Nieodpowiedzialność
|
Polskie społeczeństwo zżera choroba, która
dotyka wszystkie sfery - zwyczajnych zjadaczy chleba, polityków
i społeczników. Tą chorobą jest nieodpowiedzialność. |
Pragniemy wpływać na decyzje władz, tych najwyższych
i lokalnych, ale umywamy ręce, gdy chodzi o wzięcie
odpowiedzialności nawet za nasze własne życie.
Chcemy by "ktoś" zrobił nam dobrze ;), ale
nie lubimy by nas łączono z jakąkolwiek decyzją.
Od decydowania są przecież decydenci. My tylko mieszkamy
w tym kraju. Jednocześnie wymagania mamy takie, że nawet
w społeczeństwie superobywatelskim byłyby one
niezwykle trudne do spełnienia, o ile w ogóle możliwe.
Ale realizm to też nie my. Wolimy śnić o tym,
ze "ktoś" przyjdzie i za nas odwali brudną
robotę. Owa nieodpowiedzialność, zwana też
spychologią, to filozofia w dużym stopniu tzw. staczy
- tych co stoją z boku i mają bez przerwy jakieś
krytyczne uwagi, ale nawet palcem nie kiwną, by samemu coś
zrobić. Dla nich wszystko jest "nie tak" - "za
duże", "za małe", "za kolorowe",
"za szare". Na sugestię by sami coś zrobili
odpowiadają wzruszeniem ramion, ironicznym uśmieszkiem
i całą masą wymówek. Nie idą na wybory
"bo nam się nie podobają politycy", nie angażują
się w działania społeczne bo "tylko frajer
pracuje za friko", nie uczą się języków
obcych bo "nie będziemy w Polsce gadać po angielsku",
nie czytają książek bo "naczytaliśmy
się lektur w szkole" itp. Cynicznie żyją
na cudzy koszt ograniczając swoją aktywność
do polowania na następny zasiłek czy inną zapomogę.
Pomimo, iż ta grupa jest dość liczna - spójrzmy
na wskaźnik bezrobocia - może nie byłoby aż
takiego problemu, gdyby tylko do niej ograniczała się
ta choroba. Niestety, również politycy są nosicielami
tego wirusa. Widać to wyraźnie po rozmiarach obecnej
dziury budżetowej, po skutkach uchwalanych lekkomyślnie
ustaw, wydawanych przez lokalnych polityków (wojewodowie,
burmistrzowie itp.) rozporządzeń i decyzji. Zasada
"po nas choćby potop" ma się całkiem
dobrze i nie widać, by w najbliższym czasie coś
się w tej kwestii zmieniło.
Najbardziej bolesne jest to, iż zjawisko to rozwija się
bujnie również w ruchu społecznym. Fakt, jest
to związane z trudną sytuacją ekonomiczną
i koniecznością większej aktywności zawodowej
ze strony wolontariuszy, co odbija się na jakości i
intensywności działań. Jednakże nie jestem
w stanie zrozumieć i racjonalnie uzasadnić faktu regularnego
ignorowania, żeby nie rzec - OLEWANIA - wyborów samorządowych.
Mówię to z pełną odpowiedzialnością
za słowa, gdyż po raz kolejny moja inicjatywa -
tym razem w Warszawie - stworzenia koalicji wyborczej organizacji
pozarządowych do wyborów lokalnych w przyszłym
roku, została zignorowana. Nie będę przebierał
w słowach, gdyż mam dość NIEODPOWIEDZIALNOŚCI
W RUCHU SPOŁECZNYM. Uważam takie zachowanie za kompletne
zaprzeczenie idei społecznikostwa, nieodpowiedzialne i niedojrzałe.
Liderzy ruchu społecznego najwidoczniej wolą być
postrzegani jako warchoły, zadymiarze i w ogóle NARZEKACZE,
którzy potrafią tylko protestować, pikietować,
blokować, a propozycje kreatywnych działań można
u nich policzyć na palcach u rąk. Nieustanna kontestacja
- oto czym jest obecnie ruch społeczny w Polsce. Żadnej
kreatywności, żadnej próby wzięcia choćby
cienia odpowiedzialności za rozwiązywanie problemów
społeczności lokalnych. Niech z działań
się tłumaczy "władza", po co nam ten
problem, nie? Już kiedyś użyłem tego słowa
i użyję go jeszcze raz, nie obawiając się
konsekwencji z tego tytułu, bo mogę uzasadnić
jego użycie - SMARKATERIA. Ruch społeczny zatrzymał
się w rozwoju na poziomie oseska i nie chce dorosnąć.
Wstyd...
Ryszard Kukiełka
skory@wp.pl
|
Władysław Kielan, przewodniczący Komisji Robotniczej
Hutników związku zawodowego "Solidarność"
w Hucie im. Tadeusza Sendzimira, wypowiadając się publicznie
ws. środków zaradczych podejmowanych wobec narastających
trudności tego zakładu, wspominał także,
że "powraca temat zamknięcia części surowcowej
HTS" (o czym doniósł "Nasz Dziennik"
z 4.12.2001 w notce "Krok ku koncernowi"). |
Skłania to do możliwie krótkiego przypomnienia
dziejów tej idei, dzisiaj motywowanej racjami ekonomicznymi,
ale powstałej przed laty jako proekologicznej, jako że
to właśnie metalurgiczna produkcja surowcowa niosła
największe zagrożenia dla zabytków Krakowa oraz
dla zdrowia i jakości życia jego mieszkańców.
