ZB 1(169), styczeń 2002 ISSN 1231-2126, [zb.eco.pl/zb] |
Raporty - relacje - sprawozdania |
Doktor Janusz Wróblewski, językoznawca i wykładowca w Akademii Świętokrzyskiej, ptakami interesował się od najmłodszych lat. Jak mówi, poznawał litery, czytając książki im poświęcone. Ptakom poświęcił nawet swoją pracę magisterską. Oaza spokojuDo niedawna mieszkał w Kielcach w osiedlu "Na Stoku". Kilka lat temu kupił ziemię w Ostrowie. Na posesji stała zrujnowana, stara obora, przeznaczona do rozbiórki. J. Wróblewski wyremontował ją, a dwa lata temu przeprowadził się tu z żoną. Posesja państwa Wróblewskich znajduje się na odludziu. Cicha wieś, niewiele domów w sąsiedztwie, czyste powietrze, tuż obok rośnie młody las. Kiedy wchodzimy na posesję, niemal u samego progu witają nas trzy bociany. Dostojnie chodzą po trawniku i mimo, że łypią okiem na przybyszów, zdają się nie zwracać na nich uwagi. Są oswojone - nieznajomi nie robią na nich żadnego wrażenia. Na podwórzu stoją tu dwie klatki dla ptaków i kojec dla psów. W jednej klatce mieszka gawron, dzika kania i kruk. W niewykończonym jeszcze pomieszczeniu przebywa jedyny nieoswojony bocian. - Chciałbym tu kiedyś urządzić salę wykładową, gdzie na zajęcia przyjeżdżałyby dzieci ze szkół - snuje plany gospodarz. - Budynek ten stanął dzięki pomocy Ligi Ochrony Przyrody, z którą współpracuję. Nawiązałem także kontakt z fundacją, która zdecydowała się pomóc finansowo. Kruk rządziKiedyś był tu stary, schorowany puszczyk, dwie sowy pójdźki, pustułki i sowa uszata. Teraz w Ostrowie jest 14 ptaków: kilka bocianów, kawka, sroka... Nie wszystkie mieszkają w jednej klatce. Tam, gdzie przebywa niedawno znaleziony w lesie kruk, jest tylko gawron i dzika kania - kruk byłby zagrożeniem np. dla sroki i kawki. Mimo złamanego skrzydła, bardzo żwawy i ruchliwy, awanturuje się i zaczepia - nie tylko ptaki, ale także psy. Duże ptaszysko zwraca uwagę sporym dziobem. Zawadiacko podbiega, trzepocząc jednym zdrowym skrzydłem i łapie kilkumiesięcznego szczeniaka za ogon. Natychmiast reaguje suczka - matka szczeniaka, która odgania ptaka. Kruk w ośrodku pozostanie prawdopodobnie do końca swoich dni - złamane skrzydło całkowicie uniemożliwia mu latanie. - Kiedyś o mały włos, a zadziobałby chorego bociana. Jak kucam, wyciąga mi koszulę ze spodni, dziobie po butach - opowiada doktor Wróblewski o swoim najbardziej niesfornym podopiecznym. Ptasia rehabilitacjaW prowadzeniu kliniki doktorowi Wróblewskiemu pomaga znany
kielecki ornitolog i weterynarz, Jarosław Sułek. Ptaki
są tu leczone, przechodzą rehabilitację. Nie wszystkie
z nich mają jednak szczęście. Czasem są osłabione
lub nie przetrzymują operacji. Często mają złamane
skrzydła lub uszkodzone kończyny. Konieczna bywa amputacja.
Dziś jeden z bocianów chodzi dzięki plastikowej
protezie.
