Strona główna | Spis treści |
Sto osiemdziesiąt cztery lata temu, w kwietniu 1812 r., generał Ned Ludd patrzył na oblicze Anglii i z bólem serca widział straszne, rozpaczliwe warunki, w jakich w wyniku rewolucji przemysłowej przyszło żyć tym tkaczom i czesarkom, farbiarzom i robotnikom wykańczającym tkaniny, których przywódcą - i mitem - się stał.
Byli to ludzie, którzy zaznali względnego dobrobytu w czasach, gdy przemysł włókienniczy miał postać warsztatów tkackich, we wspólnotach, gdzie wielowiekowy zwyczaj i konwencja były bezpiecznym wątkiem i osnową materii społecznej - teraz zaś zostali zmuszeni do starania się o pracę za nędzne grosze.
Zmuszeni do posyłania żon i dzieci do fabryk po żałosne zarobki, które szły na trudne do zdobycia jedzenie, skazani na życie w brudzie, sadzy i czarnym jak smoła deszczu, pijący ścieki zamiast wody, mieszkający w szopach i barakach. Głód i choroby były na porządku dziennym, tak że robotnik w mieście przemysłowym żył przeciętnie około 20 lat; dobrze podsumowuje takie życie okrzyk jednej z pończoszarek: nędza, której nie opiszą najbardziej bolesne słowa. Były to ofiary wielkich fabryk, częstokroć podporządkowanych niezmordowanym silnikom parowym, pozwalającym jednej osobie (która była w stanie znieść niekończące się dniówki, harówkę i surowy nadzór w nieznośnych warunkach) na wykonanie pracy, do jakiej jeszcze niedawno potrzeba było kilkuset ludzi. Byli ofiarami nowego systemu gigantycznych fabryk, w których - po raz pierwszy w dziejach - maszyna zapanowała nad człowiekiem, gdzie przekreślono dawne koncepcje przyzwoitej i godziwej pracy; stare zwyczaje uczciwej zapłaty, dobrych towarów i uczciwych cen zarzucono na rzecz stosunków opartych na sile, majątku, powodzeniu i etyce, której podstawy nie stanowiło nic ponad zwykły zysk.
Wtedy też generał Ludd mógł spojrzeć na rozległe obszary Anglii środkowej i z radością w sercu ujrzeć tu i ówdzie swoich ludzi, którzy powstawali przeciwko nadciągającej groźbie uprzemysłowienia, ludzi tak wynędzniałych i zrozpaczonych, że porywali się z ciężkimi młotami na znienawidzone maszyny, atakowali fabryki z pochodniami i bronią palną, obrzucali kamieniami domy fabrykantów, zmuszali właścicieli straganów na targach do rozdawania żywności, wreszcie - po raz pierwszy w dziejach, podczas natarcia na fabrykę w Yorkshire - oddali życie za sprawę luddyzmu. Jeden z listów, doręczonych wówczas do pewnego fabrykanta w Stockport k. Manchesteru, dobrze oddaje ich stan ducha:
Uważamy za swój święty obowiązek, by przesłać to zawiadomienie: że jeżeli nie usunie Pan tych maszyn w 7 dni, Pańska fabryka wraz z całą zawartością zostanie z całą pewnością podpalona. Nie zamierzamy wyrządzać Panu najmniejszej krzywdy, ale mamy mocny zamiar zniszczenia maszyn oraz silników parowych, ktokolwiek byłby ich właścicielem. Nie mamy uważania dla tych, co je trzymają, ani dla armii brytyjskiej, gdyż wszystkich ich pokonamy albo zginiemy w walce.
