Strona główna | Spis treści |
Obecnie głównym motorem rozwoju techniki staje się Internet. Trudno ocenić długofalowy wydźwięk intelektualny tego wynalazku. Dzięki Internetowi mogłyby rozwinąć się równie dobrze ożywiona debata filozoficzna, jak i najróżniejsze formy zepsucia. Niewykluczone przy tym, że posłuży on po prostu do propagowania dzisiejszego społeczeństwa konsumpcyjnego i materialistycznego.
Nieco bardziej odległą perspektywę stanowi "Rzeczywistość Wirtualna" (Virtual Reality - VR). Czasami słyszy się na poły ironiczne głosy, iż ostatecznym celem gorączkowych prac nad VR jest wirtualny seks z symbolem popkultury, Marilyn Monroe. Na VR (przypominającą trochę tzw. "pokład holograficzny", który pojawił się w Star Treku - następnym pokoleniu) można także spojrzeć jako na niezmiernie uzależniającą symulację elektroniczną. Niewiarygodna popularność gier wideo Nintendo, tworzonych za pomocą techniki dość "prymitywnej" - w porównaniu z tym, co nas prawdopodobnie czeka - należy uznać za jasną przestrogę przed duchową deformacją przyszłości. W niedawnym przeboju kinowym, Matrix, mogliśmy oglądać połączenie VR ze Sztuczną Inteligencją (Artificial Intelligence - AI) w ich najwyżej rozwiniętych formach.
Jeszcze jednym zagrożeniem jest "farmaceutyczny róg obfitości" - nieustanne tworzenie nowych narkotyków i środków halucynogennych, wywołujących stan uzależniającego pobudzenia. Łączy się to częstokroć z surrealistyczną muzyką rockową oraz efektami świetlnymi i dźwiękowymi - na tzw. "imprezach rave", wielogodzinnych dyskotekach branie narkotyku o nazwie "Ecstasy" (MDMA) jest praktycznie "obowiązkowe". Pobyt na takiej "rave party", dość popularny wśród części młodych ludzi, jest bardzo zbliżony do znalezienia się w VR. Tak czy inaczej, istnieje duża ilość niezmiernie uzależniających, wprowadzających w trans substancji chemicznych i roślinnych, teoretycznie nielegalnych, jednak łatwych do zdobycia dla tych, którym na tym zależy. Dzięki nim osiąga się stan niby duchowego uniesienia, które można wręcz traktować jako istotę "gnozy". Lecz jeszcze większe niebezpieczeństwo może nadejść od strony łatwego do zdobycia narkotyku tzw. "dobrego samopoczucia" (w rodzaju "somy" z Nowego wspaniałego świata Aldousa Huxleya), który może zdusić w ludziach szansę na "prawdziwą duchowość", zapewniając uczucie ciągłego nasycenia.
Trzecim zagrożeniem zdaje się być posuwanie idei przekłuwania i przekształcania ciała do coraz bardziej zawrotnych skrajności. Już dziś widać to np. w nieumiarkowanym upodobaniu do operacji plastycznych, groteskowym rozbudowywaniu mięśni (prawie zawsze napędzanych narkotykami, np. sterydami), w zjawisku operacji "zmiany płci", oraz w coraz dziwaczniejszych sposobach przekłuwania ciała (tzw. body piercing). Może to doprowadzić choćby do zaszczepiania zwierzęcych rogów na ludzkich ciałach i różnego rodzaju nakłuwania, tatuowania i odciskania znaków, w porównaniu z którymi kolczyki w nosie są całkowicie niewinne.
Czwartą, najważniejszą groźbą jest "przewrót genetyczny", przez niektórych określanych modnym mianem "algenii" (na wzór alchemii). Może on oznaczać rozwój wewnątrz- oraz międzygatunkowej inżynierii genetycznej, aż do wytworzenia nowych form życia. Z początku postępom genetyki będzie przyświecał szczytny cel wyeliminowania wad dziedzicznych, czemu mało kto śmiałby się przeciwstawiać (oznacza to w sumie stworzenie dziecka zupełnie zdrowego zamiast upośledzonego). Innym motywem postępów tej nauki będzie produkcja organów do wymiany, co będzie bardzo kuszące dla coraz bardziej starzejącej się ludności. Zwiastunami tego kierunku rozwoju są wytworzone dla celów badawczych myszy, w których małych ciałach płynie ludzka krew, oraz "transgeniczne" świnie, których narządy mają być wszczepiane ludziom. Można wyobrazić sobie ciąg dalszy tego procederu w postaci bezmózgich płodów, które będzie umieszczać się w kobiecym łonie tylko po to, by otrzymać potrzebne organy. Pomysłem analogicznym byłoby tworzenie bliźniaka każdego noworodka, tak by identyczne dziecko w ciągu życia pełniło funkcję dostawcy narządów dla swojego pierwowzoru. Na Zachodzie dość już powszechną stała się praktyka wykorzystywania części organizmów martwych płodów po aborcji do produkcji tzw. życiodajnych lekarstw. Genetycy prowadzili również doświadczenia nad łączeniem genów myszy i marchewek i tworzeniem much - "potworów" z oczami w różnych niespotykanych w naturze miejscach. Inżynieria genetyczna niesie z sobą groźbę zagłady ludzkości. Wyobraźmy sobie, że inżynierowie genetyczni wyprodukują bakterię, która żywi się ropą naftową i w ten sposób likwiduje wycieki ropy na morzach, po czym ulega mutacji i zaczyna żywić się krwią ludzi! Z takich na pierwszy rzut oka pozytywnych pobudek może wyniknąć zagrożenie ludzkości, a nie chodzi tu bynajmniej o historie tak oczywiste jak broń biologiczna w rękach fanatycznych przywódców państw.
