłą czynność fizjologiczną. De Sade pisze: We wszystkich miastach Chin można znaleŸć każdego ranka niesłychaną ilość dzieci porzuconych na ulicy. O brzasku dnia zbiera się je na wóz i wrzuca się je do dołu. Często położne same uwalniają matki od nich, zanurzając je w kadziach z gotującą się wodą albo wrzucają je do rzeki. W Pekinie wkłada się je do małych koszyków z trzciny i puszcza na kanały, które codziennie są oczyszczane, a słynny podróżnik Du Halde szacuje na ponad trzydzieści tysięcy dzienną liczbę wydobytych przy każdym oczyszczaniu. W książce można także znaleźć opisy innych okrutnych zwyczajów Chińczyków.

No cóż, Chińczycy w XVII w. na pewno nie byli pod wpływem filozofii Mao Tse-tunga. I tu upada kolejny mit związany z kwestią chińską. Taka jest po prostu ich natura i komunizm nie ma tu nic do rzeczy. Jeszcze raz powtórzę tezę Durkheima: bestialski rząd jest jedynie emanacją bestialskiego społeczeństwa.

Robert Surma

& D. A. de Sade, Filozofia w buduarze, Wydawnictwo Szumacher, Kielce. Uwaga: książka nie dla grzecznych dziewczynek.

rys. Jarek Gach

Od Aurelii

Od Aurelii do wszystkich, którzy odczytali pieski i kotki jako zwierzęta "gorsze",1) a szczególnie do Jana M. Szymańskiego...

Aurelia spojrzała na mnie tak wymownie, że zasiadłem do napisania tych kilku słów komentarza do starego tekstu.

Drogi Janie, jak zwykle zgadzam się z Twoim polemicznym tekstem, no, prawie z całym! A teraz kilka słów w związku z tym, co napisałem w Pieskach, kotkach, wilkach, jeleniach. Otóż, to nie był felieton o psach, kotach i wilkach, ale o ludziach! Wiem, że człowiek jest częścią przyrody i nie jestem zwolennikiem ani darwinizmu społecznego, ani socjobiologii. Ale zadaję sobie pytanie o fenomen antyrewolucji (wymierania gatunków wskutek działalności człowieka). Podejrzewam, że odpowiedź leży gdzieś w naszym ego, więc kiedy piszę felieton, to staram się to ego trochę podrażnić. Umówmy się, że wszelkie podziały, opinie i hierarchizowanie użyte w felietonie służą po to, żeby skuteczniej nadepnąć na odcisk, a nie dla wyrażenia Prawdy. Żeby zająć się zakamarkami duszy Homo sapiens uzurpatora, który wymyślił bajkę o dobrym wilku, bo jedzącym z ludzkiej ręki (a więc "piesku" - z całym szacunkiem dla psa) i bajkę o jedności organizacji ekologicznych sterowanych przez słuszne fundacje i ich rady wyłonione z systemu konkurencji i rynku, napisałem Pieski, kotki...

A jaka jest prawda o dzikim i udomowionym życiu? Pewnie taka jak o człowieku, bo to jest nasz, ludzki problem.

Moja przyjaciółka Aurelia poprosiła, żeby pozwolić jej coś o tym powiedzieć, dlatego zostawiam Was z jej spojrzeniem.

Janusz Korbel

1) W ZB nr 16(118)/98, ss.1-3 zamieściłem felieton Pieski, kotki, wilki, jelenie..., z którym polemizował Jan M. Szymański w ZB nr 22(124)/98, ss.59-61 w artykule Nie wódźmy się po bezdrożach przebrzmiałych paradygmatów.

2) Pisałem o tym w artykule Socjobiologia i ekologia [w:] ZB nr 18(120)/98, ss.46-48.

Leczenie kompleksów niewiedzą
(przykład praktyczny)

Spójrzcie, co znalazłem.

Zamieszczone poniżej cytaty pochodzą z "Dziennika Zachodniego" z 5.11.98., z artykułu Marka Świercza Ekolodzy górą?

Kwintesencja całości:

Blokada budowy autostrady A-4 była ogólnopolskim tematem numer jeden przez cały kwiecień i połowę maja.

Nie narzekajmy więc, że się nie zgadzamy z tym, co o nas pisali, bo przecież wiedzieli lepiej kiedy trwała blokada.

Inny fragment:

Prokuratura w Kędzierzynie-KoŸlu (...) jej zdaniem, wszyscy zatrzymani powinni odpowiadać za czyn z art. 167 Kodeksu karnego, który mówi o zmuszaniu innych osób "przemocą, groŸbą jej użycia lub podstępem" do podjęcia lub zaniechania określonych działań.

W tej części artykułu ani słowa o ochroniarzach. Zresztą w całym tekście autor wyraźnie sugeruje, że to nasza strona była "siewcami przemocy". Inną złotą myślą autora jest wniosek, żeśmy kampanię wygrali, bo jedynie 24 z nas będzie pociągniętych do odpowiedzialności, a i ci wykręcą się sianem (cytat dosłowny), bo dostaną kolegium zamiast więzienia.

Dla informacji zainteresowanych: pan Marek Świercz działa głównie na terenie dawnego województwa opolskiego, z reguły dla "Dziennika Zachodniego", aczkolwiek słyszałem go już w Radiu ZET (nie należy oczywiście wyciągać z tego wniosków odnośnie całego wydawnictwa/rozgłośni, bo redaktorzy są różni). Z wiadomości nieoficjalnych - podobno "był" pod Górą Św. Anny 6.6.98 (kiedy ochroniarze rozbijali obóz). No cóż, ja go wtedy nie widziałem.

