Strona główna   Spis treści 

ZB nr 5(131)/99, 16-31.5.99
POLEMIKI - OPINIE - KOMENTARZE

NĘDZA EKOLOGII

List otwarty do młodego pokolenia,1) sygnowany nazwiskami takich działaczy ekologicznych, jak: Jan M. Szymański, Jacek J. Nowak, Janusz Korbel i Halina Błasiak - jest znaczącym tekstem programowym, dotyczącym przyszłości ruchu ekologicznego w Polsce. Choć najzupełniej mylnym w swej diagnozie, upatrującej ratunek w elicie ekspertów przewodzących bezmózgowej masie "publiczności ekologicznej" i "epigonów" struktur "starego społeczeństwa". Ma się rozumieć, że nowe społeczeństwo pod światłym przywództwem elit osiągnie ekologiczny Raj, czyli Utopię (a więc miejsce, którego nie ma). Twierdzę, że jest to najkrótsza droga do Piekła antyutopii (utopie zawsze zamieniają się w piekło).

Nie wykluczam istnienia elit i tworzonego przez nie ekologicznego światopoglądu, nie wykluczam potrzeby istnienia ekspertów ekologii - ale to wszystko nie zmienia faktu, że przyszła pożądana i konieczna ekologizacja będzie dziełem społeczeństw (mniejsza o to, że w różnych sytuacjach i w różnym natężeniu - wspieranych przez znających problem lepiej, tj. różnego kalibru ekspertów). Tak, jak przeszłość ekologizacji odbyła się najczęściej bez żadnych ekspertów - jedynie zbiorowym wysiłkiem społeczeństw, mających na widoku nie cele ekologiczne, lecz - o dziwo - gospodarcze.2)

Nie wierzę w przyszłą tzw. "ludzkość logiczną" (tj. tę korzystającą z Internetu), różną od "ludzkości emocjonalnej". To raczej "ludzkość emocjonalna" będzie zdecydowaną większością - mimo (a może właśnie dlatego), że będzie posługiwać się Internetem, może mieć relatywnie większe wykształcenie (choć i to wątpliwe) czy po prostu - większe obycie "w świecie".3)

Nikt jeszcze nie wprowadził Nowego, odwołując się do rozumu. Nowości na rynku ideologii są często efektem nie racjonalizmu a właśnie emocji i skrajnego irracjonalizmu. Sam ekologizm zresztą, podejmując często walkę o swoje (nasze) cele, czyni to właśnie z pozycji irracjonalnych i dobrze na tym wychodzi. Ale to na marginesie...

* * *

Prosząc Szanownych Autorów o wybaczenie mi mimowolnych złośliwości, chciałbym zwrócić uwagę P. T. Czytelników na - moim zdaniem - bardzo ważny, przedostatni fragment Listu:

Ruch ekologiczny musi zachować swą różnorodność. W żadnym wypadku nie można wchodzić w ramy starego świata, tworząc partię ekologów: w wielu krajach dało to już opłakane rezultaty. Celowe byłoby natomiast formułowanie realnych programów polityki ekorozwoju rozumianego właściwie, tzn. jako environmentaly sustainable development i udzielanie poparcia tym ugrupowaniom politycznym, które zaakceptują takie programy. Poza ekspertami ekologii nikt nie potrafi opracować takich programów, bo nikt nie "czuje" dostatecznie dobrze tematu. Możliwe są również uzgodnienia typu koalicyjnego, służące wprowadzeniu naszych kandydatów do parlamentu. Trudno wskazać partię, która mogłaby promować politykę ekologiczną. Wydaję się, że najbliższe jest tutaj PSL [podkreślenie O. B.] w związku z nieuniknioną modernizacją rolnictwa, ściśle związaną z odejściem od chemii w kierunku tzw. "ekologicznych" metod prowadzenia kultury rolnej hodowli. Z drugiej strony program ekorozwoju wymaga znacznych nakładów pieniężnych, demonopolizacji gospodarki i rozwoju tzw. "zielonych", tj. "wysokich" technologii. Wydaje się, że samo kierownictwo PSL jest w tym względzie podzielone.

W cytowanym akapicie za najcenniejsze uważam stwierdzenie, że chłopskie - i jak się samo deklaruje - agrarystyczne PSL jest postrzegane jako potencjalny, polityczny sojusznik ruchów ekologicznych. Z pewnym rozbawieniem - i chyba też rozrzewnieniem - przywołuję tu pełne entuzjazmu i pewnego niedowierzania relacje z kampanii antyautostradowej,4) stwierdzające, że chłopi to wcale nie mieszkańcy innej planety, że mają oni coś w rodzaju ekologicznego sumienia (choć czasem i to jest dyskusyjne5)). Agrarystyczno-ekologistycznemu scenariuszowi wydarzeń w PSL poświęciłem sporo własnej pisaniny, z czego część doznała łaski druku.6)

