"Sławni współczujący" przeciwko futrom
|
"Sławni Współczujący" jest
listą, na którą zbierane są podpisy znanych
w Polsce osobistości (aktorów, muzyków, polityków itp.),
którzy deklarują, że nie założą
naturalnych futer, ograniczając w ten sposób cierpienie
zwierząt. Jest to też forma poparcia dla ruchu animalistycznego.
Tę wzorowaną na brytyjskiej organizacji Beauty Without
Creuelty inicjatywę prowadzą od 1994 r. Front Wyzwolenia
Zwierząt i Stowarzyszenie Ekologiczno-Kulturalne "KLUB GAJA".
Do tej pory na listę wpisały się
następujące osoby: Edyta Bartosiewicz, Małgorzata
Braunek, Grzegorz Ciechowski, Marcin Daniec, Maria Grodecka, Irena
Jarocka, Jarosław Kaczyński, Kayah, Piotr Klatt, Krzysztof
Kolberger, Kasia Kowalska, Marek Kotański, Elżbieta
i Krzysztof Król, Antonina Krzysztoń, Tomek Lipiński,
Wojciech Malajkat, Jan Miodek, Czesław Niemen, Małgorzata
Niezabitowska, Jurek Owsiak, Krzysztof Piasecki, Małgorzata
Potocka, Krystyna Sienkiewicz, Stanisław Sojka, Kazik Staszewski,
Jerzy Stuhr, Joanna Trzepiecińska, Maciej Ulewicz, Zbyszek
Zamachowski oraz wszyscy członkowie Budki Suflera. |
W ostatnim czasie polscy "Sławni Współczujący"
doczekali się specjalnej strony internetowej -
http://www.slawni-wspolczujacy.jawsieci.pl
- której celem jest popularyzowanie listy i idei zaprzestania
okrucieństwa dokonywanego na futrzastych zwierzętach.
Koordynatorom projektu udało się zdobyć patronat
medialny w Internecie portalu jaWsieci.pl oraz patronat radiowy
Radiostacji. Miejmy więc nadzieję, że promocja
"Sławnych Współczujących" i zbiórka
nowych podpisów na listę będzie się odtąd
spotykała z szerszym rozgłosem i zrozumieniem. W Polsce
dochodzi do zatrważającego wzrostu "produkcji"
futer, dlatego bardziej wzmożone prowadzenie tej kampanii
jest tak potrzebne.
My wszyscy możemy wziąć aktywny udział w
powstawaniu listy. Wystarczy od spotkanej znanej osoby
(np. po koncercie, wieczorku artystycznym itp.) wziąć podpis
pod deklaracją o treści: "Z uwagi na ogrom cierpienia
towarzyszącemu hodowli i zabijaniu zwierząt dla futra
odmawiam bycia częścią tego procederu i rezygnuję
z kupowania i noszenia naturalnych futer. Zgadzam się na
wpisanie mojego nazwiska na polską listę Sławnych
Współczujących" i przysłać ją
na adres: KLUB GAJA, skr. poczt. 261, 43-301 Bielsko-Biała.
Treść oświadczenia w formie ulotki wygodnej do
podsunięcia do podpisu można dostać w punkcie
rozsyłkowym FWZ: FWZ-Gliwice, Katarzyna Matuszewska,
ul. Damrota 7, 44-100 Gliwice. Razem z podpisaną przez sławną
osobę deklaracją prosimy przysłać krótki
opis okoliczności w jakich podpis został zebrany - gdzie,
kiedy, przez kogo (z adresem). Patroni medialni listy proszą,
by w miarę możliwości dostarczyć im: zdjęcie
- najlepiej momentu wpisywania się na listę - dla
portalu jaWsieci.pl oraz ustne wyrażenie chęci na krótką
telefoniczną rozmowę nt. listy, którą mogłaby
przeprowadzić na swojej antenie Radiostacja.
Ada Rygioł FWZ-Mysłowice
fwzmyslowice@poczta.onet.pl, http://www.fwz.jawsieci.pl
|
W jego podgardle wbijam kły... dzięki temu przeżyję.
