Reclaim the streets -
radykalna ekologia w mieście
"Wszystko co próbowałem robić, to chronić
ten kawałek ziemi. Nigdy wcześniej nie widziałem
się jako działacz polityczny, lecz ten protest uświadomił
mi, że gdy tylko wychylisz się z szeregu, całe
życie staje się polityką."
- mieszkaniec Wschodniego Londynu podczas protestów
przeciwko budowie drogi M11 w 1994 r.
"To nie jest protest. Powtarzam, to nie jest protest. To
jest raczej coś na kształt artystycznej ekspresji. Odbiór."
- meldunek nadany 16.5.1998 r. przez Toronto Metro Police
w czasie trwania pierwszego w tym mieście street party (imprezy
ulicznej)
"Anarchistyczne i socjalistyczne ekstremistyczne grupy m.in.
znane na całym świecie Workers' World Party, Reclaim
The Streets, czy Carnival Against Capitalism, również
stanowią zagrożenie dla USA."
- fragment raportu FBI z 10.5.2001 dotyczącego organizacji
terrorystycznych zagrażających USA
Wstęp
W maju 1995 r. odbyło się w Londynie pierwsze street
party. Przekształciło się ono w chwilowe wyzwolenie
ulicy od samochodów i ukazanie, jak kapitalizm i kultura
samochodowa pozbawia ludzi publicznej przestrzeni. Zorganizowała
je grupa osób określająca się terminem
Reclaim The Streets (RTS)1. Nikt wówczas nie
przypuszczał, że między innymi to i kolejne parties
doprowadzą do utworzenia się sieci, która da
początek autentycznemu politycznemu przebudzeniu. Obecnie
RTS to jedna z najszybciej rozwijających się form radykalnej
ekologii na świecie, a ich działania łączą
w sobie zarówno elementy protestu, obywatelskiego nieposłuszeństwa,
jak i happeningu, zabawy, czy publicznego festynu. RTS przenieśli
język i taktykę radykalnej ekologii do miejskiej dżungli,
domagając się nieskomercjalizowanej przestrzeni w miastach,
tak jak radykalne organizacje ekologiczne domagają się
nietkniętych dzikich obszarów poza nimi. To wszystko
sprawia, że sklasyfikowanie RTS sprawia nie lada trudności.
Zadania nie ułatwia również fakt, że samo
RTS to w zasadzie bardziej forma taktyki działań niż
ruch, czy organizacja.
Bezpośrednich źródeł RTS należy upatrywać
w angielskiej tradycji ruchów alternatywnych i kontrkulturowych
lat osiemdziesiątych bądź w kampanii antyautostradowej
lat dziewięćdziesiątych. Z drugiej strony sami
uczestnicy RTS lubią odwoływać się do szerszej
i starszej tradycji, a swoje działania widzą jako kontynuację
plebejskich i społecznych zrywów, do których
zalicza się zburzenie Bastylii, okres Komuny Paryskiej czy
Maj 1968 r.
Początki
Reclaim The Streets powstał w Londynie jesienią 1991 r.,
wokół kształtującego się wówczas
na Wyspach Brytyjskich ruchu antyautostradowego. W jednej z pierwszych
ulotek RTS z 1991 r. pisano: "Nie będziemy niczego
żądać. Nie będziemy o nic prosić.
Będziemy odbierać. Będziemy okupować."
Ideę RTS i całego ruchu wyjaśniano pisząc,
że RTS jest "ZA prawami pieszych, rowerzystów
oraz taniego, lub bezpłatnego transportu publicznego,
a PRZECIW samochodom, drogom i systemowi, który je
wspiera."2
Pierwsze londyńskie akcje były organizowane niezwykle
efektywnie, choć jedynie na małą, lokalną
skalę. Dominowała tam pełna tupetu (często
wręcz bezczelności) i zaskakujących elementów
taktyka, którą do dzisiaj z takim powodzeniem wykorzystują
grupy RTS na całym świecie. Był zatem i zniszczony
wrak samochodu na Park Lane symbolizujący nadejście
Car-mageddonu3, nielegalne malowanie nocą
metodą DIY4 linii dla rowerzystów na ulicach
Londynu, sabotowanie Motor Show w 1993 r., czy wreszcie akcje
subvertisingu5 na billboardach reklamujących
samochody.
1992 r. przyniósł pierwsze protesty przeciwko szerokim
planom rozbudowy dróg szybkiego ruchu w Wielkiej Brytanii.
Jesienią tego roku grupa travellersów rozbiła
obóz na wzgórzu niedaleko Winchester w Twyford Down.
Obszar ten był pełen starych drzewostanów, śladów
z ery brązu, rzadkich, bo występujących jedynie
lokalnie, roślin i owadów. To tam także wg legend
znajdowało się ostatnie miejsce spoczynku króla
Artura. To miejsce miało być zniszczone pod budowę
drogi szybkiego ruchu, oszczędzającej wg obliczeń
ok. 2,5 minuty objazdu.
Na początku l. 90. brytyjski budżet budowy dróg
wynosił 23 mld funtów. Plany budowy dróg, opracowane
pod koniec l. 80., jeszcze za rządów Margaret Thacher6,
zakładały stworzenie lub modernizację ponad 600
odcinków tras. Były tak rozległe, że nagle
"transport drogowy zaczął oddziaływać
na życie każdego Anglika. Dziura ozonowa, kurczące
się lasy tropikalne, czy nawet elektrownie atomowe miały
dużo mniejszy wpływ na codzienne życie Brytyjczyków".7
Post-thacherowska Anglia, kierowana wówczas przez Johna
Majora, dalej realizowała swój program "neoliberalnej
rewolucji", jak to swego czasu ujął jeden z jej
wyznawców, filozof John Gray. Cechowało ją nastawienie
na prywatny interes, indywidualizm i konsumpcję przy jednoczesnym
ograniczaniu roli państwa i rządu. To wszystko odbywało
się kosztem świadczeń socjalnych, które
radykalnie zmniejszano, a obywateli pozostawiono z przesłaniem,
które notabene stało się mottem nadchodzącej
dekady (zresztą nie tylko w Anglii, ale w większości
krajów, gdzie neoliberalizm jest dominującym paradygmatem):
"obywatelu, licz wyłącznie na siebie". Margaret
Thacher, której wpływ na politykę Wielkiej Brytanii
był nadal ogromny, oświadczyła, że : "Nic
nie powstrzyma wielkiego przemysłu samochodowego", a
minister transportu w rządzie konserwatystów ogłosił
"największy program budowy dróg od czasów
starożytnego Rzymu".8 I rzeczywiście,
program ten był kluczowy dla rządu, który transport
publiczny, obok związków zawodowych i innych społecznie
niepoprawnych rzeczy, uważał za coś zbędnego
i godnego potępienia. Przy napuszonej retoryce i wielkich
hasłach, indywidualny transport samochodowy przedstawiano
prawie jak mityczne "schody do nieba", o których
dwie dekady wcześniej śpiewał Led Zeppelin.
Projekt rozbudowy dróg nie był z nikim konsultowany
ani przedyskutowany, nie pozostawiono żadnej alternatywy.
Publiczny dyskurs ograniczono jedynie do tego, którędy
drogi miały przebiegać. Nie wspominano ani o alternatywie
jaką mógł być transport publiczny, ani
o efektywności planowanego systemu.
Gdy tylko w Twyford Down rozpoczęły się prace
budowlane, do grupy protestujących travellersów
dołączyli następni. Był to początek
nowego ruchu społecznego.
