Wydawnictwo "ZB" | Okładka | Spis treści ]

USA - ZB nr 5(163)/2001, lipiec 2001

NIEDOPOWIEDZIANA HISTORIA AMERYKI

EKSPERYMENT W TUSKEGEE

Rząd USA chce być uznawany za przykład kraju walczącego o prawa człowieka na całym świecie. Jednak również i u światowego lidera zdarzają się wypadki naruszania fundamentalnych praw obywateli. Wśród nich jest jedna z największych zbrodni XX wieku: Eksperyment w Tuskegee.

Podążające pod koniec wojny za niemieckimi nazistami wojska sowieckie i alianckie zaczęły natykać się na niewyobrażalne wręcz miejsca zbrodni, o których słyszano, ale mało było dowodów na potwierdzenie zarzutów. Wśród nich były miejsca eksperymentów, jak ten z próbą przerabiania ludzi na mydło we Wrzeszczu (ewidentna próba obecnego polskiego producenta proszków do prania Persil, firmy Henkel), obóz w Dachau, czy też KL Auschwitz. Ten ostatni obóz zajął szczególne miejsce w historii ludzkości nie tylko z racji rozmiarów (parę milionów zamordowanych), ale także z dodatkowych prac. Sąsiadującym prywatnym fabrykom, SS dostarczał odpłatnie taniej siły roboczej. Obóz stał się także źródłem "zaopatrzenia" dla koncernów farmaceutycznych, skorych do przeprowadzania po cichu eksperymentów medycznych, jakich nawet ówczesne społeczeństwo niemieckie z pewnością nie zaakceptowałoby. Najbardziej znanym dzisiaj pracownikiem obozu KL Auschwitz jest chyba dr Josef Mengele, podwykonawca Bayer AG, tego od znanej w Polsce aspiryny. Innych, podobnych mu zbrodniarzy, po wojnie złapano, osadzono, skazano i szybko powieszono.

Dr Mengele mordował więźniów poddając ich eksperymentalnie np. zamrożeniu w lodowatej wodzie, wstrzykując śmiercionośny fenol itp. Najbardziej znane dzisiaj jego eksperymenty dotyczyły katowania bliźniąt. Mordując jedno wybraną metodą, mógł porównać reakcje podobnych genetycznie organizmów. Po wojnie kontraktowy pracownik Bayer znikł z powierzchni ziemi. Zwycięzcy wojenni postawili go na czele listy poszukiwanych zbrodniarzy wojennych, lecz nigdy go nie schwytano.

Jednak dr Mengele nie wiedział, że przez cały czas działalności miał w swoich zbrodniczych eksperymentach konkurencję. Ten sam rząd USA, który po wojnie latami szukał go za zbrodnie, sam nie pozostawał w tyle. Być może nawet prześcigał.

SYFILIS - ROZWIĄZANIE PROBLEMU PO AMERYKAŃSKU

Ta choroba przenoszona drogą płciową była zmorą ludzkości od wieków. Rozwój techniki, a ściślej, statki i kolej jako środki transportu, pomogły w jej rozprzestrzenieniu. Amerykański rząd oceniał w latach dwudziestych XX w., że chorobą było zarażonych 35% ludzi w wieku reprodukcyjnym.

W 1905 r. udało się zidentyfikować bakterie i dr Wasserman opracował metodę testów krwi na wykrycie choroby. Przez następne dekady naukowcy na całym świecie zmagali się by znaleźć skuteczny lek, który zastąpiłby dotychczasowe i nieskuteczne, jak np. skrajnie toksyczna rtęć.

W r. 1930, ówczesny amerykański odpowiednik polskiego Sanepidu, Public Health Service (obecnie Centers for Disease Control and Prevention - http://www.cdc.gov), podjął w paru powiatach Południa badania skutków syfilisu.

Zapoczątkowana wcześniejszym krachem na nowojorskiej giełdzie recesja, zmieniła wkrótce zasady gry. Fundusze przeznaczone na badania szybko wyczerpały się. Rządowa agencja postanowiła kontynuować eksperyment na mniejszą skalę..