Do następnego wyjścia na arenę... |
Siedziałam sobie któregoś wieczoru z moim pieskiem
przed telewizorem, on drzemał na moich kolanach, tylko od
czasu do czasu delikatnie pochrapując. Tak po psiemu.
"Skacząc po kanałach" natknęłam
się na audycję z czerwonym znaczkiem "tylko dla
dorosłych". Przytuliłam się mocno do psa.
Podczas programu coraz szerzej otwierały mi się oczy,
coraz większe w nich było przerażenie. Czasem
trzeba coś zobaczyć na własne oczy, aby w pełni
uwierzyć... Na Ukrainie w barakach, opuszczonych ruderach
czy magazynach, przy milczącej aprobacie urzędników,
regularnie odbywają się nielegalne walki psów.
Zniszczyć, zabić, okaleczyć - taką receptę
na życie proponują organizatorzy turniejów czworonożnym
krwiożercom. No bo jak inaczej nazwać zwierzę,
które agresję ma już w sobie zaprogramowaną?
Pogruchotane kości i poszarpana skóra, krew na ziemi
i skowyt psiego cierpienia, nie tylko fizycznego bólu -
takie właśnie obrazy towarzyszą ich zmaganiom.
Psy wykorzystywane w nielegalnych walkach to przedstawiciele ras
uznawanych za niebezpieczne, tych, w których historii najczęściej
zdarzały się przypadki dotkliwych okaleczeń
oraz tych, które charakteryzują się dużą
walecznością, zawziętością, a także
skłonnością do zemsty. Nienawiści uczy się
je już od urodzenia. Często, aby wzmóc agresję,
nie podaje się im przez długi czas jedzenia, albo dotkliwie bije.
W przypadku turniejów na śmierć i życie
siła i wielkość psów znaczą więcej
niż spryt. A bestie w nich walczą niesamowite. Aż
strach pomyśleć, co by się stało, gdyby
któryś z zabójców wymknął
się spod kontroli. Bullterrier, to jedna z ras, której
używa się do walk. W XIX w., kiedy rasa ta powstała,
używano psów do "sportów", takich
jak zagryzanie szczurów na czas, czy walki z innymi dzikimi
zwierzętami. Siła uścisku szczęk bullterriera
dochodzi do 1,5 tony na cm2. Gdyby złapał
za rękę człowieka, momentalnie zmiażdżyłby
kość. Psy te posiadają uwarunkowania do walki,
m.in. tzw. "downface" - głowę tworzącą
z profilu łuk od nasady uszu do czubka nosa. Wszystko po
to, aby łatwiej było pochwycić ofiarę i
już jej nie puścić.
Organizowanie tych bestialskich widowisk można by sobie tłumaczyć
"barbarzyńskim" charakterem Ukrainy. Tymczasem
takie praktyki popularne są w wielu innych państwach,
w tym i w Polsce. Nasze krajowe "centrum sportowe dla najlepszych
przyjaciół człowieka" znajduje się
w okolicach Łodzi.
Zadziwia i bulwersuje fakt, że ludzie związani z walkami
pozostają tam bezkarni. Zdarzały się wprawdzie
przypadki, gdy ktoś próbował podjąć
pewne kroki zaradcze. Ogłaszano, że miejsca walk są
dobrze znane i podawano nazwy miejscowości. Momentalnie jednak
pojawiały się groźby okaleczenia lub zabicia dzieci
osób próbujących przeszkodzić. Zrozumiałym
jest, że osoby te szybko wycofywały się ze swoich
oskarżeń. Nikt nie chce nadstawiać karku własnego
i swoich najbliższych.
Co się dzieje, kiedy doniesienie do prokuratury zostanie,
mimo gróźb, złożone - dajmy na to - przez
samotnego mężczyznę, który nie boi się
o to, że jego żona czy trójka dzieci zostanie
skrzywdzona? Nic! Sprawy podlegają pod kolegium i najczęściej
są umarzane. Prokuratura nie podejmuje postępowania,
ponieważ - jak się okazuje - organizowanie walk nie
jest przestępstwem. Jest tylko wykroczeniem.