Obecnie zupełnie wykonalne jest "macierzyństwo zastępcze": np. materiał genetyczny matki i ojca łączy się w laboratorium i umieszcza w łonie trzeciej kobiety, która rodzi dziecko. Ten kosztowny zabieg jest propozycją dla par, które nie mogą mieć dzieci, a rozpaczliwie tego pragną. Radykalne lesbijki uciekają się czasami do sztucznego zapłodnienia, nie chcąc mieć nic wspólnego z mężczyznami.
Zauważono już, że ze względu na rozpowszechnienie w środowisku estrogenów, zwłaszcza w krajach zachodnich, znacznie obniża się potencja mężczyzn, a dziewczęta wcześniej wchodzą w fazę dojrzewania. Jednocześnie następuje prawdziwa eksplozja chorób wynikłych z nadwagi. Wzrasta także zachorowalność na raka, prawdopodobnie z powodu rosnącej zawartości trucizn w pożywieniu, wodzie, powietrzu, itd. Wiele wskazuje na to, że żywność wytwarzana współczesnymi metodami przemysłowymi jest rakotwórcza; jednak powrót do bardziej naturalnego rolnictwa wydaje się trudny, gdyż mógłby nastąpić gwałtowny spadek produkcji i setkom milionów ludzi zajrzałby w oczy głód. Współczesna medycyna i technika odniosły swego czasu niewiarygodny sukces, niemniej jednak, w kilku ostatnich dziesiątkach lat XX w., ich postęp jakby utknął w miejscu. Dzisiejsza walka o zdrowie zdaje się charakteryzować "hipertropią" postępu, zgodnie z prawem malejących korzyści. Troska o zdrowie nielicznych jest rozdmuchiwana przez media, ukazujące "pięknych ludzi" i gwiazdy sportu, oglądane przez coraz bardziej niezdrową i ociężałą ludność. Dowodnym znakiem zamożności dzisiejszej Ameryki jest fakt, że przeciętna rodzina w USA rocznie wydaje na jedzenie zaledwie 15% swoich pieniędzy.
W miarę jak medycyna dokonuje coraz bardziej niewiarygodnych cudów, wzrastają możliwości groźnych manipulacji. Nie tak znów często zwraca się przy tym uwagę na fakt, iż wiele wrodzonych wad jest skutkiem zanieczyszczenia środowiska i wyraźnie niezdrowego trybu życia rodziców; innymi słowy, zastosowanie owych niezwykłych wynalazków technicznych staje się konieczne ze względu na inne przejawy "postępu".
Jeszcze jednym ewentualnym zagrożeniem jest "nanotechnika", która - mimo że dopiero powstaje - w wielu utworach science fiction jest na porządku dziennym. Nanotechnika to wizja mikrourządzeń, których zadanie polega na utrzymywaniu człowieka i całego środowiska w dobrej formie i kondycji. Mogłoby to wyglądać choćby tak, że tuż po narodzinach dziecko "zapoznaje" się z osobistym zestawem "nanotechnicznych opiekunów", którzy pomogą mu uniknąć chorób i wyrosnąć na człowieka silnego, zdrowego i inteligentnego. Możliwości złego skorzystania z nanotechniki wydają się oczywiste: nanomaszyny można zaprogramować na zadawanie tortur lub zabijanie, na zmienianie czyjegoś odbioru świata; mógłby także powstać nanotechniczny "wirus" lub "zaraza", mogące skończyć się wymarciem ludzkości.
Kolejnym po nanotechnice etapem jest ostatni szczebel rozwoju Internetu, gdy ludzie mogliby ładować do rzeczywistości wirtualnej swoją "świadomość". Przypomina to nieco noosferę radykalnego teologa Teilharda de Chardin. W licznych dziełach fantastyki naukowej pojawiała się myśl, że tylko ludzie religijni mogliby oprzeć się pokusie tego rodzaju bezbożnej niby-nieśmiertelności. Warto w tym punkcie przypomnieć przestrogi zawarte w proroczym opowiadaniu E.M.Forstera Maszyna, gdzie pojedynczy ludzie żyją zamknięci w bańkach pod powierzchnią Ziemi, wszystkie ich potrzeby fizyczne zaspokaja Maszyna, mają natychmiastowy dostęp do ogromnych bibliotek elektronicznych i mogą w każdej chwili nawiązać z kimkolwiek elektroniczną rozmowę. Wszystko wskazuje jednak na to, że sama złożoność ludzkiego mózgu (zawierającego setki bilionów synaps, czyli "łączy") uniemożliwi skuteczne fizyczne "ładowanie" świadomości do mechanicznego tworu.