Bardzo szybko protesty zostały skanalizowane przez radykalne
skrzydło obrońców środowiska wzorujące
się i współpracujące z radykalną organizacją
ekologiczną z USA - Earth First!. W czasie protestów
stosowano taktykę będącą połączeniem
radykalnej ekologii i obywatelskiego nieposłuszeństwa,
z pomysłami rodem z partyzanckich opowieści z II wojny
światowej, czy działań Vietcongu. Okupowano drzewa
przeznaczone do wycięcia, umieszczano na nich domki, w których
protestujący mogli mieszkać i w zasadzie nie schodzić
na ziemię. Takie "osiedla" połączone
były linami, "małpimi gajami", a pod ziemią
wokół drzew drążono tunele, w których
chowali się przykuci do betonowych bloków protestujący.
Tunele te uniemożliwiały wkroczenie ciężkiego
sprzętu przystosowanego do ścinania drzew, gdyż
groziło to zawaleniem się podziemnych korytarzy i śmiercią
przebywających tam ludzi. Taktyka ta powodowała ogromne
opóźnienia w realizacji planów budowy dróg,
a co więcej podwyższała ich koszty. Na kolejne
protesty nie trzeba było długo czekać, akcje organizowano
we wschodnim Londynie, Solsbury Hill niedaleko Bath, Stanworth
Valley niedaleko Preston, Pollok Park w Glasgow, Newburry, Exeter
i wielu innych. Hasłem wszystkich tych akcji stały się
słowa, powtarzane w tysiącach ulotek: "Cała
nasza filozofia sprowadza się do stwierdzenia: nie w moim
ogródku, nie w moim hrabstwie, nie w moim kraju, nie na
tej planecie."9 Początkowo przeciwko protestującym
wysyłano prywatne firmy ochroniarskie, a kiedy nie dawały
one sobie rady, zaczęto posyłać policję
i specjalistycznie przygotowanych alpinistów, mogących
zdejmować ludzi z drzew.10
Równocześnie z rozwojem kampanii przeciwko rozbudowie
dróg rozwijał się również londyński
RTS. Punktem przełomowym był r. 1993 i obrona ulicy
Claremont w Londynie, przez którą postanowiono przeprowadzić,
jako skrót, drogę szybkiego ruchu M11. Jej budowa
pociągała za sobą zniszczenie 350 domów,
przesiedlenie tysięcy ludzi, wycięcie jednego z ostatnich
starych obszarów leśnych w Londynie, jednym słowem
zniszczenie lokalnej społeczności. W tym miejscu proponowano
wybudować 6-pasmową drogę za 240 milionów
funtów, która miała zaoszczędzić
6 minut dojazdu. Opustoszałą ulicę zasiedlili
aktywiści i artyści z całego kraju. Wykorzystano
tą samą taktykę, jak podczas protestów
na drzewach. Na opustoszałej ulicy powstała swoista
twierdza, protestujący aktywiści opanowali większość
budynków, ze starych rusztowań skonstruowano wysoką
na kilkadziesiąt metrów wieżę (nazwaną
Dolly), do której przykuli się protestujący,
poszczególne budynki połączono siecią tuneli,
tak by można było przechodzić niezauważenie
nie tylko między domami, ale również wnosić
pożywienie pod nosem kordonów policji, która
szczelnie otoczyła cały teren. Przy wjeździe do
ulicy wymalowano ogromny napis "Witamy w Claremont, miejscu
z doskonałymi domami". Sztukę zamieniono w pragmatyczne
narzędzie polityczne.
Podczas gdy obrona Twyford Down była głównie
kampanią ekologiczną, nakierowaną przede wszystkim
na obronę "dziewiczych" obszarów, to opór
wobec budowy M11, poprzez swoje miejskie otoczenie, poruszał
szerszą problematykę zarówno od strony społecznej,
jaki i politycznej. Jak później pisano: "Pośród
antyautostradowych i ekologicznych argumentów, cała
miejska społeczność musiała stawić
czoła niszczeniu swojego społecznego środowiska
z utratą domów, degradacją jakości życia
i fragmentaryzacją wspólnoty."11
Ruch antyautostradowy rósł w siłę i obok
Claremont, wybuchało coraz więcej protestów
w całym kraju. Kiedy akcje policji i firm ochroniarskich
nie dawały oczekiwanych rezultatów, ruch postanowiono
zniszczyć przy pomocy specjalnych aktów prawnych,
których celem było skryminalizowanie protestów.
W 1994 r. wprowadzono dwa akty prawne Criminal Justice Act (CJA)
i Public Order Act (POA), w wyniku których m.in. nocne
protesty społeczne, jak i większe zbiorowiska ludzkie
(np. imprezy rave w opuszczonych fabrykach) stały się
nielegalne, zaostrzono przepisy dotyczące zajmowania pustostanów,
czy przebywania (także przechodzenia) na cudzym (prywatnym)
terenie. Nowe ustawy uderzyły głównie w uczestników
blokad budowy autostrad, jak również w organizacje
ekologiczne zajmujące się chociażby sabotowaniem
polowań, czy subkultury młodzieżowe takie jak
squattersi, travellersi, czy uczestnicy imprez rave.
Żadne z tych działań nie przyniosły jednak
oczekiwanych rezultatów. Mimo, że były uciążliwe,
to jednak było zbyt późno. Masowość
ruchu spowodowała, że coraz więcej o protestach
i samym programie budowy autostrad zaczęto mówić
w środkach masowego przekazu. Równocześnie zaczęto
publikować badania wskazujące na wpływ samochodów
i przemysłu samochodowego na środowisko, czy potrzebie
przeznaczenia tych pieniędzy na ratowanie transportu publicznego.
Przede wszystkim jednak rząd nie spodziewał się,
że "te dwa akty prawne zjednają i zmotywują
do dalszego działania grupy, które w wyniku tych aktów
miały ucierpieć. Walka antyautostradowych aktywistów
stała się tożsama z tym, o co walczyli travellersi,
squattersi, czy aktywiści sabotujący polowania.
W szczególności szybkie upolitycznienie sceny rave
stało się dla wielu ludzi miejscem, gdzie rozpoczęła
się ich społeczna i polityczna przemiana."12
W listopadzie 1994 r. Claremont poddało się. "Przy
powtarzających się beatach The Prodigy, policja
i ochroniarze zdobyli barykady, zniszczyli wieżę z
rusztowań, lecz wojna dopiero się rozpoczęła.
Okres kampanii przeciwko budowie M11 wytworzył nowe polityczne
i społeczne sojusze, a pośród protestujących
aktywistów zawiązały się silne przyjaźnie."13
Gdy Claremont zostało stracone, szukano nowych form ekspresji.
Jeśli została utracona ta jedna ulica, to czemu by nie
zacząć odzyskiwać innych ulic w Londynie? Tak
oto dokonała się chyba najważniejsza przemiana
w historii RTS. A w maju 1995 r. w Londynie przeprowadzono pierwszą
akcję typu street party.
Sama istota działania street party jest bardzo prosta.
Uczestnicy spotykają się w miejscu oddalonym od głównego
celu - ulicy, znanego zazwyczaj jedynie garstce organizatorów.
Po sformowaniu kilku grup udają się one we właściwe
miejsce kilkoma, różnymi trasami, chodzi przede wszystkim
o to, by policja czy służby porządkowe do końca
nie wiedziały gdzie street party się odbędzie.
W pobliżu miejsca akcji stoi już wcześniej przygotowany
sound system, czyli sprzęt nagłaśniający
dużej mocy, z niezależnymi akumulatorami, dzięki
któremu możliwe jest puszczanie muzyki, umieszczony
zazwyczaj na platformie ciężarówki. Sygnał
do rozpoczęcia party może być bardzo różny.
Często jest to zaaranżowana stłuczka dwóch
specjalnie przygotowanych samochodów (zazwyczaj zakupione
przez organizatorów dwa wraki, od których nie wymaga
się więcej niż dojechanie na miejsce "kraksy"),
po której ich "właściciele" rozpoczynają
na środku jezdni kłótnię.14
Po chwili zaczyna działać sound system, który
zagłusza klaksony uwięzionych w korku kierowców.
