Strona główna | Spis treści |
Nie da się bowiem - mimo złudzeń żywionych przez wiele osób - obronić na trwałe zarówno całej biosfery, jak i poszczególnych obszarów przyrodniczo cennych bez daleko idących korekt w całokształcie postępowania człowieka względem swego środowiska naturalnego, nie da się również dokonać takich zmian bez zrozumienia istoty i kierunku procesów, które - mając swe źródło w teraźniejszości - posiadać będą duży wpływ na przyszłą sytuację. Ruch ekologiczny czy szerzej - wszystkie osoby, które zainteresowane są zatrzymaniem pędzącego ku przepaści pojazdu, muszą rozpoznać obecną sytuację (diagnoza), ale także przewidzieć zmiany, jakie w mniej lub bardziej odległej przyszłości będą się dokonywały (prognoza) i na ich podstawie określić długofalową strategię dopasowaną do istniejących warunków. Niezależnie od tego, czy punkt ciężkości położony zostanie na kontestację czy też raczej na próbę pokierowania procesami społecznymi (cóż, nie jest powiedziane, że ekolodzy na zawsze pozostaną w opozycji - co więcej, gdyby tak się stało, to nie jest to zbyt optymistyczna prognoza...), konieczne będzie rozpoznanie warunków sytuacyjnych, ogarnięcie całokształtu procesów zachodzących w systemie polityczno-kulturowo-gospodarczym, odsłonięcie sedna obecnych trendów modelujących rzeczywistość społeczną teraz i w przyszłości.
Pytania o przyszłość i jej uwarunkowania wynikające z dzisiejszej sytuacji są więc tym aspektem, który jest niezwykle istotny z punktu widzenia środowisk zainteresowanych ochroną przyrody. Mówiąc o ekosystemie planety, nie sposób abstrahować od czynników wpływających na jego kondycję, dlatego też należy się zastanowić nad tym, w jakim kierunku zmierzamy, dokąd dojdziemy i kto nas poprowadzi, a ponieważ analitycy życia społecznego od ładnych kilku lat wspominają o stosunkowo szeroko zakrojonych przemianach kulturowych (wiele z nich zresztą na co dzień odczuwamy na własnej skórze, nie zdając sobie częstokroć sprawy z ich charakteru i genezy), warto bliżej przyjrzeć się kwestii teraźniejszości i jej wpływu na przyszłe warunki społeczne. Temat ten jest niezwykle obszerny, wiele z zagadnień jego dotyczących przedstawił już na łamach ZB wspomniany J. M. Szymański,1) chciałem więc skupić się w niniejszym tekście na rozważaniach autorstwa Marii Hirszowicz, zawartych w jej niedawno wydanej książce Spory o przyszłość.
Praca ta nie jest poświęcona przedstawieniu jakiejś wizji przyszłości i optowaniu za którąś z futurologicznych frakcji teoretycznych, lecz prezentacją zachodzących we współczesnym świecie przemian oraz ukazaniem i poddaniu krytycznej analizie różnych stanowisk, dotyczących rozważań o przyszłości. Wydaje się przy tym wartościowa, gdyż Autorka nie powtarza bezrefleksyjnie modnych aktualnie sloganów na interesujący nas temat, nie popada w schematy, a często potrafi wychwycić ich faktyczną nieprzydatność do objaśniania rzeczywistości.