W wielu wizjach antyutopijnej przyszłości zabrakło miejsca dla polityki. Przy utrzymaniu dzisiejszych kierunków rozwoju należy spodziewać się dalszego wzmocnienia sił lewicowo-liberalnych i nastrojów "politycznej poprawności", czemu towarzyszyłaby postępująca marginalizacja opozycji tradycjonalistycznej. W związku z tym, perspektywy sklonowania rasy supernaukowców, superżołnierzy czy bezmózgich, posłusznych robotników (w rodzaju półidiotów Epsilon w Nowym wspaniałym świecie) nie wydają się jednak zbyt prawdopodobne. Z drugiej strony lewicowi liberałowie mogą zechcieć rozciągnąć swój tzw. "półjawny totalitaryzm społeczny" (Donald Atwell Zoll) w dziedzinę farmakologiczną i genetyczną. Pojawiały się już głosy, że byłoby miło, gdyby inżynieria genetyczna mogła posłużyć do wyeliminowania rasizmu i seksizmu. Biorąc pod uwagę wrogość liberalnej lewicy w stosunku do rzekomo powszechnego dziś rasizmu i seksizmu, nie da się wykluczyć, iż tzw. reżim kierowniczo-terapeutyczny uciekłby się do metod elektronicznych, farmakologicznych i genetycznych.
Elektronicznie mogłoby to przyjąć postać pokazów przemocy, wulgarnego seksu i horrorów, pełniących funkcję zbliżone do Surogatu Gwałtownej Namiętności w przywoływanej książce Huxleya. Farmaceuci dostarczyliby narkotyku "dobrego samopoczucia". Z kolei "politycznie poprawni" psychologowie i neuropsychologowie pomagaliby reżimowi, odkrywając źródła "autorytaryzmu", "umysłowości hierarchicznej" i tzw. przesądów (czyli religii) w mózgu człowieka, tak by móc je jakimś sposobem usunąć już w chwili narodzin. Z pewnością psychologiczny nadzór nad wychowywaniem dzieci w rodzinach znacznie wykraczałby poza granice tego, co dziś uznaje się za dopuszczalne. Warto zwrócić przy okazji uwagę na charakteryzującą szczególnie wysoko rozwinięte społeczeństwa skłonność do zapewniania "całodziennej opieki nad dzieckiem" poza domem.
Należy podkreślić, że lewicowy liberalizm na Zachodzie praktycznie od zakończenia II wojny światowej prowadzi zażartą batalię z tzw. "osobowością autorytarną" (termin T. Adorno). Niewykluczone, iż w przyszłości właściwie obowiązkowa i pilnie kontrolowana "całodzienna opieka na dzieckiem" będzie prowadzona w duchu ściśle "antyrasistowskim, antyseksistowskim, antyhomofobicznym", itd. Popkultura byłaby jeszcze bardziej nasycona seksem i grozą niż dzisiaj, służąc za Surogat Gwałtownych Namiętności. Możliwe jest także wszczepianie ludziom "bioprocesorów" (prawdopodobnie w prawej ręce), mających oficjalnie zapewniać posłusznym obywatelom bezpieczeństwo finansowe, w rzeczywistości zaś służyć do ich kontroli.
W myśli antyutopijnej (np. u Kurta Vonneguta) pojawiła się koncepcja, że wszyscy (z wyjątkiem grupki kontrolerów) byliby obarczeni "wynalazkami okaleczającymi" (fizycznymi i psychicznymi), które umacniałyby przekonanie, że "wszyscy są sobie równi". Pomysłem podobnego gatunku - który pochwaliłoby zapewne wiele współczesnych feministek - byłoby aplikowanie żeńskim płodom lub noworodkom końskich dawek testosteronu i sterydów, co doprowadziłoby do zaniku wrodzonych, naturalnych różnic między mężczyzną a kobietą. U Huxleya efektem podawania płodom kontrolowanych dawek testosteronu jest "tylko" bezpłodność kobiet, które nie zmieniają wyglądu zewnętrznego i dzięki temu mogą stać się seksualnymi zabawkami, tzw. "jałówkami". Jednak nadzorcy poddają tym zabiegom tylko jedną trzecią płodów. Odległy wydaje się moment stworzenia całkowicie sztucznego łona, które będzie mogło nosić płód od momentu poczęcia do narodzin.
Wobec tego rodzaju nieludzkich technologii i towarzyszących im ideologii perspektywy rozwoju ludzkości są faktycznie przygnębiające. Możliwości istnienia zrównoważonego społeczeństwa raczej nie potrwają dłużej niż kilka dziesiątków lat. Dalszy ciąg dziejów ludzkości jest niemożliwy do przewidzenia.
Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
Pewni tradycjonaliści oraz krytycy eklektyczni, tacy jak Michael Medved (autor Hollywood przeciwko Ameryce) i Daniel Bell (Kulturowe sprzeczności kapitalizmu), kojarzą Lewicę z popkulturą, która również próbuje podważyć tradycyjne normy społeczne.
Cały czas zaciekle walcząc o swoją wizję równości i sprawiedliwości społecznej, przeważająca część lewicy do l. 60. XX w. była przekonana, że tego rodzaju normy stanowią naturalną, nieodłączną część przedpolitycznego społeczeństwa i dlatego dawni lewicowcy nie dążyli do ich zniszczenia. Korporacyjna żądza zysku, buntowniczość kulturowej lewicy i całej w ogóle późnonowoczesnej kultury, wzajemnie się napędzają. Północnoamerykańska popkultura (przy akompaniamencie wyjątkowo lekkomyślnych i krótkowzrocznych prądów sztuki i nauki) i kultura konsumpcji są ze sobą ściśle powiązane. Zupełnie jednak zanika poczucie zintegrowanej osobowości i społeczeństwa, w którego obrębie ludzie mogliby posiadać obdarzoną sensem tożsamość, gdzie byłoby miejsce na autentyczny dyskurs publiczny i polityczny.
