Warszawa, dnia 18 kwietnia 2001 roku
Do Szanownego Pana Magistra Krzysztofa Górnickiego
Naczelnika Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu
Gminy Warszawa-Centrum
Dzielnica Mokotów
W sprawie pisma AO-III/264/2001 z dnia 6 lutego 2001 roku
Długom nie dawał wiary tak żałosnej i aroganckiej odpowiedzi Szanownego Pana Magistra na mój list w sprawie wycięcia pięknego drzewa na zbiegu starej Alei Lotników i Alei Wilanowskiej. Bo kiedy czytam, że "3 szt. drzew" "kolidowały z projektowaną nową jezdnią", budowaną za zgodą JMPana Starosty, kiedy czytam, że Wojewódzki Konserwator Przyrody pozytywnie zaopiniował tzw. plan wyrębu, obejmujący drzewa kolidujące z omawianą inwestycją", kiedy wreszcie dowiaduję się od Szanownego Pana Magistra, że nowe nasadzenia drzew wykona jakaś prywatna firma (biuro projektowo-konsultingowe STOLICA), chce mi się płakać nad tak niepojętą i niezgruntowaną motywacją pisania tych okrągłych zdań, które za odpowiedź na moje pismo z 30 stycznia 2001 roku uznać nie mogę. Uwierzyłem jednak, gdym zobaczył wszędzie w Warszawie ludzi z piłami tarczowymi, którzy wycinają zdrowe drzewa, w sieczkarni przerabiają na wióry i dalej przetwarzają te wióry na nawóz, kiedy usłyszałem jęk padających drzew i zamiast zielonej wiosny zastałem szare, brudne, hałaśliwe miasto, w którym liczy się tylko interes ludzi goniących za kółkiem na Wisłostradzie, którzy swoją wolność oddali takim profesjonalistom "od zieleni", że i lekarze i rakarze to jedna rodzina. Pokornie tedy suplikuję u Szanownego Pana Magistra, do nóg przypadłszy, byś tych ludzi z piłami tarczowymi zatrzymał, do sadzenia drzew przyuczył i szacunku do przyrody, zaniechania ingerencji, by usłyszeli jak bije serce drzewa przebudzonego wiosną. Nauce nic do piękna ale i to Szanownemu Panu Magistrowi przypominam, że bez drzew, roślin, powietrza i wody, zginiemy marnie wszyscy, a nie pomogą najwymyślniejsze filtry ani maszyny, nie pomoże i medycyna, bo człowiek nie jest mechanizmem w którym można śrubki odkręcać i przykręcać ale lustrem duszy, więc bez przyrody i piękna żyć nie może. Powiadają niektórzy, że stare drzewa trzeba wycinać, bo jak się zerwie wichura, to zawsze ktoś tam gałęzią oberwie, a sypie to tyle liści, że trzeba co roku sprzątać, pożytku nie ma żadnego. Inni znowu mówią, że starych ludzi trzeba likwidować, bo to pasożyty społeczne. Zabrali się do drzew i lasów - świątyń przyrody, czekam, kiedy w tych sobaczych czasach wezmą się i za kościoły, za kolejne pomniki Buddy albo i meczety.
Mógłbym się z miasta wynieść i niechybnie to uczynię, ale póki tu żyję, nie mogę zamknąć oczu i nie patrzeć na to, że Las Kabacki traktuje się jak las wyrębowy, że przycina się gałęzie pomnikom przyrody. Tłumaczył mi jeden leśnik, że wycinają ponoć gatunki niepotrzebne ale jakież gatunki są w Warszawie niepotrzebne, skoro dusimy się w dymie? Może i my wkrótce będziemy niepotrzebni? A gołębi na kostki rosołowe dla firm spożywczych nie myślicie łapać? A wróbli? - przednia byłaby zupa z 50 wróbli w sam raz na 5 litrów. Bo gdy nie będzie już niepotrzebnych gatunków, wezmą się ci ludzie z piłami tarczowymi za wszystkie pozostałe, w co nie wątpię, widząc że drzewa tam znikają, tu znowu się pojawiają (jak kwiaty wazonowe mechanicznie wsadzone w ziemię) ale objedzone z gałęzi, bo poszły na nawóz, gdzie indziej stoją, chwalcie Pana, jak stały ale wierzchołki im obcięto, żeby, uchowaj Boże, nie przerosły Manhattanu i pychy ludzkiej. Już wszystkie - jak widzę - drzewa w Warszawie policzone zostały przez specjalnych urzędników, nie oszczędzono żadnego, na każdym ktoś sprajem postawił zieloną kropkę, żeby mu było raźniej na duszy, ale ostrzegam Szanownego Pana Magistra, niebezpiecznie katalogować i numerować żywe istoty - to co w jednym pokoleniu dla ochrony pomyślano, w drugim wykorzystają dla zniszczenia, podobnie z ludźmi - numeruje się przecież rzeźne bydło.