Wybrano powiat Macon w Alabamie, prawie całkowicie zamieszkały przez Murzynów. Wybór nie był przypadkowy. Tamtejszy Instytut Tuskegee (czyt.: "taskigi"), założony dla edukacji wyzwolonych niewolników i ich potomków, opierał się w dużej mierze na dotacjach rządowych i chętnie udostępnił miejsca biurowego i szpitalnego naukowcom. "Powiat Macon jest również naturalnym laboratorium, gotową sytuacją. Raczej niska inteligencja populacji murzyńskiej, ciężka sytuacja ekonomiczna i powszechne mieszane układy seksualne nie tylko przyczyniają się do rozpowszechnienia syfilisu, ale także do przeważającej obojętności wobec leczenia" pisał w uzasadnieniu propozycji urzędnik, Taliford Clark.

W r. 1932 w powiecie Macon rozklejono plakaty w miejscach zgromadzeń, jak kościoły, oraz rozpowszechniono wiadomość. Rząd obiecywał "specjalne leczenie" wszystkim chętnym by leczyć "złą krew". Określenia tego wśród niepiśmiennych Murzynów używano wobec wielu różnych chorób. Zwabieni obietnicami bezpłatnej opieki medycznej, lokalni mieszkańcy przybywali tłumnie na zebrania werbunkowe. Po testach krwi, spośród nich wybrano ok. 400 osób z syfilisem. Dla porównania przygotowano o połowę mniejszą grupę kontrolną osób bez choroby. Wszyscy bez wyjątku byli wybrani również dlatego że byli Murzynami. Żaden z nich nie miał wcześniej kontaktu z lekarzem.

Nikt z uczestników nigdy nie został poinformowany, że jest chory, albo że jest poddany eksperymentowi medycznemu z nią związanemu. Wiedzieli tylko, że są badani na "złą krew". Chorym pacjentom podawano fikcyjne leki, zwane placebo. Chodzi o podanie neutralnego "leku", który eliminuje u pacjenta sugestie, a pozwala na trwanie choroby, w przeciwieństwie do pacjentów, których równolegle leczy się faktycznie i to lekiem uznanym za skuteczny.

Po przystąpieniu USA do drugiej wojny światowej, ok. 250 Murzynów powiatu Macon zostało wezwanych do poboru, który wymagał zbadania krwi i przymusowego leczenia szalejącego wtedy syfilisu. Naukowcy rządowi spowodowali, że żaden z uczestników nie został powołany do armii.

W latach czterdziestych pojawiła się na rynku penicylina, lek który okazał się skuteczny na wiele chorób, w tym syfilis. Urząd uznał ją za główny lek na tę chorobę w 1945 r. Organizatorzy eksperymentu w Tuskegee postarali się jednak, żeby nowy lek nie zniweczył kilkunastoletnich już badań. Dwa lata później otworzono w całej Ameryce "centra szybkiego leczenia" dla opanowania epidemii choroby. Jednak pacjentom powiatu Macon nigdy nie podano leku. Przeciwnie, dołożono starań, żeby nikt nie został leczony poza eksperymentem przez lokalnych lekarzy.

Jeżeli wartość naukowa eksperymentu w Tuskeege jest kwestionowana, to trudno odmówić takiemu zarzutowi słuszności. Nie testowano żadnych nowych leków, ani skuteczności starych. Jedynym celem było zbadanie długoterminowych skutków nieleczenia syfilisu u Murzynów. "Wg mnie, nie mamy dalszego zainteresowania tymi pacjentami dopóki nie umrą", miał powiedzieć jeden z lekarzy uczestniczących w badaniach. Nieumiejących nawet pisać pacjentów zwerbowano obietnicami bezpłatnego leczenia. W rzeczywistości dostali nieistotne porady, bezpłatne obiady i przejazdy do kliniki oraz pomoc w opłaceniu pogrzebów. Zwłoki pacjentów były kluczowe dla analizy wyników eksperymentu.

Studium, które początkowo miało trwać pół roku, przedłużono w sumie na 40 lat. Odbywało się ono bez zgody i wiedzy pacjentów. Dla przekonania podejrzliwych wobec rządu uczestników zatrudniono murzyńską pielęgniarkę i lekarza do bezpośrednich kontaktów z nimi.

Pielęgniarka opiekowała się nimi przez cale 4 dekady eksperymentu i była centralną postacią, dodając potrzebnego zaufania. Na ćwierćwiecze rozpoczęcia eksperymentu, Lekarz Generalny wysłał każdemu dyplom uznania. Eksperyment trwał dalej pomimo przystąpienia USA w 1964 r. do Deklaracji Helsińskiej wymagającej "poinformowanej zgody" pacjenta na uczestnictwo w eksperymencie.