W słoneczny, zimny poranek 15 kwietnia wojownicy z armii luddystów zgromadzili się na polu w pobliżu Stockport i ogłosili, że stanowią Kongres Luddystów, który zebrał się dla omówienia planów działania na przyszłość. Niewiele wiadomo o tym, co się tam działo, ponieważ wszystkie czyny luddystów (włącznie z takim spotkaniem na polu) były nielegalne, w większości podlegające karze śmierci, w związku z czym woleli nie pozostawiać po sobie śladów na papierze. Wszystko wskazuje jednak na to, że postanowili skierować natarcie na największe i najbardziej nielubiane fabryki, zaś po nocach urządzać wypady niewielkich oddziałków, zwących się "ludźmi Ludda", które szłyby przez prowincję i zabierały bogaczom prowiant, pieniądze, zapasy i broń. Pięć dni później kilkutysięczny tłum zaatakował fabrykę w Middleston, w czego wyniku zginęło co najmniej dziesięciu, a najprawdopodobniej około trzydziestu napastników, podczas gdy sam zakład nie doznał uszczerbku. Po dziewięciu dniach grupa mężczyzn i kobiet podpaliła fabrykę w pobliskim Westhoughton, która spłonęła w ciągu kilku godzin, a straty stąd wynikłe oszacowano na 6 000 funtów. Dwa tygodnie potem oddział czterech ludzi urządził zasadzkę i zastrzelił fabrykanta z Hudders Field (ok. 30 mil dalej) - była to pierwsza i ostatnia ofiara po drugiej stronie barykady.
Rząd brytyjski błyskawicznie zorganizował odwet na uczestnikach rozruchów. W zagrożone rejony wyekspediowano 2000 więcej żołnierzy, tak że w maju armia generała Ludda została otoczona przez co najmniej 14 000 wojskowych, w tym 4 000 kawalerii; ponadto w okolicznych miastach powstały obywatelskie milicje i mianowano konstabli, którzy patrolowali ulice po zmroku.
Za pomocą marchewki nadzwyczajnych nagród (50 000 funtów lub więcej) i kija więzienia, tortur i prześladowań dość szybko zdołano doprowadzić do rozkładu ruchu luddystów - tym bardziej, że w samych szeregach Generała narastało przekonanie, że jego ludzie posunęli się zbyt daleko. Dopóki przemoc była kierowana przeciwko maszynom i pustym fabrykom, mieszkańcy okręgów przemysłowych, których życie również wtedy nie rozpieszczało, popierali oddziały luddystów i nigdy nie zdradziliby przyjaciół i sąsiadów, nawet wobec najbardziej kuszących przynęt i najdotkliwszych kar. Jednak gdy zaczęto robić krzywdę ludziom, fabrykantom, którzy - nawet jeśli źle traktowali robotników - byli długoletnimi członkami wspólnoty, ludżmi mającymi prawo dożyć swych dni w spokoju, wtedy posunięto się chyba za daleko i dał się wyczuć zanik powszechnego poparcia dla armii luddystowskiej. Wiadomo, że w październiku - sześć miesięcy po zabójstwie fabrykanta z Yorkshire - porwana przez miejscowego urzędnika miejskiego matka jednego z luddystów załamała się, czemu towarzyszyły zeznania sąsiadów i robotników z tej samej fabryki, tak że w końcu czterej zamachowcy zostali zatrzymani i postawieni przed sądem. Uznano ich za winnych; gdy w styczniu 1813 r. zawiśli na belce więzienia w Yorkshire, gdy zastrzelono około 40 luddystów, powieszono 24, 37 deportowano, a co najmniej 37 aresztowano i osadzono w więzieniach, armia generała Ludda w praktyce zakończyła swój żywot. Zapłacono straszliwą cenę, ale nie na darmo. Luddyzm przegrał, zwyciężyła rewolucja przemysłowa, ale nie obyło się bez konsekwencji: szkody szacowano na 1,5 mln funtów, spowolniono tempo wprowadzania w fabrykach Anglii środkowej maszyn, wywołano tak wówczas zwaną "kwestię maszynerii" - czyli sprawę roli maszyn w społeczeństwie - i postawiono ją na forum państwowym. Ruch stał się znakiem wywoławczym wszystkich tych, którzy odrzucają i sprzeciwiają się technice zagrażającej życiu i jego poziomowi, którzy zwracają uwagę narodu na rozgrywającą się w jego obrębie tragedię. Krótko mówiąc - luddyzm nie umarł.
