Dużo się mówi o kryzysie wartości, o rozpadzie tradycyjnych struktur, o dewastacji środowiska i ogólnym wynikającym z tego chaosie. Miejmy jednak nadzieję, że nasza planeta nie da się tak łatwo "wyprowadzić z równowagi". Można powiedzieć, parafrazując dalej, że raczej z zadumą i smutkiem obserwuje nasze nieodpowiedzialne wyczyny, cierpliwie czekając na nasze opamiętanie, a w najgorszym wypadku zrezygnuje w jakiś sposób z naszych działań - jako świadomego czynnika ewolucji, jeżeli nie udowodnimy, że faktycznie jesteśmy tym czynnikiem, nie tylko świadomym, lecz także odpowiedzialnym.
Zasadniczy problem z odczytaniem człowieczej misji we wszechświecie leży po stronie niesprawności naszego myślenia, nie nadążania w konstruowaniu, odpowiadających przemianom wizji świata oraz wynikających zeń światopoglądów i modeli teoretycznych, które mogłyby być sprawnym narzędziem naszego twórczego i pomyślnego włączania się w ewolucję wszechświata, w ramach naszej aktywności cywilizacyjnej na planecie Ziemia.
Co gorsza, w sposób nieodpowiedzialny, kwestionując własny dorobek w dziedzinie nauki "uczeni" tworzą kuriozalne modele i teorie, które do reszty podważają autorytet filozofii. Przy czym są one bardzo popularyzowane i "modne", czyniąc wielkie spustoszenia w umysłach ludzi dorosłych, blokują również normalny rozwój umysłowy dzieci i młodzieży, stwarzając trudne do pokonania fikcje i atrapy intelektualne. Niebezpiecznemu rozrostowi tych fikcji służą nowoczesne, technicznie perfekcyjne środki masowego przekazu, tzw. media, dla których najważniejszym kryterium funkcjonowania jest komercyjność. Obrazy i słowa sprzedaje się jak pospolite towary, kompletnie ignorując pierwotny sens przekazu informacji jako czynnika kulturotwórczego w systemie społecznym. Kreacyjna moc "słowa" traktowana jest nieodpowiedzialnie. Chaos rośnie, nasza psyche społeczna i indywidualna ulega coraz większemu rozstrojowi. Jeśli by tak dalej miało być, to profesor Skolimowski ma rację - trzeciego milenium (człowieczego oczywiście) już nie będzie, a zasada antropiczna może się okazać naszym jeszcze jednym megalomańskim wymysłem.
I to się najpewniej już dzieje, bo grupki w różnych zakątkach świata nazywane lekceważąco "mesjanistycznymi" myślą i działają inaczej, na przekór przytłaczającym, rozpędzonym mechanizmom, które zdają się być nie do zatrzymania. Tu i ówdzie myśl błyska jasno i porywająco. Rodzą się niepokorni "dziwacy", którzy nie poddają się modom i dominującym regułom szalonej, gigantycznej techno-gry. Sursum corda!
Jedną z najczęściej powtarzanych współcześnie starożytnych maksym errare humanum est tłumaczy się zazwyczaj na język polski w brzmieniu "błądzenie jest rzeczą ludzką". Po gruntownych przemyśleniach proponuję inny, moim zdaniem dokładniejszy przekład, a mianowicie "ludzką rzeczą jest błądzenie", co jednak nie oznacza tego samego. Otóż, chodzi o to, że ludzkim losem jest błądzenie, że błądzenie jest aspektem naszej ludzkiej kondycji, a tym samym jest cechą naszego procesu poznawczego. Wbrew pozorom nie jest to stwierdzenie pesymistyczne. Błądzenie nie jest beznadziejne, pod warunkiem, że nie ustaje się w poszukiwaniu drogi, że nie rezygnuje się z nadziei, wysiłku i czujności.
Beznadziejne może stać się trwanie w błędzie i zaprzestanie poszukiwań dróg wyjścia. Myślę, że zasadę tę możemy zastosować do naszej obecnej kryzysowej sytuacji i całą energię skierować na poszukiwanie alternatywy cywilizacyjnej, której jądrem będzie światopogląd na miarę trzeciego milenium.