Myślę, że PSL nie miałoby nic przeciw ekologizmowi, gdyby ten... masowo poparł tę partię w jakichkolwiek wyborach. Niemniej uwaga końcowa Autorów Listu, że kierownictwo PSL jest w tym względzie podzielone - jest jak najbardziej słuszna. Do niedawna przynajmniej PSL było partią polityczną, posiadającą najsilniejszy aparat terenowy. Stąd umizgi do niej znaczących potęg politycznych i tendencje odśrodkowe w samej partii. Silny ruch farmerski pod przywództwem R. Jagielińskiego z jednej strony i ciągoty chadeckie z drugiej. Wprawdzie farmerska frakcja Jagielińskiego wyodrębniła się niedawno, jako partia zdecydowanie liberalna, jawnie optująca za przystąpieniem do UE i tzw. europejskim rozwiązaniem kwestii agrarnej w Polsce.7) Nie zmniejsza to jednak kłopotów z określeniem własnej tożsamości wewnątrz PSL. Udział w koalicji rządzącej wespół z lewicą w l. 1993-97 zaowocował istotnym spadkiem społecznego poparcia dla PSL w wyborach 1997 r. (strata ponad 100 mandatów w Sejmie!). Stąd dzisiejsze próby tworzenia egzotycznych sojuszy wyborczych z uchodzącą za "lewacką" Unią Pracy i Krajową Partią Emerytów i Rencistów, umizgi do AWS i vice versa.

Liberalni krytycy i "doradcy" PSL zarzucają mu konsekwentnie - ich zdaniem - anachroniczny, bo klasowy model partii. W samym PSL nie od dziś pojawia się tęsknota za partią ogólnonarodową. Jak się zdaje - najwięcej zwolenników ma opcja chadecko-ludowa. Rzecz jednak w tym, że partii odwołujących się do tzw. wartości chrześcijańskich jest na naszym politycznym targowisku bez liku. Wiele z nich działa z wyraźnym poparciem episkopatu, czego nie może się spodziewać np. PSL. Sprawa się dodatkowo komplikuje przez fakt, że te odłamy ruchu ludowego, które od początku istnienia "Solidarności" entuzjastycznie włączyły się w nowy ruch - uległy daleko idącemu roztopieniu się w solidarnościowym sosie, a ich wpływ na politykę rolną koalicji AWS - UW jest mniejszy niż żaden. Dla części działaczy PSL przykład ten działa jak ostrzeżenie przed ostateczną utratą własnej tożsamości. A trzeba pamiętać, że polski ruch ludowy ma ponad 100-letnią tradycję i jemu to zacofana klasa chłopska zawdzięcza swą polityczną emancypację.

Tak więc - zdawać by się mogło, że PSL skazane jest na stopniowe obumieranie - tak, jak skazana na obumarcie jest anachroniczna klasa chłopska, której polityczne interesy PSL zdaje się reprezentować. Paradoks polega na tym, że egzekutorem wyroku Historii (pisanej przez duże "H") są siły, które chłopstwo masowo poparło w rewolucji obywatelskiej lat 80. i 90.: solidaryzm społeczny i siły narodowo-chrześcijańskie. Jest to zarazem dowód na to, że idea solidaryzmu, jako antyantropiczna, należy w całości do dziedziny utopii.

Wieś zawsze była przekonana, że reprezentuje interesy narodowe i chrześcijańskie zarazem; stała na straży ziemi - stawała się tym samym ostoją polskości i wiary, dostarczając krajowi rekruta i wiernych w kościołach, że o aprowizacji nie wspomnę. Znajduje to wyraz w teorii agraryzmu, którego początki sięgają lat 30. XX w. (są więc równie stare jak np. sozologia). Agraryzm i jego współczesna modyfikacja - neoagraryzm - w dużym skrócie oznacza uznanie:8)

Jest to nader gospodarskie podejście do polityki i gospodarki, co znajduje wyraz w takim oto stwierdzeniu: wolny twórca chleba - stanowi najlepszą gwarancję wolności dla innych.9)

Struktura agrarna Polski jest niewątpliwą osobliwością w Europie. Trochę liczb: 40% ludności Polski mieszka na wsi, 27% zatrudnionych pracuje w rolnictwie w ponad 2 mln gospodarstw rolnych. Z liberalnego punktu widzenia jest to oczywista groza: według najnowszych danych - wystarczy, by liczba gospodarstw spadła do 600-800 tys., a liczba zatrudnionych zmniejszy się do 5%; zatem czterech z pięciu zatrudnionych powinno sobie poszukać pracy gdzie indziej. Liberałowie mają tu gotową receptę: trzeba, by ci zbędni ludzie przeszli do sfery usług, co jednakże jest nie tylko dzieleniem skóry na niedźwiedziu nie upolowanym - jest dzieleniem skóry na niedźwiedziu... jeszcze nie wytropionym! Na przeszkodzie stoi bowiem brak kwalifikacji (bariera wykształcenia), kapitału, mieszkań. Na tych ludzi w mieście nie czeka nikt i nic!

Tajemnica tkwi bowiem w tym, że jedyną dotychczas znaną metodą "przekwalifikowania" rolników jest ich bankructwo. A trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że bankructwo gospodarstwa rolnego w Polsce dzisiaj jest bankructwem absolutnym. Taki bankrut traci ziemię, bankrutując niejako "po drodze" wyniszcza wszelkie dostępne mu dobra przyrodnicze: skrawek lasu, zadrzewienia, żyzność ziemi, czasem nawet wycina przydomowy sad i rozbiera niepotrzebną mu już stodołę na opał. Pozostaje mu tylko chałupa; kto bowiem chciałby kupować walącą się chałupę z kłopotliwym lokatorem. Ziemia to co innego...

