Strona główna   Spis treści 

ZB nr 8(134)/99, 1-15.7.99
RÓŻNE


Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich
Klub Publicystów Ochrony Środowiska "Ekos"
Foksal 3/5, 00-366 Warszawa
tel./fax 0-22/827 49 31, prezes: tel. 0-22/822 49 31 tel. 0-604/444 014

Warszawa, 16.6.99

Pani Maria Zajączkowska
Prezes Zarządu NFOŚiGW

Szanowna Pani Prezes!

Walne Zebranie Klubu Publicystów Ochrony Środowiska "EKOS", jako najwyższy organ Klubu jednogłośnie podjęło w dniu 26 maja br. uchwałę, w której wyraża swoje zaniepokojenie i dezaprobatę dla poczynań Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej przy podziale dotacji z puli edukacji ekologicznej dla prasy i wydawnictw proekologicznych w 1999r.

W wyniku nowych procedur i terminarza rozpatrywania wniosków o dofinansowanie zastosowanych przez NFOŚiGW w br. doszło do znacznego ograniczenia wysokości dotacji, przedłużenia okresu oczekiwania na decyzję, umowy i dotacje do siedmiu miesięcy i spowodowało olbrzymie trudności w normalnym funkcjonowaniu wielu znaczących wydawnictw prasowych. Wiele tytułów prasowych znalazło się w poważnych tarapatach. Zagrożony jest cykl wydawniczy m.in. takich czasopism jak "Przyroda Polska" i "Aura", które od lat zajmują się edukacją ekologiczną, trafiając zwłaszcza do młodzieży. Wiele tytułów prasowych zmuszonych zostało do czasowego zawieszenia swojej działalności (np. "Zielone Brygady") lub ograniczenia nakładu i zasięgu oddziaływania, zmniejszenia objętości, zubożenia szaty edytorskiej.

Niepokoi nas zwłaszcza dotkliwe ograniczenie wysokości dotacji oraz długotrwała procedura. Dla wydawców prasy ekologicznej nie do przyjęcia jest fakt, że NFOŚiGW błędnie traktuje wydawanie prasy jako jednorazowe zadanie inwestycyjne, podczas gdy specyfika wydawnictwa prasowego polega na procesie wydawniczym rozłożonym na wiele lat. Dla zachowania ciągłości procesu wydawniczego niezbędne jest podejmowanie wiążących decyzji dotacyjnych przez NFOŚiGW na następny rok nie później niż w listopadzie roku poprzedzającego. Kontynuowanie praktyki rozpatrywania wniosków i podpisywania umów dopiero w połowie roku grozi załamaniem cyklu wydawniczego i doprowadzi do zniknięcia z rynku wydawniczego znaczących tytułów prasy proekologicznej.

Narodowy Fundusz jest najważniejszą instytucją publiczną, która statutowo powinna wspierać finansowo prasę proekologiczną. Większość wydawnictw prasowych w tej dziedzinie traktuje dofinansowanie i pomoc NFOŚiGW jako jeden ze strategicznych elementów rachunku ekonomicznego, zwłaszcza że wydawnictwa prasy ekologicznej w znakomitej większości nie są przedsięwzięciami nastawionymi na osiąganie zysku, lecz ich głównym zadaniem jest krzewienie edukacji ekologicznej w różnych grupach społeczeństwa. Dzięki dotacjom z NFOŚiGW możliwe jest obniżenie ceny czasopisma, a przez to skuteczniejsza promocja problematyki ekologicznej w społeczeństwie.

Z przykrością dostrzegamy jak małe jest zainteresowanie edukacją ekologiczną, również w instytucjach za nią odpowiedzialnych. Nie chodzi nam o werbalne deklaracje, ale o fakty jak chociażby ten, że na edukację ekologiczną Narodowy Fundusz przeznaczył zaledwie 1% wydatkowanych na ekologię pieniędzy. W dodatku na prasę ekologiczną Narodowy Fundusz przeznacza jedynie 1/10 kwot przeznaczanych na edukację ekologiczną! Tymczasem prasa ekologiczna jest praktycznie jedynym stałym elementem edukacji ekologicznej oddziałującym na różne środowiska sukcesywnie przez cały rok.