Społeczeństwo Ameryki Północnej dzieli się zasadniczo na krytyków i zwolenników reżimu kierowniczo - terapeutycznego. Do grona krytyków zaliczają się prawdziwi tradycjonaliści - wierzący w zakorzenienie w konkretnym miejscu i dostrzegający ataki, jakie przypuszczają na nie zarówno kapitaliści, jak i terapeuci - oraz przedstawiciele nowego nurtu wspólnotowego, którzy przeciwstawiają "prawdziwe wspólnoty" manipulacjom korporacji i terapeutów. Mimo, że niektórzy lewicowcy oskarżali Christophera Lascha o reakcyjność, on sam określał się mianem socjaldemokraty.
Tego rodzaju przymierze znajduje swoje odbicie w słowach Johna Ruskina, dziewiętnastowiecznego estety i teoretyka kultury, który w epoce nietotalitarnej i niepoprawnej politycznie lewicy powiedział: "Jestem Torysem o najsurowszych zasadach, socjalistą, komunistą."
Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
Znienacka zaczynają również wyrażać swoje rozczarowanie polityką Briana Mulroneya (premiera Kanady w l. 1984-93, przywódcy Partii Postępowo-Konserwatywnej, który w wyborach w l. 1984 i 1988 odnosił zdecydowane zwycięstwo) - gdy tymczasem David Frum (czołowy pisarz neokonserwatywny w Kanadzie, znany również w USA) jest autorem licznych artykułów, w których zażarcie bronił dorobku politycznego Mulroneya. W numerze "Saturday Night" (wysokonakładowe czasopismo z Toronto) ze stycznia-lutego 1991 r., Frum chwalił Mulroneya za podwyższenie maksymalnej liczby legalnych imigrantów do 250 000 rocznie, gdy w ostatnim roku rządów Trudeau*) limit ten wynosił około 54 000 osób. Takie oświadczenia neokonserwatystów dziwnie nie zgadzają się z programem Partii Reform (założonej w 1987 r., od 1993 głównej partii prawicowej w Kanadzie, opowiadającej się za zmniejszeniem imigracji), gdy wiemy, że oni sami podają się za jeszcze bardziej prawicowy odłam tego ruchu. Warto dodać, że głośno wyrażali swe poparcie dla podstawowego elementu polityki Mulroneya, Umowy o Wolnym Handlu między USA i Kanadą, dzięki której frakcja Mulroneya wygrała w wyborach 1998 r. Dziwny to "ruch", zdalnie sterowany przez "guru" Davida Fruma z jego gniazdka w "The Wall Street Journal" i "Forbesa" (ten pierwszy podaje się za głos finansjery z Wall Street, to ostatnie pismo śmiało nazywa siebie "narzędziem kapitalizmu").
W artykule Cernetiga, chyba po raz pierwszy w Kanadzie tak wielkie znaczenie odegrało określenie "paleo-konserwatysta" i nie trzeba chyba tłumaczyć, że jest to miano pejoratywne. Zaproponowany przez autora, zabawny test stwarza podział na paleokonserwatystów - ciemniaków i zacofańców - i błyskotliwych intelektualistów, czyli neokonserwatystów. Pomijając fakt, że samo określenie powstało w Ameryce (jak pewnie wszystkie hasła w słowniku neokonserwy), warto bliżej przyjrzeć się rozróżnieniu na te dwa obozy, które funkcjonuje w polityce amerykańskiej. W Stanach Zjednoczonych istnieje polityczny i intelektualny nurt paleokonserwatywny - oddzielany od hipotetycznej ciemnoty z zabitych dechami wiosek - który stanowczo atakuje neokonserwatystów. Co ciekawsze, amerykańscy paleokonserwatyści mają prawdopodobnie więcej wspólnego z niektórymi tendencjami socjaldemokratycznymi (czego dowodem niech będzie np. sojusz Pata Buchanana, Rossa Perota, Jesse Jacksona, Koła Murzyńskiego w Kongresie i związków zawodowych, wymierzony przeciw NAFTA). Najwybitniejsi rzecznicy takiego zbliżenia paleokonserwatywno-socjaldemokratycznego to m.in. nieżyjący już Christopher Lasch, Amitai Etzioni i Jean Bethke Elshtain. Atakujący establishment teoretycy paleokonserwatywni w rodzaju Paula Gottfrieda (praktycznie nieznanego w Kanadzie) rozumieją - podobnie jak ich sprzymierzeńcy z lewicy - że ruch neokonserwatywny w dużym stopniu reprezentuje "prawicowe" skrzydło reżimu kierowniczo-terapeutycznego i podporządkowanego korporacjom państwa, któremu szczególnie zależy na wprowadzeniu regulacji wymierzonych przeciwko amerykańskim robotnikom (różnego rodzaju obniżki i likwidacje zakładów), bez których to posunięć zagrożone zostałoby istnienie systemu.