Pojawia się także tripod, czyli konstrukcja
z trzech długich rur o podstawie trójkąta, na
szczycie której usadawia się śmiałek, którego
praktycznie nie można usunąć. Podcięcie
bowiem jednej z podstaw spowoduje zawalenie się konstrukcji
i poturbowanie siedzącego na górze człowieka.
Nie można także użyć specjalistycznego dźwigu,
ze względu na wkraczających "znikąd"
właściwych uczestników party, którzy poprzez
swoją ilość skutecznie blokują wszelkie próby
użycia ciężkiego sprzętu. Równocześnie
ogłasza się, że "Ulica jest nareszcie otwarta".
Pojawiają się transparenty z hasłami w stylu:
"Strefa wolna od samochodów", "Przywrócić
przestrzeń", "Odetchnij", itp. Wraz z uczestnikami
akcji na ulicy pojawiają się leżaki, materace,
przenośne baseniki, w powietrzu fruwają setki frisbee,
rozdaje się darmowe jedzenie (zazwyczaj wegetariańskie),
pojawiają się rowerzyści, a tłum tańczy
i bawi się przy muzyce wydawanej przez sound system.
Są to zarówno klasyki w stylu "What a Wonderful
World" Luisa Armstronga, rockowe standardy, soul, punk, reggae
czy elektroniczne techno, breakbeat czy ambient.
W 1996 r. podczas trwania trzeciej street party, londyńską
drogę M41 na ponad dziewięć godzin przejęło
we władanie ponad osiem tysięcy ludzi. Podczas gdy
jedni bawili się, inni używając młotów
pneumatycznych rozkuwali asfalt i sadzili uratowane z budowy M11
sadzonki drzew i kwiatów. Przechadzająca się
obok policja nic nie podejrzewała, gdyż z jednej strony
odgłosy młotów zagłuszała muzyka, a
z drugiej "ogrodnicy" byli ukryci pod ogromnymi spódnicami,
które miało na sobie kilku "tancerzy" na
szczudłach. Parafrazowano zatem jedno z haseł paryskiego
maja 1968 r.: "Pod brukiem... plaża" (Sous les
pavés, la plage) w "Pod asfaltem... las" (Under
the tarmac... the forest). Aktywiści RTS, podobnie jak amerykańscy
Adbusters15, przenieśli język i taktykę
radykalnej ekologii do miejskiej dżungli, domagając
się nieskomercjalizowanej przestrzeni w miastach, tak jak
radykalna ekologia domaga się dzikich obszarów poza nimi.
Z ideą RTS silnie związane są również
akcje typu critical mass (masa krytyczna), organizowane
przez rowerzystów i polegające na organizowaniu raz
w miesiącu (najczęściej ostatni piątek miesiąca)
demonstracji rowerowych. Jadąc znacznie wolniej niż
samochody rowerzyści tamują ruch. Choć sami mówią:
"My nie blokujemy ruchu, sami jesteśmy jego częścią."
Nazwa critical mass mówi o tym, że miejski
system komunikacyjny jest w stanie pomieścić tylko
ograniczoną ilość samochodów, natomiast
po przekroczeniu bariery masy krytycznej system ten zatyka się,
a miasto przestaje funkcjonować. Czas trwania akcji uzależniony
jest głównie od ilości uczestników, czasem
jest to nawet kilkadziesiąt tysięcy (np. w Berlinie),
najczęściej jednak to kilkaset osób, choć
zdarzały się również akcje, gdzie uczestników
było kilkunastu. Pierwsza masa krytyczna miała miejsce
w San Francisco w 1992 r., później rozprzestrzeniła
się na inne kraje i obecnie często stanowi jeden z
nieodłącznych elementów street party.
Agit-prop
Zakrawa na ironię fakt, że w dzisiejszych czasach to
ulice są areną największej aktywności skierowanej
na reklamę, komercję i zawłaszczanie przestrzeni
publicznej, równocześnie autentyczna kultura ulicy,
niszczona jest w niespotykany wcześniej sposób. Nielegalne
są wszelkie formy graffiti, plakatowania, pisania po murach,
skateboarding, spotkania towarzyskie, itd. Te wszystkie przejawy
społecznej aktywności ulegają skryminalizowaniu.
Sama ulica stała się przede wszystkim miejscem gdzie
samochód, bożek współczesnego społeczeństwa,
nie tylko dominuje na ulicy, pozbywając się z niej
pieszych, rowerzystów, tramwajów, ale zagarnia również
pod miejsce dla parkowania chodniki, podwórka, bramy i
tereny zielone. Ulica zamienia się również w
jedną wielką reklamę. Billboardy wypełniają
każdy skrawek wolnej przestrzeni, pojawiają się
na zieleńcach, budynkach mieszkalnych, ogrodzeniach. Neony
reklamowe umieszczane są tak by były widoczne z każdego
zakątka i o każdej porze dnia i nocy. Nic zatem dziwnego,
że dla części ruchów kontrkulturowych,
czy szerzej alternatywnych, RTS jest przede wszystkim walką
o nieskomercjalizowaną i nie-skolonizowaną przestrzeń,
z miejscem na domy, drzewa, zgromadzenia, czy taniec i zabawę.
Mamy tutaj do czynienia z szalenie istotnym założeniem.
Działacze RTS przekazują nam zupełnie inny obraz
alternatywności, niż serwowany przez media, czy nawet
praktykowany jeszcze dwadzieścia lat temu w hippisowskich
komunach. Taki tradycyjny obraz wiązał alternatywność
z wyjazdem, czy opuszczeniem cywilizacji i zamieszkaniem na wsi
z daleka od miejskiej dżungli. Wiązało się
to z odrzuceniem nowoczesności, odizolowaniem się od
świata zewnętrznego, skupieniu się na własnym
wnętrzu i organizowanie sobie życia w małym kręgu
najbliższych przyjaciół. Uczestnicy RTS mówią
coś absolutnie przeciwnego: "Żyjemy w mieście,
a miasto jest naszym środowiskiem. Chcemy zmienić to
co jest tutaj i chcemy zmienić to teraz". Nie odrzucają
nowoczesności, a street parties skierowane są
do jak największej ilości ludzi. Zapewne jest to związane
z przemianami społecznymi i pokoleniowymi, pokolenie hippisów
- baby boomers, cechowało
się nastawieniem na indywidualizm i karierę (która
może być również rozumiana jako wewnętrzny
rozwój), natomiast pokolenie dzisiejszych działaczy
RTS - zaliczających się głównie do generation X,
cechuje raczej nakierowanie na różnorodność
i współpracę.16
We współczesnych miastach najwyraźniejszym przejawem
zagarniania przestrzeni publicznej stała się kultura
samochodowa. "Samochody zdominowały nasze miasta, zatłaczają
i dzielą wspólnotę. Wyizolowały ludzi jeden
od drugiego, a nasze ulice stały się kanałami
po których jeżdżą jedynie samochody, niepomne
na sąsiedztwo, które w tym samym czasie niszczą.