Bulwersować dzisiaj może fakt, ze nie był on tajemnicą w środowisku lekarzy USA. Przez 4 dekady trwania eksperymentu, na podstawie materiałów z Tuskegee opublikowano co najmniej 13 prac naukowych, a przez lata urząd zasięgał porady u wielu specjalistów. Dopiero 35 lat po rozpoczęciu badań pojawiła się pierwsza skarga naukowca na etykę przedsięwzięcia.

Urząd po prostu zignorował ją. Rok później, w 1968 r., własny lekarz urzędu nazwiskiem Peter Buxtin zakwestionował zasady eksperymentu. Wewnętrzny przegląd nie stwierdził naruszeń etyki, choć studium było sprzeczne z zasadami przyjętymi parę lat wcześniej przez ten sam urząd. Nawet lokalny oddział stowarzyszenia lekarzy zarekomendował kontynuację Eksperymentu w Tuskegee. Obserwacja umierających pacjentów i rutynowe sekcje zwłok trwały dalej.

Kwestia etyki nie dawała spokoju panu Buxtinowi, który po opuszczeniu urzędu i zmianie kariery zainteresował nią dziennikarzy. Dopiero z prasowego artykułu w lipcu 1972 świat dowiedział się prawdy o eksperymencie. Początkowo urząd wypierał się, ale pod naciskiem powszechnego oburzenia przyznał się, dalej minimalizując skutki. Eksperyment natychmiast przerwano, czyli przystąpiono do faktycznego leczenia.

Do tego czasu ponad 100 uczestników zmarło w wyniku celowo nieleczonej choroby, kilkudziesięciu partnerów zostało zarażonych, a dalszych kilkadziesiąt dzieci urodziło się z powikłaniami wywołanymi syfilisem. Wytoczony niedługo później pozew sadowy, rząd natychmiast zakończył ugodą pozasądową. Kongres USA przeprowadził przesłuchania i wprowadzono parę lat później standardy etyczne dla eksperymentów. Żaden z naukowców odpowiedzialnych za Eksperyment w Tuskegee nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Przeciwnie, ci którzy żyją do dzisiaj, dostają rządowe emerytury.

"TO NIE JA, TO ON"

Eksperyment w powiecie Macon Alabamy, który w pewnym czasie był nawet równoległy do tych przeprowadzanych przez dr. Mengele w KL Auschwitz, rodzi poważne pytania o etykę środowiska naukowego. Badania medyczne nazistów, jak np. te wykonywane na zamówienie koncernu Bayer przez dr. Mengele, do dzisiaj stanowią w niemieckim świecie naukowym tabu. Nie ulega wątpliwości, że system ochrony zdrowia publicznego nazistowskich Niemiec, zwłaszcza przed rakiem, może dzisiaj być modelem dla niejednego kraju. Zdrowie publiczne było częścią polityki higieny narodowej. Po drodze jednak, granice pomiędzy rzeczywistą nauką, a obsesją nazistowskich ideologów zatarły się całkowicie. Powtarzana do dzisiaj wiadomość, że tylko niewielka cześć niemieckiego świata naukowego wiedziała i była zbrodniarzami zaprzecza logice. Postawieni po wojnie przed sądem zbrodniarze niemieccy, zasłaniali się typową obroną wykonywania rozkazów.

Identycznie, po publicznym ujawnieniu Eksperymentu w Tuskegee, amerykańscy urzędnicy/lekarze powoływali się na wykonywanie poleceń z góry. Powszechna wiedza o eksperymencie w amerykańskim świecie naukowym przez 4 dekady i wstrzymanie go dopiero po ujawnieniu w prasie, wskazują na poważne niedociągnięcia etyczne wśród lekarzy. Temat eksperymentu jest dzisiaj używany jako przykład na uczelniach humanistycznych. Dyskusja wśród samych lekarzy jest jednak niemile widziana.

TYLKO TUSKEGEE?

W czasie drugiej wojny światowej amerykański Office of Special Services (obecnie CIA) wpadł na pomysł "kontroli umysłu", czyli powodowania zachowań człowieka na rozkaz. Początkowo eksperymentowano na nic nie wiedzących żołnierzach, którym podawano narkotyki w żywności. Później, supertajny program rozwinięto na cywilnych obywateli i inne formy wpływu na psychikę człowieka. Centrum badań zorganizowano na znanym i prestiżowym Uniwersytecie Harvard. Ile osób poddano eksperymentom kontroli umysłu, nie wiadomo. Do dzisiaj większość dokumentów objęte jest tajemnicą. Jedno jest pewne, rząd nie rozliczył się publicznie z tej działalności.