Przede wszystkim, na nowo musimy znaleźć odpowiedź na pytania o to, kim jesteśmy i jakie jest nasze miejsce i rola we wszechświecie?
Sądząc po skutkach naszej aktywności "cywilizacyjnej", dotychczasowe nasze wyobrażenia o własnych kompetencjach jako gatunku są co najmniej nietrafione. W jakimś momencie naszych dziejów przestaliśmy rozumieć własną naturę, a co za tym idzie naszą misję we wszechświecie.
Jeszcze we wczesnym średniowieczu stosunek człowieka do Kosmosu, do przyrody był dla niego oczywisty i znajdował swój wyraz w systemie kulturowym - w symbolice, obyczajach, obrzędach. Człowiek w naturalny sposób czuł, lub miał szansę w ramach swojej społeczności nauczyć się czuć kim jest. A czuł się przede wszystkim częścią przyrody, którą traktował jak sacrum. Współcześni powiadają, że się jej bał. Czy jednak nie pomylono tu uczucia szacunku i pokory z bojaźnią? Chociaż zapewne te emocje mogą mieć ze sobą wiele wspólnego. A więc, człowiek czcił Słońce, Księżyc, źródła, gaje, ogień, święte góry, jeziora i żyjące wokół niego stworzenia oraz pamięć swoich przodków.
Wszystko to uległo zmianie na obszarze tak zwanej kultury zachodniej. Nie powinniśmy zapominać, że na ogromnych obszarach odmiennych kulturowo, ludzie w dalszym ciągu nieźle sobie dają radę w rozpoznawaniu swojej kondycji jako gatunku i dokładają starań, aby zachować właściwe miejsce w świecie istot żywych.
Można sądzić, że najprawdopodobniej niezbędny ewolucyjnie lecz dość gwałtowny etap rozwoju nauki wpłynął na zmianę opcji w jakiej człowiek zaczął postrzegać siebie jako istotę zewnętrzną wobec świata, wyodrębnioną poprzez swe szczególne własności, a zwłaszcza zdolność obserwacji i opisywania świata.
Był to początek rozszczepienia jednolitej dotąd, biokulturowej natury człowieka, początek swoistego wyobcowania ze świata, utożsamienie się z rolą obserwatora. Przy czym wyobcowanie to nastąpiło subiektywnie w psychice człowieka: mentalnie oderwał się on od swojej natury. Ściślej mówiąc wydało mu się, że się oderwał, jako że faktyczne oderwanie się nie jest w ogóle możliwe. Tym samym stworzył warunki do pojawienia się w prądach myślowych - dualizmu, który wciąż ciąży negatywnie na psychice współczesnego człowieka.
Przypomnijmy, że np. w wielu świętych księgach religii zachodu przeciwstawia się nikczemność ciała potędze ducha. Otóż, najprawdopodobniej niewłaściwie rozumiemy stare przekazy lub niewłaściwie, ten w istocie naturalny, wynikający z przestrzennego, fasetowego charakteru struktur życia quasidualizm został opisany. Z ksiąg tych i z wielu tekstów literackich, które czerpią z nich swoje natchnienie wyziera fatalizm, oparty na przekonaniu jakoby to człowiecze rozdwojenie było pomyłką Wszechmogącego. Lecz czy Wszechmogący, skoro jest właśnie Wszechmogącym nie mógłby znaleźć lepszego rozwiązania, gdyby inne było lepsze? Sądzę, że w istocie chodzi o coś zupełnie innego. W jaki bowiem sposób człowiek miałby tworzyć cywilizację, gdyby jego ciałem zupełnie wzgardzić. Trzeba przyjąć raczej trafniejsze założenie, że ciało jest doskonałym, cudownie precyzyjnym, znakomitym instrumentem, tyle, że nietrwałym, zużywającym się w określonym czasie. W żadnym jednak przypadku nie nikczemnym z natury, jednak bardzo wrażliwym na warunki otoczenia tak, że mogą one przesądzić o jego dobrym lub złym funkcjonowaniu, jeżeli swoim działaniem nie potrafi on wpływu tych warunków zrównoważyć. Co zatem powinniśmy sobie wziąć do serca z uporczywie przekazywanych nam pouczeń naszych poprzedników? Powinniśmy pamiętać, że ciało jest chwilą, jest kruche i nietrwałe, i, że jest