Coraz częściej dzwonią ludzie, którzy znaleźli kiedyś ptaki, które oswoili i trzymają je w domu, nie za bardzo wiedząc, jak z nimi postępować. Nie tylko ze Świętokrzyskiego, ale także z Radomia czy Krakowa. - Chciałbym się skupić na województwie świętokrzyskim. Niestety, nie mam funduszy na to, by jechać w jakieś odległe miejsca w Polsce, by przywozić stamtąd ptaki - mówi J. Wróblewski. Nie przywiązywać sięPtaki rzadko mają imiona. Wyjątkiem jest bocian Filutek, który jako pisklę wypadł z gniazda. Już nigdy nie będzie fruwał. Imię ma też oswojona sroka Aga, która chętnie siada na wyciągniętej ręce. Janusz Wróblewski wyznaje zasadę, że do ptaków nie należy się przywiązywać, podchodzić zbyt emocjonalnie. Pogodził się, że niektóre opuszczą go na zawsze. Tak było kiedyś z jednym z bocianów. - Kilka dni wcześniej przewidziałem, że będzie chciał odlecieć. Któregoś dnia pofrunął za płot, czego nigdy wcześniej nie robił. Następnego dnia pofrunął jeszcze dalej, na pole. Potem więcej go nie widziałem. Trochę to smutne, ale taka jest kolej rzeczy - mówi. Katarzyna Rossienik Pokłosie eksmisji
W ciągu kilku lat sąsiedzi wielokrotnie protestowali przeciw trzymaniu przygarnianych przez nią czworonogów. Tolerowali zwierzęta, ale ich cierpliwość skończyła się dwa lata temu, kiedy na skutek skarg, Rada Nadzorcza osiedla "Świętokrzyskie" wykluczyła ją z członkostwa w spółdzielni. Zarzucono jej użytkowanie mieszkania niezgodnie z jego przeznaczeniem - uciążliwy był smród i szczekanie. W ubiegłym roku kobiecie odebrano ponad 20 psów. Sąd zadecydował o jej eksmitowaniu. Przypomnijmy ten ciepły czerwcowy dzień. Eksmisja pani Haliny z bloku przy ul. Krasickiego trwała kilka godzin. Na miejscu zjawił się komornik w asyście policji i Straży Miejskiej. Przed klatką schodową tłumnie zebrali się mieszkańcy. Ws. właścicielki psów interweniował kielecki oddział Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Padła propozycja odroczenia terminu eksmisji, aby TOZ mógł mieć czas na znalezienie domów dla podopiecznych właścicielki. Bezskutecznie - komornik, nadzorujący przebieg eksmisji, był nieugięty, podobnie kierowniczka Spółdzielni Mieszkaniowej "Wichrowe Wzgórze". Przymusowa przeprowadzka wywołała niezdrowe sensacje wśród zgromadzonego przed klatką schodową i w oknach tłumu. Doszło do ostrej wymiany zdań z rozzłoszczonymi sąsiadami. Niektórych wyraźnie poniosły emocje - zarówno od lokatorów, zgromadzonych pod blokiem jak i tych, którzy eksmisję obserwowali z okien, pod adresem właścicielki psów padały niewybredne epitety. Kpiono też z mebli, które ekipa wynosiła z mieszkania. - Od kilku lat ta pani sprowadza zwierzęta. Ciągle przybywają jakieś psy czy koty. Smród jest nie do wytrzymania - czuć go na całej klatce schodowej! - przekrzykiwali się sąsiedzi. - To wygląda gorzej niż chlew. Jak na takiej powierzchni można robić schronisko dla zwierząt? - mówił jeden z mieszkańców bloku. - Nie wiem, kiedy ostatnio widziałem u tej pani otwarte okno! Kobieta była zdesperowana. - Ludzie, pomóżcie. Tak nie można - prosiła. - Nie zalega z czynszem, byłabym gotowa wyremontować mieszkanie. Niektórzy usiłowali bronić lokatorki. - Jest zaszczuty przez tych ludzi. Boi się wyjść z psami na dwór - opowiadała mieszkanka bloku naprzeciwko. - Mam wrażenie, że jakby nie policja, doszłoby do linczu - przypuszczała. - To zwykłe