Tu zaczyna się najbardziej "zabawna" historia:
wykroczeniem są także takie praktyki jak tresura, uwięzi,
przeciążanie, okrutne widowiska, drastyczne sceny, preparowanie,
transport w nieodpowiednich warunkach oraz doświadczenia
na zwierzętach. Interesujące, zwłaszcza w obliczu
faktu jest to, że przestępstwem jest już przewożenie
niektórych zwierząt przez granicę bez zezwolenia.
Powyższe stwierdzenia wynikają z nowej ustawy o ochronie
zwierząt, która miała chronić czworonogi
przed okrucieństwem ze strony człowieka. Okazuje się,
że wcale nie chroni. Przeciwnie - zapewnia doskonałe
usprawiedliwienie dla osób je krzywdzących. Udowadnia,
że nie można niczego im zarzucić, przecież
nie popełniają przestępstw! Zostało to wyraźnie
zapisane w ustawie. Fakt, na pierwszy rzut oka wygląda ona
obiecująco: "zabrania się tego", tamto z
kolei jest "karalne". Niestety, przepisy wykonawcze
pozostawiają wiele do życzenia.
Psy zatem dalej mogą służyć rozrywce ludzi,
mogą zabawiać, same cierpiąc na tym najbardziej.
Dla nich rezultatem walk i przygotowań do nich jest ciągłe
uczucie niepewności i zagrożenia, strach, a może
bardziej lęki.
Czworonożnych przyjaciół wykorzystywano wprawdzie
do walk już w zamierzchłych czasach. Masywne, wielkie
psy (np. mastify) służyły pomocą gladiatorom.
Dopiero jednak od czasu, kiedy sprawę wzięła
w swoje ręce mafia, walki psów traktowane są
jako źródło dochodów. I to niemałych.
"To jest biznes", przekonują organizatorzy walk
w audycji telewizyjnej. I faktycznie, jest to swoisty biznes.
Trudno nazwać inaczej sytuację, kiedy jeden człowiek
może zarobić dziennie tysiące dolarów.
Oczywiście - są też koszty. Trzeba opłacić
policję, hodowców, plikiem banknotów zasłonić
oczy miejscowym władzom. Oprócz tego organizuje się
zakłady. Skądinąd wiadomo, że hodowca "psa
bojowego" może na jednym psie zarobić nawet ponad
10 tys. dolarów.
"Reszta mnie nie obchodzi" - mówi organizator
walk na Ukrainie, który nie odważył się
w telewizji pokazać swojej twarzy ani udostępnić
nazwiska. "Ważne są pieniądze. Trzeba z czegoś żyć."
Tak jak mafia narkotykowa, jest też mafia psia. Ścisły
krąg ludzi, którzy mogą oglądać walki,
tylko pewni i sprawdzeni hodowcy, ewentualnie ci, za których
poświadczą szczególnie zaufane osoby.
Im więcej walk na koncie i im grubszy portfel, tym łatwiejszy
dostęp do imprez. "Pieniądze są ważne,
ale bezpieczeństwo jest znacznie ważniejsze",
przekonują organizatorzy. Dlatego dokładnie sprawdza
się każdą osobę pojawiającą się
w pobliżu miejsca turnieju. "Nie możemy sobie pozwolić
na wypuszczenie z rąk kury znoszącej złote jaja
z powodu nieopanowanej zachłanności lub nieuwagi".
Co dzieje się z psem, który przegra w walce? Zależnie
od tego jakie odniósł obrażenia: jeśli jest
szansa, że w krótkim czasie wróci do formy,
może zapadnie decyzja o jego zatrzymaniu, jeśli natomiast
obrażenia są poważne (to zdarza się znacznie
częściej) rozszarpane psy są dobijane. Chore natomiast
z reguły zdychają na zawał serca ze strachu.