Samochody wykreowały społeczną próżnię:
przymuszają ludzi do dalszych podróży, dalej
od swoich domów, rozpraszają i fragmentaryzują
codzienną aktywność i życie, powiększając
jedynie społeczne wyobcowanie."17
RTS wierzy, że pozbywając się samochodu, społeczeństwo
będzie mogło powrócić do bezpieczniejszego,
bardziej atrakcyjnego życia i środowiska, do przywrócenia
ulic ludziom, by mogli tam mieszkać i być może
odkryć na nowo sens "społecznej solidarności".18
RTS poruszając problematykę samochodową stawia
szersze pytania zarówno nt problemów transportu
w ogóle, jak i politycznych oraz ekonomicznych sił
kreujących "kulturę samochodową". Rozbudowa
dróg w zasadniczy sposób ukazała powiązania
konsumpcyjnego stylu życia z niszczeniem środowiska
naturalnego. Oficjalnie sugeruje się nam (RTS powiedziało
by "wmawia się nam"), że rozbudowa dróg
sprzyja rozwojowi ekonomicznemu kraju. "Powinno przewozić
się więcej towarów na dalsze odcinki, będzie
się zatem spalać więcej benzyny, więcej
konsumentów powinno jeździć do podmiejskich
centrów handlowych, a to wszystko po to, by wzrosła
'konsumpcja', a konsumpcja jak wiadomo jest jednym z głównych
wskaźników gospodarczych. Ta chciwa, krótkoterminowa
eksploatacja kurczących się źródeł,
będzie miała długoterminowe konsekwencje dla nas
wszystkich."19
Między innymi dlatego atak RTS na kulturę samochodową
nie może być oddzielony od szerszego ataku na kapitalizm
sam w sobie. Na głównej stronie internetowej RTS,
w podpunkcie "Agit-prop", obok wielu innych haseł
wyróżnia się jedno: "Nasze ulice są
tak samo pełne kapitalizmu jak i samochodów, lecz
trucizna jaką sączy kapitalizm jest o wiele bardziej
zdradziecka." Od takiego stwierdzenia jest już krok
do problematyki antykorporacyjnej. "Bitwy przeciwko budowie
dróg są również bitwami przeciwko korporacjom,
stanie się to znacznie bardziej ewidentne, gdy rozbudowa
dróg nadal będzie wspierana z prywatnych funduszy."
Do budowy dróg zaczęto bowiem angażować
prywatne firmy, które bardzo często podkreślają
swoje rzekome pro-ekologiczne podejście do ochrony środowiska.
Jest to zresztą problem znacznie szerszy i obejmuje on zarówno
modne w ostatnim czasie "przepakowywanie się",
czy "przemetkowywanie się" szeregu międzynarodowych
firm i instytucji, które nagle okazują się obrońcami
przyrody, dbającymi o poszanowanie lokalnych społeczności
i kultur. Są to działania bardzo płytkie i najczęściej
generowane w celu uspokojenia, czy raczej rozmydlenia coraz bardziej
wyczulonej na problemy ekologii, czy tożsamości kulturowej
opinii publicznej.
Choć sam samochód to najważniejszy symbol zanikającej
i kurczącej się przestrzeni w mieście, to RTS
raczej używa samochodu do krytyki wadliwie działającego
systemu społeczno-ekonomicznego. Stąd akcje solidaryzujące
się ze strajkującymi pracownikami londyńskiego
metra, stoczniowcami w Liverpoolu, walka o respektowanie praw
człowieka w Nigerii w związku, między innymi,
z działającym tam koncernem Shell, czy ekologiczne protesty
wymierzone w takich naftowych potentatów jak BP czy Mobil.
M.in. dlatego sklasyfikowanie RTS i organizowanych przez nie street
parties sprawia nie lada trudności. Czy jest to tylko "impreza"
uliczna, czy może festyn, a może już polityczny
wiec?
Street parties organizowane przez RTS angażują
zazwyczaj do bezpośredniego działania bardzo wiele osób.
Głównym skutkiem bezpośrednich działań
(direct action) jest podważanie i często niszczenie
władzy (szeroko rozumianej) i autorytetów, tak by
ludzie sami mogli wziąć za siebie odpowiedzialność.
Działania bezpośrednie umożliwiają i zezwalają
ludziom jako jednostkom, na zjednoczenie się wokół
wspólnego celu, jakim są bezpośrednie zmiany
dokonywane przez nich samych, dzięki ich własnym akcjom.
Pierwsze trzy londyńskie street parties miały
właśnie taki charakter. W inspirującej formie wcielały
w życie powyższe przesłania, za pomocą zaskakujących
akcji bezpośrednich, nadaniu autentycznej władzy tłumowi,
zabawy, humoru i rave'u. Płynnie ewoluowały w stronę
festiwali, otwartych dla wszystkich, którzy czuli się
uciskani przez konwencjonalne i konsumpcyjne społeczeństwo.
"RTS przekracza tradycyjne granice określające
protest (march and rally - marsz i wiec), poprzez budowanie
koalicji ze sceną młodzieżową, czy taneczną
- rave, w celu kreowania czegoś, co z jednej strony jest
protestem, ma charakter niszczący i zarazem publiczny, ale
jest również radosne, pełne zabawy i piękna
jak party. Dzięki temu, że jest to zabawa, która
angażuje różne odłamy kontrkultury, street
party staje się o wiele bardziej atrakcyjne dla przechodzącego
obok tłumu."20 Ponadto street party
może w bardzo widowiskowy sposób zamknąć
jakaś dzielnicę handlową "w pozytywny, ale
równocześnie wojowniczy, choć nie zastraszający
sposób." W przeciwieństwie do bardziej tradycyjnych
metod, np. rozdawania ulotek, na których zazwyczaj opisywany
jest świat jaki chce się stworzyć, street
party zakłada, że rewolucyjne społeczeństwo
może być założone tutaj i teraz, wprost na
ulicy, tak by każdy mógł to zobaczyć. "Każdy
przechodzeń zauważy, że taniec wygląda o
wiele lepiej niż asfalt, nad którym unosi się
smog."21 Bo jak zauważył na nowojorskiej
liście dyskusyjnej RTS jeden z aktywistów: "Asfalt
jest tym wszystkim na co stać kreatywność kapitalizmu,
tym co my kreujemy jest świat pełen przyjemności,
sztuki, muzyki i autentycznych relacji społecznych."
RTS bardzo dużą wagę przywiązuje do działań
bezpośrednich, które odpowiadają za "uświadomienie
sobie rzeczywistości i rozpoczęcie konkretnych działań
by tą rzeczywistość zmienić. Działania
bezpośrednie to także wspólna (kolektywna) praca
nad rozwiązaniem naszych wspólnych problemów,
robieniu tego, co wydaje się właściwym kierunkiem
podczas akcji, nie zważaniu na to, co różne 'autorytety'
uważają za słuszne. To także przekroczenie
granic możliwości, inspiracji i ubezwłasnowolnienia.
Chodzi o myślenie i zabieranie, a nie pytanie i błaganie."22
Ta lekko anarchizująca forma działań ma również
przełożenie na relacje wewnątrz RTS. Jej działacze
spotykają się na otwartych spotkaniach, gdzie praktycznie
każdy ma możliwość wstępu. "Londyński
RTS nie ma przywódców. Piszę to jako jednostka.
Celowo nie ustala się żadnej linii partyjnej, żadnej
oficjalnej linii politycznej, żadnej formy członkostwa.
Ludzie generują idee, nad którymi z kolei się
dyskutuje, niektóre są przyjmowane. Organizowane zaś
są dzięki czasowi i energii ludzi, którzy je
przyjmują. (...) Jesteśmy niczym więcej niż
grupą ludzi zmieniających świat, inspirujących
innych do tego samego. Popełniamy błędy, uczymy
się, próbujemy nowych rzeczy."23
"Opór, tak jak kapitał, stanie się międzynarodowy"
Idee RTS bardzo szybko znalazły zwolenników w innych
miastach Wielkiej Brytanii. Po Londynie przyszedł czas na
Manchester, York, Oxford, Brighton i inne. Ukoronowaniem tego
pierwszego okresu istnienia RTS było street party
w Londynie w kwietniu 1997 r., gdzie na Trafalgar Square bawiło
się ponad 20 tys. osób. RTS także zaczęło
rozwijać się w innych krajach, m.in. w USA, Kanadzie,
Australii, Niemczech, Czechach, Holandii, Belgii. A street
parties są organizowane na całym świecie. Dzięki
internetowi i poczcie elektronicznej stało się możliwe
organizowanie akcji w wielu miejscach świata, w tym samym
czasie i o tej samej porze.