skurwysyństwo - komentowała z płaczem przechodząca nastolatka, widząc opierające się, wyciągane na specjalnych pętlach przez pracowników schroniska, psy. Zestresowane zwierzęta ze strachu załatwiały się na klatce. Część swoich podopiecznych, które schowały się pod łóżkami, wyniosła z domu ich pani. Z bloku usunięto 11 psów i kota. Część zwierząt zabrały inspektorki TOZ z myślą o znalezieniu im nowych domów. Pozostałe przetransportowano do Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt w Dyminach. Mieszkanie na Świętokrzyskim było zdewastowane. Zniszczone płytki PCV w przedpokoju były wyżarte psim moczem do gołego betonu. Już od progu cofał charakterystyczny, dotkliwy odór amoniaku, pełno much, na podłodze stały zdezelowane resztki starej wersalki. Pracownicy, ze specjalnymi maskami na twarzy, przez kilka godzin wywozili meble i sprzęty. Wyeksmitowana lokatorka ma żal do władz spółdzielni i mieszkańców. - Zostałam potraktowana gorzej niż złodziej. Zarzucają mi, że robiłam z bloku zwierzyniec. A często bywało, że sami mieszkańcy podrzucali mi psy albo kocie mioty. Mało razy zdarzyło się, że znajdowałam zawiniątko pod drzwiami? - pyta. - Nieodpowiedzialnym ludziom w ten sposób najłatwiej pozbyć się zwierząt. Ja nie miałam ich gdzie wydać, dlatego zostawiałam je u siebie. Władze spółdzielni postarały się o znalezienie lokalu socjalnego. Mieszkanie na peryferiach miasta, w którym zmuszona była mieszkać przez kilka miesięcy, nie było w stanie pomieścić wszystkich rzeczy lokatorki. Większość mebli, w tym wszystkie regały, tymczasowo zostały w starym mieszkaniu. Pani Halina zabrała ze sobą psa i kota. Sprawą obiecał zająć się wiceprezydent Marek Piotrowicz. Miasto słowa dotrzymało - pani Halina dostała przydział do domku o powierzchni 40 m kw. Ponieważ wcześniej mieszkała tam rodzina, która ubiega się o mieszkanie w bloku, trzeba było czekać, aż blok komunalny, w którym rodzina miała dostać przydział, zostanie odebrany. Jesienią Miejski Zarząd Budynków zlecił remont mieszkania. Zostało ono m.in. odmalowane. Już można się wprowadzać. - Myślę, że przeprowadzę się na początku stycznia. Muszę przetransportować swoje rzeczy - meble i książki, które zostały jeszcze w starym mieszkaniu - mówi pani Halina. Wreszcie może choć trochę odetchnąć po trwających pół roku przejściach. Katarzyna Rossienik PSKilka psów zostało wydanych w dobre ręce. Dwa jeszcze czekają w schronisku. Antykoncepcja dla Burka i Mruczka
Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt w kieleckichDyminach jest przepełnione. Od Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami docierają do nas sygnały o porzuconych zwierzętach czy kartonach, pełnych ledwo co odchowanych szczeniaków. - Kiedyś znalazłam młode, które ktoś zostawił na stacji benzynowej. Ciągle ktoś dzwoni w sprawie psów czy kotów, których nie ma komu wydać - mówi Małgorzata Morgas z kieleckiego oddziału TOZ. Weterynarze polecają przeprowadzenie u zwierząt sterylizacji, zabiegu, polegającego na usunięciu jajników, czasem razem z macicą. Przeprowadza się go w pełnym znieczuleniu, trwa on od 1 do 1,5 godziny. Zdaniem Andrzeja Kwiecińskiego, lekarza weterynarii, od lat prowadzącego lecznicę dla zwierząt w Dyminach, sterylizacja jest skuteczniejszą metodą niż podanie hormonów - raz na zawsze usuwa problem niechcianych miotów, których nie ma komu