Strona główna   Spis treści 

ZB nr 17(143)/99, 16-30.11.99
ZWIERZĘTA

ALARM BOMBOWY W BELGRADZKIM ZOO

Hałas zaczynał się pół godziny zanim zaczynały spadać bomby. Zwierzęta w belgradzkim zoo słyszały nadlatujące samoloty i pociski wcześniej niż ludzie.

To jeden z najdziwniejszych i najbardziej poruszających koncertów, jakie można gdziekolwiek usłyszeć - powiedział dyrektor zoo Wuk Bojowicz pod koniec maja br.*), czyli po przeszło 2 miesiącach bombardowań NATO. Głośność koncertu wzmaga się w miarę jak samoloty zbliżają się - tylko zwierzęta są w stanie je słyszeć, my nie - a kiedy bomby zaczynają spadać, to jakby słuchać chóru szaleńców. Pawie krzyczą, wilki wyją, psy szczekają, szympanse trzęsą klatkami. Bojowicz co dzień notował czas głośnego zachowania się zwierząt - Kiedyś, jak to wariactwo [naloty] skończy się, porównam to z wiarygodnymi danymi o czasie nalotów.

Belgradzkie zoo zostało boleśnie dotknięte nalotami mającymi na celu zmuszenie rządu Jugosławii do zaakceptowania autonomii Kosowa. Zniszczenie sieci energetycznej i wodociągowej miało najbardziej poważne konsekwencje dla zoo. Mieliśmy w inkubatorach tysiąc jajek rzadkich i ginących gatunków, niektóre gotowe do wyklucia za parę dni. Wszystkie się zmarnowały. To tysiąc zmarnowanych istot - powiedział Bojowicz.

Mięso w zamrażarkach zoo odtajało, zepsuło się i nadawało się tylko dla hien i sępów. Belgradczycy oddawali mięso ze swoich zamrażarek, kiedy zabrakło prądu, ale większość mięsa nie nadawała się nawet do konsumpcji przez zwierzęta. Brak wody powodował, że niektóre zwierzęta, szczególnie hipopotamy, musiały dosłownie pływać we własnych odchodach. Byliśmy zmuszeni poić wiele dość delikatnych zwierząt brudną wodą. Nie będziemy znali skutków przez następne 2 czy 3 miesiące - martwił się Bojowicz. Mimo, że z zoo widać zbieg Dunaju i Sawy, obie rzeki są silnie zanieczyszczone ściekami chemicznymi i przemysłowymi. Dyrektor zoo powiedział, że conocne naloty i akompaniujące im salwy przeciwlotnicze rozjaśniające niebo mogą mieć długotrwałe skutki dla zwierząt. Wiele samic poroniło będąc w zaawansowanej ciąży. Wiele ptaków porzuciło swoje gniazda, pozostawiając jaja na zimnie. Jeśli znowu złożą jajka, ciekaw jestem co z nimi zrobią - zastanawiał się Bojowicz. Nawet wąż odrzucił ok. 40 młodych, widocznie reagując na silne wstrząsy gruntu w wyniku trafień pocisków i bomb w cele.

Najstraszniejsza była w zoo noc, kiedy z wielką detonacją NATO trafiło dowództwo wojskowe usytuowane zaledwie 600 m od zoo - Następnego dnia stwierdziliśmy, że niektóre zwierzęta zabiły swoje małe. Tygrysica zabiła 2 ze swoich 4 maleństw zaledwie 3-dniowych. Dwa pozostałe były tak poranione, że nie mogliśmy ich odratować. Przedtem była świetną matką, wychowała kilka miotów bez problemu. Nie wiem, czy przyczyną była detonacja czy smród towarzyszący wybuchowi. Tej samej nocy orla sowa zabiła wszystkie pięć piskląt i zjadła najmniejsze z nich. Nie z głodu. Myślę, że z przerażenia.

Najbardziej wstrząsającym przypadkiem był tygrys bengalski, który zaczął gryźć swe własne łapy. Praktycznie został wychowany przy moim biurku. Ufał ludziom - powiedział Bojowicz. Patrząc w niebo dyrektor dodał, że nieprzerwany strumień samolotów NATO i ich spaliny zagroziły wędrówce kilku gatunków ptaków, które przelatują co rok nad regionem. Niektóre z nich rozpoczęły podróż na północ właśnie gdy zaczęły się bombardowania NATO - Ptaki zawsze korzystały z tego korytarza powietrznego. Zastanawiam się czy zrobią to ponownie. Uważam, że fauna w całej Europie i poza nią poczuje na własnej skórze skutki tej wojny przez długi czas.