Dokonuje się najbardziej zdumiewająca przemiana dotychczasowego rolnika w lumpenproletariusza. Z człowieka godnego szacunku, bo gospodarza posiadającego jakąś własność, z dnia na dzień mamy wykorzenionego z ziemi, a więc wyalienowanego lumpenproletariusza. To wcale nie jest kandydat do nowej klasy średniej, działającej w sektorze usług. Wszak miasto posiada własny "nawias demograficzny" o niebo obrotniejszych ludzi. A wieś? Spróbuję wykazać, jak daleko tkwi ona poza gospodarką rynkową - paradygmatem liberalizmu.

Wiejscy bankruci to wymarzona wprost dla "nowych landlordów" (czyli zgodnie ze współczesną nowomową - farmerów) armia, dostarczająca taniej siły roboczej, której umiejętny drenaż mógłby zastąpić akumulację pierwotną. Sytuacja jednak nie jest prosta - dzisiejszy lump wiejski wcale się do tej półniewolniczej pracy nie garnie (jak robił to ochoczo pokorny komornik przedwojenny). Dotarły do niego jakieś echa liberalnego konsumpcjonizmu; wcale nie trzeba sadzić ziemniaków i warzyw, żeby zrobić zupę, nie trzeba hodować kur i kaczek, żeby zjeść rosół itp. Nasz przykładowy lump staje się ciężarem dla tych, którzy wykorzystali jego niezaradność. Staje się ciężarem dla tych, którzy coś posiadają i staje się ciężarem dla budżetu gminy, wreszcie staje się ciężarem dla środowiska przyrodniczego - rabusiem opału w lasach państwowych i prywatnych, kłusownikiem łowieckim i rybackim.

Dotychczas wydawało mi się, że tym, co różni dzisiejsze rugi chłopskie od tych z czasów I rewolucji przemysłowej (tak malowniczo opisanych przez Marksa w Kapitale) - jest pozostawienie bankrutów w ich chałupach. Rugi chłopskie np. w Anglii polegały na tym, że wykorzenionego z ziemi chłopa "wprawiano w ruch"... obalając mu chałupę. A ponieważ przebywanie na gościńcu było traktowane jako włóczęgostwo i żebractwo oraz surowo karane - taki człowiek musiał chyłkiem dostać się do miasta, gdzie jako "wolny" człowiek mógł się zatrudnić w dynamicznie rozwijającym się przemyśle. Oczywiście na warunkach dyktowanych przez fabrykanta. Nasi landlordowie wprawdzie Marksa nie czytali, ale pojawiają się sygnały o "kulturotwórczej" roli ognia w ostatecznym rozwiązaniu kwestii agrarnej na wsi. Raz ogień ma wykurzyć zbyt zasiedziałego byłego rolnika, innym razem - pomóc w bankructwie. Jeśli ten wynalazek się upowszechni - to nieodległa jest wizja miasta otoczonego przez slumsy zbudowane przez uchodźców ze wsi. Przypuszczalnie taki los może spotkać kilka milionów zupełnie niepotrzebnych ludzi. No, ale to już będzie zmartwienie miasta przyszłości - widocznie w przyszłość mamy wkroczyć za cenę deklasacji i marginalizacji milionowych mas ludzkich.

Najdobitniejszym tego potwierdzeniem na piśmie, jakie udało mi się znaleźć, jest wywiad, jakiego udzielił prof. Zygmunt Bauman (kiedyś znany ideolog marksizmu) tygodnikowi "Wprost":10)

[Pyt.]: - Na jednym biegunie społecznym mamy problemy z elitą, na drugim z rosnącą rzeszą tych, których "kapitalistyczna wirówka" wyrzuciła poza margines społeczny. Mówi się często, że w ramach budowy polskiego kapitalizmu nie są oni nikomu do niczego potrzebni.

[Odp.]: To proces globalny, bynajmniej nie tylko polski. Po raz pierwszy w dziejach mamy do czynienia z bezrobociem strukturalnym. Zresztą samo "bezrobocie" staje się terminem wadliwym, dlatego że zakłada milcząco, iż normą jest właśnie posiadanie pracy. Tymczasem strukturalne bezrobocie zaświadcza, że całość działalności produkcyjnej i konsumpcyjnej państwa może się znakomicie obyć bez udziału jednej trzeciej społeczeństwa. W Niemczech mówi się już nawet, iż społeczeństwo zmierza ku zweidrittel, czyli sytuacji, w której dwie trzecie ludzi pozostanie poza zasięgiem działalności produkcyjnej. Europa dotychczas nie spotkała się z taką sytuacją, ponieważ w okresach kryzysu uważało się zawsze, że po pierwsze - trzeba stworzyć nowe miejsca pracy, a po drugie - chwilowo bezrobotnych trzeba utrzymywać w stanie ciągłej gotowości do podjęcia pracy poprzez dbanie o ich zdrowie czy podnoszenie kwalifikacji. Teraz stało się jasne, że tego typu środki prowadzą donikąd, ponieważ racjonalizacje ekonomiczne wielkich firm polegają głównie na redukcji etatów. W poprzednich epokach w takiej armii bezrobotnych kiełkowały nastroje popychające masy do rewolucyjnej przebudowy społeczeństwa. Dzisiejszy typ nędzy nie powoduje takich nastrojów - powiedzielibyśmy, że indywidualne cierpienia się nie kolektywizują. [wszystkie podkr. - O. B.]