wydać. - Właściciel nie zawsze jest w stanie upilnować suki przez dwa, trzy tygodnie, bo tyle trwa cieczka. Lepiej zdecydować się na sterylizację - mówi A. Kwieciński. Zwolennikiem sterylizacji jest też Wojciech Adamski, który wraz z żoną Małgorzatą prowadzi dwa gabinety weterynaryjne. Nie zawsze jednak udaje mu się przekonać do zabiegu właścicieli zwierząt, którzy do niego przychodzą. Niektórzy uważają, że to bezsensowne i niepotrzebne okaleczenie zwierzęcia i decydują się na mniej radykalne metody, czyli hormony. - Częściej sterylizowane są kotki, właściciele suk raczej wolą, aby ich zwierzętom podać zastrzyk hormonalny. Czasami na życzenie właścicieli poddajemy kastracji koty. Zabieg taki eliminuje ich niemiły zapach - wyjaśnia W. Adamski. Hormony podaje się w formie zastrzyków lub tabletek. Koszt zastrzyku zależy od firmy i od wagi zwierzęcia. Powtarza się go co kilka miesięcy (co pół roku u suk, co trzy miesiące u kocic). Można przepisać też tabletki - jedną podaje się raz w tygodniu. Katarzyna Rossienik Skłócone towarzystwo
Walne zebranie, na którym miało dojść do zmian w powołanym w tym roku oddziale TOZ, przebiegało w bardzo burzliwej atmosferze. Po dwóch przeciwnych stronach stołu zasiedli przedstawiciele istniejącego od wielu lat Zarządu Okręgu TOZ z Zenobią Saganowską na czele oraz przedstawiciele Urzędu Miasta i ich adwersarze, członkowie powstałego kilka miesięcy temu Oddziału TOZ, które podlega Okręgowi. Już na początku doszło do ostrej wymiany zdań. Członkowie Oddziału zarzucali, że Zarząd Okręgu bezprawnie zablokował im konto w banku. - Jest na nim suma 1 tys. zł, to pieniądze z naszych składek. Nie możemy nimi dysponować, to skandal - mówiła Małgorzata Morgas, inicjatorka Oddziału. - Nazwano mnie oszustką, zarzucano, że podałam nieprawdziwy telefon kontaktowy. Powodem nieporozumienia był błąd drukarza, który na mojej wizytówce wydrukował źle numer i nie zgadzał się z tym, który był podany w danych, skierowanych do banku. Było sprostowanie w prasie. - Nikt nie blokował konta - broniła się Bożena Długosz, reprezentująca Zarząd Okręgu. Za szokujące uznano stwierdzenie jednej ze starszych pań z okręgu, która stwierdziła, że psy lepiej jest usypiać, niż sterylizować. - Schronisko jest bardzo zadbane, czyściutkie i psy mają tam bardzo dobrze! - krzyczała histerycznie. - To jakieś kpiny! Mam zdjęcia, na dowód, że psy miały tam koszmarne warunki. Krew na kratach i wychudzone zwierzęta - usłyszeliśmy. Przypomniano też o historii z psim smalcem, o której kilka lat temu było dosyć głośno. Salwy śmiechu wywołało zapytanie Zbigniewa Mazana z Wydziału Gospodarki Komunalnej i Infrastruktury Technicznej, który, na wzmiankę którejś z pań z Oddziału dotyczącej zalet sterylizacji zwierząt, zapytał: sterylizować, ale kogo? Powodem odwołania dotychczasowego Zarządu Oddziału był brak sprawozdań, które nie wpływały do Okręgu. - Nie poinformowano nas o tym, że takie sprawozdanie musimy złożyć. Nie dostaliśmy żadnego pisma w tej sprawie - mówi M. Morgas, z odwołanego Zarządu. - Nie można nam zarzucać, że nic nie robimy. Znaleźliśmy nowe domy dla kilkudziesięciu bezpańskich psów i kotów, tymczasem zarzuca się nam, że handlujemy zwierzętami - odpiera zarzuty. - Dużo pieniędzy idzie na leczenie i szczepienie zwierząt. Poza tym sprowadzaliśmy karmę z "Makro", którą przekazaliśmy właścicielom