tylko częścią naszego człowieczeństwa, którego wymiar jest o wiele większy, ponieważ jest to wymiar kosmiczny. Nasza cielesna forma oczywiście nie wyczerpuje naszego człowieczego potencjału. Jest ona "mieszkaniem" ducha, lub raczej powinna nim być, co już w znacznej mierze zależy od nas samych. Jeżeli zgodzimy się, że ciało jest nośnikiem świadomości i przez nasze świadome działania tworzymy rzeczy, które nas przekraczają, - tzn. trwają jeszcze i żyją, kiedy my zakończymy już naszą ziemską egzystencję, to musimy uznać, że jedyną szansą na ziemską nieśmiertelność jest włączenie się w proces kulturowy, kiedy pewna nasza część odłącza się jak gdyby od nas i wzbogaca dzieło kultury. A zatem ewolucja wyznacza nam zadanie, my jednak dokonujemy wyboru czy zadanie to przyjąć, czy też się od niego odwrócić. Rezygnując z udziału w tworzeniu kultury ograniczamy naszą egzystencję w czasie i przestrzeni, sprowadzając ją tylko do czasu trwania życia biologicznego jednostki i ciasnej przestrzeni, na której rozgrywa się jej los. Wówczas, w najlepszym razie funkcja człowieka sprowadza się do przekazania życia.
Pogląd taki nie musi stać w sprzeczności z dość powszechnym przekonaniem, że bez życia osoby ludzkiej, bez jej mózgu nie ma czegoś takiego jak duch i że świadomość, myśl są emanacją materialnego mózgu. Jest to raczej pewien punkt widzenia, który można przyjąć jako uzasadniony, lecz będący zaledwie pewnym przybliżeniem do zrozumienia emanacyjnego charakteru ducha. W moim przekonaniu nie ma potrzeby spierać się o przyczynowość, jeżeli założymy istnienie jedności wszechświata. Wówczas pojmujemy, że materia i duch są dwoma aspektami jednego i tego samego bytu.
Przypomnijmy dylemat Pascala, który stwierdzał, że "Tragizm ludzkiej sytuacji egzystencjalnej za swoją podstawę ma - poza grzechem pierworodnym - głęboki antagonizm cielesnej i duchowej natury człowieka". Można się zgodzić, że z punktu widzenia indywidualnych odczuć człowieka, "antagonizm" ten bywa niezwykle dotkliwy i często niezrozumiały. Jednakże jeśli przyjmiemy, że człowiek, nośnik świadomości, jest naczyniem boskości (ducha) i przez niego realizują się wyższe cele ewolucji, jak rozwój świadomości i ducha (noosfery), zaś jednocześnie człowiek jest formą cielesną, o naturalnych ograniczeniach biologicznych, z których wynika także postulat przedłużenia gatunku, to - na poziomie doznań osobowych - musi zaistnieć jak gdyby sprzeczność między biologicznymi warunkami życia, a realizacją wzrostu noosfery poprzez człowieka jako gatunek w obrębie biosfery.
Sądzę jednak, że antagonizm ten możliwy jest do przekroczenia, kiedy człowiek jako persona, jako indywiduum zrozumie i odczuje swoją łączność duchową z poprzednikami i następcami swojego gatunku w urzeczywistnianiu człowieczej misji, tj. w uczestniczeniu w ewolucyjnym ciągu rozwojowym noosfery poprzez uczestniczenie w rozwoju kultury. Będzie mógł znosić mniej dotkliwie, swoje ograniczenia i imperatywy biologiczne, wynikające z przyrodniczego charakteru gatunku ludzkiego, pozornie tylko sprzeczne z charakterem ducha, a w istocie niesprzecznego w stosunku do charakteru duchowego, lecz komplementarnego w kosmicznej jedności w wielości. Ta, jak powiedzieliśmy, pozorna sprzeczność powstaje bowiem za przyczyną utrwalonego światopoglądu, który niesie w sobie kardynalny błąd rozdwojenia bytu na materię i ducha. Światopogląd na trzecie milenium opiera się na zrozumieniu jedności bytu, które to zrozumienie pozwala traktować różnorodność i pozorną sprzeczność form jako zróżnicowane na poziomie przejawowym manifestacje bytu.