Zwracamy się do Pani Prezes z wnioskiem o uproszczenie i przyspieszenie procedur, zwiększenie wysokości dotacji, przyjęcie takiego terminarza rozpatrywania wniosków dotacyjnych, aby każdy wnioskodawca z wydawnictw prasowych w listopadzie otrzymał ostateczną odpowiedź na pytanie: czy w następnym roku otrzyma pomoc dotacyjną z NFOŚiGW i w jakiej wysokości? Przyjęcie tego jesiennego terminu jest niezwykle ważne dla wydawnictw prasowych, które jesienią planują strategię ekonomiczną na następny rok, również jesienią przyjmują zamówienia i kompletują listę prenumeratorów. Z tych względów wczesna odpowiedź z NFOŚiGW o zaakceptowaniu lub odrzuceniu wniosku o dotację jest niezwykle ważna.

z upoważnienia Walnego Zebrania Klubu Publicystów Ochrony Środowiska "EKOS"
Sławomir Trzaskowski
Prezes Klubu
Publicystów Ochrony Środowiska "EKOS"

Do wiadomości:

  1. prof. Jan Szyszko - Minister Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa.
  2. prof. Janina Jóźwiak - przewodnicząca Rady Nadzorczej NFOŚiGW.
  3. poseł Czesław Śleziak - przewodniczący sejmowej Komisji Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa.

początek strony

VILCACORA LECZY RAKA

Dzięki przyjaciołom poszedłem na spotkanie Klubu Dziennikarzy Ochrony Środowiska "EKOS", 26.5.99, w klubie Dziennikarza przy ul. Foksal w Warszawie. Około 40 dziennikarzy raz na sześć lat wybiera zarząd - i na taką okazję właśnie trafiłem. Lecz zanim rozpoczęto poważne obrady, pozwolono prof. Kazimierzowi Rykowskiemu odczytać streszczenie referatu Światowej Komisji Lasów. Miał na to pół godziny, więc spieszył się bardzo. Było to trochę karkołomne zadanie - gdyż profesor chcąc sprawę przybliżyć ekologom - dodawał własne komentarze, swój osąd. Profesor jest jedynym polskim członkiem Światowej Komisji Lasów i Trwałego Rozwoju i uczestniczył w obradach Komisji, które odbywały się na pięciu kontynentach. Mówił rzeczy przerażające - o lasach tropikalnych, które giną - co roku obszar połowy terytorium Polski jest zamieniany na cele rolnicze i hodowlane. Wypowiedzi profesora brzmiały jak wołanie na alarm, ostrzeżenie o zbliżającej się katastrofie.

Lecz dziennikarze zajmujący się publicystyką ekologiczną mają mocne nerwy - wysłuchano profesora uprzejmie, po upływie ok. 20 minut prezes wymownie stukał w zegarek, wspaniałomyślnie kilka razy ofiarowywał profesorowi jeszcze minutę. Kiedy profesor Rykowski, spiesząc się bardzo - wreszcie zakończył swe półgodzinne wystąpienie - prezes poprosił, by odprowadzono profesora do wyjścia - widać chciał mieć pewność, że profesor nie wróci, by straszyć jakimś raportem Światowej Komisji Lasów. Sala odetchnęła z ulgą.

I rozpoczęły się właściwe obrady dziennikarzy ekologów. Chwalono, dziękowano, z nazwiska wywoływano zasłużonych - obrady trwały trzy godziny i teraz nikomu się nie spieszyło. Cieszono się własnym towarzystwem, dokonaniami, rozważano kwestię - czy i jak omawiać poczynania ew. sponsorów i dobroczyńców (czy wytykać im naganne z punktu widzenia ekologii poczynania?)

Po trzech godzinach, gdy przyszedł czas na wolne wnioski - młody człek odczytał apel Pracowni na rzecz Wszystkich Istot, zagrożonej likwidacją. Wspaniałomyślnie go wysłuchano - a ponieważ nie podał adresu, na który trzeba słać protesty - więc wyręczyłem go, podając głośno stosowny adres. Przekonany, że ów adres zapiszą sobie wszyscy zgromadzeni na sali dziennikarze - ekolodzy. Zapisał jeden.

Poprosiłem profesora Rykowskiego - za którym wyszedłem na korytarz - o xerokopię raportu. Przeczytałem go uważnie, i akurat był czas by udać się na następne spotkanie w Muzeum Etnograficznym.

Tu właśnie odbywała się konferencja prasowa i promocja książki o polskim misjonarzu, O. Szelidze. Salezjanin, od 69 lat mieszkający w Peru, nauczywszy się ziołolecznictwa od Indian amazońskich - założył w latach 60-tych w Limie Instytut Fizjoterapii Andyjskiej. Przez ten Instytut do chwili obecnej przewinęło się ponad 32 tysiące chorych z całego świata. Ojciec Szeliga skutecznie ich leczył z najcięższych schorzeń nowotworowych, leczył również skutecznie AIDS!

Puszcza amazońska jest dla Niego apteką ludzkości. Swoje preparaty ziołowe - by nie niszczyć puszczy - chce pozyskiwać z roślin leczniczych uprawianych na plantacjach.