W Kanadzie ostatnim znaczącym "Torysem starej szkoły" - pod pewnymi względami podobnym do amerykańskich intelektualistów paleokonserwatywnych - był filozof nacjonalistyczny i tradycjonalistyczny, George Parkin Grant, który niezmiennie szanował kanadyjską tradycję socjaldemokratyczną, w zamian za co szacunkiem darzyli go niektórzy myśliciele lewicowi. Można zaryzykować twierdzenie, że głównym problemem Kanady jest to, że jedna trzecia jej dziejów i tradycji politycznej, to znaczy autentyczny toryzm (przeciwstawiony liberalizmowi i socjaldemokracji) została wycięta ze współczesnego życia społecznego, ze zbiorowej pamięci, systemu wychowania i mass mediów. Socjaldemokraci zbyt są zajęci znajdowaniem dla siebie miejsca w neokonserwatywnym porządku gospodarczym, zakładaniem kasyn i urządzaniem lukratywnych loterii, by zwracać uwagę na ponoszone straty.
Tym sposobem Kanadyjczycy są w dużej mierze uwarunkowani i kształtowani słownictwem politycznym i społecznym pochodzenia głównie amerykańskiego - gdy Stany Zjednoczone stanowią zarazem najpotężniejszy system dominacji na świecie, jak i kolebkę wszelkich postaci filozoficznego liberalizmu, z neokonserwatyzmem włącznie. W miarę amerykanizacji Kanady neokonserwatyzm będzie zapewne rósł w siłę, zwłaszcza w obliczu braku jakiejkolwiek znaczącej rodzimej siły politycznej na prawicy, która mogłaby stać się dla niego przeciwwagą.
Wizję neokonserwatywną można śmiało utożsamić z tworzeniem świata gotowego na przyjęcie McDonaldów i MTV, pożywki dla korporacyjnej, terapeutycznej i konsumpcyjnej antyutopii technologicznej, dla której pewien francuski komentator ukuł nazwę "koszmaru z klimatyzacją". John Gray (przedtem wykładający w Oxfordzie, obecnie w London School of Economics) był niegdyś klasycznym liberałem i zwolennikiem Friedricha Hayeka, , natomiast w książce Poza Nową Prawicę: Rynki, rząd i wspólne środowisko (Routledge, 1993) zmienia się w "prawicowego Zielonego", społecznego - a nie ekonomicznego - konserwatystę i stuprocentowego myśliciela ekologicznego.
Tak się nieszczęśliwie składa, że neokonserwatywna "świeża krew" zbytnio zajęła się utwierdzaniem potęgi "ruchu" - i swojej w nim pozycji - by zajmować się tak głębokimi zagadnieniami. Warto zauważyć, że niedawno zlikwidowanego "Idlera" (niskonakładowy kwartalnik literacki w Kanadzie, reprezentujący łagodnie konserwatywną orientację; założony w połowie l. 80., wiecznie borykający się z trudnościami finansowymi) można byłoby uratować dzięki mikroskopijnej cząstce funduszy, które pozostają do dyspozycji fundacji neokonserwatywnych w USA. Ostatni numer kwartalnika z lata 1993 poświęcony był (co zapowiadano w przedmowie) Davidowi Frumowi, który wystawił pismu "hojny czek, bez zobowiązań"; co więcej, David Warren został ponownie redaktorem "Idlera" za sprawą pani Devon Cross z Fundacji Kanadyjskiej Donnera (uważanej przez niektórych za wielce przychylnie nastawioną do propozycji neokonserwatywnych). Ostatecznie jednak neokonserwatystom nie przypadły zapewne do gustu zbyt eklektyczne zainteresowania literackie pana Warrena, który nie okazał się wart zachodu i pieniędzy. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wytyczną stało się podporządkowanie kultury literackiej porządkowi ekonomicznemu.
Perspektywa wzrostu znaczenia kanadyjskich neokonserwatystów nie wróży najlepiej demokracji społecznej w tym kraju; zapewne nie będą nią również zbytnio zachwyceni szeregowi członkowie Partii Reform (zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę nieuchronne tarcia, jakie powstaną wobec istnienia ruchu wewnątrz ruchu); obraz taki nie zrobi jednak szczególnego wrażenia na nielicznych, zatwardziałych filozofach i "Torysach starej szkoły", którzy jeszcze przetrwali w Kanadzie.
Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
W rzeczywistości NDP obdarzona jest niezwykłą siłą i głębią ideologiczną, niespotykaną w przypadku innych partii; stąd też wywiera znacznie większy wpływ (nigdy przy tym nie obejmując rządu federalnego) niż np. Postępowi Konserwatyści (partia ta, pod przywództwem Briana Mulroneya, sprawowała w Kanadzie władzę federalną w okresie 1984-93)
NDP ma za sobą poparcie dziesiątków tysięcy wykładowców akademickich, dziennikarzy, urzędników, zaangażowanych działaczy społecznych i nauczycieli, którzy są w stanie wywierać na życie polityczne i społeczne Kanady wpływ znacznie większy niż ludzie bardziej przeciętni, którzy popierają Partię Reform lub Postępowych Konserwatystów (dwie partie o sympatiach prawicowych).
W momentach kluczowych dla kanadyjskiej polityki, NDP potrafiła również wejść w niezwykle korzystne sojusze z Partią Liberalną, co oznaczało w praktyce, że liberałowie realizowali linię polityczną NDP.