W konsekwencji, naszkicowanego wyżej dualizmu, człowiek oświeceniowy wyobraził sobie, że jego system percepcyjny jest czymś autonomicznym.
Główny więc problem polega na tym, że nie znając natury własnego procesu poznawczego, uznaliśmy, że tworzone przez nas modele nie są zaledwie modelami, lecz że są rzeczywistymi strukturami naturalnymi, które występują w naszym otoczeniu. Szczególnie brzemienne w skutki okazało się rozszczepienie w tych modelach myślowych na ducha i materię, podczas gdy takiego rozszczepienia w istocie nie ma. Są to zewnętrzne przejawy, które nasz system percepcyjny, najpierw zawężony przez wybraną rolę "obserwatora", rejestruje raz jako materię, raz jako ducha. Złudne przekonanie o posiadanej przez nas wiedzy tak nas oszołomiło i przyczyniło się do poczucia własnej wielkości, że popadliśmy nieopatrznie w skrajny redukcjonizm, a co za tym idzie ignorancję. Nie zrozumieliśmy, uwarunkowanego kosmicznym porządkiem, naszego miejsca we wszechświecie.
Oczywiście, w każdej epoce żyją mądrzy ludzie, którzy dobrze rozumieją świat i siebie, lecz nam chodzi nie o wyjątki, a raczej o dominujące, rozpowszechnione w społeczeństwie przekonania, które decydują o wyborze wartości i stylu życia tego społeczeństwa.
Wybitny współczesny, polski antropolog - profesor Andrzej Wierciński - mówi trafnie, że dysponujemy zaledwie "szczeliną poznawczą", a więc, że możemy jedynie obserwować wycinek rzeczywistości i to bardzo niedokładnie, rozpoznając tylko jej niektóre cechy zewnętrzne. Dopiero precyzyjne narzędzia, zwielokrotniające możliwości naszych zmysłów, przekonały nas o tym jak bardzo złożone są wszelkie obiekty naszej obserwacji. Poza tym, w gruncie rzeczy, dla normalnego funkcjonowania większości ludzi nie jest potrzebna zbyt szczegółowa wiedza o wszystkich obiektach, wśród których żyjemy. Mogło by to nawet na codzień przeszkadzać w sprawnym działaniu.
Jednakże, jak mawiał Arystoteles, sensum habere - adaequatio rei et intellectus, czyli: "mieć sens znaczy - odpowiedniość rzeczy i rozumu". Jeżeli więc, nasz rozum źle sobie radzi z widzeniem rzeczy, jeżeli nasz model intelektualny nie jest adekwatny do rzeczywistości - to gubimy sens. A przecież jedną z fundamentalnych potrzeb człowieka, a zarazem jego cechą dystynktywną jako gatunku, jest potrzeba poczucia sensu życia. Toteż na ogół, w ciągu całej swojej historii, człowiek dąży do poszukiwania odpowiedniości rzeczy i rozumu, tworząc modele rzeczywistości (systemy filozoficzne i teorie naukowe).
Współcześnie, szczególnie dotkliwie odczuwamy deficyt poczucia sensu życia. Wokół nas dzieją się rzeczy straszne - ludzie niszczą sami siebie, niszczą innych i własne środowisko; szerzy się narkomania, alkoholizm, przestępczość w niebywałej dotychczas skali, toczy się wojny o bogactwa, np. o złoża ropy naftowej i inne surowce, siejąc jednocześnie nędzę i dewastując przyrodę na ogromnych obszarach, cofając cywilizacyjnie o całe dziesięciolecia państwa i narody. Pieniądz awansował do rangi bóstwa. Jaki z tego wniosek?