W maju 1981 r. upubliczniono projekt likwidacji części
surowcowej ówczesnej Huty Lenina, firmowany wspólnie
przez NSZZ "Solidarność" i Polski Klub Ekologiczny
(PKE). W ówczesnych warunkach komunistycznego panowania
nie miał on szans realizacji, a po recydywie komunizmu w
wyniku wprowadzenia stanu wojennego sama idea takiej restrukturyzacji
Huty znikła z publicznego dyskursu.
Wróciła po 10 latach, już w niepodległej
Polsce, napotykając nieoczekiwanie na opór m.in. ze
strony jej współautorów zgłaszających
ongiś projekt z ramienia PKE (sic!). Z początkiem lat
90-tych zasiadali oni w Prezydium Zarządu Głównego
PKE i z tej to pozycji wystąpili z nową "proekologiczną
ekspertyzą" wspierającą starania Huty (już
przemianowanej na "im. Sendzimira") o budowę linii
do ciągłego odlewania stali (cos), wprawdzie
zmniejszającą nieco uciążliwość
dla środowiska, ale utrwalającą surowcowy charakter
zakładu, (której uciążliwości dla środowiska
nie daje się w całości wyeliminować!). Zajęte
stanowisko uzasadniali potrzebą zachowania jak największej
ilości miejsc pracy w kombinacie. Uzyskali w tym solidarne
wsparcie ze strony pozostałych członków Prezydium
ZG PKE, a ich "ekspertyzę" zarekomendowano pod
firmą PKE ówczesnemu premierowi J. K. Bieleckiemu
(który na wysłane do niego pismo ZG PKE nie raczył
nawet odpowiedzieć).
Te haniebne (jak na organizacje mieniącą się być
ekologiczną!) praktyki starałem się zdemaskować
m.in. na łamach ZB 5(23)/91
(Jak dawna nomenklatura w barwach
ekologii broni huty w Krakowie), a później całą
tę aferę prezentowałem przy różnych
okazjach: najobszerniej w mojej książce "Antyekologiczna
spuścizna totalitaryzmu" (Kraków 1995), gdzie
też załączyłem jej najważniejszą
dokumentację. Główni "bohaterowie"
afery wprawdzie odeszli niebawem z PKE, ale z różnych
względów (które trudno byłoby tu omawiać)
nie udało się jej rozliczyć do końca na
gruncie PKE.
Tymczasem cos w Hucie zbudowano (oczywiście z publicznych
funduszy!), co jednak nie uchroniło zakładu przed pogłębiającymi
się z biegiem czasu kłopotami ekonomicznymi, przybierającymi
od pewnego czasu wręcz dramatyczny charakter (trudności
płatnicze, rysująca się perspektywa upadku). Nie
uchroniło też zatrudnienia, ciągle spadającego.
W latach 90-tych media informowały o opiniach kanadyjskiej
firmy konsultingowej zalecającej likwidację części
surowcowej Huty ze względów ekonomicznych. Tak więc
idea ta w ciągu 20 lat ciągle powraca, czy to z powoływaniem
się na racje ekologiczne (które legły u jej
narodzin), czy też ekonomiczne (już w warunkach gospodarki
rynkowej). Sama Huta zaś, mimo postępującego spadku
produkcji (zbawiennego dla sytuacji ekologicznej Krakowa) twardo
figuruje na krajowej liście zakładów najbardziej
dla środowiska uciążliwych (nazywanej też
"czarną listą").
Na kanwie najświeższego wystąpienia Wł. Kiliana
należało zatem przypomnieć tę, nieco już
zacierającą się w pamięci, przeszłość
zmagań ze skutkami wszechstronnie dla Krakowa zgubnego,
narzuconego miastu uprzemysłowienia na modłę stalinowską.
Andrzej Delorme
Klub Galeria TAM ul. Jagiellońska 11 w Krakowie - nastrojowa
piwnica pod restauracją "Cechowa" - klub magazynu
"Ha!art".
Zapraszamy na KONCERTY, SPEKTAKLE, WYSTAWY, SPOTKANIA LITERACKIE,
FILMY, DYSKUSJE i WYKŁADY, a także na KAWĘ, PIWO
i WINO w nieco mrocznej scenerii, tworzonej przez demoniczne rzeźby
Andrzeja Sieka.
W Klubie można nabyć książki Wydawnictwa
Krakowska Alternatywa / Kolekcja Ha!art, najnowsze numery pisma
"Ha!art" i ZB.
Osobom z własnymi, niezależnymi koncepcjami twórczymi
(zwłaszcza w dziedzinie muzyki) oferujemy miejsce do popisu!
Kontakt:
|