Strona główna |
Szeroko pojęta ekologia zagościła wśród nas. Niektórzy ubolewają, bo trudniej jest darmowo wyjechać za granicę RP. Ekologicznych autorytetów i znawców namnożyło się bez liku - liczba intratnych spotkań, zjazdów, seminariów wzrosła tylko nieznacznie. Zielone bractwo kłóci się czy ekologiem (dla drażliwych czytaj: obrońcą środowiska) jest osoba myjąca się regularnie (zabija zwierzęta pasożytujące na skórze ale zawsze), paląca (emituje różne świństwa) bądź czy jest on (ona) ekologiem głębokim czy też nie. Towarzystwo (partia, federacja, fundacja) wzajemnego oklaskiwania się - pozorny szacunek przede wszystkim - zamyka się w gronie swoich własnych klakierów, dusi się we własnym sosie, mieszka w "swoim własnym domu".
Działalność merytoryczno - telefoniczna preferowana przez większość zielonych zabiła w nich zdolność dostrzegania rzeczy ważnych. Propagatorzy tzw. sitting ecology uważają, że temat raz (or twice) przez nich okrzyczany zacznie żyć własnym i - o ironio - właściwym życiem. Tak jedak nie jest. Kwestia zanieczyszczenia powietrza w Krakowie jest tego dobitnym przykładem.
Wiadomo powszechnie, że produkty uboczne produkcji przemysłowej człowieka - SO2, SO3, NOx i inne substancje kwaśne jak związki fluoru czy chloru - wypłukiwane z powietrza w formie tzw. "kwaśnego deszczu" powodują zabicie środowiska naturalnego. Przykładem niech będą lasy Gór Izerskich czy też to, co pozostało z dawnej Puszczy Niepołomickiej. Jak więc tym niekorzystnym zjawiskom zapobiec? Sposobów jest kilka.
Najłatwiej ustawić aparaturę analizującą stopień zanieczyszczenia powietrza w miejscu (weźmy na przykład Rynek Główny w Krakowie) gdzie nie ma ruchu ulicznego i stopień skażenia zależy od kierunku wiatru i ilości gotowanych obiadów. Oczywiście pomiarów dokonajmy w lecie bo jakiż przyczynek do zanieczyszczenia powietrza daje staromodny (sic!) system ogrzewania? Mając trochę szczęścia i trafiając z pogodą możemy czuć się zadowoleni. Wszystko jest w porządku. Monitoring panaceum na wszystko.
A propos monitoringu. Jakież było podniecenie naukowców krakowskich po przyrzeczeniu prezydenta Busha tych milionów dolarów dla Krakowa. Te marzenia senne o załapaniu się na temat.
Ileż by to było słodkiego nieróbstwa? A z jakim prestiżem? I dla Krakowa. Zaglądając darowanemu koniowi w zęby. Przedstawiciele Agencji d/s Ochrony Środowiska US polubili chyba nasze powietrze i spotkania z drużyną prof. Kamińskiego i innymi dziwnymi a istniejącymi ugrupowaniami ekologicznymi. Szkoda tylko, że tak konieczna i częsta obecność Agencji (może jestem niegościnny?) uszczupla darowane zielone miast zużytkować je skuteczniej tzn. dokonując zakupu nowoczesnych technologii dla wyspecjalizowanych biur konstrukcyjnych czy też jak to zrobiło Szwedzko - Polskie Towarzystwo Ochrony Środowiska zużytkować je na zmianę ogrzewania z brudnego węglowego na gazowe.
Wracając do sposobów utylizacji spalin. Wiedzieć trzeba, odrzucając z Czernobylem w oczach budowę elektrowni jądrowych w Polsce, że nakłady na zabezpieczenie środowiska przed emisją gazów i pyłów w elektrowniach węglowych dużej mocy są 5-cio krotnie wyższe aniżeli w jądrowych (w cenach z 1980 r. w warunkach USA wynoszą 150 - 200 mln $). Składają się na nie budowa elektrofiltrów, urządzeń odsiarczania gazów i kominów. Przyjmując, że w rzeczywistości polskiej największym trucicielem w tej dziedzinie jest hutnictwo metali kolorowych, przemysł chemiczny przerabiający gazy konwertorowe, metalurgiczny, gdzie źródłem SO2 są procesy spiekania rud a także spalany nie tylko w sferze przemysłowej silnie zasiarczony węgiel, w ośrodkach o takim właśnie ukierunkowaniu przemysłu warunkiem podstawowym egzystencji ludzkiej jest prowadzenie działań czy to zapobiegawczych, czy też utylizacyjnych. Szacowne grono ekologów ograniczyło się do pokrzykiwań pod tym adresem (czasami zbierania podpisów pod dumnie brzmiącymi petycjami) nie wywierając znaczącego wpływu na lobby przemysłowe pozostawiając - w przypadku Krakowa - sprawę huty Sendzimira, Skawiny czy zakładów Trzebini odłogiem.
Zmniejszenie stężenia tlenków siarki w atmosferze przyziemnej osiąga się przez odsiarczanie paliw lub rozproszenie ich w większej przestrzeni. Odsiarczanie paliw - na przykład węgla - prowadzi się celem otrzymania paliw wyżej gatunkowych (mniej zasiarczonych) ale nie z myślą o ich użyciu w przemyśle. Po prostu jest to za drogie. Jedyną drogą jest usuwanie zanieczyszczeń z gazów poprzemysłowych stosując prostą metodę - np wapniakową. Tego surowca akurat w Jurze Krakowsko - Częstochowskiej nie brakuje. Problem tkwi gdzie indziej. Dotychczasowe doświadczenia wskazują, że niektóre zakłady produkcyjne urządzeń zmniejszających emisję substancji szkodliwych nie budują lub nie wykorzystują ze zwględu na niemożliwość włączenia kosztów ochrony środowiska w ceny wyrobu lub świadczonych usług. Poza tym - w warunkach polskiej stabilizacji - żaden z dyrektorów zakładu zanieczyszczającego atmosferę nie podejmie ryzyka finansowego, decydując się na budowę instalacji odsiarczania, ze względu na to, że jedyna istniejąca instalacja oparta na wapieniu (Gryfice) budowana w pośpiechu i przy braku odpowiednich funduszy nie zdała egzaminu. I tu jest właściwe pole do działania różnych fundacji, towarzystw. Wspieranie finansowe i technologiczne. Trzeba o to głośno krzyczeć. Zieloni o zielone. I o odwagę.
Można też inaczej. Okazało się, że dziesięciokrotnie taniej jest budować wysokie kominy przenoszące zanieczyszczenia na dalsze rejony - mniej zagrożone i mogące jeszcze przyjąć substancje szkodliwe - aniżeli budować na obszarze skupisk przemysłowych instalacje utylizacji spalin. Taka polityka wprowadza w życie okrzyczany przez obrońców środowiska transfer. Tyle, że nie za bardzo pożądany a realizowany na zasadzie: "najpierw ja ci dam, potem ty mi dasz". Wielka Brytania Skandynawii, Kanada Stanom Zjednoczonym. Więc krzyczmy głośno przeciwko Stonawie i niech się dzieje co chce. Nie krzyczmy jednak: komin wyżej!
(pg)