Osobliwość polskiego rolnictwa i anachronicznej klasy chłopskiej bierze się z jego wygranej z komunizmem walki o ziemię. Udało się to jedynie w "najweselszym baraku obozu". Klasa chłopska była niewątpliwie klasą "marksowską" i jako taka przeznaczona była do "zniesienia" w komunistycznym tyglu, proponującym wizję "społeczeństwa bezklasowego". Jednak aby to osiągnąć, trzeba było w "legalny" sposób pozbawić chłopów władania ziemią. Takim sposobem "legalizacji" rabunku własności (a w istocie - zniewolenia politycznego, społecznego i ekonomicznego) była kolektywizacja. Rolnik skolektywizowany stawał się pracownikiem najemnym, całkowicie zależnym od nowych dysponentów zagrabionego majątku. Jak opłakane dało to skutki - możemy do dziś oglądać w krajach byłego Związku Radzieckiego. W Polsce epizod kolektywizacyjny trwał wyjątkowo krótko. Przyczyną był niesłychany opór chłopstwa, wspieranego ideologicznie przez Kościół katolicki. Zaniechanie kolektywizacji jest więc dziełem dwóch wielkich antagonistów politycznych: kardynała Stefana Wyszyńskiego i Władysława Gomułki. Ten ostatni do dziś jest we wdzięcznej pamięci chłopów, jako sprawca "małego cudu gospodarczego" na wsi. To wtedy pojawiła się szansa na cywilizacyjny awans wsi polskiej. Techniki intensyfikacyjne w rolnictwie umożliwiały coraz to nowe inwestycje: zakup nawozów sztucznych i węgla, maszyn, niezwykły boom budowlany, elektryfikację. Wydawało się, że odtąd może być tylko coraz lepiej...

Nie oznaczało to rzecz jasna skomunizowania wsi, bowiem pozostawiając chłopom własność prywatną i swobodę dysponowania swoim czasem, komuniści zrzekli się niejako sterowania tą klasą na sposób komunistyczny. Okazało się bowiem, że trzymając w ręce sieć zaopatrzenia i zbytu - komuniści mogli chłopstwem sterować w sposób pośredni. Na przestrzeni dziejów realnego socjalizmu w Polsce komuniści nigdy nie byli konsekwentni w swoim podejściu do klasy chłopskiej, co pozwoliło jej przetrwać we względnie dobrym stanie. Choć największe szkody wieś poniosła za przyczyną odpływu do miast elementu ludzkiego najlepiej wykształconego i przedsiębiorczego. Owo zubożenie kadrowe wsi jest przekleństwem, które odczuwa się najbardziej dzisiaj, kiedy na wsi potrzeba szczególnie rzutkich ludzi.

W każdym razie w fazę rewolucji obywatelskiej wieś weszła z przekonaniem, że dobrnęła wreszcie do portu stabilizacji i dobrobytu. Bo to i "święta własność prywatna", i samodzielność gospodarcza, i hasła narodowe i chrześcijańskie... Ponieważ to wszystko było podstawą bytu całej klasy społecznej, więc wydawać się mogło, że po zwycięstwie demokracji czeka tę klasę niezwykły rozwój. Przyszłość okazała się jednak koszmarnie inna.

Mit solidaryzmu społecznego utrzymywał się w Polsce około półtora roku po przejęciu władzy przez "Solidarność". Mit prysł wraz z utrwaleniem władzy politycznej i ekonomicznej nowych elit; zaczęto przebąkiwać o tym, że wcale nie chodzi o społeczeństwo solidarystyczne, a... o dziwo - klasowe! Na początek zaproponowano, iż tak naprawdę chodzi o zbudowanie silnej klasy średniej. Na marginesie dodam, że przyznano tym samym rację... Karolowi Marksowi - klasy społeczne nie tylko istnieją, ale - jak miała udowodnić najbliższa przyszłość - o zgrozo, walczą ze sobą. Gdzież tu więc miejsce na solidaryzm społeczny?

W Polsce początku lat 90. hasło budowy klas średnich jest szczególnie atrakcyjne. Przecież nieskuteczne skomunizowanie narodu brało się stąd, że w Polsce przetrwało szczególnie dużo reliktów klas średnich - ok. 2,5 mln gospodarstw chłopskich, ok. 0,5 mln prywatnych warsztatów rzemieślniczych, szczególnie liczna inteligencja. Wprawdzie inteligencja była już w przeważającej mierze komunistycznego chowu, ale całe komunistyczne wychowanie nie było w stanie zmienić jej aspiracji do funkcjonowania w "wyższych sferach".

Okazało się jednak, że nowy ustrój nie chciał wzmacniać bazy społecznej, dzięki której doszedł w ogóle do skutku. On chciał budować NOWĄ klasę średnią, kosztem klas średnich "reliktowych". Doszło nawet do tego, że przewrotnie oskarżano chłopstwo, jakoby było ono przeżytkiem realnego socjalizmu, co po części o tyle jest prawdą, że komunizm w Polsce w jakiś sposób "zamroził" rozwój tej klasy. Skoro nie mógł jej zlikwidować, więc w postaci " mrożonki" sprzed kilku dziesięcioleci przekazał następnej epoce.

Zwróćmy uwagę, że tzw. "normalny rozwój" chłopstwa na Zachodzie przebiegał tak, jak i na Wschodzie - za cenę dezintegracji. Tyle tylko, że wschodniej kolektywizacji odpowiadała (i była podobna co do skutków) - zachodnia farmeryzacja. Cel był w istocie ten sam i równie opłakane skutki. Charakterystyczne, że i Wschód i Zachód zaczęły likwidację "starych" klas średnich w imię tworzenia utopii Nowego Człowieka; nowego "człowieka komunizmu" i nowego człowieka - "robota rynkowego" kapitalizmu.

Liberałowie w Polsce (liberałowie - tj. i liberalni postkomuniści i "liberalni solidarnościowcy") mieliby o niebo łatwiejsze zadanie, gdyby odziedziczyli po komunizmie brak klasy chłopskiej. Można powiedzieć, że komuniści pozostawili im najbrudniejszą robotę. Wystarczy porównać efekty liberalnej polityki na wsi, biorąc pod uwagę skomunizowany, całkowicie państwowy sektor rolny i rolnictwo indywidualne. W byłych PGR-ach, w beznadziejnej nędzy żyje dzisiaj nie wiadomo z czego pewnie ok. 2 mln ludzi, podczas gdy kilkanaście milionów ludzi z prywatnych gospodarstw jakoś sobie radzi, mimo że presja, jakiej są poddani trwa już blisko dziesięciolecie. Skomunizowane rolnictwo można było zniszczyć jedną ustawą, prywatne - wymaga kilku dziesiątków lat intensywnych zabiegów prawnych i ekonomicznych. Podobnie - równie szybko przestała istnieć klasa wielkoprzemysłowych robotników.

Komuniści, a i wieś polska mogła sobie wyobrażać odpowiednio, że taka a nie inna struktura rolnictwa jest przeżytkiem klasowym, względnie - forpocztą nowego obywatelskiego społeczeństwa. Sugestii tej uległ też sam "pierwszy" Balcerowicz. Na Zachodzie podstawą gospodarowania gospodarstw farmerskich jest kredyt. Często wielkość zadłużenia sięga wartości gospodarstwa. Słynna pułapka kredytowa Balcerowicza z początków lat 90. jest szczególnie pouczającym przykładem na to, jak nasze rolnictwo odbiega od wzorców zarówno Wschodu, jak i Zachodu. Absolutna łatwość uzyskania kredytu w banku i natychmiastowa podwyżka stóp procentowych (do 80% i więcej) miały za zadanie zniszczyć najmniejsze, a więc i najsłabsze gospodarstwa rolne. Przy założeniu, że kredyty te zostaną przeznaczone na bieżącą konsumpcję - mniejsze gospodarstwa powinny zbankrutować najszybciej. Co się okazało? Otóż w pułapce kredytowej znalazło się 0,89% gospodarstw. Więcej - były to w większości gospodarstwa duże, rozwojowe, takie, które uwierzyły w czystość intencji rządu. Można powiedzieć, że rolnicza część tzw. "pierwszego" planu Balcerowicza poniosła całkowite fiasko, dając przy okazji po rękach tym, którzy najwięcej na tym planie mieli skorzystać - przyszłym farmerom. Stąd tak paradoksalna sytuacja "Samoobrony" A. Leppera, grupującej niedoszłych "nowych landlordów' i żywiołowa niechęć elektoratu PSL do "Samoobrony".

W 1992 r. proroczo napisałem:11)

Jeśli zatem zwolennicy liberalnego społeczeństwa obywatelskiego, które pojmuję jako oczywiste przeciwieństwo społeczeństwa prawdziwie obywatelskiego, zechcą dalej wprowadzać w życie swoją utopię, to mają do wyboru dwie drogi. Jedną jest przemoc polityczna, drugą - przemoc ekonomiczna. Pierwsze - to wywłaszczanie za pomocą dekretów - raczej mało prawdopodobne, drugie, bardziej możliwe - to wzorem wczesnego realsocjalizmu długotrwałe zepchnięcie na margines istotnych procesów społecznych, dociskanie ekonomicznej śruby.

Co niniejszym, za "drugiego" Balcerowicza możemy w całej okazałości obserwować.

Te powierzchowne, a i tak przydługie wywody mają za zadanie przybliżyć zrozumienie sytuacji polskiego rolnictwa, które: (...) nie jest forpocztą kapitalizmu w realnym socjalizmie - jak chcieli jedni. Po prostu dlatego, że może się doskonale obejść bez kapitalizmu i jego urządzeń (kredyt!). Nie jest też ono przeżytkiem realnego socjalizmu, jak chcą liberalni jego krytycy. Dlatego, że nie osiągnęło nigdy typowego dla socjalizmu stopnia alienacji pracy, zniewolenia i reglamentacji.12)

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Polska musi powtórzyć to, co Wschód i Zachód zrobiły ze swoim chłopstwem. Jednak w tym liberalnym rozumowaniu tkwi zasadniczy błąd. Po cóż liberałowie muszą dogłębnie przeorać strukturę społeczną takiego kraju jak Polska? Przecież rewolucja ponowoczesności nie jest powtórzeniem I rewolucji przemysłowej, która rugi chłopskie wprowadziła po to, by bezustannym strumieniem wiejskiej siły roboczej zasilać rosnący przemysł. Dzisiejsza rewolucja nie jest powtórzeniem tamtej - przemysłowej. Ta masa ludzi jest już nikomu niepotrzebna! Po co zwycięskiemu liberalizmowi olbrzymi "nawis demograficzny" nowego lumpenproletariatu? Czyżby dla spokoju społecznego lumpenproletariat był mniej niebezpieczny niż klasa spokojnych rolników?

Widocznie nie może istnieć stabilne społeczeństwo obywatelskie (liberalne społeczeństwo obywatelskie to nie to samo, co społeczeństwo prawdziwie obywatelskie, które - jak się zdaje - w całości należy do szlachetnej krainy Utopii), w którym np. 30% obywateli wyznaje inny niż liberalny system wartości. Ów system wartości, to właśnie wspomniany na początku agraryzm, mający dużo punktów stycznych z ekologizmem, częściowe pozostawanie poza globalnym targowiskiem, no i grzech najcięższy - chłopski (a więc gospodarski, czyli oszczędny) model konsumpcji. W każdym razie klasa chłopska jest niesterowalna na sposób liberalny. Dlatego powinna zginąć.

Czy jednak wieś jest "ekologiczna"? No, raczej - paraekologiczna, a jej "ekologizm" nie wynika ze stanu świadomości a z natury bytowania: związku z ziemią, umiejętności obchodzenia się ze światem zwierząt i roślin, niskiej subwencji energetycznej w produkcji rolnej, antykonsumpcjonizmu. Tylko tyle i aż tyle, bowiem z odejściem każdego rolnika od ziemi, której jest on gospodarzem, ekologizm traci sojusznika, a zyskuje ewidentnego wroga środowiska naturalnego.

Obecna struktura agrarna "konserwuje" taką strukturę krajobrazu, która jest ekologicznie bardzo korzystna: maksymalną mozaikowość pól i upraw, spory udział gruntów marginalnych. Tym samym - dzięki dużemu udziałowi pracy żywej - mniejsza jest subwencja energetyczna (np. w chemii - bodajże 5-krotnie mniejsza niż na Zachodzie).

Nie jest wcale oczywiste, jak piszą Autorzy Listu, że modernizacja rolnictwa będzie polegała na odejściu od chemii w kierunku tzw. metod "ekologicznych". Jeśli alternatywą dotychczasowej struktury rolnictwa ma być farmeryzm, to oznacza on wzrost tzw. "efektywności", a to w przetłumaczeniu na język ekologii oznacza wzrost subwencji energetycznej, zmniejszenie mozaikowości krajobrazu i upraw, genetyczną jednorodność upraw (wręcz wymóg polityki rolnej UE) itp.

W doborze naturalnym kapitalistów wygrywa ten, który maksymalizuje to kryterium, które decyduje o przynależności do kapitalistów - mianowicie zysk - prof. Leszek Nowak (cyt. z pamięci). "Metody ekologiczne" są najmniej przydatne do maksymalizacji zysku. Jeśli farmeryzm nawet nawróci się na ekologizm, to stanie się to nie wcześniej, aż ujawnią się wszystkie represyjne skutki intensywnego rolnictwa. Czyli nie wcześniej niż za 20-30 lat!

To, co piszę o korzyściach ekologicznych wynikających z zacofanej struktury agrarnej polskiej wsi i anachronicznych metod prowadzenia kultury rolnej nie wynika jednak z przekonania, iż są one okazem zdrowia. Wręcz przeciwnie - wynikają tylko i wyłącznie z zacofania, na które nałożyło się tyle nowoczesności, ile się w danych warunkach dało zaadaptować. Ani wieś, ani gospodarka rolna nie są ekologicznie zdrowe. To, co jest dzisiaj - jest tylko ekologicznie bardziej korzystne od tego, co w imię nowoczesności nas jeszcze czeka. Chwaląc to, co jest, uważam tylko, że łatwiej będzie tym sterować w stronę ekologii, niż tym, co może być.

Ruchy ekologiczne pojmuję, jako ideologiczny wyraz poczucia zagrożenia ekologicznego (poczucie niesprawiedliwości ekologicznej - co jest pojęciem niewątpliwie szerszym niż marksowska niesprawiedliwość społeczna) nowych klas średnich społeczeństwa ponowoczesnego. No bo rozpatrzmy: czy adresatem ekologizmu mogą być masy plebejskie (lumpenproletariat i okolice) albo elity (arystokracja pieniądza np.)? Pierwsi myślą tylko o tym, by jak najtaniej przeżyć, drugich stać na dobra naturalne najwyższej jakości. Pozostają klasy średnie, jako względnie liczne, względnie świadome zagrożeń i... przywiązane łańcuchem obowiązku do swych posad i niewielkich w końcu interesów.