Amerykański Departament Energii ma obecnie do czynienia z problemem radioaktywnych szkód spowodowanych latami wyścigu zbrojeń. Od lat czterdziestych rząd produkował lub eksperymentował z różnymi rodzajami broni. Przez pierwsze dwie dekady korzystano z podwykonawców, prywatnych fabryk pozostających na tajnych kontraktach. Zimna Wojna przyśpieszyła tylko zapotrzebowanie na prace. Interesy zbrojeń miały bezwzględnie priorytet i rutynowo nie informowano pracowników i społeczeństwa o niebezpieczeństwie radioaktywności. Często nadzorujący urzędnicy nie dbali o zapewnienie znanych zabezpieczeń. W tajnych pracach brało udział kilkadziesiąt fabryk i co najmniej parę tysięcy pracowników. Ilu z nich zachorowało, nie wiadomo dokładnie, ponieważ przez lata po prostu nie badano ich. Większość fabryk stoi dzisiaj opustoszałych i zamkniętych jako skrajnie niebezpieczne dla środowiska.

Artykuł w kalifornijskiej gazecie "San Jose Mercury" opublikowany w sierpniu 1996 r. wywołał powszechne oburzenie nie mniejsze niż wieść o Eksperymencie w Tuskegee. Ujawniał on powiązania CIA z gangami przemycającymi narkotyki z Ameryki Środkowej do USA. Wg ujawnionych materiałów to nie kto inny jak agencja rządu zasypywała od lat narkotykami murzyńskie getta. Przeprowadzone wewnętrzne śledztwo rządu stwierdziło, że nie ma na to dowodów. Jednak potwierdzony przez CIA udział dużej ilości jej pracowników w przemycie jednocześnie zaprzecza temu.

AIDS zidentyfikowano w latach osiemdziesiątych, choć początek jej rozprzestrzenienia może sięgać lat czterdziestych. Najwięcej przypadków odnotowano początkowo wśród homoseksualistów, a później wśród Murzynów. Epidemia obejmuje dzisiaj cały świat, zbierając największe żniwo wśród Murzynów z Afryki i Haiti. Pojawiły się zarzuty, że wirus ją powodujący "uciekł" z laboratorium rządu USA podczas potajemnych eksperymentów skierowanych przeciwko Murzynom i homoseksualistom. Niektórzy twierdzą otwarcie, że epidemia została wywołana celowo. O ile nie ma na to żadnych dowodów, to nie jest tajemnicą, że np. Rosja posiada jako broń biologiczną, koktajl kilkudziesięciu chorób. Przy dzisiejszej technologii genetyki, opracowanie choroby atakującej jedną tylko grupę etniczną nie jest trudne i prawdopodobnie są kraje posiadające taką broń. Wszelkie zarzuty przyczyniania się rządów krajów uprzemysłowionych do spowodowania AIDS, albo nieskutecznej walki z chorobą, będą miały podatny grunt. Ironicznie, wytoczony obecnie w Południowej Afryce sądowy proces 39 światowych potentatów farmaceutycznych o unieważnienie ustawy prezydenta Mandeli zezwalającej na omijanie patentów na leki ratujące życie 25 milionów umierających na AIDS Afrykańczyków, ujawnił masowa manipulacje cenami leków. Okazało się że często producenci są w stanie obniżyć ceny o 90% i dalej zachować profity. Bez względu na przyczyny, AIDS jest jednym z najbardziej dochodowych biznesów na świecie.

Walcząca o wyzwolenie kuwejckich szybów naftowych w 1991 r., armia amerykańska chętnie wysadzała w powietrze napotkane magazyny irackie. Po powrocie, żołnierze zaczęli masowo uskarżać się na choroby. Początkowo rząd amerykański przyznał się do paru przypadków. Później kilkudziesięciu, dalej, paru tysięcy. Dzisiaj rząd przyznaje się do "syndromu z Zatoki" i że może on być spowodowany narażeniem na broń chemiczną, a liczba chorych może sięgać kilkudziesięciu tysięcy.