zwierząt, którzy są w trudnej sytuacji materialnej. Zebranie przerwano - decyzję taką podjęła Bożena Długosz, reprezentująca Zarząd Okręgu, prowadząca zebranie. - Nie jesteśmy w stanie dojść do porozumienia - argumentowała. Założycieli Oddziału TOZ i sympatyków, których zjawiła się dość pokaźna, bo ok. 30 osobowa grupa, wyproszono z budynku Urzędu Miasta, w sali pozostali członkowie Okręgu. - Nie został podpisany żaden protokół, informujący o tym, że zebranie zostało przerwane. Nie wiemy, dlaczego - mówiła Anna Rakalska, jedna z inicjatorek Oddziału. Członkowie Oddziału chcą jak najszybciej skonsultować się z prawnikiem, by podyskutować nad statusem. Biorą pod uwagę założenie oddzielnej, niezależnej organizacji. Katarzyna Rossienik Plastikowe zakupy
W kieleckich sklepach ciężko o ekologicznie pakowane zakupy. Kupując cokolwiek - od pączka po banana, możemy spodziewać się, że sprzedawcy zapakują nam towar w foliowe woreczki. Jedynie nieliczne sklepy dysponują ekologicznymi, papierowymi torebkami. Tak jest np. we Fleury Michon. - Pieczywo, od samego początku powstania sklepu trzy lata temu, wręczamy w papierowych torebkach. Dopiero wtedy dajemy dodatkowo jednorazową reklamówkę - usłyszeliśmy od kierownictwa sklepu. Przyjazna dla środowiska jest też cukiernia Z. Żelaznego - można liczyć, że ciasto czy bułka zostaną zapakowane w papier. Natomiast np. bezy na wagę pakowane są w woreczki foliowe. Papierowe torebki ma też Piekarnia pod Telegrafem, jednak nie we wszystkich punktach je dostaniemy, czasem nawet na własne życzenie. - W sklepie przy ul. Wesołej kupowałam jagodziankę. Kiedy ekspedientka zamierzała zapakować ją w folię, zwróciłam uwagę, że wolałabym papier. Z wyrzutem stwierdziła, że torebki papierowe są duże i że dostanę, owszem, ale jak kupię... dwie bułki - opowiada jedna z klientek. - Wczoraj z kolei w folię zapakowano mi osobno bułkę i pączka. Młoda dziewczyna za ladą chciała zapewne służyć uprzejmością - chciała zapakować folię w... folię w postaci jednorazowej reklamówki. Mariusz Piazdecki, specjalista do spraw marketingu Piekarni pod Telegrafem, w której sklepach pieczywo opakowane jest w papierowe torebki lub pudełka z atestami, był zdziwiony. - Zwykle nie ma takich problemów, chyba, że opakowania właśnie się skończyły - mówi M. Piazdecki. - Nasze piekarnie i sklepy dysponują zarówno foliowymi, jak i papierowymi torebkami, a prawo do ich wyboru ma klient. Ewa Więcek, współwłaścicielka firmy "Kiel-Pak", od dziesięciu lat produkującej ekologiczne papierowe opakowania, nie tylko na rynek kielecki, uważa, że jest większe zainteresowanie firm, niż kilka lat temu. - Na terenie województwa mamy kilku odbiorców, którymi są piekarnie, cukiernie i supermarkety. Produkujemy dla nich jednorazowe opakowania, które w 100% są bezpieczne dla środowiska. Współpracujemy też z firmami, sprzedającymi tzw. fast food - mówi E. Więcek. - Koszt produkcji torebki papierowej jest ok. 1,5 razy większy niż jednorazowego foliowego opakowania. Jednak warto wziąć pod uwagę, że papier rozkłada się od razu. Torba na zakupy też nie musi być foliowa. Lnianą, solidną torbę na zakupy, taką, jakie możemy znaleźć w niemieckich supermarketach, możemy kupić w ciuchlandach za jedyne 50 gr. Katarzyna Rossienik |
Wydawnictwo "Zielone Brygady" [zb.eco.pl] Fundacja Wspierania Inicjatyw Ekologicznych [fwie.eco.pl] |