Los psich gladiatorów niewiele obchodzi hodowców,
produkują oni zabójców, którym nie okazują
ani odrobiny uczucia. Jedyne czego doświadczają te psy
to złość, wściekłość czy
nienawiść właścicieli i trenerów oraz
bezlitosne razy na własnym karku. Stają się okrutne
jak ich panowie. Szanse na zwycięstwo w walce daje psu tylko
uczucie nienawiści do przeciwnika. Gladiatorzy nienawidzą.
Nienawidzą innych psów i ludzi. Nie są w stanie
zaakceptować nikogo. Taki jest skutek ich "tresury".
Rozrywka i dochodowy biznes dla ludzi to trwałe kalectwo
fizyczne i psychiczne dla zwierząt.
Odkładam pióro, gaszę nocną lampkę
i całuję mojego ukochanego pieseczka w rozespany nosek.
Przytulam się do niego. Do czego służą nam
psy, do czego my im służymy? Tak na Ukrainie czy w okolicach
Łodzi też odpłaca się czworonogom za ich
wierność i oddanie.
Ja pozwolę sobie pozostać przy tradycyjnych metodach
wychowywania psiaków. Na samą myśl o moim pupilku
katowanym i męczonym, walczącym w obronie... wypchanego
brudnymi pieniędzmi portfela swojego wyrodnego pana, ściska
mnie w żołądku.
Agnieszka Knaś
PS
Zainteresowanych odsyłam do treści ustawy, szczególnie
polecając rozdz. 11 "Przepisy karne" oraz
art. 15 i 17.
W ubiegłym roku powstał pionierski pomysł stworzenia
projektu pierwszej encyklopedii przyjaznej zwierzętom.
Hasła pomogli tworzyć eksperci z całego świata,
m.in. mistrz Maneka Gandhi, naukowiec Jane Goodall pisząca
o konieczności ochrony szympansów, autor książek
Jefreey Masson poruszający problem potrzeb emocjonalnych
u zwierząt, adwokat Michael Mansfield QC
stający w ich obronie.
Twórcy tej encyklopedii za cel postawili sobie zwiększenie
świadomości społecznej w sprawach okrucieństwa,
zaniedbań i opieki nad zwierzętami. Pragną oni
zachęcić czytelników do wspierania akcji na
rzecz zwierząt, do używania produktów nie testowanych
na zwierzętach.
Światowa Encyklopedia Zwierząt ma poparcie ze strony
stowarzyszeń i organizacji z całego świata. Znajdziemy
tam nie tylko rady uznanych ekspertów w zakresie ochrony
zwierząt, ale także sylwetki osób przyjaznych
zwierzętom. Datę publikacji przewidziano na marzec 2002.
Justyna Jaszke
|
Kilka lat temu zmarł pewien niezwykły emeryt. Każdego
dnia, bez względu na pogodę, zawsze o tej samej porze
można go było spotkać w Łazienkach. Torbę
i kieszenie wypchane miał wszelkimi ptasimi przysmakami,
znał po imieniu każdego ptaszka w Łazienkach, każdą
wiewiórkę, kaczki, łabędzie, pawie. Na
jego wyciągniętej prosto ręce siadało po
kilka sikorek - póki nie opróżniły dłoni
z kawałków drobno posiekanego sadła. |
Mój sąsiad, też emeryt - ma inny zwyczaj. Wybiera
się na zakupy na bazar i w budach z mięsem za grosze
(1 zł za kilogram) kupuje duże kawałki sadła,
skrawki tłuszczu, mięsa. Wykłada je na płaskim
dachu garażu, niedostępnym dla psów i kotów
- by przez okno oglądać gawrony, sroki, sikorki, wróble,
które tłumnie odwiedzają taką stołówkę.
Objaśnił mi, że kiedyś kroił sadło
na małe kawałeczki i szedł do parku - tam rzucone
zgłodniałemu ptactwu znikało w ciągu paru
minut. Teraz wyrzuca na dach garażu duże kawałki,
pozwala to mu przez kilka dni oglądać ucztujące
ptaki.
Przed bramą Łazienek kilkakrotnie spotkałem bezrobotnego.