Przy coraz większej popularności RTS i street parties
zaczęto napotykać na szereg trudności. Przy organizowaniu
wielotysięcznych imprez zawsze pojawiają się
problemy z przemocą, wyolbrzymiane zresztą przez media
piszące, jak chociażby po street party na Trafalgar
Square, o "anarchistycznych bojówkach wprowadzających
terror na ulice Londynu." Zresztą zabawa na Trafalgar
Square nie była tym co większość aktywistów
RTS chciała robić. Idea RTS nie polegała jedynie
na tym by raz na rok przyjść na street party
i potańczyć. Przekierowanie street parties w
uliczne zabawy zatracało ich polityczny kontekst i wydźwięk,
podkopywało polityczne źródła, z których
RTS się wywodzi, spłycając całą ideę
do beztroskiej zabawy.
By wybrnąć z tej sytuacji, zdecydowano się na
zrobienie kroku dalej. Street party dotyczy w zasadzie
jednej tylko ulicy, dlaczego by zatem nie zorganizować kilkudziesięciu
parties o tej samej porze w kilkudziesięciu miejscach
na raz. Takie Global Street Party odbyło się 16.5.1998
r., datę wybrano nieprzypadkowo, gdyż tego samego dnia
w Birmingham miał miejsce szczyt G8, a dwa dni wcześniej
w Genewie hucznie świętowano 50 rocznicę powstania
WTO. Dzięki internetowi udało się zsynchronizować
ponad 30 street parties w 20 krajach, od Anglii, poprzez
Holandię, Niemcy, Czechy, USA, Kanadę, aż po
Australię. I zdecydowanie nie była to tylko beztroska
zabawa przy muzyce techno.
Rok później jeszcze bardziej skupiono się na
krytyce kapitalistycznego społeczeństwa, wcielając
w życie słowa wypowiedziane przez jednego z aktywistów:
"Chcemy być autentycznym zagrożeniem dla korporacyjnego
kapitalizmu, a nie jedynie medialnymi dziwolągami."
J1824, czyli Globalny Protest Przeciwko Kapitalizmowi,
który miał miejsce 18.6.1999 r., swoim zasięgiem
i rozmachem objął znacznie szersze spektrum polityczne
i społeczne, niż wszystkie inne poprzednie protesty.
"Zorganizowano setki akcji poczynając od 'Karnawału
uciskanych' w Nigerii, z 10 tys. przedstawicieli Ogoni, Ijaw i
in. plemion, którzy zamknęli Port Harcourt, do wesołej
'wymiany handlowej' w Montevideo w Urugwaju; od Barcelony, gdzie
"zasquatowano" kawałek ziemi i nocą zmieniono
go w oazę pełną warzyw i ziół, z małym
jeziorkiem pośrodku, do Londynu, gdzie w City miał miejsce
'Karnawał przeciwko kapitalizmowi', który zgromadził
tysiące ludzi i radykalnie odmienił to największe
w Europie centrum finansowe (...); od antynuklearnych demonstracji
zorganizowanych przez związki zawodowe w Gujerat w Pakistanie,
do akcji przeciwko wykorzystywaniu dzieci jako siły roboczej
w Senegalu; od street parties, które odbyły
się w wielu miastach USA, do demonstracji miejscowych pracowników
firm odzieżowych protestujących przeciwko Międzynarodowemu
Funduszowi Walutowemu (IMF) w Dhaka w Bangladeszu. A wszystko
to w przekonaniu, że globalny system kapitalistyczny jest
odpowiedzialny za nasze społeczne i ekologiczne problemy,
a także że bazuje on na eksploatowaniu ludzi i naszej
planety, obdzielając zyskami tylko nielicznych."25
Był to zdaje się największy protest przeciwko
światowemu kapitałowi, a hasło "Opór
będzie ponadnarodowy, tak jak kapitał" nabrało
właściwego znaczenia.
Od tego czasu można w zasadzie mówić o 'globalizacji'
szeroko rozumianego ruchu antykorporacyjnego. Idee RTS, czy sama
forma street party, zostały zaadoptowane przez wiele
grup i organizacji z krajów rozrzuconych po całym
świecie. Sprzyja temu brak sformalizowanych struktur z jednej
strony, a z drugiej dostrzeganie wspólnych celów
przyświecających różnym grupom. Przełomowym
momentem dla globalnego zaistnienia RTS w świadomości
przeciętnych obywateli były protesty przeciwko WTO
w Seattle w listopadzie 1999 r. I choć podwaliny pod RTS
zostały podłożone już wiele lat wcześniej,
to Seattle stało się punktem przełomowym nie tylko
dla przeciwników globalizacji, pozwoliło uzmysłowić
sobie jak wiele łączy poszczególne, wydawałoby
się zupełnie ze sobą nie związane. grupy
i organizacje na świecie. Zaczęto układać,
jak z puzzli, mozaikę ogólnoświatowego ruchu
antyglobalizacyjnego.
Czy taniec jest terroryzmem?
Ogromna popularność i masowość ruchu sprawia,
że stanowi on konkretne zagrożenie dla istniejącego
status quo i RTS coraz częściej narażany jest
na przeciwdziałanie ze strony policji i agencji rządowych.
W Anglii w działania RTS i innych radykalnych grup ekologicznych,
takich jak Earth First!, Green Anarchists, Animal Liberation Front,
czy subkultur młodzieżowych jak travellersi, squatersi,
czy rave, wymierzone są specjalne akty prawne: Criminal
Justice Act i Public Order Act. Wielkie poruszenie wywołał
Terrorist Act 2000, który wszedł w życie wiosną
2001 r., a wg którego aktami terrorystycznymi, obok zamachów
na ludzkie życie, jest "(...) powodowanie 'dużych
szkód materialnych', czy włamanie się do 'systemów
elektronicznych'. Jest nimi również proste promowanie
ich, lub sprzyjanie im, także przebywanie z ludźmi,
którzy takich aktów się podejmują, lub
odmowa udzielenia policji informacji nt tego co te osoby planują.
Także noszenie t-shirtu lub naszywki, które mogą
'wzbudzić uzasadnione podejrzenia', że sympatyzuje
się z ideami tam przedstawionymi."26 Zatem
w świetle tak interpretowanych przepisów właściwie
każdy może zostać oskarżony pod zarzutem
bycia terrorystą.
Podobną taktykę przyjęło amerykańskie
FBI, które w swoim raporcie z 10.5.2001 poświęconego
zagrożeniom terrorystycznym w USA umieściło RTS
obok islamskich organizacji terrorystycznych. W raporcie napisano:
"Anarchistyczne i ekstremistyczne socjalistyczne grupy m.in.