W r. 2000 kilkunastu byłych żołnierzy uczestniczących wcześniej w misji NATO w Kosowie zmarło na raka krwi (białaczkę). Kierownictwo NATO zaprzeczyło związkom choroby z narażeniem na zubożony uran, radioaktywny metal używany w pociskach. Jednak nikt żołnierzy, w tym polskich, nie został uprzedzony o niebezpieczeństwie radioaktywności. Używanie niebezpiecznego materiału było ukrywane przez rząd USA nawet przed własnymi żołnierzami. Komisja Unii Europejskiej uznała później, że nie ma związku pomiędzy używaniem zubożonego uranu a białaczką osób mających z nim styczność. Tłumaczenie jest sprzeczne samo w sobie, bo ten sam raport stwierdzał toksyczne skażenie środowiska tą samą bronią. Liczba chorych, wśród żołnierzy i cywilów, może okazać się znacznie większa.

Każdy rząd to duża grupa zmieniających się ciągle ludzi. O ile większość może być uczciwa, to przykład Tuskegee pokazuje, że zaledwie niewielu z nich, kiedy pozostaje poza kontrolą, może dopuścić się niewyobrażalnych zbrodni. Otwartość działań rządowych i pociąganie do odpowiedzialności urzędników dokonujących urzędowo czynów czysto kryminalnych, wydaje się być niezbędnym minimum zabezpieczenia przed powtórzeniem Eksperymentu z Tuskegee. Trwałby on do końca, tj. do zabicia wszystkich uczestników, a być może objęto by nim dzieci ofiar, gdyby nie ujawnienie w prasie i społeczne oburzenie.

Mirosław Kulowski
kulowski@usa.net
10.3.2001

KADECI CZY DYKTATORZY?

School of the Americas prowadzona przez amerykańską armię, trenuje w stanie Georgia w Forcie Benning, kadetów do specjalnych zadań w Ameryce Łacińskiej. Już ponad 50 lat przeszkoleni kadeci uczestniczą w bezpośrednich akcjach antyterrorystycznych i antynarkotykowych. W 1996 r. wyszło na jaw, że w SOA uczy się przyszłych kadetów metod tortury, sabotażu, także tzw. "blackmail" (anonimy itp.) i egzekucji. Ujawniło się też, że działalność SOA wyszła daleko poza antyterorystyczno-narkotyczna dziedzinę uderzając w działaczy grup robotniczych, ruchy kobiece i ekologiczne. Zdaniem obrońców Szkoły, takie przykłady są odosobnione. Przeciwnego zdania jest weteran wojny wietnamskiej Jeff Moebus, który od 12.4 prowadzi przed Fortem Benning głodówkę domagając się zamknięcia SOA. Podobnego zdania są członkowie grupy School of the Americas Watch, którzy poprzez wszelkiego rodzaju protesty żądają natychmiastowego zlikwidowania tej - ich zdaniem - haniebnej szkoły. Na przełomie marca/kwietnia, 26 członków tej grupy zostało aresztowanych podczas protestu.

Przez więcej niż 50 lat, ok. 60 000 "studentów" ukończyło SOA, wśród nich znaleźli się tacy dyktatorzy jak Manuel Noriega i Omar Torrijos w Panamie, Leopoldo Galtieri i Roberto Viola w Argentynie, Velasco Alvarado w Peru, Guillermo Rodriguez w Ekwadorze, no i Hugo Banzer Suarez w Boliwii. Na niższym szczeblu antyhumanitarnej działalności wśród "studentów" SOA znaleźli się współsprawcy śmierci arcybiskupa Oscara Romero i masakry w El Mozote gdzie zginęło 900 cywilów.

Przez 4 lata sprawa SOA została wystarczająco dobrze nagłośniona. 18.5.2000 trafiła do Kongresu USA. Za zamknięciem Szkoły głosowała większość Kongresmenów, ale do uchwalenia zlikwidowania szkoły zabrakło 10 głosów Od 17.1.2001 Szkoła funkcjonuje pod inną nazwą: Defence Institute for Hemispheric Security Cooperation, ponoć już z bardziej humanitarnymi efektami. Kongresmen Joe Moakley, który sponsorował projekt zamknięcia SOA powiedział o głosowaniach w Kongresie: "kładzenie perfum na toksyczny stos". Naciski na całkowite zamknięcie Instytutu trwają.

Przemysław Sobański




USA - ZB nr 5(163)/2001, lipiec 2001
Wydawnictwo "ZB" | Okładka | Spis treści ]