Aleć ja rozumiem, że nadszedł sądny czas złych ludzi, których rodzice nie wychowali, którzy żaby dmuchane na wodę puszczali, męcząc bez szacunku te nieszczęsne zwierzęta, kotom oczy wyłupiali po kryjomu - tak to rodził się pęd do nauki: przez zboczenie i sadyzm. A potem ci sadyści, w przeświadczeniu, że przyrodą rządzą okrutne prawa (bo sami byli okrutni), studiowali biologię czy zootechnikę, które to nauki uczą nie jak obserwować żywe zwierzęta i rośliny ale jak badać ich skład chemiczny, kiedy są już martwe. Te badania nazywają dowcipnie ekologią ale ja bym wolał 1000 raków zjeść na surowo, niż 200 zabić tylko po to, by napisać potem wielce uczoną pracę o zanieczyszczeniach środowiska na przykładzie składu chemicznego raków. Wolałbym, żeby mnie myszy jak Popiela zjadły, niż trzymać je w zamkniętych klatkach, tworząc im ekstremalne warunki, których w przyrodzie nigdy nie ma - ale jeśli wytną wszystkie drzewa, pewnie do extremum dojdzie: zabraknie wszystkiego, ludzie będą się bić o każdy kęs, łyk wody i powietrza. Dopieroż będą mieli biologowie pole do popisu, gdy sami ludzie na suchej pustyni będą się zabijać u wodopoju, a inni będą na nich czatować, żeby się pożywić ich zwłokami. Dopieroż powstaną prace naukowe "homo homini lupus". Jakiż to będzie obiektywizm! Jak doskonale ograniczona przestrzeń badawcza ("życie homo sapiens sapiens przy wodopoju")! Jakież głębokie wnioski statystyczne i filozoficzne, jakie poznanie prawdziwej nareszcie, nagiej natury ludzkiej i nagiego instynktu! Chociaż już i takie badania robiono podczas II wojny, lecz teraz o ileż będzie sprawniejszy aparat krytyczny, o ileż piękniejszy druk i fotografie - powstaną też zapewne filmy uświadamiające.
Dziwisz się, Szanowny Panie Magistrze, że ta filipika tylko z powodu wycięcia "3 szt. drzew"? Otóż nie tylko tych ale bez wątpienia to one obudziły mnie ze snu, jak wielu innych. Nie wierzę, naturalnie, że mój list da jakiś skutek, raczej zgrzytając zębami z wściekłości ledwo się w ryzach trzymam od gorszego upustu złości. Bywa, że ludzie i lata całe zło czynią i pozostają bez kary, dufni, że nic im się nie stanie, bo dotąd nic im się nie stało - ale nierychliwa jest pamięć tego świata! Szanowny Panie Magistrze, który chronisz środowisko biznesmenów przed niechlujną i bałaganiarską przyrodą, pomyśl sobie o tych biednych idealistach, którym się wydawało, że dopiero pod zarządem państwa przyroda prawdziwą zyska ochronę - gdybyż widzieli to nowe pokolenie, wywodzące się niechybnie z tych samych "myśliwych", którzy po I wojnie światowej manlicherami wystrzelali ostatnie stado polskich żubrów. Że dla tych "myśliwych" wymyślono politykę jak gdyby prorodzinną, gdzie królik z krewnymi i znajomymi boczkiem się upasie, to rzecz jawno wiadoma. Niedługo już pewnie trafimy do wspólnoty krajów zwijających się, co eksportują surowce podstawowe (w Bieszczadach już wiele pięknych drzew wycięto, a skąd te powodzie?), bo wszak produkcji nie ma i rośnie bezrobocie, ale nie przypuszczałem, że tak cennym materiałem nawozowym są miejskie drzewa! Będzieć to na pewno racjonalne użytkowanie, kiedy i powietrze będzie można sprzedawać ludności i robić z tego wielki interes, podczas gdy my, naiwni, uczyliśmy się, żeby oszczędzać wodę, papier, dbać o wnuki, nie o siebie. Ale zawsze są tacy, co pod pozorami racjonalizmu i oświecenia robią wielkie pieniądze, zgodnie z zasadą "dorobić się i uciec", a po nas choćby potop. Wielkie pieniądze poszły na to, by przesadzić trzy drzewa na Żytniej ale nikt ich nie podlał, więc dąb usechł, a kasztany zjedzone przez grzyby. Potem ktoś znowu dostał pieniądze za wycięcie tych drzew. Chciwość ludzka nie ma granic i wszystko potrafi dowcipnie zracjonalizować. (...)
Jakub Brodacki