Władysław Graban
* * *
Źdźbło trawy
zagubione w pajęczynach jesiennego wiatru
w srebrzystych dywanach mchu
jak żagiel samotny
w nieboskłonie sinym
szuka lotu ptaka
przestrzeni ciepłego oddechu
ścian czterech
gdzie ogień i popiół
lepszy od białej zamieci
od niebytu przeznaczenia
* * *
nad brzegiem potoku
jak czapla stoję na jednej nodze
pożeram ryby
bez ognia
zapachu mięsa
stoję żurawiem u studni
czyham na wodę
nieruchome lustro
to głębia nieba
z kwaśnym deszczem
* * *
W odosobnieniu
z dala od gwaru ulic
ptaki głoszą nadejście wiosny
zieleń pełza wstydliwie
w zrudziałych kasztanach
z zadyszką dopędza skwery
deszcz w alejach
rozmywa brud rozniesiony na butach
Końcem XX wieku
odczuwamy ból zębów
nie dostrzegamy barw kwiatów
nie słyszymy ptaków
w miejscach odosobnionych
Jedno słowo
Dziecino możesz spać spokojnie
niech twoje małe serce
nie zrywa się jak ptak
karmiony dla przynęty
równo niech czas odmierza
człowieczeństwem
w słowie tym
Łagodny schył Beskidu
dotykiem palców znajdziesz
i las człowieczy sprawiedliwych
czasem rzucony kamień
Ja wierzę w obraz ptaka
który gołębiem wzlata
z otwartej dłoni
nie z kułaka
I ty nim słońce
wysokim pójdzie lotem
zawierzaj słowu
humanitas
* * *
mój ogród
z jedną kaliną
dzikim bzem
co rośnie u ścieżki
i jedną pszczołą
tulącą koniczynę
motyl budzący tarninę
skrzydłami ciszy
dzika róża
z czerwonym owocem
barwi sen świtu
oto powalony dom
arka niespełniona
w pokrzywiskach
kłębiących się jak fale
piekąca sól
u progu
ostaje
* * *
Zimą
ubrane w kwiaty śniegu
kwitną biało lipy
bez muzyki pszczół
bez śpiewu liści
rusałka odeszła w krainę motyli
na skrzydłach ptaków
zostawiając szron
lipa utulona w białą zamieć
śni o lipcowej nocy
Przede mną
Przede mną jesiony rosłe
stoją jak chłopy zalękniona
dzika róża bez czarny
jabłoń stara która babunię
pamięta
Oto dom mój nowy
bez okien i ścian
ulepiony z ciszy
na ojcowiźnie
własny
jak oddech
Azyl
Tarnina na wiosnę
urodziwsza
z nogi na nogę
miedze przestępuje
kolczastą koronę niesie
jak Bóg młody
własne królestwo
odziewa w barwy ochronne
Osty
Bracia moi
czemu sterczycie w chłodzie
kochacie serca jesienią rozdarte
zimowy księżyc
pędzący z wiatrem
białe całuny szklistych oczu
szczerość wikliny
w wodnym turkocie
W latarniach strachu
stada wilcze
szczekanie obce
homo sapiens
|
Paradoksem paradoksów jest wypadek drogowy spowodowany
przez mistrza kierownicy na zawodach mistrzów kierownicy. |
Tłumaczenie mistrza, że na poboczu dla widowni nie powinno
być widowni, a jeśli już była, to w tym miejscu
nie powinno być wirażu, jest szczytem drogowej arogancji.
Utytułowany, ozdobiony medalami i nafaszerowany synekurami
mistrz kierownicy ominie każdą przeszkodę na torze,
bo jest mistrzem. Czy przeszkoda jest umówiona czy przypadkowa,
czy to słupek, czy to dupek, krowa czy nosorożec. Tak
jak zwykły użytkownik szos ma obowiązek czynić
to na codzień, w imię przepisów ruchu drogowego
i prawa. Nikt nie ma pozwolenia na wjeżdżanie w ludzi,
którzy znaleźli się niespodziewanie na drodze,
tłumacząc się, że znaleźli mu się
tam niespodziewanie. Zasada ograniczonego zaufania i nadzwyczajnej
ostrożności, to mieć oczy nawet w dupie, jak mówią
zwykli kierowcy. Trzeba zwolnić, hamulec, sprzęgło,
redukcja, gaz i wejść w zakręt łagodnie.
A jeśli ktoś śpieszy się po tytuł mistrza,
to tym bardziej. A jeśli stojący za tym tytułem
szmal ogranicza poczytalność mistrzów, to czy
nie należałoby zweryfikować sens istnienia tego
bezsensownego "sportu"? Albo to zawody na mistrza kierownicy,
albo polowanie na żywe przeszkody?