W obliczu zwycięstwa wolnego handlu i "konserwatyzmu fiskalnego" ("wolnorynkowej" prawicy), można odnieść wrażenie, że NDP stoi na pozycjach straconych. Jednak nie ma nic bardziej mylnego niż takie ujęcie tryumfu prawicy.
Nie można zaprzeczyć, że konserwatyzm społeczny (skupiony wokół tradycji narodu, rodziny i religii) praktycznie w Kanadzie zaniknął. Niemal wszyscy popierają doktrynę wielokulturowości, wysoki poziom imigracji, feminizm i prawa homoseksualistów. W oczach społecznego konserwatysty zwycięstwo "konserwatyzmu fiskalnego" lub neokonserwatyzmu jest mało znaczące wobec kulturowego, społecznego, moralnego i duchowego kryzysu późnej nowoczesności.
Na paradoks zakrawa fakt, że socjalizm lub socjaldemokracja na dawną modłę (ucieleśnione np. w Federacji Wspólnoty i Współpracy, kanadyjskim prekursorze NDP) może zostać uznany za kierunek pod względem społecznym konserwatywny. Walcząc zażarcie o prawa większości kanadyjskich robotników i wspierając kroki, które sprzyjałyby możliwie najszerszym rzeszom obywateli, socjaldemokracja stała na straży narodu, rodziny i religii.
Jednak od l. 60. daje się zauważyć przemiana dawnej socjaldemokracji w lewicowy liberalizm. Godząc się w coraz większym stopniu na kapitalizm i "konserwatyzm fiskalny", socjaldemokracja odnosiła się coraz bardziej krytycznie do tradycyjnych idei. Coraz bardziej traciło na wiarygodności twierdzenie, iż socjaldemokracja jest przedstawicielem większości klasy robotniczej. Uczeni i elita kierownicza Partii NOWO-Demokratycznej zdawali sobie sprawę, że mogą skutecznie sprawować władzę w ramach późnego kapitalizmu.
Jednocześnie coraz mniej przejmowali się dobrobytem robotników, a coraz więcej uwagi poświęcali modnym zagadnieniom wielokulturowości, feminizmu i praw homoseksualistów, którymi tradycyjna socjaldemokracja niezbyt się interesowała. Teoretycy pokroju Frantza Fanona przypuszczali gwałtowne ataki na tradycyjną klasę robotniczą.
Można postawić tezę, że obecny "reżim kierowniczo-terapeutyczny" składa się zarówno z kapitalistycznej, kierowniczej "prawicy", jak i terapeutycznej, biurokratycznej "lewicy", które w oczach społecznego konserwatysty przeczą pojęciu "autentycznie społecznych".
George Parkin Grant, czołowy filozof tradycjonalistyczny w Kanadzie, napisał, że dyrektorzy General Motors i zwolennicy profesora Marcuse'a płyną tą samą rzeką w innych łodziach. Dzisiejszy kapitalizm i lewicowy liberalizm są równie wrogie wobec autentycznej więzi wspólnotowej i narodowej. Głównym bożkiem współczesnego społeczeństwa jest połączenie (posiłkując się określeniami Aldousa Huxleya z Nowego wspaniałego świata) "Forda Naszego" i "Freuda Naszego".
Rządy NDP na szczeblu federalnym przywdziewają szaty współczucia, skromności i troski o "zwykłych, przeciętnych ludzi" - podczas gdy są podstawy, by twierdzić, że partia ta już od ponad 30 l. działa na szkodę większości robotników kanadyjskich. Tam, gdzie unikała lewicowo-liberalnej przesady (np. w prowincji Saskatchewan), jej sukces zbiegł się z popularnością pozostałości społecznego konserwatyzmu. Najczęściej jednak NDP, wspierająca wybryki lewicowego liberalizmu, przynosiła społeczeństwu szkody w postaci kapitalizmu, konsumpcjonizmu i globalizacji, które potrafiła równocześnie z dużą zręcznością krytykować. Tak czy owak, NDP stała się w ostatnim okresie najbardziej wpływową i inspirującą partią w Kanadzie.
Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
Kanadę trudno rzecz jasna uznać za najlepszy kraj na świecie, przynajmniej, jeśli chciałoby się kierować miernikami ściśle finansowymi i ekonomicznymi. Dla większej części klasy średniej i robotniczej podatki są o wiele za wysokie, zaś usługi świadczone przez państwo opiekuńcze nie każdemu wychodzą na dobre. Za to dla elit biurokratycznych i urzędniczych oraz kadry kierowniczej wielkich firm Kanada faktycznie stanowi ziemię obiecaną. Jest również względnym rajem dla tzw. grup specjalnej troski (np. kolorowych mniejszości), objętych państwowymi i korporacyjnymi inicjatywami równości praw, którym przy innych układach przyszłoby zapewne stawić czoła egzystencji o wiele trudniejszej.
