Wydawnictwo "ZB" | Okładka | Spis treści ]

ZWIERZĘTA - ZB nr 8(153)/2000, lipiec 2000

WROCŁAWSKI OGRÓD ZOOLOGICZNY (1865 - ?)...

Kilka miesięcy temu we Wrocławskim Ogrodzie Zoologicznym, najstarszym w Polsce, odbyła się kontrola NIK-u, która stwierdziła, że zoo jest za małe i jeśli nie zajmie sąsiadującego z nim stadionu Ślęży to zostanie zamknięte.

Jeśli chodzi o obszar wrocławskiego ogrodu to jest on jednym z mniejszych w Polsce. Zwierzęta żyją na zaledwie 33 hektarach gruntu, podczas gdy np. w Gdańsku obszar ogrodu wynosi 120 hektarów. Przyległy do zoo teren stadionu, który obiecano panu Gucwińskiemu jeszcze w 1956 r. niestety został sprzedany prywatnej osobie. Wrocławskiemu Ogrodowi Zoologicznemu grozi więc zamknięcie, a w najlepszym wypadku przekształcenie w ogród z małymi zwierzętami. Wówczas musiałby się pozbyć dużych zwierząt, np. słoni, hipopotamów czy drapieżników.

Sąsiedztwo stadionu zdecydowanie nie sprzyja zwierzętom. Znany jest przypadek, kiedy podczas koncertu rockowego zginęły antylopy, a wielbłądy wpadły w panikę na skutek hałasu. Imprezy, które odbywają się na stadionie na pewno nie umilają życia zwierzętom.

Doktor Gucwiński twierdzi, że gdyby zoo powiększyło się o teren stadionu poprawiłyby się warunki zwierząt. Można by powiększyć wybiegi, trzymać zwierzęta w grupach, w otoczeniu zieleni oraz hodować zwierzęta, których obecnie ogród nie posiada ze względu na brak miejsca i odpowiednich pomieszczeń. Za najpilniejszą sprawę pan Gucwiński uważa przebudowę pomieszczeń dla niedźwiedzi, które jak sam przyznaje są anachroniczne i nieodpowiednie. (Wybiegi dla tych zwierząt wzniesiono w l. 1936-7). Jednak nikt nie jest w stanie zagwarantować, że powiększenie zoo spełniałoby unijne przepisy, nawet ze stadionem ogród mógłby okazać się po prostu za mały.

Raport NIK-u z przeprowadzonej we wrocławskim zoo kontroli zmusił wiele osób i instytucji do stawiania pytań o sens istnienia ogrodów ze zwierzętami i ich miejsca we współczesnym świecie. Nie wiadomo jednak, jaki los czeka w najbliższym czasie zwierzaki. Już teraz jednak rozważyć można racje obrońców praw zwierząt i dyrektora Gucwińskiego, który jak mi powiedział, zrobi wszystko żeby jego zwierzyniec nie zniknął z mapy Wrocławia.

Chyba każdy z nas pamięta najpopularniejszy niegdyś w Polsce program o zwierzętach - ,,Z kamerą wśród zwierząt", nagrywany od 1971 r., prowadzony przez państwa Gucwińskich. Wielu telewidzom Wrocław z czasem zaczął się kojarzyć z tutejszym ogrodem zoologicznym, który systematycznie powiększał liczbę egzotycznych i dzikich zwierząt. Dzięki tym programom wrocławskie zoo stało się sławne. Może tym trudniej uwierzyć dzisiaj w to, że ogród ten może zostać zlikwidowany na zawsze, a w jego miejscu powstanie aquapark.

Pan Gucwiński w rozmowie ze mną stwierdził, że odwiedzający zoo mają możliwość bliskiego kontaktu ze zwierzętami. Przede wszystkim chodzi o kontakt wzrokowy, słuchowy czy węchowy, który ma szczególne znaczenie zwłaszcza, jeśli chodzi o niewidome czy upośledzone umysłowo dzieci, dla których bardzo ważny jest kontakt z żywym stworzeniem. Wycieczki szkolne o życiu zwierząt mogą uczyć się na zasadzie asocjacji. Np., obserwując matki karmiące młode, uczą się instynktów macierzyńskich. Wbrew temu co sądzą obrońcy zwierząt, zwiedzający mogą obejrzeć zwierzęta w ich biologicznej aktywności. Pan Gucwiński ma tu na myśli zwłaszcza sen zwierząt, zabawy, karmienie czy stosunek rodziców do dzieci. Zdaje sobie sprawę i niejednokrotnie podkreśla, że ogród zoologiczny nie może w żaden sposób zapewnić zwierzętom idealnych warunków do życia. Wybiegi zawsze będą za małe, można jednak zapewnić w miarę dobre warunki klimatyczne, sezonowe i dobowe. Dyrektor ogrodu twierdzi, że zwierzęta są za drogie w utrzymaniu, żeby potem zaniedbywać je.

Warunki w zoo nigdy nie będą naturalne, przestrzeni będzie za mało, pokarm słabo urozmaicony. Za najbardziej niepokojące jednak uważa choroby psychiczne, zwłaszcza stereotypowe zachowania, z którymi zoo w żaden sposób nie może sobie poradzić. Zwierzęta jednak świetnie się przystosowują, nie ma więc większych problemów z wymagającymi zwierzętami. Zoo pozwala przede wszystkim dostrzec rozmaitość świata zwierzęcego. Można zaobserwować różnorodny sposób przyjmowania pokarmu, hierarchię i zachowania w stadzie. Zauważyć można wrażliwość zwierząt na głos ludzki.

Za problem numer jeden dyrektor Gucwiński uważa nudę, której jak do tej pory nie udało się zwalczyć i to ona najbardziej dokucza zwierzętom. Dużą wagę dyrektor przywiązuje do roli edukacyjnej, jaką odgrywają ogrody zoologiczne. Jako przykład podaje wycieczki oddziałów karnych czy szkolne, kiedy to nauczyciel biologii może przeprowadzić lekcję bez zbędnych pomocy. Między innymi dlatego pan Gucwiński jest po stronie ogrodów zoologicznych, a nie hodowli zagrożonych gatunków, gdzie obowiązują inne kryteria i odpadają walory edukacyjne.

Zarzut braku zróżnicowania genetycznego w przypadku zwierząt trzymanych w niewoli odpiera twierdząc, że genetyka ich pozostaje ta sama, podobnie jak psychika. Zoo spełnia ważną rolę, jeśli chodzi o badania naukowe, które są tu przeprowadzane. Np. na ich podstawie można było zbadać szczegółowo wielbłądy czy uzębienie szynszyli. W ogrodzie po raz pierwszy sekcjonowano małpę, badano procesy nowotworowe bez specjalnego zaszczepiania guzów czy innych chorób. Wszelkie badania w zoo przeprowadza się na nieżywych zwierzętach. Dodatkowo bada się proces starości, porównuje się choroby ludzi i zwierząt. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Pan Gucwiński podkreśla, że zwierzęta z zoo są niezastąpionymi modelami dla plastyków.

Trzymanie zwierząt w zatłoczonych i nieodpowiednich pomieszczeniach, karmienie nieodpowiednim pokarmem, wysoką śmiertelność czy choroby dyrektor uważa za dostateczne powody, aby zamknąć ogród zoologiczny. Uważa jednak, że w oparciu o etykę zmierza się do poprawy warunków bytowych zwierząt.

Zarzuty obrońców zwierząt pan Gucwiński odbiera jako mocno przestarzałe. Twierdzi, że dla niektórych zwierząt zoo jest jedynym miejscem, gdzie mogą żyć spokojnie. Tak było w przypadku niedźwiedzicy Magdy z Tatr, dla której po prostu nie było miejsca w jej naturalnym środowisku. Polowania, klęski ekologiczne czy rozwój miast niestety nie sprzyjają zwierzętom. Pan Gucwiński twierdzi, że coraz częściej w zoo zobaczyć można zwierzęta, dla których zabrakło miejsca i azylu i jedynie zoo zapewnić im może warunki utrzymania gatunku.

Obrońcom zwierząt natomiast ogrody zoologiczne kojarzą się zdecydowanie z przymusową niewolą. Do ich zarzutów zaliczyć można m.in.: zabieranie zwierząt z ich naturalnego środowiska i umieszczanie ich w pseudośrodowisku, męczący transport, trzymanie w takich warunkach, które w znaczny sposób ograniczają ich swobodę... Zwierzęta pozbawiane są możliwości zachowywania się w naturalny sposób, nie mają możliwości zdobywania pokarmu czy poruszania się w odpowiednich warunkach terenowych. Zoo z całą pewnością nie może zapewnić godziwych warunków, szczególnie jeśli chodzi o wymagające zwierzęta typu iguana, goryl czy drapieżny kot. Zwierzęta trzymane w niewoli skazane są jedynie na człowieka. Ich los uzależniony jest od losu człowieka i jego otoczenia. Przez to narażone są na wojny, które wywołuje, katastrofy i kataklizmy, które są jego udziałem. W czasie powodzi w 1997 r. zginęła zebra, a żyrafa poroniła - zwierzęta przestraszyły się helikoptera. Ponieważ zwierzęta zamknięte są w klatkach, nie mają możliwości ucieczki, skazane są na zagładę.

Zwolennicy ogrodów zoologicznych, jak już wyżej wspomniałam, twierdzą, że służą one różnym, bardzo istotnym celom, np. edukacyjnym, badaniom naukowym czy zachowaniu ginących gatunków.

Czy rzeczywiście można wynieść jakąś wiedzę, spacerując między ciasnymi klatkami przepełnionymi zwierzętami? Myślę, że na to pytanie czytelnik powinien odpowiedzieć sobie sam, zgodnie z własnymi poglądami i przekonaniami.

Wniosek postawiony przez doktora Gucwińskiego nie jest optymistyczny. Twierdzi on, że zwierzęta systematycznie giną i wyginą, bowiem nie mają szans wygrać z wszechpotężnym człowiekiem. Cieszy mnie jednak fakt, że jest jednak ktoś taki jak dyrektor Wrocławskiego Ogrodu Zoologicznego, który za podstawową zasadę w kontakcie ze zwierzęciem uważa podążanie za nim, podkreślając niejednokrotnie, że jego rola polega na tym, aby dostosować się do szeroko pojętych zachowań i wymagań zwierząt, które stanowią jego otoczenie. Cieszę się, że mogę pracować z nim na forum wrocławskiej Komisji ds nadzoru nad przestrzeganiem przepisów o ochronie zwierząt, występujących w cyrkach.

Magdalena Tryzno
Kamienna 2/55, 53-308 Wrocław
tel. 0-605/578-170, mtryzno@polbox.com

PROTEST PRZECIW BEZCZYNNOŚCI URZĘDNIKÓW

Ustawa z 21.8.97 o ochronie zwierząt do tej pory nie ma jeszcze wszystkich aktów wykonawczych. W związku z tym organy administracji państwowej nie mogą zapobiegać łamaniu przepisów Ustawy. Dlatego zwracam się do wszystkich, którzy chcą pomóc w egzekwowaniu praw zwierząt, aby przesyłali listy wyrażające swoje oburzenie z tego powodu na adres:

Kancelaria Prezesa Rady Ministrów
Al. Ujazdowskie 1/3
00-583 Warszawa

Listy te, wyrażające protest, powinny zwrócić uwagę na konieczność uchwalenia przepisów wykonawczych do Ustawy o ochronie zwierząt, zwłaszcza gdy będzie ich dużo. Przepisy wykonawcze w chwili obecnej są niezbędne, bowiem bez nich wiele artykułów ww. Ustawy pozostaje martwym zapisem. Przepisy te są niezbędne, jeśli chodzi np. o uregulowanie spraw cyrkowych.

Magda

KRĄG PRZYJACIÓŁ ZWIERZĄT "KLUBU GAJA"

Ostry gwizdek i biegnąca postać z symbolem konia przyciąga uwagę przechodniów. Do chłopaka dołącza dziewczyna. Podają sobie ręce i obejmują się. Pojawia się ubrany na czerwono człowiek w masce na twarzy. Za nim ruszają dwa "kamiony" - makiety czerwonych tirów używanych do transportu koni. W rytm ostrego techno konie zostają rozłączone i załadowane do ciężarówek. Ich krzyczące pyski znikają, gdy opada ostrze noża. Milknie muzyka. Wszystko dzieje się na tle dużego transparentu z napisem "Zwierzę nie jest rzeczą". Teraz składane są pod nim wszystkie rekwizyty. Kierowcy kamionów zdejmują z twarzy czerwone maski. Wszyscy stają w kręgu. Sześć osób krzyczy "Zwierzę nie jest rzeczą".

Tak w skrócie można opisać happening przygotowany przez "Klub Gaja" w ramach Ogólnopolskiej Kampanii "Zwierzę nie jest rzeczą". Był on prezentowany podczas trasy zatytułowanej "Krąg Przyjaciół Zwierząt", która odbywała się na przełomie lipca i sierpnia '2000.

Celem trasy było nagłośnienie problemu transportowania żywych koni. Co roku około 100 tysięcy tych zwierząt eksportuje się głównie do włoskich rzeźni. Trasa była także okazją do spotkania się z ludźmi działającymi w organizacjach ekologicznych współpracujących z "Klubem Gaja". Odwiedziliśmy również miejsca gdzie znalazły schronienie konie wykupione z transportów.

Podczas trasy objechaliśmy Polskę odwiedzając osiem miast, zataczając tym samym "Krąg Przyjaciół Zwierząt". W miastach tych, prócz happeningu, prezentowaliśmy fragmenty naszej wystawy dotyczącej praw zwierząt oraz zbieraliśmy podpisy pod petycją w s. wprowadzenia w Polsce zakazu eksportu żywych koni na rzeź.

Ważnym elementem, który ułatwiał nam przebicie się z tą tematyką w lokalnych i ogólnopolskich mediach była maskotka Kasztanki. Odwołujemy się tu do symbolu najbardziej znanego w historii naszego kraju konia Marszałka J. Piłsudskiego, który przez ludzkie zaniedbanie padł podczas transportu.

Zaczęliśmy w Krakowie, gdzie odbywała się właśnie impreza w ramach "Lata Artystycznego" organizowana przez Staromiejskie Centrum Kultury. Zebraliśmy tam sporo podpisów pod petycją, gdyż mieliśmy okazję powiedzieć trochę o problemie ze sceny, na której miał pojawić się niebawem zespół "Pod Budą".

Następne było Bielsko.

"Akcję kończył głośny okrzyk: "Zwierzę nie jest rzeczą". W Bielsku, po tym okrzyku, głośno zaszczekał przygodny pies, który przyplątał się na most nad rzeką Białą. Niechcący przypieczętował akcję."

"Trybuna Śląska - Dzień", 25.7.2000

Na własnym terenie wszystko było o wiele łatwiejsze, tym bardziej, że mogliśmy tu liczyć na pomoc naszych wolontariuszy. Pomoc się przydała, gdyż kolejny dzień miał być naprawdę długi i wyczerpujący.

O piątej rano wyjechaliśmy do Warszawy. Na Starym Rynku nadany został tytuł "Oprawcy Kasztanki" firmie "Agrosped" z Zebrzydowic. Firma ta w marcu tego roku uniemożliwiła nam prowadzenie kontroli jednego z transportów koni, w którym były ranne zwierzęta. Następnie na Placu Zamkowym odbył się happening. Przeszliśmy pod budynek Poczty Głównej, skąd maskotka Kasztanki wysłała "oprawcy" jego tytuł i dalej w drogę.

Tego samego dnia dojechaliśmy do Gniewkowa, niedaleko Torunia. Dzięki pomocy naszej przyjaciółki Kasi, nocowaliśmy w domu dziecka. Dzieciaki, które tu na co dzień mieszkają będziemy gościć w naszym ośrodku we wrześniu. Będzie okazja by się zrewanżować.

Kolejny dzień to podróż do Bydgoszczy, gdzie odbyła się kolejna akcja. Po całym wydarzeniu goszczące nas Magdalena i Asia zabierały wszystkich na pyszne naleśniki. Chwila oddechu i zasuwamy dalej.

Rozbijamy namioty na Helu. Rano odwiedzamy Gdańsk. Tu, pod fontanną Neptuna, setki turystów przechadzając się obserwuje wszystko co się dzieje. Mieszkający w Trójmieście Roger Jackowski wcześniej rozsyłał informacje prasowe lokalnym mediom, teraz podczas akcji wraz z kumplami pomaga nam napinając ośmiometrowej długości transparent. Duże zainteresowanie dziennikarzy, ale po akcji ukazuje się tylko jedna wzmianka ze zdjęciem.

"Organizatorzy - Klub Gaja - przedstawili scenkę, w której zakrwawieni oprawcy wiozą umęczone konie ociekającymi krwią ciężarówkami. Następnie aktywiści zbierali podpisy pod petycją, którą zamierzają skierować do polskiego parlamentu."

"Gazeta Morska", 28.7.2000

Wracamy do obozowiska w Chałupach. Widok morza i kąpiel w spienionych falach Bałtyku jest upragnioną chwilą odpoczynku. Na Helu zwiedzamy fokarium, gdzie prowadzony jest program odtwarzania koloni foki szarej.

Większość czasu spędzamy na plaży upajając się niezwykłą mocą morskiej przestrzeni. Trzeba jednak zrobić jeszcze przed wyjazdem próbę happeningu. Ania, która w Warszawie przywdziała kostium Kasztanki, w dalszej części trasy bierze już udział w całym spektaklu. Jacek Bożek, reżyser wydarzenia, daje ostatnie wskazówki.

Żegnamy się z morzem i częścią naszej klubowej ekipy. Dalej jedziemy w okrojonym składzie. Przed nami Szczecin. Po drodze odwiedzamy jeszcze schronisko dla koni wykupywanych z transportu, prowadzone przez niemiecką fundację ProAnimale. W "Falladzie" duże wrażenie robi na wszystkich dworek zamieszkały przez sto kotów i kilkanaście psów. Konie biegają po rozległych łąkach. Jedno jest pewne - zwierzakom niczego tu nie brakuje.

Przed Szczecinem wita nas Janusz Gański z tutejszego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami ułatwiając nam wjazd do miasta. Szybkie przygotowania w schronisku dla zwierząt i jedziemy do centrum. Niestety przed samą akcją zaczyna padać. Dziennikarze i ludzie, którzy czytali w gazetach zapowiedzi naszego przyjazdu, odnajdują nas pod parasolami. Makiety tirów zamokły na deszczu. Potrzebny będzie remont rekwizytów, ale to dopiero po powrocie do Bielska. Sprawdziła się natomiast Kasztanka, która pomimo trudnych warunków atmosferycznych przyciąga uwagę przechodniów i fotoreporterów. Wyschnie i będzie w porządku. Pomimo deszczu zainteresowanie ludzi większe niż w Gdańsku. Dużo ciekawych rozmów. Janusz pilotuje nas aż do wylotówki. Na pożegnanie nasz gospodarz usłyszał, że dzięki jego pomocy deszczowy Szczecin będziemy wspominać bardzo pogodnie.

Pędzimy do Poznania. Tu w domu pani Aliny Kasprowicz, szefowej Fundacji "Zwierzęta i My", czeka na nas kolacja i wspaniali ludzie. Gdyby nie zmęczenie rozmawialibyśmy pewnie do rana. Kolejny dzień i kolejne wydarzenie. Tym razem niezwykle miłe dla nas.

Po happeningu Wojtek Owczarz odbiera nagrodę dla "Klubu Gaja" ufundowaną przez poznański oddział Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami oraz fundację "Zwierzęta i My". Statuetka przedstawiająca poznańskie koziołki zaprojektowana została przez panią Alinę Kasprowicz. Odbieranie nagród to bardzo przyjemne zajęcie. Na obiad do baru zabrał nas Marcin mieszkający na sqocie "Rozbrat". To był bardzo dobry, a zarazem tani bar mleczny, w którym poznańscy wegetarianie walczyli o większy wybór dań bezmięsnych. Udało się! Marcin oprowadził nas jeszcze po "Rozbracie", w którym naprawdę wiele się dzieje. Wypstrykałem tu dwa filmy zdjęć utrwalając graffiti zdobiące niemal wszystkie mury. To będzie spory materiał do jednej z naszych wystaw.

Przed akcją w ostatnim mieście odwiedzamy schronisko dla koni "Tara", prowadzone przez niezwykłe małżeństwo.

- Ludzie z azylu "Tara" stali się dla mnie inspiracją. To bardzo dobre miejsce dla koni. Spotkanie z nimi było dla mnie jak haust świeżego powietrza - powiedziała po powrocie z trasy Sally, nasza wolontariuszka z Anglii.

Można tu adoptować konie, które ratowane są z transportów. Utrzymanie takiego konika kosztuje miesięcznie 300 zł. W "Tarze" można było poczuć niesamowitą energię bijącą od szczęśliwych zwierząt cieszących się wolnością.

Kilka żyjących tu koni czeka na operacje, które pozwolą usunąć dotkliwe urazy nabyte podczas dramatycznego transportu. Pomimo zaproszenia nie zostajemy tu na noc.

Spieszno nam do Oleśnicy, gdzie gości nas Rati. To dzięki tej przemiłej osobie, którą poznaliśmy na ostatnim Przystanku Woodstock, możemy teraz w ramach trasy otworzyć we Wrocławiu naszą wystawę pt.: "Zwierzę nie jest rzeczą".

Pani Ania przyszła na wystawę z dwójką małych dzieci: - "Uważam, że takie akcje są bardzo potrzebne. O cierpieniu zwierząt za mało mówi się w mediach - wyjaśnia - Zdjęcia są drastyczne, ale przynajmniej trafiają do wyobraźni."

"Gazeta Dolnośląska", 2.8.2000

Jak udało się jej znaleźć miejsce w galerii tak atrakcyjnie położonej na samym rynku? Czarodziejka, po prostu czarodziejka. Byliśmy już zmęczeni jak przysłowiowe konie. Mogliśmy jednak liczyć na pomoc Krzyśka i Cezarego z Dolnośląskiej Fundacji Ekorozwoju, którzy zorganizowali nam konferencję prasową. Było naprawdę super, wielu dziennikarzy, dobre pytania.

Rati żegnając się mówi "... szybko przyjechali, zrobili swoje i jeszcze szybciej wyjechali. Jeśli cała trasa wyglądała w ten sposób, to należą się ukłony. Oby tylko ludzi przybywało. Nie tylko na ulicznych happeningach, ale tych, którzy aktywnie włączą się w waszą pracę."

Dojechaliśmy do Bielska-Białej. W ośrodku "Bajka Klubu Baja" czekają nasi przyjaciele, Saba i Ciapek, psy, które bardzo za nami tęskniły.

Taka trasa, to naprawdę niesamowite wydarzenie, które bez pomocy ludzi i lokalnych organizacji nie mogłoby się chyba odbyć. Wierzę głęboko, że ta cała masa pracy i energii wielu ludzi przyniesie konkretne efekty. Bardzo zwracamy uwagę na to, by nasze działania były skuteczne. Problem koni transportowanych na rzeź powoli przedostaje się do świadomości społecznej. To pierwszy krok ku zmianom na lepsze. Mam nadzieję, że tak jak to było w przypadku walki o ustawę "O ochronie zwierząt", kiedy to dzięki pomocy wielu ludzi i organizacji udało się nam doprowadzić do jej uchwalenia, tak i teraz wspólnie uratujemy koniki. Czekamy na twą pomoc.

Dariusz Paczkowski




ZWIERZĘTA - ZB nr 8(153)/2000, lipiec 2000
Wydawnictwo "ZB" | Okładka | Spis treści ]