Najbardziej ponurą konsekwencją wojny (w dniu wywiadu, w 3. miesiącu nalotów) były patrole wojskowe w zoo - Nie są tam dla ochrony zwierząt przed kradzieżą lub szkodą wyrządzoną przez ludzi. Mają za zadanie zastrzelić zwierzęta, jeśli zoo zostałoby zbombardowane i niektóre z nich próbowałoby umknąć.

Piotr Bein



*) Colin McIntyre, Belgrade Zoo Animals Provide Early Warning, agencja Reuters, 30.5.99.

początek strony

JEDNAK MOŻNA NIE ZABIJAĆ
ABY WILK BYŁ CAŁY I ZWIERZĘTA GOSPODARSKIE

Jednym z najważniejszych czynników ekologicznych jest baza pokarmowa; jej brak po niedługim czasie przynosi tragiczne skutki dla populacji. Zwierzęta troszczą się pokarm najbardziej, i zdobywają go nawet z narażeniem własnego życia.

Dla wilka - najważniejszego dzikiego drapieżnika w naszym klimacie - bazę pokarmową stanowią przede wszystkim roślinożerne ssaki kopytne z jeleniem na czele. Jelenie zabijają myśliwi przede wszystkim dlatego, że ten roślinożerca wyrządza szkody w lesie w młodych nasadzeniach. Redukcją populacji jeleni zajmie się wilk. Myślę, że szkody zmniejszą się również, jeżeli leśnicy przejdą na wyręb gniazdowy, który jest obecnie zalecany, i nie trzeba będzie zalesiać, jak robi się to obecnie na zrębach.

Jeżeli populacja tych dzikich ssaków nie jest liczna, to wilki nie bacząc na własne życie zbliżają się nawet do zagród rolniczych, by tam zaspokoić głód. Niewątpliwie w pierwszej kolejności posilą się zwierzęciem pasącym się na uwięzi w nocy i z dala od zabudowań ludzkich. Czyli okazja czyni złodzieja.

Wilki nie polują na zwierzęta gospodarskie, gdy mają pod dostatkiem właściwego sobie pokarmu, czyli gdy myśliwi nie trzebią populacji kopytnych roślinożerców, po to - zarazem - by móc zabijać wilki pod pretekstem ochrony owiec ("Przegląd Leśniczy", luty '99).

Ale człowiek, jako istota najmądrzejsza na Ziemi, może temu zaradzić bez posuwania się do mordowania wilków, bo miarą wielkości człowieka jest niezabijanie kiedy można zabijać - powiedział jeden z filozofów. Czyli zabijanie wilka z konieczności jest usprawiedliwione. A myśliwi zabijają i zabijają dla przyjemności, bez potrzeby. Dowodami na to są uśmiercania np.: kuropatw, bażantów, kiedy te ptaki są nawet sprzymierzeńcami rolnika (np. niszczą stonkę ziemniaczaną). A czy np. lisy, kuny, tchórze i zające muszą być mordowane, kiedy rolnicy i sadownicy już od dawna doskonale zabezpieczają swoje dobra przed pazurami i zębami tych ssaków. I przed wilkami możemy ochronić zwierzęta gospodarskie, ale trzeba tylko trochę chęci i pieniędzy. Nie wolno relaksować się zabijaniem tego drapieżnika, ponieważ:

Wilk jest kluczowym elementem ekosystemów strefy umiarkowanej i subarktycznej ("Przegląd Leśniczy", luty '99)

Wiemy doskonale, że myśliwi lubią zabijać wilki, bo wówczas "pieką dwie pieczenie na jednym rożnie" - bo drugą - będą potencjalne ofiary wilków.

Ale odebranie myśliwym na raz obu przyjemności, to znaczy strzelania i zabijania wilków, powoduje nie małe zdenerwowanie. Wobec tego, aby nie stresować zbytnio panów nemrodów, proponuję pozostawić im strzelanie kulami gumowymi, czyli nowy sposób odpędzania wilków od pastwiskowych "paśników" - bydląt i owiec pozostawionych bez nadzoru.

Znane są nam naboje z kulami gumowymi, a szczególnie chuliganom uczestniczącym w "zadymach" ulicznych - tym którzy odczuli je na własnym ciele. I właśnie takimi kulami mogliby myśliwi strzelać do natrętnych wilków zbliżających się do pasących się zwierząt domowych. I tym sposobem w pewnym stopniu zaspokojeni byliby myśliwi i zwierzęta byłyby całe, bo kule gumowe przecież nie zabijają, ale skutecznie odstraszają, bo wilk jest zwierzęciem inteligentnym i doskonale zapamiętuje miejsca, w których został skrzywdzony, i nigdy tam nie wraca (etolog, prof. Simona Kossak).