Otóż, rodzaj ludzki miota się szaleńczo i z dnia na dzień pogarsza swoje położenie zamiast wycofać się jak najprędzej z gigantycznych błędów, powstałych na skutek niezrozumienia własnej natury i wynikających z niej konsekwencji. Trzeba więc wrócić do fundamentalnego pytania - kim jesteśmy? Znakomity, nieżyjący już uczony Hoimar von Dithfurth odpowiedział: Jesteśmy dziećmi Wszechświata. I nie było to stwierdzenie gołosłowne, gdyż w wielu swoich książkach oparł się na solidnej wiedzy interdyscyplinarnej z zakresu chemii, fizyki, biologii, antropologii i wielu innych nauk.
Współczesna socjobiologia rozpatruje homo sapiens jako integralny element przyrody. Również jedno z podstawowych założeń ekofilozofii przyjmuje: "Człowiek jest cząstką natury, jeśli wyróżnioną to z powodu posiadania zdolności do żywienia mądrości i postaw moralnych" (cytuję za: I. St. Fiut, Ekoetyki, Kraków 1999). Prostota tej definicji jest urzekająca. Wydaje się ona oczywista, a jednak działalność człowieka na planecie dowodzi, że nie rozumie on tej oczywistości lub całkowicie ją lekceważy. Trwa to przynajmniej przez ostatnie kilkaset lat, oczywiście w kręgu kultury zachodniej, bo przecież ona to warunkowała powstanie ideałów oświeceniowych i dominujących nurtów filozoficznych, aż po współczesność.
Tymczasem we współczesnej refleksji filozoficznej zagadnienie istoty człowieczeństwa jako struktury biopsychicznej pozostaje bardzo często poza horyzontem naszych obserwacji. Warto się zastanowić dlaczego ignorowany jest fakt, że badania polskiego uczonego profesora Włodzimierza Sedlaka stworzyły nam możliwość zajrzeć pod "podszewkę" kultury i przypatrzeć się życiu jakim ono jest w swojej istocie. W książce "Życie jest światłem" (Warszawa, 1985) pisze on: "Bios i psychika to wynik dwuocznego widzenia tej samej materii ożywionej. Rozszczepienie następuje w makroobserwacji, gdy patrzymy raz z pozycji biologii, to znów ze stanowiska humanistyki. W kwantowych relacjach istnieje nierozdzielna jedność natury życia."
W praktyce, niosący w sobie groźne skutki cywilizacyjne, "wymyślony" dualizm ducha i materii utrwalił się poprzez różne doktryny społeczne, które za tworzywo struktur społecznych uznały człowieka nie tylko wewnątrz rozdwojonego, lecz także oddzielonego od swojego naturalnego środowiska przyrodniczego i kulturowego. Nie kwestionując wymogu szacunku dla godności osoby ludzkiej, trzeba przyznać, że procesy personalizacji posunęły się za daleko, przesadnie eksponując jednostkowy charakter osoby ludzkiej, przyznając jej autonomię, jakiej w gruncie rzeczy nie posiada, czyli autonomię w znacznej mierze iluzoryczną. I tu znowu nasuwa się potrzeba odniesienia do arystotelesowskiej zasady adequatio rei et intellectus. W naszej sytuacji (w tzw. kulturze zachodniej), gdy dominuje postawa personalistyczna, istnieje następująca alternatywa: albo nastąpi dalszy przerost indywidualizmu (co właśnie daje się obserwować), albo uznana zostanie synteza światopoglądowa, łącząca elementy personalizmu oraz postawę wspólnotową. To jest nowa jakość, powstała na styku tradycji helleńskiej, łacińskiej i słowiańskiej tradycji filozoficznej z uwzględnieniem współczesnej wiedzy antropologicznej i przyrodniczej. Taka synteza wydaje się być optymalna, jako możliwość wiązania i ukierunkowywania sił duchowych, przejawiających się w emocjach zsynchronizowanych, nastawionych na wspólnotową działalność cywilizacyjną. Istnieje bowiem potrzeba zharmonizowania postawy personalistycznej, opartej na uznaniu wartości osoby ludzkiej tj. poszanowania człowieka jako jednostki, z postawą wspólnotową, nieodzowną ze względu na kulturowy wymóg współdziałania indywiduów w grupach i instytucjach, które są niezbędne w organizowaniu materialno-duchowych działań cywilizacyjnych. Tym bardziej, że wymóg organizowania działania i tworzenia form zinstytucjonalizowanych tego działania wynika z ciągłego przyrostu organizacji społecznej, jako naturalnej tendencji rozwojowej. Nie można jednak zapominać, że to właśnie osoba ludzka jest źródłem inspirującym coraz bardziej skomplikowaną strukturę organizacyjną, a zarazem jest jej podstawowym tworzywem, którego własności nie mogą być zignorowane bez szkody dla efektu działań kulturowych.