znane na całym świecie Workers' World Party, Reclaim
The Streets, czy Carnival Against Capitalism, również
stanowią zagrożenie dla USA. Np. anarchiści działający
indywidualnie i w grupach, ponoszą odpowiedzialność
za szereg zniszczeń podczas spotkania Światowej Organizacji Handlu (WTO) w Seattle
w 1999 r."27
W raporcie przypisuje się RTS stosowanie doktrynalnego stylu działania,
pisząc: "Kolejna grupa lokalnych terrorystycznych, lewicowych
grup, generalnie przyjmuje doktrynę rewolucyjnego socjalizmu
i postrzega samych siebie jako obrońców ludzi przed
'dehumanizacyjnymi efektami' kapitalizmu i imperializmu. Są
raczej skłonni wywołać zmiany w USA poprzez rewolucję,
niż poprzez obowiązujące procedury polityczne".28
Przypomina to sposób w jaki demonizowano w poprzednich
latach ruch praw zwierząt i organizacje ekologiczne walczące
o zachowanie dziewiczych drzewostanów na zachodzie USA
(głównie w Kalifornii i Oregonie). Ataki na organizacje
ekologiczne miały miejsce już od dawien dawna i jest
to "Klasyczny przykład zasady dziel i rządź
mający na celu zmarginalizowanie radykalnego ruchu i włączenie
go wszelkimi możliwymi sposobami do głównego
nurtu, z jednoczesnym izolowaniem i zdyskredytowaniem tych, którzy
tego odmówią."29 Podobne zdanie wyraża
PB Floyd, pisząc: "Znajdowanie się na takiej liście,
zawsze oznacza coś dobrego i coś złego. Robimy
coś słusznego i zagrażamy systemowi, ale jednocześnie
tworzy się przestrzeń na rozległą, rozrastającą
się infiltrację, zakładanie imiennych ewidencji,
kreowanie sponsorowanych przez rząd wewnętrznych 'rozłamów'
w ruchu, policyjne najścia, użycie siły, itd."30
Nasuwają się pytania: "Gdzie jest terror? Gdzie
jest przemoc?"31, dlaczego zdecydowano się
na taką właśnie klasyfikację. Czy jest to
równoznaczne z przyzwoleniem do użycia broni palnej
wobec protestujących czy bawiących się na ulicy
ludzi? Czy po gazach łzawiących, gumowych kulach przyszła
teraz kolej na ostrą amunicję?32
"Z tego co nam wiadomo, żadne street party organizowane
przez RTS nigdy nie (1) eksplodowało, (2) nie wyemitowało
trującego gazu, czy (3) nikogo nie porwało. Prawdą
natomiast jest, że miały tam miejsce: (1) jawny taniec,
(2) głośna, pulsująca muzyka, (3) flagi i transparenty,
wydarzenia artystyczne, czy publiczne całowanie."33
Możliwe, że zasugerowano się zdjęciami,
zamieszczonymi na stronie internetowej RTS w Berkeley, z pierwszego
street party w tym mieście, które odbyło
się w ramach Global Street Party 16.5.1998 r. Przedstawiają
one przewrócony samochód. Samochód ten należał
jednak do jednego z przyjaciół grupy i został
zakupiony właśnie w celu zniszczenia go podczas street
party. Nie wywrócono i zniszczono innych samochodów
w Berkeley, "mimo, że na to zasługiwały, ponieważ
byliśmy tam by mieć dobrą zabawę, a nie
po to by wplątywać się w walki na pięści
z niewinnymi ludźmi, którym zdarzyło się
zaparkować w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym
czasie."34
Ataki na RTS, jak zresztą na cały ruch antyglobalizacyjny,
dokonywane są również w inny sposób. Zgodnie
z teorią Benjamina Barbera, która zakłada, że
McŚwiat jest czynnie zainteresowany w sprzedaży i zarabianiu
na guerillach (dżihadzie) skierowanych przeciw
niemu samemu, wielkie firmy próbują to wykorzystać.
GAP, jedna z najczęściej
krytykowanych firm odzieżowych w USA, przede wszystkim za
wykorzystywanie do produkcji swoich towarów taniej siły
roboczej w Azji i Pacyfiku (głównie dzieci i kobiet),
rozpoczęła latem 2001 r. swoją nową kampanię.
Wystawy firmowych sklepów pełne są: "Wypłowiałych
czarnych jeansów wiszących na tle czerwonej anarchistycznej
flagi, okna przyozdobiono w niedbale wypisane czarnym sprayem
hasła 'Niezależność', 'Wolność',
'My, Ludzie'." GAP, pomijając fakt, że produkuje
swoje ubrania w sweatshopach i był obiektem wielu
demonstracji w całych Stanach, podobnie jak szereg innych
międzynarodowych korporacji "zdaje się twierdzić,
że stale rosnący ruch antykorporacyjny, jest już
na tyle duży, by można go było użyć
w celach marketingowych. Teraz protest sam w sobie może być
sprzedany konsumentom przede wszystkim jako nowy image."
GAP w perfidny sposób trywializuje cały ruch przeciwko
wolnemu handlu, sprzedając w tym samym czasie jeansy, które
ów ruch neguje. Zresztą GAP nie jest tu wyjątkiem,
Sony PlayStation wypuściła na rynek grę wzorowaną
na protestach w Seattle, gdzie punkty zdobywa się rzucając
kamieniami w policjantów, witryny sklepowe i niewinnych
przechodniów (sic!). Lipton wypuścił reklamówki
swojej mrożonej herbaty, których akcja toczy się
w czasie antyglobalizacyjnych protestów.
Olbrzymia władza jaką sprawują korporacje, chociażby
poprzez swoje kampanie reklamowe, nad konsumentami, grozi tym,
że: "Jeśli kampania GAPu odniesie sukces, może
to oznaczać, że każdy następny protest,
będzie za sobą pociągał tworzenie nowego
image'u GAPu, zmieniając protestujących i aktywistów
w jego żywe, chodzące reklamy."35
* * *
Wywodzący się z kultury alternatywnej Reclaim the Streets,
przekształcił sztukę, zabawę i taniec w
pragmatyczne narzędzie polityczne. Domagając się
nieskrępowanej przestrzeni publicznej stanął do
otwartej walki z ogromnymi siłami ekonomicznymi współczesnego
świata. Stanowi także jeden z głównych czynników
odpowiedzialnych za największe przebudzenie polityczne końca
XX w., które z kolei wykreowało ogólnoświatowy
ruch przeciwników ponadnarodowych korporacji, wolnego handlu
i globalizacji.
Bartosz Głowacki
e-mail: baglow77@poczta.onet.pl
1) w dosłownym tłumaczeniu znaczy to: odzyskać
(odebrać, przywrócić) ulice
2) oba cytaty za: The Evolution of Reclaim The Streets
[w:] "Do Or Die" #6/1997 (Często w artykułach
ukazujących się w wydawnictwach związanych z RTS,
a także Internecie, brak jest danych o autorach tekstów.
Stąd częste ich pominięcia w niniejszej bibliografii.)
3) gra słów: samochód i Armageddon
4) ang. do it yourself (DIY - zrób to sam), idea
i styl życia polegające na tworzeniu we własnym
zakresie (najczęściej metodą chałupniczą)
wielu elementów codziennego życia, jak również
"brania życia we własne ręce"; popularna
głównie wśród osób kultywujących
alternatywny styl życia
5) zwane również culture jamming; forma działań
skierowana głównie przeciwko kampaniom reklamowym
świadomie wypaczająca ich pierwotny sens
6) por. Mosey, Chris Car Wars. Battles on the Road to Nowhere,
Vision Paperbacks, Londyn 2000, str. 83-97
7) Six Years Down The Road [w:] "Do Or Die" #7/1998
8) oba cytaty za: Evans, Kate, Copse. The Cartoon Book of
Tree Protesting, Biddestone/Wittshire 1998; por. też:
Mosey, Chris Car Wars. Battles on the Road to Nowhere,
Vision Paperbacks, Londyn 2000, str. 83-97
9) Six Years Down The Road [w:] "Do Or Die" #7/1998
10) W wyniku wieloletnich protestów zrezygnowano z budowy
lub remontu ponad 500 dróg (z planowanych 600), a "Construction
News" w maju 1997 r. pisał: "główny
program budowy dróg został całkowicie zniszczony".
I choć jest to niezaprzeczalnie jeden z największych
sukcesów radykalnego ruchu ekologicznego drugiej połowy
XX w., to z pozostałych dróg, które zaczęto
budować, prawie wszystkie zostały ukończone,
a w polityce Wlk. Brytanii transport samochodowy nadal jest priorytetem.
11) "Six Years Down The Road" [w:] "Do
Or Die" #7/1998
12) The Evolution of Reclaim The Streets [w:] "Do
Or Die" #6/1997
14) tak rozpoczęło się pierwsze street party
w Londynie, por. Mosey, Chris Car Wars. Battles on the Road
to Nowhere, Vision Paperbacks, Londyn 2000, str. 148
15) dosłownie ang. pogromcy reklam - północnoamerykańska
grupa (określająca się także jako "culture
jammers"), wydająca magazyn "Adbusters"; wzywa
do skończenia z ometkowaniem Ameryki i powrotu do autentycznej
kultury. Por. K. Lasn Culture Jam. How to reverse America's
Sucidal Consumer Binge - And Why We Must, New York 2000
16) por. Thomas Frank, The Conquest of Cool i Naomi Klein,
No Logo
17) The Evolution of Reclaim The Streets [w:] "Do
Or Die" #6/1997
20) Floyd, PB, Is Dancing Terrorism? [w:] "News
For Anarchists & Activists" za listą dyskusyjną
RTS-NYC z 28.6.2001
24) O tego czasu duże wystąpienia antyglobalizacyjne
i antykorporacyjne przyjęło się określać
jako skrót daty rozpoczęcia protestu w języku
angielskim, przykładowo Seattle to N30 (November 30), Praga
to S26 (September 26), Quebec to A14 (April 14), itd.
25) Friday June 18th 1999: Confronting Capital And
Smashing The State [w:] "Do Or Die" #8/1999
26) Monibot, George, Wearing a T-shirt Makes You a Terrorist
[w:] "The Guardian" 22.2.2001
27) Left-wing and Puerto Rican Extremist Groups [w:] "Threat
of Terrorism to the United States" - raport FBI z 10.5.2001
29) Six Years Down The Road [w:] "Do Or Die" #7/1998
30) P. Floyd, Is Dancing Terrorism? [w:] "News
For Anarchists & Activists" za listą dyskusyjną
RTS-NYC z 28.6.2001
31) S. Ferguson, First Tear Gas, Now Bullets [w:] "The
Village Voice" 18-24.7.2001
33) P. Floyd, Is Dancing Terrorism? [w:] "News
For Anarchists & Activists" za listą dyskusyjną
RTS-NYC z 28.6.2001
Wybrana bibliografia:
Podstawowe źródła:
- K. Evans, Copse. The Cartoon Book of Tree Protesting,
Biddestone/Wittshire 1998
- S. Ferguson, "First Tear Gas, Now Bullets" [w:]
The Village Voice 18-24.7.2001
- Floyd, PB, Is Dancing Terrorism? [w:] "News
For Anarchists & Activists" za listą dyskusyjną
reclaimthestreets@listbot.com z 28.6.2001
- Friday June 18th 1999: Confronting Capital And
Smashing The State [w:] "Do Or Die" #8/1999
- Left-wing And Puerto Rican Extremist Groups [w:] "Threat
of Terrorism to the United States" - raport FBI z 10.5.2001
- May Day. Guerilla? Gardening? [w:] Do Or Die
#9/2000
- G. Monibot, Wearing a T-shirt Makes You a Terrorist
[w:] "The Guardian" 22.2.2001
- C. Mosey, Car Wars. Battles on the Road to Nowhere,
Vision Paperbacks, Londyn 2000
- Shadow Anarchist Extremist Target City in Riot Threat
[w:] "Evading Standards Newsletter" 18.6.1999
- Six Years Down The Road [w:] "Do Or Die"
#7/1998
- The Evolution of Reclaim The Streets [w:] "Do
Or Die" #6/1997
Podstawowe źródła elektroniczne:
Podstawowe opracowania:
- B. Barber, Dżihad kontra McŚwiat, Warszawa 1997
- T. Frank, The Conquest of Cool. Business Culture. Counterculture,
and the Rise of Hip Consumerism, Chicago 1998
- N. Klein, No Logo. Taking Aim at the Brand Bullies,
New York 2001
- G. McKay, Sensless Acts Of Beauty, Londyn 1996
- D. Wall, Earth First! and the Anti-Roads Movement, Routledge,
London 1999
|
Demograf operujący wielkimi liczbami stwierdzi, że
problem przeludnienia nie jest palący, wszak w r. 2015 przewiduje
stan liczebny ok. 8,5 mld. osób, a nie jak przewidywano
dwadzieścia lat temu ok. 15 mld. No tak. Kilka miliardów
mniej. Ale dlaczego demograf nie pomyśli, że te przewidywane
8,5 mld. to kilka miliardów za wiele, by utrzymać
równowagę między gatunkami? Tego nie pomyśli,
bo kategorie myślenia dyscypliny naukowej demografii są
zbyt ubogie. |
Podobnie kategorie myślenia ekonomisty są zbyt ubogie,
by mógł dostrzec i przemyśleć zależność
niszczenia środowiska od wzrostu gospodarczego.
Byłoby najlepiej poddać demografów, ekonomistów,
polityków i hierarchów religijnych treningowi, który
można by nazwać treningiem nadmiaru. Demografów
zamknąć na pół roku w mieszkaniu 100 m2
wraz z setką osobników; dom ekonomisty przysypać
produktami przemysłowymi z firmy, która ostatnio wykazała
się szybkim wzrostem produkcji; politykowi kazać podejmować
tysiąc decyzji na dobę, a hierarchowi religijnemu wynieść
na ołtarze tysiąc świętych w ciągu jednej
doby (mogą być i bankierzy, i misjonarze niszczący
wielotysiącletnią tożsamość ludów
pozaeuropejskich, i założyciele inkwizycyjnych zakonów itd.,
mogą wreszcie sami siebie wynieść na ołtarze,
ich sprawa, byle innym tej swojej sprawy nie narzucali). O czym
by wtedy pomyśleli? Niech pomyślą.
Zastosujmy może inne rozumowanie. Jeśli nadmiar liczby
osobników jednego gatunku i jego roszczenia pokarmowe,
produkcyjne, reprodukcyjne, odpadowe nie są pierwszym powodem
niszczenia środowiska, to co?
Demograf odpowie zapewne: równomierne rozmieszczenie ludzi
na całej planecie.*) Ekonomista odpowie: zbyt
małe tempo wzrostu gospodarczego; niestety nie wszystkie
kraje dorównują USA, Unii Europejskiej i Japonii;
wypowiedź swoją zakończy może mniej więcej
tak: "abarambapumarara". Hierarcha religijny odpowie:
powodem jest to, że ludzie nie dość modlą
się (oczywiście modłami z kanonu jego religii),
nie dość są ulegli jemu (hierarchowi).
Ich myślenie obciążone jest tzw. logiką absurdu.
Przyznają: nadmiar jest owszem szkodliwy, ale tak, że
nie jest szkodliwy; przeludnienie zagraża środowisku,
ale tak, że nie zagraża itp. Skoro tak - zapewne myślą
sobie - to zajmijmy się codziennymi sprawami zapewnienia
nadmiaru... naszym obywatelom i wyznawcom. Ta logika jest ukryta
za hasłami, przyrzeczeniami, a nawet dobrymi intencjami.
A więc: wzrost liczby ludzi, wzrost gospodarczy (produktu
krajowego brutto, liczby dóbr, miejsc pracy itd.), wzrost
konsumpcji, wzrost odpadów, wzrost roszczeń ludzi.
Na Zachodzie rocznie produkuje się około 25 ton odpadków
w przeliczeniu na jedną osobę. Są to nie tylko
śmieci z gospodarstwa domowego, lecz w większości
odpady przemysłowe. Poza tym trzeba doliczyć produkcję
ludzkich ekskrementów (łatwo sobie ją obliczyć).
Koncentracja na nadmiarze jest głównie koncentracją
na ilości. To powoduje, że jest mało miejsca na
jakość. W przyrodzie pozaludzkiej, jeśli chcemy
jej pomóc, trzeba dbać o ilość, o ilość
drzew, innych gatunków, nie kurczenie się obszaru
puszcz itd.; o jakość zadba przyroda sama. Natomiast
w świecie ludzkim trzeba dbać najpierw o jakość.
Nadmiar jest oczywiście dialektycznie związany z niedomiarem:
nadmiar ludzi i produktów idzie w parze z niedomiarem myślenia
na temat nadmiaru.