Trudno o bardziej dosadne zestawienie. Z jednej strony barbarzyńcy wycinający puszczę w tempie przerażającym, z drugiej strony - polski misjonarz, współczesny Święty Franciszek deklarujący opiekuńczy stosunek do tej puszczy, opowiadający jak odwdzięcza się ona lekami na wszystkie choroby. Dzięki jej lekom O. Szeliga może skutecznie leczyć wszelkie odmiany raka.

Na zdjęciach satelitarnych puszcza amazońska ma całe plamy obszarów już zdewastowanych przez buldożery i człowieka, przypomina to obraz raka pożerającego zdrowy organizm.

Rośliny lecznicze Ojca Szeligi mogą być uprawiane tylko w tropikalnym klimacie - w sąsiedniej Boliwii i Kolumbii biedni chłopi uprawiają kokę aby przeżyć. A gdyby plantacje koki zamienić na plantacje roślin leczniczych Ojca Szeligi? Zamiast śmiercionośnego narkotyku - leki na raka i AIDS?

Co jakiś czas pojawia się głos wołającego na puszczy, przypominający o powrocie do natury, o ziołolecznictwie. Przypominali o tym profesor Julian Aleksandrowicz i Ojciec Klimuszko, teraz przypomina Ojciec Szeliga. Lecz co mieliby zrobić ze sobą bezrobotni lekarze? A koncerny farmaceutyczne?

Ojciec Szeliga twierdzi, że chemia truje, a zioła leczą. Mało tego, twierdzi, że współczesna medycyna ze swoim stechnicyzowaniem stała się wręcz podobna do przemysłu zbrojeniowego! Ogromna machina, zarabiająca pieniądze; pożerająca ludzi.

Istnieje opowiadanie Lema o władcy doskonałym. Skonstruował on machinę, zamieniającą mieszkańców planety w okrągłe tabletki. Z których ów władca doskonały układał piękne geometryczne wzory na swej Planecie.

Obawiam się, że może nam to grozić.

Paweł Zawadzki

PS

Książkę Vilcacora leczy raka autorstwa Grzegorza Rybińskiego i Romana Warszewskiego polecam wszystkim - budzi nadzieję! Czyta się ją znakomicie, jest świetnie napisana. I trochę baśniowa - oby to nie była ostatnia baśń ludzkości, ostatni śpiew łabędzia.

początek strony

GENESIS?

...czas mijał...

Pewnego dnia człowiek doszedł do wniosku, że może. Zastanowił się chwilę i doszedł do wniosku, że jednak nie może, a musi. Na początku było słowo. Człowiek wiedział o tym, więc wprowadził cenzurę. Nazwał ją wolnością słowa. Jednak wciąż u źródła wszystkiego stały ciemność i światłość. Lecz i to nie było dla człowieka problemem. Światło zmienił chmurami smogu w ciemność. Miliardy neonów przeistoczyły ciemność w jasność. Tak minął dzień pierwszy.

...czas mijał...

Drugiego dnia na drodze człowieka stanęło sklepienie oddzielające Niebo od Ziemi. Sklepienie to zwało się atmosferą. Niewiele się namyślając, człowiek zwiększył ilość smogu, usunął problem. Tak minął dzień drugi.

...czas mijał...

Trzeci dzień okazał się niezwykle pracowity. Jednakże człowiek podołał wyzwaniu. Zdewastował cały ląd. Wszystkie wody wzbogacił trującymi substancjami. A gdy tego dokonał, zajął się ocalałą roślinnością - wyciął wszystkie lasy, budując sobie meble i tworząc 4-literowy papier. Tak minął dzień trzeci.

...czas mijał...

Czwartego dnia człowiek doszedł do wniosku, że jeśli jego władza ma być prawdziwa, nie może się ograniczyć do rodzimego świata. Sięgnął więc po Wszechświat, rozrzucając po wszystkich jego zakamarkach swoje śmieci. Tak minął dzień czwarty.

...czas mijał...

Piątego dnia człowiek postanowił okazać swe oblicze w pełnej okazałości. Zastąpił ptaki stalowymi pudłami, które nazwał samolotami wojskowymi, zaś istoty naziemne zakatował w imię nauki i zabawy. Tak minął dzień piąty.

...czas mijał...

Szóstego dnia człowiek doszedł do wniosku, iż prawdziwa władza, to władza niepodzielna. Zabił więc wielu swych braci, tych zaś, którzy przeżyli, jak również i siebie, zniewolił w ciasnych schematach. Tak minął dzień szósty.

...czas mijał...