Dzięki temu dziś, po 184 latach, Brat Savage zwołał nas tu na drugi Kongres Luddystów, którego zadaniem jest przemyślenie wniosków płynących z pierwszego i stawienie czoła pilnemu zadaniu stanięcia naprzeciw przemysłowej megamaszyny i zalewowi nowoczesnej techniki, niszczącemu życie, miejsca pracy i społeczności na całym świecie.
Jeden z rozdziałów swojej pracy o luddystach nazwałem Wnioskami na erę komputerową, gdyż jestem przekonany, że możemy się wiele nauczyć od tych dzielnych, zdezorientowanych i idących w rozsypkę armii, które przed dwoma wiekami stworzyły na własny użytek mit Generała Ludda. Obecnie toczy się batalia znacznie trudniejsza, w czasie tej drugiej rewolucji przemysłowej, odbywającej się pod auspicjami wszechpotężnego mikroprocesora; znacznie więcej niż oni wiemy o strasznej potędze i niszczycielskiej sile uprzemysłowienia, które w ciągu ostatnich dwustu lat opanowało cały glob. Powinniśmy się jednak uważnie przyjrzeć tym pierwszym luddystom, naszym, by tak rzec, prapradziadom i wysłuchać nauki płynącej z ich doświadczeń. Nadchodzi np. taki moment, gdy opór wobec maszyn jest sprawiedliwy i słuszny, gdy staje się jedynym moralnym aktem oporu w niemoralnym świecie. Jednak opór połączony z przemocą - niezależnie od zagrożeń, które z sobą niesie - sprowadzi na wasze głowy gniew rządów, potężnych siłą przemocy oraz korporacji, potężnych mocą kontroli społecznej. Opór doprowadzony do pozbawiania życia ludzi - znów niezależnie od immanentnych zagrożeń - jest błędnie skierowany i szkodliwy, naznaczony paraliżującą sprzecznością, która polega na tym, że naśladuje świat, który zwalcza. Sięgnijmy do innych przykładów. Reforma systemu przemysłowego za pośrednictwem polityki, którą on sam stworzył dla własnej ochrony i rozpowszechniania, jest bezużyteczna, zaś wahadłowa gra przedwyborcza partii politycznych jest dziś taką samą mistyfikacją, jaką była dla ówczesnych luddystów, na których postulaty parlament odpowiedział uchwałą, że niszczenie maszyn jest ciężkim przestępstwem. Ponadto koncepcja rewolucji, która miałaby wykorzenić istniejący system przemysłowy - niezależnie od niepotrzebnej przemocy - jest bezsilna wobec państw narodowych, dla których samoobrona jest racją bytu; nie wolno również zapominać, że posiadają one monopol na nowoczesną broń.
Jeszcze jeden, ostatni już przykład. Udany opór wobec tak potężnego zjawiska socjoekonomicznego jak industrializm nie może wynikać ze wściekłości i oburzenia, choćby najsłuszniejszych, ani przebiegać pod znakiem spontanicznych wybuchów i nieskoordynowanych reakcji. Warunkiem powodzenia są następujące trzy cechy:
Równałoby się to przywróceniu do życia Neda Ludda, jednak już nie w roli generała rozproszonych i działających chaotycznie armii, lecz naszego brata i towarzysza w dziele pokojowego oporu, znów w roli symbolu ludzkiej woli sprzeciwu wobec potęg zniszczenia, symbolu naszego zrozumienia, że wyciągamy ręce do naszych braci i sióstr, z którymi chcemy złączyć się w bractwie, we wspólnocie, w gildii.