Warto też wspomnieć o nonkonformistycznym stanowisku ideowym zajmowanym przez Marię Hirszowicz, przejawiającym się w odrzuceniu popularnej obecnie postawy neoliberalnej, czyli raczej naiwnej wiary w to, że wolnorynkowy układ zależności i mechanizmów zagwarantuje optymalny rozwój społeczny i stopniowo wyeliminuje te niedogodności, które w ogóle są eliminowalne. Stanowisko zajmowane przez Autorkę możemy - ze świadomością związanych z tym uproszczeń - określić mianem postmarksistowskiego, gdyż zarówno niektóre stosowane kryteria i kategorie analizy, jak i przekonanie o nieodzowności pewnej ingerencji w samoczynnie zachodzące procesy, świadczą o związkach Autorki z tym nurtem ideowym. Zwracam jednak uwagę na ów przedrostek "post", który powinien odwieść Czytelnika od zbyt pochopnych skojarzeń: nie mamy tu do czynienia z jakąkolwiek apologią realnego socjalizmu (jest w książce przekonanie o pozytywnym wydźwięku jego bankructwa) czy nawet zachwytów nad współczesnymi pomysłami zachodnioeuropejskiej socjaldemokracji, lecz z przekonaniem, że: Świat współczesny nie jest światem, w którym niewidzialna ręka rynku może sama przez się rozwiązać podstawowe problemy ludzkiej egzystencji (s.13), bowiem do jego istoty należy m.in. to, iż: Cechuje się zagęszczeniem przestrzeni społecznej, przyspieszeniem procesów zmiany, nawarstwieniem układów skonstruowanych przez ludzi, kumulacją efektów i produktów ubocznych społecznych działań i zwiększonymi kosztami usuwania niepożądanych skutków owych działań. Wynika stąd dość prosty wniosek, że w nowych warunkach ludzie są, chcąc nie chcąc, bardziej niż kiedykolwiek skazani na współpracę i czynną ingerencję w procesy społeczne (s.14).
Mimo krachu dotychczasowych form interwencjonizmu nie możemy sobie - zdaniem Autorki - pozwolić na luksus nieingerencji, przede wszystkim z powodu diametralnie odmiennych czynników sytuacyjnych, określających dzisiejszą rzeczywistość: (...) liberalne koncepcje spontanicznego rozwoju gospodarczego wyrastały na podłożu nieograniczonej, jak się kiedyś wydawało, ekspansji gospodarczej. Był to okres, kiedy nie znano pojęcia zagrożenia środowiska, niedostatku zasobów naturalnych, życia pod groźbą masowego zniszczenia. Była to epoka, kiedy nie trzeba było zastanawiać się nad tempem przystosowań; przestrzeń i czas wydawały się, podobnie jak zasoby, istnieć w nadmiarze, oferując niekończące się możliwości wypróbowywania przydatności form społecznych i kulturowych alternatyw (ss.10-11). Dzisiaj sytuacja jest zupełnie inna, gdyż wspomnianą swobodę ograniczyły w dużej mierze następstwa żywiołowych przemian, dokonujących się w czasie całej ery industrialnej. Nie dysponujemy już ani niemal nieskończonymi zasobami, ani czasem, ani przestrzenią - dzieje się wręcz przeciwnie, bowiem zasoby kurczą się w ogromnym tempie, liczba oraz apetyty chętnych do ich wykorzystania rosną równie błyskawicznie, a skutki uboczne takiego procederu kumulują się. Jesteśmy więźniami efektów działalności przeszłych pokoleń, podobnie jak sami zawężamy pole manewru przyszłym pokoleniom. W takiej sytuacji - twierdzi Autorka - rozwiązaniem nie jest zachłyśnięcie się liberalnymi sloganami, lecz przyjęcie strategii działania adekwatnej do wymogów specyficznego okresu w dziejach. Uważa ona, że rację ma twórca doktryny komunitariańskiej A. Etzioni, który sądzi, iż zbyt daleko idąca indywidualizacja, partykularyzm i pluralizacja stosunków społecznych są nie do pogodzenia z ładem i stabilnym bytowaniem zbiorowości ludzkich (mogą się one okazać równie zgubne, jak kolektywizm, unifikacja i uniformizacja), natomiast współgra z nimi idea wspólnoty jako wartości konstytuującej porządek społeczny.
Do istoty naszych czasów należy rewizja wielu dotychczasowych pewników i aksjomatów. Świat ulega tak dalece idącym przeobrażeniom, że tradycyjne schematy rozpatrywania rzeczywistości przestają odgrywać istotną rolę i często stają się nieprzydatne. Zmiany zachodzą na wszystkich niemal frontach i posiadają tak głęboki charakter, że zdaniem wielu analityków możemy mówić o pewnej nowej jakości wyłaniającej się jako pokłosie procesów mających miejsce w czasach współczesnych. Krytyce poddaje się ideologie i systemy światopoglądowe, które zawładnęły realiami kulturowymi w ostatnich dziesięcioleciach, na ich miejsce powstają nowe, sformułowane w oparciu o analizę nowatorskich zjawisk i zorientowane na mniej lub bardziej odległą przyszłość prognozy. Maria Hirszowicz przywołuje najważniejsze z nich:
Tak zarysowany obraz dokonujących się przemian i wynikającego z nich prawdopodobnego wizerunku społeczeństwa przyszłości nie jest w zasadzie niczym nowym i odkrywczym, bowiem główne aspekty owych teorii polski czytelnik mógł poznać m.in. dzięki tłumaczeniom prac Tofflera: Szoku przyszłości, Trzeciej Fali oraz Budowy nowej cywilizacji (ostatnia pozycja do spółki z żoną Heidi), a także Megatrendom Johna Naisbitta (nie wspominając o sporej ilości opracowań prezentujących lub krytykujących owe tezy), jednak Maria Hirszowicz nie tylko wskazuje na pewne słabe punkty tych koncepcji, lecz w dodatku uważa, że teoretycznych podstaw do rzeczywistego rozpoznania sytuacji i dokonujących się przemian może dostarczyć inna jeszcze teoria - zdezorganizowanego kapitalizmu. Zdaniem Autorki opisywane wcześniej teorie nacechowane są zbyt dużym optymizmem oraz pokładaniem przesadnej nadziei w samych przemianach technologicznych. Nie można zaprzeczyć, że w istocie niosą one ze sobą wiele potencjalnie pozytywnych możliwości, jednak przy wnikliwej obserwacji łatwo dostrzec, iż eliminując dotychczasowe problemy, tworzą jednocześnie wiele nowych. Idealizowanie rozwoju technologicznego jest samo w sobie zajęciem być może ciekawym, nie zmienia to jednak faktu, że częstokroć oznacza po prostu przymykanie oczu na wiele wad nowego systemu i brak rzeczywistych różnic pomiędzy nim a porządkiem poprzednim: (...) gospodarka pozostaje obojętna na potrzeby ludzkie, wymusza efektywność nie licząc się z kosztami społecznymi, jakie są z tym związane, działa na zasadzie ślepej siły, nie poddającej się inteligentnej kontroli. Społeczeństwo technologiczne nie jest w tym względzie bardziej racjonalne niż społeczeństwa przeszłości, ba, rodzi nowe problemy, z którymi coraz trudniej się uporać (s.55).
Podporządkowanie życia społecznego wymogom racjonalizacji, zysku i postępu technologicznego oznacza nie tylko zmiany na lepsze w wielu dziedzinach, ale także rosnące bezrobocie na skutek wypierania pracowników przez zautomatyzowane technologie i upadek wielu gałęzi gospodarki (nowe miejsca pracy w usługach są na ogół nisko płatne, często zwalnia się pracowników, brakuje wielu zabezpieczeń socjalnych). Trudno także poważnie mówić dzisiaj o faktycznym odwrocie od masowej produkcji i konsumpcji (naiwność takich twierdzeń poddał krytyce George Ritzer w swej Mcdonaldyzacji społeczeństwa2)), triumfie politycznej decentralizacji i kulturowej dezuniformizacji, o przewidywanym przez Tofflera wzroście samodzielności i kreatywności - choć daje się dostrzec pewne zwiastuny takich procesów. Pewne zmiany zachodzą, wiele z nich jednak hamują mechanizmy stworzone w ramach poprzedniego systemu, zaś w innych przypadkach mamy do czynienia z faktycznym zastąpieniem starych form nowymi, przy zachowaniu dotychczasowych treści. W dodatku błyskawiczny rozwój technologicznego potencjału stwarza tak wiele różnorakich zagrożeń, że coraz powszechniej mówi się o społeczeństwie ryzyka (teoria risk society U. Becka): W wielu przypadkach ryzyko jest tak wielkie, że żadne działania post factum nie są w stanie przeciwdziałać skutkom zniszczeń zagrażających ludzkiej egzystencji. Mamy więc do czynienia z zagrożeniami, które wymagają patrzenia w przyszłość i przeciwdziałania obecnie temu, co może nastąpić później. Nawet i obecnie istniejące zagrożenia wymykają się codziennemu doświadczeniu ludzi, najmniej uwagi poświęca się zaś temu, co może zdarzyć się w nieokreślonym z góry, ale prawdopodobnym łańcuchu zdarzeń (s.60).