Ludzie stali się władcami planety, pasożytami
istot żywych (czysto biologicznie jest wykazane, że
ludzie są najbezwględniejszymi pasożytami biosfery
ziemskiej). Stało się tak głównie dzięki
takim cechom jak wielkie okrucieństwo, płodność
i intelektualnie opracowana technologia. Udział świadomości
harmonizującej zachowania, kontrolującej był i
jest znikomy.
Przykładów na nadmiar wokół nas jest bez
liku. Choćby nadmierna produkcja czegokolwiek. Weźmy
mleko. By podnieść wydajność pozyskiwania
mleka i mięsa, stosowano i stosuje się jeszcze rutynowe
dodawanie do paszy dla zwierząt antybiotyków - zwierzęta
wyglądają lepiej, dają więcej mięsa
i więcej mleka. Poprawiono warunki hodowli pod względem
wydajności. Ale przy tym przyspieszono powstanie antybiotykoodpornych
szczepów bakterii, które teraz zagrażają
ludzkiemu zdrowiu i życiu. Bakterie stają się
coraz bardziej lekoodporne (zgodnie z prawidłowościami
ewolucji, która toczy się wokół nas i
w naszych organizmach). Antybiotyki trafiają do naszych organizmów
przez to, że są dodawane wprost do organizmów
zwierząt, które jadamy oraz przez rośliny i glebę
(ich obecność w nawozach).
Ilość antybiotyków stosowanych w hodowli kurczaków
i trzody chlewnej stanowi połowę w ogóle ilości
antybiotyków używanych w USA i Europie. Celem stosowania
antybiotyków u zwierząt jest oczywiście zwiększenie
efektywności hodowli i większy zysk.
Środowisko odpłaca się tym, jak samo jest przez
nas traktowane. Zauważmy przy okazji, że jeśli
człowiek pochodzi od zwierząt - a tak właśnie
jest - to nie zachowamy człowieczeństwa bez zwierząt.
Przyroda podpowiada co dzieje się, gdy niektóre tkanki
rosną nadmiernie - nowotworowa śmierć organizmu.
Grecy ukuli mądrą myśl: meden agan - niczego
w nadmiarze, w domyśle: niczego w niedomiarze. Nasza kultura
niewiele przejmuje się tym hasłem. Przeciwnie, w swej
większości chce nadmiaru, chce wzrostu.
* * *
Z problemami ideologii nadmiaru, przeludnienia i relacją
ilość-jakość życia związane jest
kształtowanie potrzeb. Pytanie brzmi: czy zmienić strukturę
potrzeb (np. stać się wegetarianinem, nie używać
papieru, nie jeździć samochodem, lecz rowerem itd.),
czy też zachować strukturę potrzeb, ale zmniejszyć
przyrost naturalny. Czy też wreszcie częściowo
zmienić strukturę i zmniejszyć przyrost. To
trzecie wydaje się najwłaściwsze, ale i najtrudniejsze
do wykonania. Przedyskutujmy pierwszą alternatywę.
Rzeczywiście, jeśli ludzi byłoby mniej, to mogliby
sobie pozwolić na zaspokajanie potrzeb jak to czynią
dotychczas.
Zmianę struktury zaspokajania potrzeb proponuje ruch zielonych
i to większość jego uczestników. Jednak
sama zmiana taka, nawet idąca aż ku ascetyczności,
na pewno nie wystarczy.
Zmiana zaspokajania potrzeb bez ograniczenia przyrostu liczby
ludzi mogłaby tylko spowolnić proces niszczenia życia
na planecie, ale nie zatrzymać. Postulat ascetyczności
jest od razu do odrzucenia, bo człowiek nie istnieje po to,
by wyrzekać się tego, do czego kosztowania i przyjemności
ma zmysły i ośrodki mózgowe (wykształcane
od milionów lat). Trwały ascetyzm to chory ideał
religijny.
Zatrzymajmy się przy przykładzie zmiany zaspokajania
potrzeb. Można przesiąść się z samochodu
na rower. Czy to coś zmieniłoby? W jakimś stopniu
- tak; dlatego akcje na rzecz takiej zmiany są cenne. Ale
w globalnym rzucie bez jednoczesnego zadbania o ograniczenie przyrostu
liczby ludzi (z ich potrzebami: pokarmowymi, prokreacyjnymi, domostwa,
ubioru itd.) nie ma znaczenia. Drobna ilustracja empiryczna: miliony
Chińczyków jeździ na rowerach, i co? Niszczą
środowisko nie mniej niż mieszkańcy Europy. Mieszkańcy
Wyspy Wielkanocnej nie mieli autostrad i samochodów, a
przyrost liczby ludzi doprowadził ich do zapaści (głównie
przez wycięcie lasów pod pola uprawne, pastwiska
i budowle). Nie znaczy to, że nie trzeba ograniczać
liczby autostrad i ruchu samochodowego w Europie. Rzeczywiście
motoryzacja w skali lokalnej i światowej stała się
jedną z głównych zmór życia ludzi,
zwierząt i roślin - zanieczyszczenia, hałas, niszczenie
środowiska przez pozyskiwanie środków napędowych,
no i przez budowanie autostrad, wytyczanie kanałów
powietrznych dla samolotów itd.
Można zmieniać zaspokajanie innej potrzeby: nie mieć
butów, ubrań i w ogóle niczego ze skóry
zwierząt; ilustracja empiryczna: większość
Afrykanów (może nawet 4/5) nie nosi w ogóle
butów i ubiorów ze skóry, a niszczą
środowisko nie mniej niż w Europie. Nie znaczy to, że
akcja przeciw odzieraniu zwierząt ze skóry dla celów
komercyjnych nie jest ważna, choćby ze względów
etycznych. Ale sama w sobie nie pomaga w zastopowaniu niszczenia
środowiska.
Są więc trzy strategie:
- zmiana zaspokajania potrzeb przy abstrahowaniu od problemu
przeludnienia;
- ograniczenie przyrostu liczby ludzi bez zmiany zaspokajania
potrzeb
- strategia mieszana (o niej piszą niektórzy proekolodzy).
Najlepsza jest oczywiście trzecia, najmniej wnosi pierwsza.
Strategia mieszana nie może oznaczać dowolności,
co komu się podoba, braku oprofilowania, bo wtedy nie będzie
to strategia, lecz eklektyczny bigos i ideologiczne wodogłowie.
Szczerze mówiąc sądzę, że jeśli
ktoś nie rozumie, że strategia mieszana jest charakterystyczna
dla ruchu zielonych, to chyba nic nie rozumienie z tego ruchu.
Pociągająca jest strategia (b). Wielu ludzi mogłoby
na nią przystać. Zapewnia ona realizację przyjemności
i jakości życia. Jednak, by funkcjonowała, muszą
być konsekwentnie realizowane obowiązujące wszystkich
reguły ograniczenia przyrostu.
Jeśli ktoś jest zwolennikiem strategii (a), np. z tego
powodu, że zindoktrynowała go od dzieciństwa
religia, która wimplantowała mu w umysł i w podświadomość
dogmaty, których nie może odrzucić, i nie jest
już w stanie samodzielnie myśleć, to może
tak czynić. Dzięki starożytnym Grekom mamy dziś
demokrację, w której można przyjmować
różne stanowiska. Ale zwolennicy stanowiska (a) nie
mają prawa ani torpedować strategii (b) i (c), o ile
chcą uważać się za współodpowiedzialnych
działaczy ruchu obrony przyrody. Dobrze byłoby, gdyby,
jeśli chcą, działali wg strategii (a), ale pozwolili
innym działać wg (b) i (c).
Lech Ostasz
*) "Głównym problemem pozostaje nierównomierne
rozmieszczenie ludności na świecie i panujące wśród
niej nierówności" - pisze jeden z demografów
- J.Clarke, Ludność świata, Warszawa 1997,
s.61. Czyli chciałby np. 30 mln. mieszkańców
miasta Meksyk rozeszło się po resztkach lasów
państwa Meksyk.
|