Nie chodzi jednak tylko o argumenty stricte ekonomiczne. Zarówno tradycjonalistyczni patrioci, jak i myśliciele socjaldemokratyczni pewnych odłamów nie zgadzają się, żeby do oceny danego kraju służyć miały kryteria wyłącznie finansowe. Obrońcy Kanady często zwracają uwagę, że jest to państwo przyjemniejsze i spokojniejsze niż Stany Zjednoczone: większy poziom zabezpieczeń socjalnych, opieka zdrowotna dla wszystkich, niższa przestępczość, czystsze miasta itp. Typowo lewicowe apologie Kanady ignorują jednak fakt, że korzystny charakter tego kraju wynika raczej z długotrwałej tradycji konserwatyzmu społecznego, która istniała na długo przed l. 60.
Trzeba przyznać, że Kanada jest swego rodzaju wyjątkiem na skalę światową. Wskutek działania wielu złożonych czynników stała się ona najbardziej "postmodernistycznym" (lub "hipermodernistycznym") państwem na Ziemi. Nazwano ją wręcz "pierwszym narodem międzynarodowym". Chodzi o to, że Kanadzie trudno byłoby pokusić się o stworzenie równości panującej w państwach opiekuńczych Europy. Teoretycy socjaldemokratyczni, którzy bagatelizują rolę kultury i historii, jakby zapominali, że państwa europejskie są pod względem cywilizacyjnym i etnicznym dość jednorodne, posiadając co najmniej kilkuwiekową wspólną historię. Nie sposób nawet marzyć o państwie dobrobytu na modłę europejską w coraz bardziej heterogenicznym społeczeństwie, w jakie zmienia się Kanada. Równość o wiele łatwiej osiągnąć w krajach dość jednorodnych i zwartych.
Kraje europejskie, poddawane silnym wpływom socjaldemokratycznym i działaniu polityki etatystycznej, charakteryzują się licznymi cechami, które - w oczach tradycjonalisty - kompensują lub równoważą tożsamość narodową i cywilizacyjną: znaczną jednorodność; szerokie uznanie dla kultury i sztuki wysokiej; bardziej autentyczne poczucie nacjonalizmu i historii; bardziej konserwatywną kulturę popularną - co sprzyja rdzennej ludności z klasy średniej i robotniczej, która należy do większości (włącznie z mieszkańcami wsi i małych miasteczek). Można odnieść wrażenie, iż HDI nie bierze pod uwagę pewnych istotnych kulturowych aspektów życia, takich jak tożsamość narodowa, psychologiczne poczucie bezpieczeństwa i perspektywy długotrwałego rozwoju, którymi żywo interesuje się większość rdzennych mieszkańców danego kraju.
Interesujące rezultaty mogłoby przynieść przyjrzenie się kanadyjskiemu budżetowi federalnemu, budżetom prowincjonalnym i miejskim, ze szczególnym uwzględnieniem funduszy przeznaczanych na wydatki "polityczno-kulturowe", czyli przekazywanych różnego rodzaju polityczno-kulturowym grupom interesów. Jak wypadłyby takie wielkości w porównaniu z tzw. programami powszechnymi (Kanadyjskim Funduszem Emerytalnym czy Kasami Pracowniczymi), z których może korzystać cała ludność kraju? Rodzi się także pytanie, czy świadczenie powszechnie uznawanych usług społecznych i publicznych (np. szkolnictwo, opieka społeczna, wsparcie dla sztuki) nie jest często uzależnione od względów politycznych i ideologicznych. Wiele kulturalno-politycznych grup interesów oraz tak zwanych "publicznych instytucji narodowych" w Kanadzie szczyci się całkowitym wykluczaniem poglądów uważanych za "niepoprawne". W związku z czym ich twierdzenia, że reprezentują dobro ogólne, publiczne, czy wspólne są co najmniej wątpliwe.
Można postawić tezę, iż autentycznie "troskliwe i szczodre" państwo opiekuńcze może istnieć przez dłuższy czas tylko w warunkach, gdy dana ludność naprawdę ma ze sobą coś wspólnego - dość duży stopień jednorodności i wspólną kulturę. W przeciwnym razie żądania wsparcia będą się stawać coraz bardziej nieuzasadnione i natarczywe. W sytuacji narastającej różnorodności łatwiej o usprawiedliwienie osobistego egoizmu i coraz większego zróżnicowania dochodów.
Z pewnością można sobie wyobrazić współistnienie "konserwatyzmu fiskalnego" i partyjnych biurokracji terapeutycznych, gardzących summum bonum. Reżim kierowniczo-terapeutyczny jest konserwatywny pod względem fiskalnym, co pozwala biurokracjom terapeutycznym i grupom interesu na uzyskiwanie funduszy, które umożliwiają im nadzór nad praktycznie wszystkimi istotnymi problemami społecznymi i kulturalnymi. Jednocześnie osłabia to pozycję programów uniwersalnych państwa opiekuńczego, proponowanych całej ludności kraju. Biurokracje i polityczno-kulturalne grupy interesu rozsadzają od środka wspólną kulturę; "konserwatyzm fiskalny" i elity wielkich firm chwieją podstawami państwa opiekuńczego.
Zdaniem wielu głębiej myślących znalezienie się w warunkach, gdy stan społeczeństwa można będzie zmierzyć i szacować "tylko" na podstawie świadczonych przez nie korzyści ekonomicznych, oznaczać będzie skrajną nędzę cywilizacyjną, społeczną, intelektualną, moralną, duchową i psychologiczną - niezależnie od wyśrubowanego poziomu stopy życiowej, wyrażanego w wielkościach stricte ekonomicznych. Należy zarazem wskazać na oczywisty fakt, że konwencjonalny rachunek ekonomiczny najzwyczajniej w świecie pomija milczeniem wiele istotnych stron życia społecznego.
Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
Niemniej jednak pod adresem Stanów Zjednoczonych kieruje się liczne zarzuty, najczęściej z krańców sceny politycznej. Możliwa jest "zbieżność krytyki" wobec USA ze strony skrajnej prawicy i skrajnej lewicy. Demagog Pat Buchanan nie jest chyba najszczęśliwszym przykładem tego sojuszu "paleokonserwatystów i socjaldemokratów"; lepiej zwrócić uwagę na "konserwatystów społecznych na lewicy" w rodzaju Christophera Lascha lub Kanadyjczyka George'a Parkina Granta, nazwanego czołowym "czerwonym patriotą torysowskim Kanady Angielskiej". Niezwykle interesującym czasopismem, które powinno zainteresować społecznych konserwatystów - patrzących z góry na kulturę konsumpcyjną - jest wychodzące w Vancouver "Adbusters" (Nieustraszeni pogromcy reklam).
Głównym argumentem wysuwanym przez komunitarian z prawa i lewa jest fakt, że USA - pomimo oszałamiającego sukcesu gospodarczego - zawiodło pod o wiele ważniejszymi względami: społecznymi i kulturowymi. Trudno nie zauważyć banalności i głupoty amerykańskiej popkultury, która zdaje się obecnie rozprzestrzeniać na cały świat. Co prawda krytycy prawicowi koncentrują się raczej na upadku rodziny, zaś lewicowi na obiektywnie trudnych warunkach życia w późnym kapitalizmie - gdzie nędza i bezdomność sąsiadują z wielkim bogactwem - jednak obydwa kierunki krytyki są do pewnego stopnia zgodne.
Cały światopogląd ekologiczny można z równą łatwością wpasować w paradygmat lewicowy, jak i bardziej konserwatywny i tradycjonalistyczny. Ameryka jako groteskowe społeczeństwo konsumpcyjne jest równie odpychająca dla lewicy, jak i prawicy.
Tak więc z obydwu stron sceny politycznej padają zarzuty, iż Stany Zjednoczone zawiodły w dziedzinach najistotniejszych, np. nie zapewniając swoim obywatelom poczucia sensu istnienia w społeczeństwie. W Ameryce obumarło poczucie autentycznej wspólnoty, a politykę zastąpiono masową rozrywką, terapeutycznymi interwencjami i procesami sądowymi.
Niektórzy Kanadyjczycy mogą w sumie pocieszać się myślą, że różnią się od tych zachłannych, ordynarnych Amerykanów. Może narodzić się w nich przekonanie, iż w Kanadzie zachowało się poczucie prawdziwej wspólnoty i że uniknęli wielu problemów, przed jakimi stoi USA. Nic bardziej mylnego.
Sąsiedztwo ze Stanami Zjednoczonymi oznacza, że Kanada przejmuje wiele z najgorszych aspektów życia w Ameryce - popkulturę, bezwarunkową poprawność polityczną, zamiłowanie do konsumpcji i wytaczania spraw sądowych - którym nie towarzyszą te aspekty formacji społecznej USA, które mogą złagodzić najostrzejsze z wyżej wymienionych wad.
Jeżeli zgodzimy się, iż Ameryka upada, to trzeba przyznać, że Kanada także znalazła się w stadium rozkładu. Nie da się natomiast ukryć, że Kanadzie brakuje dynamiki gospodarczej USA, równie twórczej i pluralistycznej sceny politycznej, oraz tego stopnia poczucia prawdziwej więzi wspólnotowej.
Trudności Kanady pogłębia być może wątpliwy charakter "kanadyjskiego nacjonalizmu". Niektórzy popierają zarazem "nacjonalizm", jak i wielokulturowość, których to sprzeczności nie da się przecież pogodzić. Dzisiejszy "nacjonalizm" odciął się od korzeni historycznych i etosu kanadyjskiej prowincji, skazując się tym samym na rolę pożywki dla rosnącej biurokracji. Wiele lat temu teoretyk - socjalista Gad Horowitz, twierdził, iż anglojęzyczni socjaliści w Kanadzie muszą być zarazem anglokanadyjskimi nacjonalistami ("status specjalny" przyznawał jedynie Quebekowi.) Brytyjskie instytucje i więzi tożsamości w Kanadzie uznano za nośniki socjalizmu. Horowitz miał zapewne na myśli partie w rodzaju Federacji Współpracy i Wspólnoty, poprzednika NDP, oraz pewne frakcje przedwojennej brytyjskiej Partii Pracy. George Orwell był doskonałym przykładem łączenia staromodnego patriotyzmu i socjaldemokracji.
W zgodzie z pesymistycznymi prognozami Granta, Kanada może - jako sąsiad najbardziej dynamicznego społeczeństwa technologicznego w dziejach - zostać wchłonięta przez Stany Zjednoczone. Nie ma jednak sensu żywienie się złudzeniami co do wspaniałości USA czy rzekomej wielorakiej wyższości Kanady nad Ameryką. Trzeba przyznać, że zarówno Kanada, jak i Stany Zjednoczone znajdują się w stanie głębokiego upadku politycznego i cywilizacyjnego.
Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny