Administracja Busha uzasadnia projekt długimi zastojami spraw w sądach co łączy się z kosztami podatników (niepotrzebnymi w wypadkach kiedy sędzia w rezultacie przyzna racje zielonym) i marnotrawieniem czasu podczas kiedy destrukcja ekologiczna (np. wyrąb drzewostanów przy obszarach wodnych) trwa. Z kontekstu przedstawionego przez ludzi z rządu Busha wynika, że obecny prezydent USA jest proekologiczny. Niemniej grupy ekologiczne natychmiast skrytykowały pomysł Busha, twierdząc, że jego projekt tylko osłabiłby najskuteczniejsze prawo w zdobywaniu ochrony dla ginących gatunków zwierząt i roślinności. Jeśli projekt zostanie przyjęty przez Kongres, minister spraw wewnętrznych będzie w stanie zastopować ekologów w sądowym pozywaniu ministra w nawiązaniu do Endangered Species Act.
Strona rządowa podała jeszcze jedno uzasadnienie swojego projektu, mianowicie nawał spraw sądowych "uniemożliwiających" normalne funkcjonowanie MSW. Wszelkie pozwy ekologów w nawiązaniu do Ustawy są skierowane przeciwko MSW jako najwyższej rządowej odpowiedniej instancji, ponieważ Endangered Species Act jest zapisem konstytucyjnym. Przedstawiciele rządowi porównali całą sprawę do szpitalnej sali pierwszej pomocy, gdzie sędzia odgrywa rolę lekarza, w efekcie ręce są kurowane przed sercem. to prawda, chociaż, zdaniem ekologicznych działaczy, od czegoś trzeba zacząć, a nieraz łatwiej jest uzyskać protekcję dla rąk (np. generalnie obszar wodny w Parku), później walcząc o serce (przykładowo ptak, który niemal już wyginął). Większość proekologicznych pozwów sądowych odnosi się do ochrony całości danego obszaru, jak mokradła, lasy, wyspy przybrzeżne czy góry. W kwietniu było w sądach 36 pozwów ochrony łącznie dla 354 gatunków. Zawiadomień - formy dającej czas do namysłu, negocjacji - o zamiarze pozwu 34. Argumentem rządowym są tu wydatki ponoszone przez MSW na adwokatów, które - jeśli projekt przejdzie - mają być przeznaczone na program ochronny dla zagrożonego ekosystemu.
Na dzień dzisiejszy 1 244 gatunki flory i fauny są uznane za zagrożone a 250 czeka w kolejce, ponieważ nie ma finansów lub personelu. Niestety, także poprzednia administracja nie wywiązała się z zadania przeznaczenia funduszy na ten cel. Nie wygląda na to, że wiele się tu zmieni na korzyść. Biorąc pod uwagę projekt i fakt, że swojego czasu obecny Minister SW Gale Norton oponowała przeciw Endangered Species Act uznając go za niekonstytucyjny. Prezydent Defenders of Wildlife (jednej z najgłośniejszych prawnych grup proekologicznych) Roger Schlickeisen skomentował sytuacje, w wypadku zaakceptowania przez Kongres projektu "można bezpiecznie przewidzieć, że podczas kadencji Norton nigdy nie zobaczymy kontrowersyjnego gatunku uznanego za chroniony".
Generalnie, w wypadku przyjęcia projektu Busha, Minister SW będzie miał rękę w wydatkowaniu 8,5 miliona $ przeznaczonych na program ochrony ginących gatunków. Dodatkowo, rząd mógłby pozbyć się nieprzekraczalnych terminów, w których musiałby odpowiedzieć na wniosek o ochronę danego gatunku. Ma obecnie 90 dni na odpowiedź na wniosek o objęcie gatunku ochroną, 12 na wstępną odpowiedź tak lub nie, a 24 na przyjęcie ostatecznego stanowiska. W przypadku negatywnej odpowiedzi, można skierować sprawę do sądu, oczywiście taka możliwość będzie mocno ograniczona. Jeśli Bushowi uda się przepchnąć przez Kongres swój plan. W takim wypadku projekt wejdzie w życie 1.102002. Zdaniem rzecznika prasowego MSW Stephanie Hanna, grupy społeczne nadal będą mogły pozywać do sądu decyzje ministra, nie dano tu żadnych specyfikacji. Samo ministerstwo pomogłoby wypracować drogę dla takich pozwów.