Oznaczałoby to, że tu i teraz zaczynamy być mówcami i działaczami sprzeciwiającymi się dookolnemu duchowi zniszczenia: by nazwać wroga, technikę i jego bogów, by powiedzieć zdezorientowanym ludziom, zdając sobie przy tym sprawę, że zewsząd zalewają ich nowe rozwiązania techniczne - które, cytując za "Newsweekiem": przewyższają naszą zdolność pojmowania, przekształcają obyczaje, zmieniają hierarchię wartości i modyfikują pojęcie rzeczywistości - powiedzieć tym zdezorientowanym, rozbitym obywatelom, że nie chodzi o tę czy inną partię polityczną, takiego czy siakiego prezydenta, upadek wartości rodzinnych czy rozkwit państwa opiekuńczego, nie o rozkład społeczności czy erozję wiary, o żaden z prześladujących nas dziś -izmów, że nie chodzi nawet o korporacyjny ucisk i rozbestwienie wielkich firm, lecz o technikę, która służy fałszywym bogom - to ona doprowadziła do tego wszystkiego, to ona stoi za wszystkimi bolączkami i całym złem. Technika - zaawansowana, skomputeryzowana, we władzy korporacji, finansowana przez rządy, niszcząca przyrodę.
Moloch, Szatan, Belial, Gog i Magog, Loki, Arcydiabeł: technika. Nazwać wroga. Pojąć go. Stawić mu opór. Wraz z życiem otrzymujemy dar wyboru. Nie we wszystkim, ale w wielu sprawach. Możemy wybrać sposób działania, znając nieprzyjaciela i zdając sobie sprawę z niebezpieczeństw. Nie wiem, co uczynimy, jest to bowiem zadanie na te dni, tym właśnie będziemy zajmować się - z oświeconym umysłem i pełnym poświęcenia sercem - przez kolejne, cenne godziny. Mogę powiedzieć tylko, że spoczywa na nas obowiązek poświęcenia się temu zadaniu, tej służbie ożywionemu na nowo bractwu, które będzie na nas spoglądać z sercem przepełnionym dumą i nadzieją. Zebraliśmy się tutaj, gdyż wiemy, że pora działać, czas na stawienie oporu; musimy przekonywać, musimy - dla dobra własnego, dla dobra ludzkości i całej żyjącej planety - musimy zwyciężyć.
Kirkpatrick Sale
tłum. Jacek Spólny
Jeszcze bardziej niezwykłe jest to, że - mimo oczywistych i nieuniknionych różnic - po trzech dniach przemówień i debat rozjechali się ożywiani niewyrażoną, lecz łatwo wyczuwalną wolą sprzeciwu, na skalę indywidualną lub na arenie politycznej, wobec czegoś, co na Kongresie określono mianem osobliwej i przerażającej techniki Ery Komputerowej.
Zgromadzili się w tym miejscu głęboko zaniepokojeni zjawiskami tej epoki, zaś kilkunastu mówców zaprezentowało szeroki wachlarz teorii na jej temat. Clifoord Stoll, cybernetyk - apostata, przekonywał, że zagrożenie nie pochodzi od samych komputerów - to niezła zabawa - ale ciarki przechodzą mi o grzbiecie na myśl o kulturze komputerowej, otoczonej wielkim szumem i mamiącej obietnicami. Pisarka Stephanie Mills, "luddystka, bioregionalistka i feministka", mówiła o uzależnieniu od techniki i stwierdziła, że odpowiednie podejście mogłoby polegać na stosowaniu techniki jako przyprawy na talerzu trybu życia, używanej z umiarem.
Judy Luce, położna z Vermont, mówiła o swoim zawodzie jako o akcie oporu wobec medycznych elit i ich koncepcji, że im więcej techniki, tym lepiej oraz że ciało jest maszyną, a kobieta pojemnikiem.
Scott Savage, redaktor czasopisma Plain, finansującego kongres, opowiedział się za luddyzmem bez agresji, podkreślającym rolę miłości - do wspólnoty, do Boga - która przekonywałaby coraz większą liczbę ludzi, aż osiągnęlibyśmy masę krytyczną na modłę Gandhiego. Pisarz Bill McKibben trafnie podsumował dotychczasową dyskusję słowami: Gdyby cała technika przynosiła nam szczęście, wszelkie inne argumenty przeciw niej straciłyby na znaczeniu. Ale tak nie jest - czego można dowieść - co więcej, zadaje nam ona tylko różnego rodzaju tortury i przysparza zmartwień.