W obecnej dobie, nasz horyzont jest przede wszystkim horyzontem kulturowym. W zasadzie rzadko kiedy koncentrujemy się na poznawaniu własnej natury. Z reguły raczej, analizujemy własne relacje w odniesieniu do panującego standardu kulturowego. A więc interesuje nas bardziej funkcjonowanie człowieka w kulturze, aniżeli jego natura biopsychiczna, chociaż przecież jest ona decydująca, pozostaje jednak jakby przesłonięta. Ponieważ większość wysiłków akulturacyjnych polega na przystosowaniu człowieka do funkcjonowania w kulturze, przedmiotem zainteresowania staje się wynik tego procesu nie zaś człowiek sam w sobie. Przy takim podejściu traktowany jest on jako "materiał wyjściowy". Warto zwrócić uwagę na odkrycie Kena Wilbera, że nasza współczesna kultura ma charakter substytucjonalny, to znaczy stara się zastąpić psychologiczną potrzebę kontaktu z nadświadomością i w ogóle ze wszechświatem, a wobec trudności osiągnięcia tego, produkuje nadmierną ilość artefaktów, mających zastąpić tę niezrealizowaną potrzebę. Dla nas jest to wskazówka, że kształt naszej kultury wymaga modyfikacji w oparciu o światopogląd przywracający poczucie głębokiej więzi z kosmosem.
W perspektywie jednostki, czy też - lepiej powiedzieć - osoby ludzkiej, ważne jest zrozumienie związku losu indywidualnego z procesem kulturowym - zrozumienie naszego uczestnictwa w procesie kulturowym jako imperatywu, wynikającego z udziału człowieka jako gatunku w procesie ewolucji. Innymi słowy, albo znajdziemy sposoby zamiany naszej energii biologiczno-duchowej (intelektualnej) w twory kulturowe, albo pozostaniemy poza głównym nurtem ewolucji jako niespełnione możliwości, jako brutalnie mówiąc, niewykorzystany, redundantny materiał - jako forma, która nie pracowała na swoje uczłowieczenie.
Chociaż decyzja o uczestniczeniu w budowaniu kultury jest indywidualna, to podstawową zasadą pracy kulturowej jest współdziałanie i współpraca z innymi. Następnym warunkiem pracy kulturowej jest znajomość ciągu kulturowego, w który w sposób naturalny zostaliśmy włączeni przez miejsce i czas naszych narodzin. Bowiem każdy z nas przychodzi na świat w określonym kręgu kulturowym. Przypomnijmy znanego teoretyka kultury Kroebera, który sformułował tak zwaną "zasadę lokalizacji kultury". Otóż dowiódł on, że kultura zawsze powstaje "gdzieś", w określonym miejscu, w określonych warunkach geograficznych, klimatycznych, etnicznych i oczywiście to warunkuje jej autentyczność i charakter. Stąd też zasady, którymi posługują się kulturotwórcze wspólnoty narodowe uwzględniają lokalne właściwości regionu, charakter biokulturowy własnej wspólnoty i realizują konkretne cele kulturowe. Są więc ściśle uwarunkowane przez pragmatykę działania. Nie możemy więc mówić o regułach i zasadach, które mogłyby dotyczyć wszystkich wspólnot, niezależnie od tego gdzie i w jakich warunkach funkcjonują. Nie mogą być rugowane bezkarnie zasady zachowania się wspólnoty i zastępowane innymi, jakoby bardziej doskonałymi, lecz pochodzącymi z regionów o odmiennych warunkach bytowania. Owszem, znane jest powszechnie zjawisko dyfuzji kulturowej. Czym innym jednak jest otwartość danej kultury na przyswajanie nowych wartości kulturowych z innych obszarów i integrowanie ich do istniejącego zestroju kulturowego, czym innym zaś nieprzemyślane rezygnowanie z własnych tradycyjnych wartości i zastępowanie ich elementami jakoby nowocześniejszymi lecz kolidującymi z istniejącym standardem kulturowym, wypracowanym przez wiele pokoleń w określonych warunkach geograficznych i historycznych.