Klasy średnie to ciekawy fenomen. Z natury rzeczy nie są "ekologiczne"; są do obrzydliwości konsumpcyjne. Wszak to poziom konsumpcji i stan posiadania są miarą życiowego sukcesu. Na "szczęście" i "nieszczęście" zarazem - niebywale wzrasta w nowych klasach średnich chęć "konsumowania" dóbr ekologicznych. Może to być ogródek, działka, domek w lesie czy nad jeziorem, wypoczynek w atrakcyjnej ekologicznie okolicy. Klasy średnie cenią sobie też nadzwyczaj czyste powietrze i wodę, zdrową żywność i kosmetyki też zdrowe, nawet - zdrową medycynę i oświatę. Jest w tym dużo zdrowego rozsądku - nie po to dążyło się do dobrobytu za wszelką cenę, by teraz ten dobrobyt zaczął być szkodliwy. Kto osiągnął jaki taki dobrobyt - chciałby, by trwał on maksymalnie długo.

To, że tkwi w takim rozumowaniu nierozwiązywalna antynomia, nie musi nikogo specjalnie obchodzić dopóty, dopóki są jeszcze zasoby, które da się za bezcen zawłaszczać. Jesteśmy świadkami "nowej redystrybucji" zasobów przyrodniczych przez zwycięskie (w rewolucji obywatelskiej) klasy średnie. Znam uczonego, który wiedząc, że przygotowuje się projekt utworzenia parku narodowego, kupił za bezcen upadające gospodarstwo rolne na terenie tego parku. Ten ma przynajmniej gwarancję, że nie będzie dokoła niego zbyt tłoczno. Znam okolicę, gdzie jedyne - w promieniu kilku kilometrów - trzy jeziora zostały tak gęsto zabudowane domkami wczasowymi, że żadne dzikie zwierzę nie ma już dostępu do wodopoju. Trwa wielkie budowanie, grodzenie, śmiecenie. Rozwija się dodatkowa konsumpcja - zasobów przyrodniczych w ich naturalnej postaci. Od tych zasobów wymaga się, by były zawsze w nieskażonej postaci.

Czy z powodu wielkiego zapotrzebowania na dobra ekologiczne nowa klasa średnia jest tą wymarzoną siłą społeczną zdolną wynieść liderów ekologicznych na poselskie i senatorskie fotele? Otóż absolutnie nie; naturalną reprezentacją polityczną tej klasy są partie liberalne; te przynajmniej nie stawiają jakichś bzdurnych ograniczeń, a i dają nadzieję na niejeden jeszcze udany rabunek. A do zawłaszczenia jest jeszcze sporo: chłopska ziemia i lasy, lasy państwowe, zwierzyna łowna, niejedno jezioro, jeszcze tyle brzegów rzek i strumieni nie zostało ogrodzonych, na niejednej górze dałoby się postawić jakiś domek czy inny "kolorowy zawrót głowy".

Klasy średnie to twór niebywale pazerny na wszelkiego rodzaju dobra, ale też innego wyjścia nie mają. Ciągle grozi im deklasacja do klas niższych. Elity wcale nie mają sentymentów wobec sprzymierzonych "średniaków". Ileż to było gadania o "wolnym" handlu i wielkiej szansie dla klasy średniej - własnym sklepiku. Ale wystarczy postawić jakiś super-hipermarket, by dosłownie setki "sojuszników" wysłać między lumpenproletariat, skąd już praktycznie nie ma powrotu.

Na czym więc polega tytułowa "nędza ekologii"? Ano na tym, że sporo autentycznych talentów (czytając ZB - widać ich rzeczywiście sporo) tkwi gdzieś między narodnictwem a Narodną Wolą (to z historii ruchu rewolucyjnego w Rosji), zdzierając swoje siły dla klasy, która dopiero powstaje i nic jej tak nie cieszy, jak udany rabunek zasobów i która tak naprawdę prawdziwą niesprawiedliwość ekologiczną odczuje dopiero po przejedzeniu się - powiedzmy za jakieś 20 lat. Trudno głodnego pouczać o zgubnych skutkach przejedzenia. Nie zrozumie, dopóki sam się nie przeje. Tam, gdzie "ekologia" jest najbardziej potrzebna - nie jest wcale rozumiana, a i sama niewiele rozumie z historycznego dramatu rozgrywającego się na naszych oczach.

Okazuje się, że dorzynanie klasy chłopskiej i związanych z tym imponderabiliów ekologicznych odbywa się tak samo "daleko", jak wybijanie Indian w amazońskiej puszczy czy wielorybów na Pacyfiku. Dziwna rzecz, że nowoczesnymi środkami można przeciwko temu jakoś tam protestować. O wiele trudniej protestować przeciwko własnemu rządowi, który legitymizują posłowie, którzy się "zazielenili".

Doskonale rozumiem fascynację wielu działaczy ekologicznych Unią Wolności i jej "grą w zielone"; to jest ta klasa, to jest ten język. Szkoda tylko, że nie te efekty.