Od samego początku zgadzano się, że wszelki opór nie miałby charakteru przemocy. Drugi Kongres zaakcentował swą odmienność od pierwszego z 1812 r., kiedy to niezadowoleni robotnicy przemysłowi Anglii zgromadzili się w okolicach Manchesteru i, pod przewodnictwem mitycznego generała Ludda, zdecydowali się na podpalanie fabryk i nocne napady na bogaczy. Tym razem wszyscy jednogłośnie orzekli, że taktyka przemocy jest bezprawna i bezskuteczna, nawet jeśli pominąć jej niemoralną naturę.
Nie wszyscy jednak zgadzali się co do innych form działania, które można by uznać za "pozbawione przemocy". Wielu spośród co bardziej religijnie nastawionych delegatów - około jednej trzeciej obecnych było wyznawcami religii pacyfistycznych - uważało, że każde starcie, każde uszkodzenie maszyny stanowi akt przemocy, odpłacanie złem za zło. Jeszcze inni wyrażali pogląd, że dewastacja świata natury przez nowoczesną technikę postępuje w takim tempie, iż rozbieranie czy unieruchamianie urządzeń byłoby jedynie wyrazem zupełnie słusznego sprzeciwu. Pewien młody człowiek przedstawił wręcz argument, że pokojowo nastawiony Jezus uciekł się do akcji bezpośredniej, gdy przyszło wypędzić ze świątyni lichwiarzy i wywrócić ich stoły.
W sumie zgodzono się na brak zgody. Niech każdy zdecyduje sam, co uważa za czyny wyzbyte przemocy - jak ujął to Savage. Takie rozwiązanie dawało jednak bardzo szeroki wybór, poczynając od nazwania techniki wrogiem, rozpowszechniania filozofii luddystowskiej z możliwie największą mocą i w całej pełni, pośród zdezorientowanego i rozbitego społeczeństwa - jak mówiłem w swej zasadniczej deklaracji, odpowiadając na propozycję McKibbena, byśmy wszyscy wyłączyli z sieci telewizory i zakryli je robionymi na drutach narzutami.
Spośród sugestii pośrednich wymieniłbym: ambiwalentny i sceptyczny stosunek do wszelkiej nowoczesnej techniki, wycofanie się ze światowego rynku żywnościowego dzięki pieczeniu własnego chleba i jedzeniu żywności miejscowej i wytwarzanej o danej porze roku, przerwanie skuwającego nam umysły łańcucha, który łączy więcej i lepiej, odnalezienie wzorów sprzeciwu w trybie życia mennonitów i plemion indiańskich, proste życie, otwarte na cnoty samotności i ciszy, wciągnięcie sąsiadów do walki z telewizorami w supermarketach i samochodami na ulicach, stworzenie kontrkultury oporu, która przenikałaby całe społeczeństwo; zrozumienie, że nie wszyscy podróżujący ku mądrości znajdują się w tym samym punkcie.
Na koniec uczestnicy kongresy wysłuchali deklaracji środków działania, która miała stać się ustaloną taktyką, lecz nie została przyjęta. Po namyśle doszedłem do wniosku, że świadczy to raczej o sile niż o słabości ruchu. Tym więc sposobem środki, za pomocą których będziemy kształtować luddyzm, będą równie zróżnicowane jak setki uczestników kongresu i być może dzięki temu - gdyż harmonie wzruszają bardziej niż jednogłośny chór - staną się bardziej skuteczne.
Kirkpatrick Sale
tłum. Jacek Spólny
Zjechaliśmy na sesję otwierającą Drugi Kongres Luddystów, reprezentując wiele światopoglądów, lecz podzielając zaniepokojenie współczesną techniką, która naszym zdaniem wymknęła się spod kontroli. Obawiamy się rozkładu społeczeństwa.
Jesteśmy zgodni, że stoimy wobec kryzysu ekologicznego, społecznego i duchowego, którego przyczyną jest technika, nie mogącą go jednak zażegnać. Potrzeby ludzkie przewyższają potrzeby maszyn, które przyspieszają obecnie wymieranie gatunków i zniszczenie środowiska naturalnego.