W takiej to żyje mi się Ameryce w kadencji nowego prezydenta, który na razie nie wydaje się zbyt proekologiczny. Prezydent i jego ojciec są członkami Safari Club, najpotężniejszej organizacji przyznającej trofea za polowania na dziką zwierzynę. Kwietniowy program telewizyjnej stacji ABC poświęcony był bogatemu i nagradzanemu członkowi Safari Club, który to nielegalnie polował w krajach Trzeciego Świata, a nawet próbował przywieźć nielegalna "chlubę" do USA. Przy okazji podano, ze honorowymi członkami Safari Club są obecny prezydent USA i jego ojciec.
Jeszcze kilka faktów z tabeli federalnie chronionych gatunków flory i fauny. Teraz jest ich 1 244; 10 lat temu było 596. Najwięcej jest na Hawajach - 312, w Kalifornii - 275, na Florydzie - 100, Alabama ma o jeden mniej, Tennesse - 88.
Przemysław Sobański
po box 21218
Long Beach
CA 90-801
USA
przemek@paeasite.com
Na początku lat dziewięćdziesiątych Charles Hurwitz, były businessmen z Teksasu, przeprowadził się do Kalifornii po bankructwie w rodzinnym stanie. Pomimo bankructwa jego firmy (co oznacza zapłacenie jego długów przez podatników stanowych) Hurwitz wykupił kalifornijską korporację posiadającą Headwaters. Nowy właściciel Headwaters, firma Maxxam/Pacific Lumber, od razu rozpoczęła wycinanie najstarszego drzewostanu. Oprócz drzew w zagrożeniu znalazł się rzadki łosoś i niespotykane gdzie indziej gatunki ptactwa. W wyniku cięć drzewostanu, zrujnowano 7 rodzinnych domków. Część działalności Pacific Lumber odbywała się nielegalnie, wbrew nakazom sądowym i pomimo początkowo małych kar. Działaczom ekologicznym, część po części, udawało się wymusić ochronę różnych obszarów na terenie Headwaters.
Działania zielonych przybierały różne formy, począwszy od procesów sądowych, przez konferencje dla prasy, do ulicznych protestów i blokowania dróg dla drwali włącznie. David Chain przypłacił życiem jedną z takich blokad, drwale zagrozili, że jeśli nie odejdzie zetną drzewo tak by upadło tam gdzie stoi, gdy nie usłuchał, spełnili groźbę. Całe zajście zostało zarejestrowane na video, jednak nikt nie odpowiedział za to morderstwo. Śledztwo zostało przeprowadzone jedynie przez detektywa ds. BHP, policja nie zajęła się tym (!). David Chain to jedyna śmiertelna ofiara w historii amerykańskich protestów ekologicznych. Od tego czasu ekolodzy procesują się z lokalną policją, którą oskarżają o ciche wspieranie Charlesa Hurwitza. Rozreklamowany przez media wiec-protest w lecie 1996 r. przeciwko wycinaniu czerwonej sekwoi w Headwaters, stał się znaczącym faktem w sprawie sporu o Headwaters. W wiecu uczestniczyło 10 000 osób (to dużo jak na USA), z czego aresztowano 1 000. Protestujący reprezentowali nietypową koalicję dziesiątków ruchów ekologicznych, lokalnych polityków, artystów, liderów religijnych, feministek, związkowców i nauczycieli. Na wiecu śpiewała znana piosenkarka Bonie Raitt. W ciągu następnych 2 lat koalicjantom udało się wymusić prawną ochronę większości czerwonej sekwoi na terenie Headwaters oraz kilku miejsc z ptactwem i wokół strumieni. Pacific Lumber dostała spore odszkodowanie, którego część musiała przeznaczyć na zapłacenie kar za nielegalnie prowadzone wycinanie lasów. Do dziś trwają procesy i kampanie wokół reszty nie chronionych wartościowych obszarów. Niektóre światowe giganty na rynku drzewnym przyłączyły się do bojkotu czerwonej sekwoi, skądkolwiek by nie pochodziła.