***

Na zakończenie propozycja: może by tak założyć rubrykę "Perełki", "Pajacyki" albo coś w tym stylu? Z jednej strony trochę humoru nie zaszkodzi, a z drugiej wiadomo potem, jak z którym dziennikarzem rozmawiać.

Narciarz

NAJWAŻNIEJSZY JEST
KODEKS POSTĘPOWANIA ADMINISTRACYJNEGO

Do napisania tego tekstu skłonił mnie Jerzy Czerny i Jego wystąpienie dotyczące nowego Kodeksu karnego.*) Owszem nowy Kodeks karny ekologom może się przydać i to bardzo. Jednak najważniejsze jest prawo administracyjne.

Prawo karne odnosi się do - ujmując rzecz generalne - czynów zakazanych na mocy ustawy. A znaczna część działań szkodzących Matce Ziemi nie pozostaje w sprzeczności z prawem, a wręcz przeciwnie - prawo zobowiązuje organa państwa do aktywnego wspierania pewnych przedsięwzięć. Przykładem są właśnie autostrady. O wiele lepszym narzędziem do zwalczania autostrad od Kodeksu karnego jest Kodeks postępowania administracyjnego oraz ustawa o Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Są to podstawowe akty normatywne dla każdego ekologa, który chce działać przy użyciu prawa. To właśnie k.p.a. określa zasady postępowania administracyjnego, udział organizacji społecznych w tym postępowaniu oraz środki odwoławcze. O ile prawo karne odnosi się do zaistniałych faktów, to k.p.a. może pomóc w tym, aby szkodliwe dla ochrony środowiska wydarzenia nie zaistniały wcale, a przynajmniej utrudnić życie tym, którzy te problemy lekceważą. Innymi słowy, przez odpowiednie wykorzystanie przepisów administracyjnych można spowodować powstanie takiej autostrady, która nie będzie powodować śmierci opisanych w wymienionym tekście zwierząt.

Piotr Szkudlarek

*) Jerzy Czerny, Nowy Kodeks karny - nowe możliwości w walce z technokratami w obronie naszej Matki Ziemi (vademecum) [w:] ZB nr 17(119)/98, ss.4-7.

POGADAJMY...

Całkowicie zgadzam się z tezami przedstawionymi przez Marcina Hyłę w ZB nr 20(122)/98.*) Do prowadzenia działalności ekologicznej są potrzebne pieniądze. I choć pieniądze państwa są wszak naszymi pieniędzmi, to dostanie ich nigdy nie będzie łatwe dla ekologów. Bo oni występują przeciwko pomysłom i działaniom urzędników, którzy tymi pieniędzmi zarządzają.

Zaproponowane zasady działania funduszy ochrony środowiska wydają mi się być godne poparcia. Chciałbym jednak rozszerzyć zakres dyskusji. Co jeszcze można zrobić?

Sądzę, że najbardziej efektywnym środkiem działania może być wpływ na proces legislacyjny. Oczywiście ekolodzy są jeszcze za słabi, aby zablokować albo rozpocząć proces legislacyjny, jednak kilka zdań w tej czy innej ustawie, np. podatkowej, może poprawić sytuację ruchu ekologicznego. Jest to potencjalnie najefektowniejsze działanie, ale zarazem najtrudniejsze. Jak wiadomo, ekolodzy z Unii Wolności nie dają sobie rady z własnymi posłami. Więc co mają powiedzieć ci, którzy nie są związani z rządzącymi partiami? Dodatkowym problemem jest to, że trzeba wiedzieć, gdzie i jakie zdania dodać, a które wykreślić w projektach, które często uchwalane są bardzo szybko (jak np. ustawy podatkowe).

Liczę jednak na dalszą aktywizację Biura Wspierania Lobbingu Ekologicznego:

Darek Szwed
) 0-501/02-29-59

Następne zagadnienie to wzajemne popieranie się. Np. Marcin Hyła pisze o Andrzeju Żwawie, który hmm... został tak jakby wykluczony z Zespołu Ekspertów Ministra Ochrony Środowiska. Wszak wszyscy Redaktora Żwawę znamy, cenimy i lubimy. Zatem czy Jego osoba nie powinna uzyskać poparcia w tym zespole? Moim zdaniem - zdecydowanie tak. I to samo odnosi się do pozostałych osób z ruchu ekologicznego. Bo choć nie zawsze będą one miały ostatnie słowo w podjęciu decyzji, to jednak jest ważne, aby władza słyszała coś więcej niż tylko przytakiwania.

Wspomnę w tym miejscu, że w Internecie na stronie BWLE powstaje właśnie strona z informacjami o osobach, które biorą udział w tego typu gremiach.

Ostatnie zagadnienie, na które pragnę zwrócić uwagę to - komu i dlaczego zależy na ochronie środowiska naturalnego. Oczywiście na niszczeniu wielu będzie zarabiać. Ale może są sojusznicy??? Czasami dochodzę do wniosku, że ekolodzy są samotni w swojej działalności. Jedyny wyjątek to działacze antyautostradowi, którzy uzyskali poparcie okolicznych chłopów.

Mam nadzieje, że moje uwagi przydadzą się w rozpoczętej dyskusji nad wsparciem naszych działań.

Piotr Szkudlarek

*) Marcin Hyła, Pogadajmy o pieniądzach [w:] ZB nr 20(122)/98, ss.2-5.