Rozwój sieci komunikacyjnej i wzrastająca ilość dostępnych informacji umożliwiają nie tylko dezinformację na szeroką skalę, lecz także - o czym pisałem już onegdaj - utożsamienie otrzymywania informacji na jakiś temat z wysiłkami praktycznymi na jego rzecz, czyli postępujące ubezwłasnowolnienie i niezdolność do podejmowania decyzji i realnych działań (Hirszowicz przytacza sformułowane przez Winnera trzy paradoksy wieku informacji, mówiące, iż wbrew oczekiwaniom:
Także zmiany dotyczące sektora usług i jego roli są często iluzoryczne, gdyż wiele czynności do nich zaliczanych to zwykłe następstwo podziału pracy w produkcji przemysłowej lub też działalność na rzecz obsługi przemysłu, a w dodatku prężny rozwój wielu dziedzin tego sektora to następstwo negatywnych procesów społecznych (firmy ochroniarskie - wzrost przestępczości, usługi medyczne - wzrost chorób cywilizacyjnych, wyrób i sprzedaż "zdrowej żywności" - powszechne skażenie ziemi uprawnej i płodów rolnych itd.), nie wspominając o takich oczywistych faktach, jak przeniesienie wielu gałęzi przemysłu do ekonomicznie zależnych krajów Trzeciego Świata, w których są tanie surowce i siła robocza, zaś w kraju macierzystym pozostają wyłącznie obsługujący całe przedsięwzięcie pracownicy "usług" (wart uwagi jest i "ekologiczny" wymiar postindustrializmu: stare, przemysłowe i szkodliwe technologie podrzuca się biedakom, którzy pracują na żyjących wśród ultranowoczesnych i nieszkodliwych technologii miłośników "Trzeciej Fali"). Podobnie jest z idealizowaną przez Tofflera ekonomią "do-it-yourself" ("zrób to sam"), której rozwój, to w wielu przypadkach reakcja na wzrost cen usług (nie na darmo w Polsce podobne hasło głosił Adam Słodowy w epoce powszechnych braków w sklepach...), nie zaś renesans samodzielności i inicjatywy.
W wielu dziedzinach trudno mówić o jakichś realnych zmianach na lepsze; zjawiska pozytywne w sferze kulturowej, które przewidywał Toffler, albo nie nastąpiły wcale, albo stały się karykaturą teorii, albo mają minimalny zasięg. Wystarczy spojrzeć na współczesne społeczeństwo amerykańskie (które dla Tofflera znajdowało się na czele pionierów "Trzeciej Fali" już ładnych 20 lat temu) pogrążone w bezmyślnym konsumpcyjnym amoku, przodujące w statystykach obrazujących przemoc, przestępczość, narkomanię, choroby psychiczne, samobójstwa i inne patologie. Przesadzone okazały się zapowiedzi decentralizacji, bowiem centralizacja polityczna zastępowana jest ekonomiczną i związanymi z nią zależnościami. Tym zaś, co szczególnie wyraźnie widoczne jest w zmieniającym się społeczeństwie to rosnąca wciąż separacja od sił przyrody, obojętność na wypieranie natury przez sztuczne wytwory i związana z nimi swoista "mechanizacja" człowieka. Maria Hirszowicz przytacza sformułowaną przez Schelsky'ego teorię cywilizacji opartej na nauce, której kilka aspektów to: zaspokajanie potrzeb ludzkich w coraz większym stopniu przez sztuczne produkty; wypieranie tego, co organiczne i naturalne przez sztuczne wytwory; postępujące zagrożenie procesami wywołanymi przez człowieka; uczynienie przyrody przedmiotem działań administracyjnych; przekształcanie się technologii w destrukcyjną potęgę; zanik bezpośredniego charakteru osobistych doświadczeń; wzrastający stopień manipulacji stosunkami społecznymi i stanami psychologicznymi przez technologię; inkorporowanie przestrzeni w produkcję. Rzecz jednak nie w tym, by całkowicie negować zalety nowych technologii i nie zauważać możliwości, jakie one dają, trudno jednak pogodzić się z optymizmem Bella, Tofflera i innych piewców społeczeństwa poprzemysłowego, którzy sądzili, że same innowacje technologiczne zaowocują pozytywnymi przemianami o jakościowym charakterze. Nic nie wskazuje na to, że takie połowiczne przemiany polepszą sytuację w istotnych kwestiach, bowiem zaklęcia podobne do tych, które dzisiaj głoszą entuzjaści Internetu, komputerów, mikrotechnologii, nowych form organizacji itp., podnoszono u progu epoki industrialnej odnośnie maszyny parowej, wysokonakładowej prasy, demokracji przedstawicielskiej i innych cudownych recept na powszechne szczęście i dobrobyt. Nie mamy w istocie żadnej pewności, iż dzisiejsze zapewnienia, obietnice i prognozy okażą się choćby odrobinę bardziej realne. Powtórzmy: nowe technologie niosą ze sobą obiecujący potencjał, jednak naiwnością byłoby sądzić, że samo ich zastosowanie wystarczy do wprowadzenia daleko idących przemian na lepsze.
Maria Hirszowicz, biorąc za punkt wyjścia analizy dokonujących się przemian zjawiska podobnego do tych, które opisywali Bell i Toffler, czyli rozwój technologiczny, dochodzi do wniosków nacechowanych znacznie mniejszą dozą optymizmu. Czerpie ona z koncepcji Lasha i Urry'ego (z pracy The End of Organized Capitalism), którzy diagnozują zmierzch kapitalizmu zorganizowanego (zastąpił on ongiś pierwotny, "dziki" kapitalizm) i obwieszczają początek kapitalizmu zdezorganizowanego. Przemiany w systemie gospodarczo-ekonomicznym nie są tu jednak traktowane jako główny czynnik sprawczy zmian na lepsze, lecz - co nakazuje zdrowy rozsądek - jako procesy, które co prawda rozwiązują wiele starych problemów, ale i tworzą sporo nowych. Podstawowymi cechami zdezorganizowanego kapitalizmu są: wzrost znaczenia podmiotów ponadnarodowych (globalizacja) dezorganizujących procesy gospodarek narodowych, nowa stratyfikacja społeczna związana z uwarunkowanym technologicznie nowatorskim podziałem pracy, zmiany o charakterze instytucjonalnym oraz daleko idące przeobrażenia kulturowe. Wiele racji mają głosiciele tezy, że w dzisiejszym świecie to ekonomia wytycza kierunek przemian - nie są to jednak zmiany na lepsze z ekologicznego punktu widzenia. Istotna jest tu konstatacja, że to kapitalizm jest w dużej mierze odpowiedzialny za charakter owych zmian: Owa dezorganizacja jest jednak, z czego trzeba sobie zdawać sprawę, dopasowywaniem stosunków społecznych nie tylko do nowych warunków technologicznych, ale i nowych mechanizmów ekonomicznych, które narzucają takie a nie inne formy i kierunki działania. (...) To, co uważać można za przejaw społecznej dezorganizacji w stosunku do przeszłości, jest z punktu widzenia kapitalizmu światowego niezbędną dlań formą restrukturyzacji, twórczą destrukcją, dzięki której utrwala się nowy ład odpowiadający potrzebom kapitalistycznej gospodarki światowej (s.88).
Nie należy się więc - jak Toffler - łudzić, że przemiany technologiczne muszą wpłynąć pozytywnie na społeczeństwo i stan ekosystemu. Bardziej prawdopodobne wydaje się to, że w dążeniu wyznaczonym przez kierunkowskaz z napisem zysk za wszelką cenę, utrwalą one niekorzystne tendencje (a warto pamiętać i o tym, że stare technologie, sposoby wytwarzania i struktury organizacyjne będą działały dopóki się to będzie opłacało - już dziś istnieją setki wynalazków, których zastosowanie w dużej mierze ograniczyłoby szeroko pojętą antropopresję na środowisko, jednak nie znajdują zastosowania, bo stare są bardziej opłacalne: przestawienie się na energię słoneczną w chwili wyczerpania się złóż węgla, ropy i gazu, zastąpienie samochodów komunikacją zbiorową, gdy zaasfaltujemy już co się da lub "ekologizacja" stylu życia następująca po spustoszeniu Ziemi - nie są żadnymi alternatywami, gdyż są to spóźnione wysiłki). Kapitalizm sam w sobie jest systemem antyekologicznym, bowiem opiera się on na zasadzie maksymalizacji produkcji i kreacji potrzeb: Podstawą społeczeństwa kapitalistycznego jest sprzężenie dwu zasad; produkuje się, aby konsumować, jednocześnie jednak konsumuje się, aby produkować. Bez wzrostu konsumpcji niemożliwy jest wzrost gospodarczy, niosący ze sobą zwiększającą się zasobność społeczną (s.112).
Presja wywierana na zbiorowości ludzkie i ekosystem przez kierowany logiką zysku kapitalizm owocuje kryzysem, którego przejawami są m.in. wzrost patologii społecznych i groźba katastrofy ekologicznej. Kryzys ów jest szczególny, bowiem po raz pierwszy w dziejach:
Dodajmy do tego spostrzeżenia uwagę, że wraz z globalizacją polityki i gospodarki oraz uniformizacją kulturową również sam kryzys nabiera cech globalnych, co czyni go jeszcze trudniejszym do przezwyciężenia. Wydaje się także, że nie jest możliwe przezwyciężenie go w ramach systemu kapitalistycznego, bowiem zmiany, które powinny się dokonać, wymagają innych motywacji niż wąsko rozumiany zysk i dobrobyt. Kapitalistyczna gospodarka i jej logika zawodzą w przypadku ochrony środowiska, gdyż rynkowe mechanizmy działają na ogół na jego niekorzyść, zaś osoby za taki stan rzeczy odpowiedzialne nie mają wystarczających motywacji, by coś zmieniać (np. przenoszą koszta związane z karami za dewastację ekosystemu na konsumentów poprzez wzrost cen, co w przypadku faktycznej i postępującej monopolizacji rynku przez niewielką liczbę dużych koncernów jest zjawiskiem, którego nie sposób zmienić na drodze bojkotu czy tworzenia alternatyw), a w dodatku rzeczywiste skutki ich działalności są niezwykle trudne do całościowego oszacowania.
Podobne słabości są udziałem dominującego systemu politycznego, czyli demokracji parlamentarnej. Nie dość, że faktyczny wpływ rządów poszczególnych państw na sytuację wewnętrzną i procesy globalne stale maleje na rzecz instytucji ponadnarodowych, to w dodatku trendy kulturowe ubezwłasnowolniają polityków, którzy - chcąc zdobyć wystarczającą popularność - muszą unikać decyzji kontrowersyjnych, nie wspominając już o tym, że w tak skonstruowanym systemie popiera się lub odrzuca tylko i wyłącznie całe programy partyjne (jak pogodzić np. poparcie dla ekologii z jednoczesnym sprzeciwem wobec legalizacji przerywania ciąży, skoro jedna i ta sama partia popiera i ochronę przyrody i liberalizację prawa aborcyjnego, inna zaś kładąc nacisk na ochronę życia poczętego, traktuje ekologię jako wymysł "oszołomów"?) - no i kto zagwarantuje wyborcom, że dane ugrupowanie wywiąże się z postulatów eksponowanych w kampanii wyborczej, skoro mechanizmy skutecznej kontroli w tej sferze praktycznie nie istnieją?
Z powyższego wynika, że mając na uwadze rzeczywistą ochronę ekosystemu niewiele się wskóra poprzez grę według reguł narzucanych przez tzw. "wolny rynek" i demokrację parlamentarną, jednym słowem - klucz do zmian nie leży w obecnej ekonomii i polityce, lecz prawdopodobnie możemy go odnaleźć w przemianach kulturowych i samoorganizacji społecznej. Z analizy autorstwa Marii Hirszowicz wynika bowiem, że sferą najmniej podatną na reperkusje związane z kryzysem i oddziaływanie antyekologicznego kapitalizmu jest kultura, zwłaszcza jej formy zbudowane na etnicznym fundamencie. Starania o zachowanie i obronę własnej tożsamości kulturowej, choć czasami przybierające patologiczne postacie (na ogół zresztą tam, gdzie presja zewnętrzna jest największa - to destruktorzy kultur etnicznych są w dużej mierze odpowiedzialni za rozwój fundamentalizmów), są jednymi z niewielu przykładów uwieńczonych powodzeniem wysiłków na rzecz powstrzymania wpływów ideologii zysku za wszelką cenę. Innym wartym uwagi zjawiskiem jest rosnące zniechęcenie, brak zaufania i niechęć wobec dotychczasowych form organizacji życia społecznego i systemów władzy, przejawiające się w dążeniu do decentralizacji i samodzielnego decydowania o sobie. Zjawisko to jest coraz bardziej powszechne i wprost proporcjonalne do niedogodności, jakie niesie ze sobą funkcjonowanie makroinstytucji politycznych i ekonomicznych, które lekceważą potrzeby i racje niewielkich grup interesu i zbiorowości. Owo "społeczeństwo nowego działania" (new action society) charakteryzuje się:
I choć rozwój sytuacji w tym kierunku przewidywał już Toffler, to wbrew jego tezie o pozytywnym wpływie nowych technologii na dalsze przemiany w zarysowanym kierunku, rzeczywistość okazała się znacznie bardziej złożona, bowiem równie często działania takie są reakcją na negatywne aspekty owych technologicznych osiągnięć (a często dzieje się i tak, że rozwój technologiczny blokuje takie procesy społeczne). Faktem jednak niezaprzeczalnym jest zarówno nieoczekiwany wzrost poziomu identyfikacji z kulturą etniczną, jak i mobilizacja polityczna oparta na zasadzie samoorganizacji (choć, jak już wspomniałem, napotyka ona na wiele przeszkód), dlatego też nie sposób ich lekceważyć, zastanawiając się nad strategią i taktyką środowisk ekologicznych w zmieniającym się świecie.
Końcowe partie książki Marii Hirszowicz poświęcone są refleksjom dotyczącym przemian w systemie stratyfikacji społecznej oraz w rzeczywistości kulturowej. Także i w tych kwestiach Autorka nie poprzestaje na przywoływaniu tez Bella, Tofflera i ich następców, lecz dokonuje ich krytycznej analizy i konfrontuje prognozy z rzeczywistością. Uważa ona, że w zasadzie nie sprawdziły się ich przewidywania odnośnie następstw wprowadzenia do użytku nowych technologii w tych sferach rzeczywistości społecznej: alternatywą monotonnej pracy w uciążliwych warunkach oferowanych przez przemysł jest częstokroć słabo płatna, dorywcza praca, gdzie pracownik nie posiada nawet podstawowych praw, częściej zaś zwyczajne bezrobocie na skutek zastępowania pracy ludzkiej urządzeniami (opisał to wyczerpująco Jeremy Rifkin w swej pracy The End of Work) - nie zaś ciekawa, dobrze płatna praca w sektorze usług; dawne formy dyskryminacji (rasowa, płciowa, klasowa) i przymusu zastępowane są nowymi: ekonomiczną - nie związaną jednak z tradycyjnym podziałem klasowym; dotyczącą dostępu do wiedzy i zależnej od niej pozycji społecznej; terytorialną - zamknięte dla obcych i strzeżone dzielnice; "poglądową" - dotyczącą wyrażania niepopularnych i nieakceptowanych społecznie opinii; związaną z kultywowaniem określonych tradycji - wypieranych przez dominujące wzorce konsumpcyjne; związaną z wyborami towarów na "wolnym" rynku - kupno wielu dóbr staje się niemal koniecznością (np. samochód), innych zaś nie sposób zakupić mimo istnienia zapotrzebowania (np. taniej i jednocześnie nieskażonej żywności); podobnie, jak w miejsce popularnych niegdyś form manipulacji, homogenizacji i zniewolenia (religijne, polityczne, obyczajowe) wkraczają nowe, przede wszystkim związane ze sferą konsumpcji: Globalizacja kultury oznacza (...), iż wyrywanie się jednostek spod wpływu mikrośrodowisk wiąże się ze zwiększonym oddziaływaniem makroukładów. (...) W rezultacie otrzymujemy w skali światowej egzemplarze ludzkie coraz bardziej podobne do siebie w formach zachowań, preferencjach i postawach. (...) Masowo - zindywidualizowany konsument podlega kulturowemu ujednoliceniu niezależnie od zwiększającej się liczby dostępnych mu wyborów, traci swą odrębność (...) stając się częścią nowego gatunku, wytwarzanego przez technologiczną cywilizację (s.179).
Uwagi Autorki skłaniają do postawienia tezy, że dokonujące się pod wpływem nowych technologii i systemów organizacyjnych przemiany mają w dużym stopniu charakter ilościowy, nie zaś jakościowy; w dodatku zaś wielokrotnie innowacje te, pozytywnie wpływając na pewien aspekt życia społecznego, negatywnie oddziałują na inny. W tym kontekście nacechowane hurraoptymizmem prognozy futurologów i piewców społeczeństwa postindustrialnego rysują się w nieco innym świetle, zaś rozpatrywane zmiany i ich skutki skłaniają do ostrożności przy podejmowaniu działań praktycznych. Rzecz nie w tym, by obrażać się na dokonujące się przemiany i wzdychać tęsknie za "starymi, dobrymi czasami", lecz - by potrafić spojrzeć krytycznie i wieloaspektowo na następstwa zachodzących procesów. Ukazana przez Marię Hirszowicz druga strona medalu dzisiejszych przeobrażeń obrazuje starą skądinąd prawdę - tę mianowicie, że nie sposób oczekiwać całościowej poprawy sytuacji życia zbiorowego (czy też stanu środowiska naturalnego) w wyniku, tylko i wyłącznie, samego rozwoju technologicznego. W swych analizach Bell, Toffler i inni zakładali, że na skutek przemian technologicznych przyszłość stanie się lepsza od teraźniejszości. Książka Marii Hirszowicz w swej wymowie nie jest tak jednoznaczna, bowiem obrazuje fakt, że przyszłość wcale nie musi być lepsza, choć zapewne będzie inna. Wiele zaś wskazuje na to, iż rację miał pewien autor literatury science fiction, który zapytany, jak będzie w przyszłości, odparł, że tak samo, tylko bardziej. I z taką ewentualnością również należy się liczyć: z nasileniem obecnych negatywnych trendów. Jest to konstatacja zapewne niezbyt optymistyczna, lecz jednocześnie posiadająca znacznie większą moc mobilizacji wszystkich wrażliwych jednostek do przeciwstawienia się takiemu stanowi rzeczy.
Remigiusz Okraska