Oleg Budzyński
Wielkie Pułkowo
87-207 Dębowa Łąka



Przypisy:
  1. J. M. Szymański, J. J. Nowak, J. Korbel, H. Błasiak, W sprawie przyszłości ruchu ekologicznego w Polsce. List otwarty do młodego pokolenia [w:] ZB nr 6(84)/96, ss.65-69.
  2. O. Budzyński, Ekologia i gospodarka w perspektywie przeszłości [w:] "Ekonomia - Ekologia - Etyka" (materiały konferencyjne), pod red. W. Tyburskiego, Instytut Filozofii UMK w Toruniu, Polski Klub Ekologiczny Oddział Pomorsko-Kujawski, Toruń 1996, ss.133-142.
  3. Por. np.: S. Lem, Strzeż się Internetu! [w:] Dziury w całym, Wydawnictwo ZNAK, Kraków 1997, ss.31-56.
  4. Np. M. Hyła, Kryzys! kryzys! kryzys! [w:] ZB nr 6(108)/98, ss.54-55.
  5. Por. np.: Bogdan Pliszka, Kto tu błądzi? [w:] ZB nr 10(112)/98, ss.57-59.
  6. O. Budzyński:
  1. R. Jagieliński, Selekcja naturalna [w:] "Wprost" nr 38(825)/98, ss.50-54.
  2. Deklaracja Ideowa Polskiego Stronnictwa Ludowego. Program Polityczny i Społeczno-Gospodarczy. Stanowisko Polskiego Stronnictwa Ludowego wobec polityki gospodarczej rządu, PSL, Warszawa 1991, ss.1-16.
  3. Tamże, s.4.
  4. Szok ryzyka - rozmowa Wiesława Kota z prof. Zygmuntem Baumanem [w:] "Wprost" nr 22(705)/96, ss.102-103.
  5. O. Budzyński, Bez szemrania..., cyt. art.
  6. Tamże.

początek strony

W SPRAWIE KOSOWA

W związku z opublikowanymi w ZB 128, bulwersującymi oświadczeniami dotyczącymi wojny na Bałkanach czuję się w obowiązku oświadczyć, że - ze smutkiem i w poczuciu dramatu cierpień i śmierci wielu niewinnych ludzi - popieram akcję NATO podjętą w byłej Jugosławii.

Za tragedię mieszkańców Kosowa i Serbii w pełni odpowiedzialny jest reżim Miloszevicia i ta cześć narodu serbskiego, która popiera obłędną politykę narodowego szowinizmu i czystek etnicznych prowadzoną przez władze Serbii od wielu już lat. To Miloszević - a nie kosowscy Albańczycy - nie chciał i wciąż nie chce podporządkować się pokojowym planom rozwiązania kryzysu kosowskiego. To władze Serbii - a nie NATO - wybrały wojnę i ludobójstwo. Szczytem cynizmu bądź politycznej głupoty jest niedostrzeganie tego smutnego faktu. Nieprawda, że każda wojna jest zła - wojna w obronie podstawowych praw ludzkich jest dobrem. I obowiązkiem każdego odpowiedzialnego człowieka jest stać po jej stronie. Choć nie jest to łatwe, choć dramatyczne są relacje nie tylko z obozów uchodźców, lecz również z bombardowanych serbskich miast.

Wiem, że wielu moich przyjaciół z polskiego ruchu ekologicznego ma w kwestii kosowskiej podobne do mojego zdanie, takie jest też stanowisko wciąż jeszcze najpoważniejszej polskiej ekologicznej organizacji politycznej, jaką jest Forum Ekologiczne Unii Wolności, takie jest też stanowisko odpowiedzialnych Zielonych europejskich, wielu byłych pacyfistów, którzy - jak Daniel Cohn-Bendit czy Joshka Fischer - potrafili przyznać się do błędu politycznej głupoty i z wielką cywilną odwagą domagali się podjęcia przez NATO akcji w Jugosławii. To Fischer zresztą pierwszy, a nie Bill Clinton, powoływał się jeszcze przed bombardowaniami na "słuch" polityczny i umiejętność rozpoznawania ludobójczych ideologii przez Marka Edelmana. W tej kwestii wierzę Edelmanowi - nie wierzę ludziom zaślepionym nienawiścią do zachodniego establishmentu (który nie zawsze przecież jest bohaterem mojej bajki) do tego stopnia, że nie widzą lub nie chcą dostrzec oczywistego ludobójstwa rozgrywającego się na ich oczach od wielu lat.

Piotr Gliński
Kierownik Zakładu Społeczeństwa Obywatelskiego IFiS PAN
Profesor Uniwersytetu w Białymstoku
Prezes Społecznego Instytutu Ekologicznego
Wiceprzewodniczący Forum Ekologicznego Unii Wolności
Wiceprzewodniczący Polskiego Towarzystwa Socjologicznego

Maciej Kozakiewicz
Przewodniczący Forum Ekologicznego UW

Prof. Ewa Styczyńska-Jurewicz
pracownik naukowy
Centrum Biologii Morza PAN
czlonek Rady Krajowej
Forum Ekologicznego UW

Jacek Rogoliński
członek Zarządu Oddziału Śląskiego
Forum Ekologicznego UW
Miejskie Koło UW w Gliwicach
(Komisja Rewizyjna)
Forum Ekologiczne UW
(Krajowa Komisja Rewizyjna)

Janusz Waluszko - RS@
Roger Jackowski -
Obywatelska Liga Ekologiczna (trójmiejska grupa FZ)

Rysiek Skrzypiec
Jacek Wodzislawski



*) Andrzej Delorme, Alina Dys, Dariusz Liszewski, Olaf Swolkień, Przeciw agresji [w:] ZB 2(128)/99, s.2.



ZB nr 5(131)/99, 16-31.5.99

Początek strony