Przykładem takiego nieporozumienia może być przejęcie z kultury obszarów pustynnych i skalistych, obronno-agresywnego stosunku do przyrody w miejsce kultu przyrody, uprawianego w Słowiańszczyźnie, na obszarach lesistych, w klimacie umiarkowanym. Podczas gdy piaskowi i skałom człowiek zmuszony był nieustannie wydzierać skrawki ziemi uprawnej oraz bronić się przed śmiercią od jadowitych gadów lub z braku wody, to w zupełnie odmiennych warunkach strefy umiarkowanej współistniał harmonijnie ze środowiskiem naturalnym, uprawiając kult życiodajnej przyrody. Wiemy już jakiego spustoszenia w swoim środowisku naturalnym dokonał człowiek zainspirowany posłaniem walki z przyrodą i jej opanowywaniem.
Przypomnijmy, że najistotniejszym elementem systemu kulturowego jest światopogląd, który na każdym etapie rozwoju wyznacza kierunki działań kulturowych ponieważ jest podstawą orientacji życiowej zarówno jednostek jak całych społeczności. Z założeń światopoglądowych wypływają zasady moralne ujmowane w danej epoce i na danym obszarze kulturowym w zasadniczo spójne systemy obowiązujących zasad etycznych. Szczególnie ważne są te, które służą zachowaniu i ochronie życia, tworzeniu warunków niezbędnych kontynuowania pracy kulturowej tj. utrzymaniu pokoju i organizowaniu się wspólnot współdziałających (stymulowaniu procesów integracyjnych pomiędzy ludźmi).
Jeżeli rozwój człowieka ma być zharmonizowany z rozwojem wszechświata, zaś wszechświat rozwija się w kierunku coraz większej złożoności i strukturalizacji, - to w takim razie wysiłki człowieka powinny polegać na jego uwspólnotowieniu, tj. włączaniu (lecz nie redukowaniu) uświadomionym składnika personalistycznego w struktury ponadjednostkowe.
Z tych skrótowych z konieczności rozważań nt charakteru kultury w aspekcie światopoglądu wynika dla nas logiczny wniosek, że optymalne jest dla nas sięgnięcie do tych wątków holistycznych i kosmologicznych filozofii słowiańskiej, które lokują człowieka wewnątrz przyrody jako integralną jej część. Pozwala to bowiem, nie tylko włączyć naszą tradycję kulturową, także rodzime słowiańskie treści przedwerbalne, zawierające w sobie symbolicznie przedstawioną filozofię życia, lecz także wydobyć jej wątki uniwersalistyczne, znakomicie współbrzmiące z najnowszą wiedzą w dziedzinie kosmofizyki.
Tak więc, wyłania się światopogląd przywracający nam poczucie głębokiej więzi z kosmosem. Światopogląd, który zakłada: nierozdzielną jedność natury i życia; jedność wszechświata, manifestującą się w wielości i różnorodności przejawów; jedność ducha i materii jako stanów (faz) jednego i tego samego bytu; świętość natury i życia we wszystkich jego przejawach.
A zatem, jesteśmy dziećmi wszechświata, który rozwija się w kierunku coraz większej złożoności. Jesteśmy świadomą, integralną cząstką przyrody i jako taka uczestniczymy w ewolucyjnym ciągu rozwojowym noosfery poprzez uczestniczenie w kulturze. Przyrost organizacji społecznej jawi się jako naturalna tendencja rozwojowa i wymaga od nas harmonijnego połączenia postawy personalistycznej z postawą wspólnotową.
Barbara Krygier, slawista
Czł. koresp. Międzynarodowej Akademii Słowiańskiej
Warszawa, 30.11.2000