Urok czterech kół to przekleństwo dorobieńców.
Stojąc na zatłoczonych przystankach MPK, widzę
codziennie te same zaczadzone oblicza za szybami stojącej
na asfalcie blachy. Związki siarki i ołowiu paraliżują
OUN (Ośrodkowy Układ Nerwowy), więc i wyobraźnię.
Żaden posiadacz pieca, produkującego tę broń
masowego rażenia nie zauważy, że tłok, w którym
utknął, nie jest dziełem ślepego przypadku,
lecz zaczadzonej inteligencji. Z całym szacunkiem dla przedsiębiorców,
przewożących "koreańczykami" pożyteczną
kapustę czy jodłowe wieńce, pozwolę sobie
podpowiedzieć pozostałym, że gdyby nie wozili
powietrza, to jechało by im się milej i z ulubioną
prędkością, powyżej sześćdziesięciu.
Ambitni furmani odeprą moje zrzędzenia jakże jasnym
argumentem, że jeżeli przesiądą się
w rzadkie, leciwe fury Spółki MPK, to do celu nie
dotrą wcale. Ten typ transportu ludzkiej masy jest już
bardzo dobrze upakowany, zbyt dobrze nawet, bo co służy
kiszonym burakom, szkodzi żywym.
Wiadomo także, jak na takie zbiorowe oświecenie zareaguje
Spółka MPK, siłą administracji mierzoną
już czterema cyframi. Klienci na przystanki, Spółka
na asfalt, własnymi samochodami, na zakup których
przeznaczy się firmowe dochody, bo przecież nikt ze
spółkowiczów nie będzie tłoczył
się ubogim, publicznym transportem. Nie po to robi się
w spółkach.
Podziwiam uparty masochizm czterystu kółek tkwiących
na zielonym świetle. Bo któryż z mistrzów
asfaltu krzyknie w stronę niezmotoryzowanej hołoty,
tkwiącej na przystanku:
- Do Huty jadę, wezmę trzy osoby!
- Na Kurdwanów..!
- Kto do Kleparza?
- Kto ma czyste gacie niech siada do mojego leksusa, jadę
na Pcim!
Tak się to robi w Ameryce. Byłam, woziłam, byłam
wożona.
Kraków postawiono dla furmanek i fiakrów, i pewnych
rzeczy już się nie odwróci bez wyburzenia Krakowa.
Ciasne uliczki dobre są dla mistrzów kierownicy, ale
oni wolą ciasne góry. Tam nikt im nie przeszkodzi,
bo pieszy ruch wstrzymują skutecznie przepisy ochrony przyrody
i sankcje karne za ich przekroczenie. Dławi się przestronna
Huta i przestrzeń między Krakowem a resztą świata.
Tymczasem nasza motorykracja ma ambitny plan pokonania Ameryki
pod względem ilości spalin, ale to nie te przestrzenie,
nie te proporcje i kasa nie ta. Chociaż kino akcji amerykańskich
podpowiada nam, że tam każdy pełnoletni człowiek
jest posiadaczem samochodu, nawet czarny, nawet ułomny, nawet
bezrobotny, tak jak u nas prawie każdy ma buty a niektórzy
nawet całe kolekcje, to pozwolę sobie zauważyć,
że Ameryka ma jeszcze inne zalety, na filmach akcji sypialnianych
niewidoczne:
- Przestrzeń, która mieści więcej kół
i pozwala rozwijać prędkości zgodne z przeznaczeniem
samochodu.
- Odległości, które wymuszają pośpiech
na zatrudnionych daleko od domu.
- Ekonomistów, którzy zadecydowali o tym, że
samochód ma być tańszy od drogiego obuwia.
No i Amerykanów jest więcej niż nas. Ropy nie
przybywa a produkty jej zużycia ulatują do dziury ozonowej,
przeto amerykańska logistyka kontaktów międzyludzkich
przestawia się na internet, a to cudo techniki podlega trendowi
minimalizacji, zatem tam zrobi się jeszcze przestronniej,
niż w przywiślańskim kraju, który musi
najpierw najeść się, struć a następnie
ocknąć z obiema rękami w nocniku.
Gabriela Szmielik-Mazur
Prądnik Czerwony, wrzesień 2001 r.
niebiański grosze
do ziemskiej sakiewki
nad ranem
Alicja Radej
Ogniu nasz
któryś jest
w Duchu
święć się
imię twoje
bądź jasność
twoja
jako w drewnie
ziemi i przestrzeni
żaru naszego
powszedniego
daj nam
dzisiaj
i nie wódź
nas na
zagaszenie
ale nas zbaw
od chłodu
śmiertelnego
ego
Cieszyn, 28.10.2001
Jerzy Oszelda
|