Szanujemy tryb "życia zakorzenionego" w kulturach historycznych i współczesnych na całym świecie, włączając w to mennonitów i ludność rdzenną spoza zachodniego kręgu cywilizacyjnego. Kultury te często podchodziły do techniki ze sceptycyzmem, odrzucając próby naginania przyrody do woli człowieka i rozwijania techniki w sposób szkodliwy i nieludzki.
Mając na względzie wyznawane przez nich wartości, nie chcemy uważać innych za wrogów. Wolimy budować mosty, które umożliwiłyby współpracę. W trybach maszyny pracuje wielu sprzyjających nam ludzi.
Życie we wspólnocie uznajemy za swój środek i cel. Wspólnota obejmuje nie tylko ludzi, lecz również całość Stworzenia. Najważniejsze, że nie jesteśmy sami. Radość sprawia nam bycie z innymi, służenie im i praca z nimi. Zbyt wielu ludzi odnosi wrażenie, że nikt nie podziela ich zaniepokojenia statusem techniki.
Chcemy żyć nie dla siebie, lecz dla innych, wykraczając poza życie skupione na sobie.
Podkreślamy wagę dni odpoczynku, postu po wytwarzaniu i spożywaniu, czas spędzony w samotności na słuchaniu, czekaniu.
Szanując kwestie ważne dla pierwszych luddystów odrzucamy ich przemoc jako środek do celu. Jesteśmy przekonani, że wszystkie nasze działania winny być wyzbyte agresji. Tworzyć kulturę oporu wobec zbędnej techniki chcemy w dziedzinie zarówno publicznej, jak i prywatnej. Tego rodzaju działania byłyby zakorzenione w sercu wspólnoty, wynikałyby z jej żywotnych potrzeb. Cenimy wagę osobistego przykładu. Upieczenie bochenka chleba jest dla nas aktem nadziei i wyrazem duchowości.
Niechaj ludzie zrobią ten pierwszy krok, choćby najmniejszy. Perfekcji nie osiąga się z dnia na dzień. Istotne jest nie to, gdzie jesteś, lecz skąd przychodzisz i dokąd zmierzasz.
Niech każdy przyjmie oswabadzający dar prostoty. Ogranicza nas nie tylko natura, lecz również nasze wartości. Wybieramy wybór. Będzie to wymagać długich rozmyślań, modlitwy, medytacji i refleksji; w przeciwnym wypadku trudno będzie osiągać tak konieczną osobistą dyscyplinę.
Niechaj ludzie żyją poza zasięgiem wielkich firm.
W szczególności polecamy co następuje:
Wzorem mogą stać się zainteresowania, troski i wyobraźnia dzieci. Kształcenie ich w domu może w znacznym stopniu przyczynić się do uwolnienia naszych rodzin od społeczeństwa konsumpcyjnego.
Zachęcamy do wspierania lokalnych bibliotek, gdyż są one jednymi z nielicznych miejsc, gdzie naprawdę mamy coś wspólnego z innymi. Książki nie są dla nas przestarzałe.
Wdzięczni jesteśmy za wszystkie dostrzegane wokół znaki nadziei. Chcemy żyć i działać z nadzieją, a nie z rozpaczy.
Cenimy panującą wśród nas różnorodność i zachęcamy się do znajdowania sposobów na życie zdrowe i zrównoważone. Dostrzegamy równowagę i różnorodność w Stworzeniu, Boski przykład podnosi nas na duchu i daje nadzieję na oświecenie.
Podsumowując: wiemy, że niszczenie czyjejś własności nie jest najskuteczniejszym sposobem na przeprowadzenie zmian; dobro, do którego dążymy, nastanie tylko pod warunkiem, że dotrzemy do ludzkich serc. Żyjąc w myśl swych zasad, pokazujmy cierpiącemu światu to, co robimy.
Wszyscy zgadzający się z powyższymi stwierdzeniami - choć zaledwie cząstkowymi i niedoskonałymi - winni uważać się za delegatów na nieustający zjazd Drugiego Kongresu Luddystów i zobowiązani są działać w jego imieniu do momentu, gdy Kongres zostanie rozwiązany.
Adres Kongresu to:
East Mountain Road South Cold Spring NY 10516, USA |
tłum. Jacek Spólny