Wreszcie dnia siódmego człowiek poczuł się zmęczony, więc usiadł, by odpocząć. A gdy odpoczywał, rozejrzał się dookoła i ujrzał, co uczynił. Uświetniony błogosławieństwem dzień siódmy przeistoczył się w dzień przeklęty.

Tak powstała Apokalipsa.

Marcin "Narciarz" Opolski


początek strony

BARDZO STARA BAŚŃ

DEDYKOWANE OBROŃCOM GÓRY ŚW. ANNY

Stary Druid opowiedział mi baśń. Baśń o drzewach. Drzewach, które przestały mówić... Stary Druid usłyszał ją od innego starego Druida, który usłyszał ją od jeszcze starszego Druida, który... Nieważne, w każdym razie baśń jest prawie tak stara, jak świat.

A świat wyglądał kiedyś całkiem inaczej, były zwierzęta (niektóre wyglądem bardzo odbiegały od przyjętych dzisiaj standardów), były elfy, krasnoludy i gnomy, ludzie i strzygi i wilkołaki, (które jednak w niczym nie przypominały tych dzisiejszych strasznych potworów opisywanych w różnych książkach), no i oczywiście były drzewa, one zresztą były najstarsze i to od nich wszyscy nauczyli się mówić. Troszeczkę to trwało i sporo musiały się drzewa namęczyć, aby wszyscy nauczyli się porozumiewać językiem mówionym, co pozwoliło zresztą na spisanie wszystkiego i powstanie pierwszych ksiąg. W tym samym czasie telepatia, do tej pory powszechnie używana, odeszła powoli w zapomnienie.

Był to wielki sukces drzew. Powszechnie szanowane żyły sobie spokojnie. Od czasu do czasu ktoś przyszedł do nich po radę lub tak po prostu, aby sobie pogadać. Same odzywały się do siebie rzadko. Lubiły obserwować.

Wokoło życie toczyło się bardzo spokojnie, rzec by można, że nawet leniwe, każdy zajmował się swoimi sprawami, nikt nikomu nie wadził, jedni pracowali, jedni tylko chodzili - sobie znanymi ścieżkami, jedni leniuchowali (oj, przodowały w tym gobeliny), jedni ciągle urządzali różne miłe zabawy, tańczyli, śpiewali (oj, przodowały w tym elfy i ludzie). Zmartwienia praktycznie nie istniały, smutnieli tylko ci, którym ktoś akurat umarł, ale tylko na chwilę.

Wszyscy byli równi, nie było bogów. Tak, tak, bogowie wydawali się zbędni. Po prostu nie byli do niczego potrzebni. Zresztą nikt wtedy jeszcze o nich nie słyszał. I pewnie byłoby tak do dzisiaj, gdyby nie to, że pewnego pięknego poranka bogowie przypomnieli sobie o naszej planecie.

Podstępnie nauczyli się języka mówionego i każdemu spodobało się takie życie. Jednak nie mogli dojść do porozumienia i każdy zaczął sam na różne sposoby docierać na Ziemię. Nie poznali dokładnie panujących zwyczajów i realiów, napadali na różne rasy - mieszając się z nimi. I wtedy to się zaczęło. Prawie każdy chciał mieć swojego boga. Ba! Ci co go nie mieli, zaczęli uznawać za bogów drzewa! Każdy bóg miał być inny, lepszy, piękniejszy i mądrzejszy, no i każdy miał się inaczej nazywać. Bardzo szybko pojawiła się nienawiść, zazdrość, strach i inne nieznane dotąd uczucia. Przez brak kontaktów zaczęto zapominać wspólny język. Powstałe mutacje tylko w niewielkim stopniu go przypominały. Drzewa najpierw próbowały powstrzymać to wszystko, jednak nie miały żadnych szans, tak jak driady, które ich broniły.

W końcu zaczęto ścinać drzewa, palić je, okaleczać, często całkiem bez potrzeby. Okrutny los nie oszczędzał nawet tych, co pozostali neutralni: elfów. Zostali tylko ci najsilniejsi i ci, co szybko się ugięli (choć tych było z czasem coraz mniej). Wtedy to właśnie drzewa przestały mówić. I mimo że to tylko baśń, w dodatku stara jak świat, to drzewa ją pamiętają i może kiedyś...

A na razie tylko szumią.

ZIMA
Stowarzyszenie Ekologiczno-Kulturalno-Wolnościowe "KRZYK"
skr. 2, 44-101 Gliwice

PS

Bogowie jak to bogowie, takie życie im się nie podobało, więc szybko zapomnieli o tym odległym zakątku wszechświata.


ZB nr 8(134)/99, 1-15.7.99

Początek strony