Również chciałbym zaproponować swoje inne rozwiązanie tego problemu. Ten drugi sposób zapożyczyłem częściowo od myśliwych. Otóż w czasie polowań na wilki (oczywiście w przeszłości) myśliwi stosowali fladry, które skutecznie zatrzymywały te zwierzęta. I takie właśnie "urządzenie" może z powodzeniem ochronić pasące się owce i bydło przed tym czworonożnym drapieżnikiem. Potwierdzają to nawet myśliwi. Takie fladry można ulepszyć. Polegało by to na zawieszaniu czerwonych pasków płótna na ogrodzeniu elektrycznym o napięciu około 12 tys. woltów zamiast na sznurku. Raz wykonane takie ogrodzenie można wiele razy przenosić i podłączać do niego źródło prądu (np. : akumulator, baterię elektryczną itp.). Ogrodzenie elektryczne, choć o tak wysokim napięciu, jest bezpieczne, bo pobiera prąd z małego źródła; jest również w ciągłej sprzedaży.

Ale przecież kule gumowe i fladry znają i myśliwi i oni mogliby powyższe sposoby ochrony proponować rolnikom.

Kiedy byłem dzieckiem, to już wtedy mówiono mi, że wilki boją się ognia i czerwonego światła i potwierdzają to myśliwi i leśnicy. Myślę, że to można również wykorzystać przy ochronie zwierząt gospodarskich przed wilkami w nocy. Należało by np. czerwone diody świecące porozmieszczać na ogrodzeniu elektrycznym. Diody te dawałyby światło mrugające zsynchronizowane z impulsami elektrycznymi elektryzatora zasilającego ogrodzenie.

Zakładanie kolczatek na szyje psom pasterskim, to znany sposób zabezpieczenia ich przed atakami wilków. A gdyby takie kolczatki założyć bydlętom nękanym przez wilki; może byłoby to również skuteczne zabezpieczenie, kiedy wilk jak i inne drapieżniki atakuje najpierw szyję potencjalnej ofiary?

Zaproponowane przeze mnie sposoby ochrony ssaków gospodarskich przed wilkami nie są bardzo kosztowne, ale część tych kosztów mógłby zrefundować urząd wojewódzki, czyli ten urząd, który wypłaca odszkodowania. Oczywiście taką dotację otrzymałby tylko rolnik, którego duża odległość pastwiska od zabudowań zmusza do pozostawiania tam zwierząt na noc. Rolnik, który otrzymałby taką dotację i z niej nie skorzystał, to nie mógłby ubiegać się o odszkodowanie za szkody wyrządzone przez wilki.

Ale nie należy zapominać też i o tym, że i w rolnictwie tak jak w każdym przedsiębiorstwie produkcyjnym muszą być zapewnione odpowiednie warunki do produkcji, bo inaczej poniesiemy straty. To powinien uświadomić sobie każdy rolnik i ten kto wypłaca odszkodowania za straty spowodowane przez wilki.

Znam takiego rolnika z woj. podlaskiego, który postępował nieroztropnie, pozostawiając jałówki hodowlane na pastwisku na uwięzi i pod lasem z dala od siedzib ludzkich. Z uwagi na dużą odległość pastwiska od zabudowań, rolnik pozostawiał je tam na noc. A teraz już tego błędu nie popełnia, bo jakieś drapieżniki (dzikie psy lub wilki) zagryzły mu trzy krowy i urząd wojewódzki nie wypłacił odszkodowania, bo nie jest pewien czy to naprawdę wilki sprawiły sobie ucztę, a nie sfora dzikich psów. Rolnik ocenia stratę na kilkanaście tys. zł.

I o tym powinni wiedzieć i inni rolnicy i myśliwi, ale i to, że wilki w naszej przyrodzie są potrzebne, bo one (a nie człowiek) umieją utrzymać dynamiczną równowagę w przyrodzie ożywionej. I nie zabijajmy tych ssaków, kiedy można nie zabijać.