Niewątpliwie najbarwniejszym protestem była akcja Julii Hill znanej jako Butterfly (Motyl), która 10.10.97 rozpoczęła "okupację" drzewa nazwanego Luna. Julia siedziała na wysokości ok. 60 m przez ponad dwa lata (!) nie schodząc na ziemię. Chciała w ten sposób obronić tysiącletnie drzewo przed ścięciem planowanym przez Pacific Lumber. W międzyczasie miał miejsce w Headwaters podobny, o wiele krótszy protest, nie stał się jednak popularny, nawet pomimo faktu zniszczenia protestującemu samochodu. O okupacji Luny przez Julię Butterfly donosiły regularnie media, m.in. BBC, CNN, "New York Times", a także niektóre polskie czasopisma i polska TV. W 1999 r. Julia i Charles Hurwitz podpisali umowę o ochronie Luny i niespełna 3 hektarów wokół niej. Działacze ekologiczni (włączywszy Earth First! i Rainforest Action Network) znaleźli pieniądze na ten cel. Otrzymane w ten sposób finanse Pacific Lumber przeznaczyła na badania leśne w lokalnym uniwersytecie. Roczną ciszę wokół sporów o Headwaters przerwał nieznany sprawca, który podczas hucznego Święta Dziękczynienia (Thanksgiving weekend - 24-27.11.2000) podciął Lunę mocno ją uszkadzając tak, że może powalić ją teraz zwykła burza. Domysły wskazują wyraźnie kto mógł kierować akcją w Thanksgiving weekend, niemniej sprawca lub sprawcy nadal są poszukiwani. Tak więc może się okazać, że nagłośniony w mass mediach protest Julii nie przyniósł długotrwałego sukcesu. Julia komentując fakt uszkodzenia Luny ubolewała, że ciągle zdarzają się przypadki niszczenia pozostałości, mniej niż 3%, dziewiczych lasów kalifornijskich, mówiąc przy tym, że jej zapał do obrony przyrody jest taki sam jak dawniej. Julia powiedziała też, że czuje jakby elektryczna piła, która podcięła drzewo przeszyła ją samą. Należy dodać, że na Ziemi pozostało mniej niż 20% pierwotnych lasów.
Jest jeszcze więcej aspektów związanych z protestem Julii. Np. faktem jest, że 99% podobnych protestów wspieranych przez Earth First! zapobiegło - chwilowemu lub całkowitemu - wycinaniu starych drzew, tymczasem wokół drzewa, na którym siedziała Julia i jego ochronnej strefy ścięto wiele innych (podobnie jak na Św. Annie przed paru laty). Podczas okupacji drzewa Julia obiecywała, że pomoże w innych zielonych kampaniach, jak np. kampania o ocalenie górskiej wody w Arizonie czy pomoc lokalnym właścicielom ziemskim w propagandowym oporze przeciw wywłaszczeniom. Po jej głośnym zejściu z drzewa, żadna z jej obietnic nie została dotrzymana. Co więcej, Julia milczy w większości trudnych spraw. Takie zachowanie spowodowało, że nawet niektórzy z jej najbliższych współpracowników poczuli do niej niechęć. Ci, którzy przy niej zostali, zaczęli się procesować (pieniądze, pomówienia itd.) z tymi, którzy odeszli albo zostali odsunięci. Wiadomo, że obecnie z Julią Hill współpracuje grupa adwokatów, bez których nie podejmuje ona żadnych decyzji. Zatem istnieje możliwość, że ta stosunkowo młoda działaczka (ma dopiero 27 lat) jest przedmiotem manipulacji prawników. Nie zmienia to jednak faktu, że obecnie Julia ma własną fundację, a każde spotkanie - jak odnotowała nawet prasa - na którym się pojawia przeradza się w zbiórkę niemałych pieniędzy. Na co są przeznaczane, nie do końca wiadomo. Faktem jest, że Julia ma kilku nieprzyjaznych ludzi wśród swoich byłych pomocników. Może to stanowić istotny trop w poszukiwaniu winnych uszkodzenia Luny. Jeśli zrobiliby to drwale Pacific Lumber, jak wszystko wskazuje, to najprawdopodobniej dotarliby tam normalną drogą otwierając bramę, jednak kłódka na furtce została nienaruszona. Według wstępnych obserwacji detektywów, tylko ludzie Earth First! mają doświadczenie w tej kwestii. Poza tym Pacific Lumber współpracuje z zielonymi przy próbach podtrzymania życia tysiącletniej Luny. Oczywiście pozory często mylą, śledztwo jest w toku, choć nie jest nowością, że lokalna policja jest niechętna ekologom, zatem może ono potrwać naprawdę długo. Tymczasem nawet na internetowej liście dyskusyjnej Earth First! pojawiły się głosy, że drzewo mógł zniszczyć któryś z byłych współpracowników Julii, pojawiły się nawet konkretne nazwiska. Powód? Złośliwy rewanż, chęć zniszczenia popularności Julii, która obecnie przynosi zyski głównie dla prywatnej kasy jej ekipy. Sama Butterfly jest nieuchwytna, a jej adwokaci (dwóch z nich występowało kiedyś w sprawie przeciw ekologom w jednym z procesów o niszczenie przyrody przez firmę naftową) nie ułatwiają kontaktu. Jeśli nie uda się uratować Luny, dwa lata z życia młodej dziewczyny (miała 24 lat kiedy rozpoczęła protest) nie przyniosą żadnego rezultatu oprócz popularności, która nie była celem Julii*).
z Kalifornii Przemysław Sobański