Krzysztof Pawłowski

rysunek

początek strony

GÓRALKI

Góralki (Hyracoidea) to mało znany rząd prymitywnych ssaków kopytnych. Obejmuje tylko jedną rodzinę z 9 gatunkami. Wszyscy przedstawiciele góralków przypominają świstaka (długość 30-60 cm, waga do 20 kg). Posiadają wełniste futro. Na grzbiecie mają odrębnego koloru gruczoł o bliżej nie znanej funkcji. Tułów góralków jest wydłużony i walcowaty. Posiadają stosunkowo ciężką głowę. Są stopochodne. Na nogach oprócz małych kopytek mają palec zakończony ostrym pazurem. Góralki nie posiadają kłów w stałym uzębieniu. Są wyłącznie roślinożerne. Potrafią skakać z wysokości 3 metrów. Ciąża trwa przeciętnie ok. 7 miesięcy (w miocie 1-6 młodych). Góralki bardzo wcześnie wyodrębniły się od prakopytnych w procesie ewolucji. Obecnie zamieszkują Afrykę i południowo-zachodnie krańce Azji. Zabijane dla mięsa i futer. Niektóre gatunki można udomowić.

Bogdan Bryg
Krzywda 16
30-720 Kraków
tel. 0-12/656-23-16


początek strony

PASJA DO LIKWIDACJI

Myśliwi w swojej działalności dla "dobra przyrody" zdecydowanie na pierwszy plan wysuwają polowania połączone z zabijaniem dzikich ssaków i ptaków. Zabijanie zwierzyny - wg myśliwych - jest konieczne wówczas gdy nadmiernie się rozmnożą i wyrządzają szkody na polach uprawnych i w lasach (w młodniakach). Innymi drugorzędnymi celami - jak podają panowie z dwururkami - są: sport i chęć posiadania trofeów i "wyładowania" się przy zabijaniu zwierzyny. Czyli jest to niebezpieczny atawizm. Jeżeli okaże się, że obiekty ich zainteresowań giną w pazurach drapieżników (czyt. ich konkurentów), to wówczas rozkręcają kampanie przeciwko tym kręgowcom i bezlitośnie je zabijają. Nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć, że przyroda potrafi to zrobić lepiej, bo z zachowaniem równowagi dynamicznej w ekosystemach.

I czy takich ludzi o atawistycznych skłonnościach można zdyscyplinować, kiedy takich często zniewala "woda ognista"? I tu przytoczę fragment artykułu zamieszczonego w "Braci Łowieckiej" sierpień '99 s. 16: " ... Jan P. nie był sam na polowaniu - przemawiały za tym zabezpieczone na grobli ślady: szklanki, resztki zakąski i butelki po wódce w liczbie wielokrotnie przekraczającej możliwości spożycia alkoholu przez jednego człowieka. (...) Finał tej biesiady był tragiczny: śmierć człowieka! I takich na pewno nie da się zdyscyplinować. Mamy na to szereg dowodów. Ale i z niezbędną przy tych "działaniach" wiedzą ekologiczną jest jednakowo źle.

I właśnie ten sposób działania myśliwych dla "dobra przyrody" nasunął mi myśl zlikwidowania tej krwawej pasji i utworzenia państwowej, zawodowej służby łowieckiej. Ludzie pełniący tą służbę powinni być dobrze przygotowani do pracy dla dobra przyrody, wrażliwi na jej piękno, nie nadużywający alkoholu i dobrani pod względem charakteru (a nie przypadkowi, jak w amatorskim myślistwie) i uzbrojeni.

Zadaniem tej służby byłoby przede wszystkim zwalczanie kłusownictwa, rozpowszechnianie metod zapobiegających przed szkodami powodowanymi przez dzikie ssaki i ptaki, oraz wyrabianie wśród ludzi właściwego stosunku do przyrody ojczystej. Ingerencja w przyrodę z bronią byłaby ostatecznością. To byłaby ich praca a nie rozrywka. I taką służbę, bez trudu można utrzymać we właściwej dyscyplinie. Nie byłaby to ponad stutysięczna rzesza ludzi, jak myśliwych, lecz - prawie sto razy mniejsza. Pieniądze na utrzymanie służby łowieckiej pochodziłyby z naszych podatków.

Z wprowadzeniem zawodowej służby łowieckiej nie należy zwlekać dopóki mamy jeszcze największą bioróżnorodność (przedmiot ochrony przyrody) w Europie, ściągającą zagranicznych turystów, bo "Czerwona Księga" zapełnia się także z winy zwolenników krwawej pasji - myśliwych. Już teraz obserwujemy wzrost zainteresowania naszą przyrodą przez obcokrajowców i - myślę - że to będzie postępowało nadal, o ile w przyrodzie krajowej zachowamy przynajmniej taką różnorodność i większą liczebność populacji ssaków i ptaków, które obecnie są trzebione bezmyślnie przez myśliwych.

Krzysztof Pawłowski




ZB nr 17(143)/99, 16-30.11.99

Początek strony