Na stoliku w papierowych torebkach, wszystkich w tej samej okrągłej
cenie, by nie trzeba było wydawać reszty - pęczak,
pszenica, kasza, proso, ziarno słonecznika, drobno pokrojone
sadło, chleb i bułka też pokrojone w kostkę.
Każdy, kto przychodził do Łazienek zaopatrywał
się u niego. Dla dzieci największą frajdą
była torebka orzechów laskowych dla wiewiórek.
Wdałem się w rozmowę z tym sprzedawcą -
usłyszałem, że przez sobotę i niedzielę
zarobi tyle, by przetrwać resztę tygodnia. Ostatnio
nie widuję go już od dłuższego czasu - może
dostał stałą pracę? Może na jego miejscu
pojawi się inny bezrobotny, który teraz będzie
zaopatrywał sobotnich i niedzielnych spacerowiczów
w Łazienkach w przysmaki dla ptaków i wiewiórek?
Jedną z ulubionych lektur mego dzieciństwa były
książki o doktorze Dolittle, wydane po raz pierwszy
w latach 50-tych. W domu zawsze były psy i koty, żyjące
ze sobą w zgodzie. Kiedyś przygarnęliśmy
kawkę, która wypadła z gniazda. Zaprzyjaźniła
się i oswoiła tak dalece, że przez otwarte okno
kuchni wylatywała w ciągu dnia do ogrodu, czasem odprowadzała
mnie do szkoły, lecąc nad głową lub oczekując
na płocie, kiedy skończą się lekcje. Witała
mnie wtedy charakterystycznym kiiaaa... kiiaa... i wracaliśmy
razem do domu. Kiedyś zrobiła Mamie niespodziankę.
Przyprowadziła na parapet trójkę swoich dzieci,
chcąc się nimi pochwalić. Jej mąż przyglądał
się temu nieufnie, siedząc na murze w pewnej odległości
od okna.
Z wycieczek na łąki pod miastem przynieśliśmy
kiedyś gawrona - miał uszkodzone skrzydło. Całą
zimę przesiedział w kącie kuchni, na dużej,
specjalnie przyniesionej gałęzi. Pies i kot omijały
go z daleka, odkąd zrozumiały, że może dziobem
dać nauczkę i że nie chce się z nimi spoufalać.
Po długim czasie pozwolił się pogłaskać,
trochę sycząc i strosząc pióra. Można
go było udobruchać kawałkiem sadła czy mięsa.
Na wiosnę, kiedy skrzydło już mu się zagoiło
- został uroczyście zaniesiony na tę samą
łąkę. Poprzyglądał się nam, pomachał
skrzydłami i poleciał w sobie tylko znane krainy.
Teraz na drzewa przed blokiem, blisko kuchennego okna - do mojej
Mamy przylatuje inny gawron. Siada na gałęzi, głośno
oznajmia, że już jest, a kiedy Mama go nie słyszy
- wydziera się tak długo, aż dostanie swoją
codzienną porcję. Na balkonie jest dla odmiany słonina
dla sikorek, pszenica, proso, kasza - i Mama stale narzeka, że
ptaki ją zbyt dużo kosztują. Ale ptaszyska nie
przejmują się tym, nie boją się nawet kota,
który poirytowany przygląda się im przez szybę.
Wiedzą, że zawsze mogą liczyć na jedzenie,
czasem przyprowadzają swoich przyjaciół i jest
to najbardziej odwiedzany przez ptaki balkon w całym bloku.
Kiedyś szukałem - a może nie potrafiłem znaleźć
- wiersza księdza Jana Twardowskiego - o emerytkach, które
dożywiają piwniczne koty. Ale za to w miesięczniku
"Nowe Książki" (12/2001) znalazłem
tekst mego przyjaciela, Jana Gondowicza, pt. Kociość,
a w nim uwagę, że w czasach, kiedy serdeczność
została wykluczona ze stosunków międzyludzkich
- to właśnie koty nam jej nie odmawiają. Ludzie
starsi, samotni, biedni - dzięki domowemu kotu czują
się potrzebni, a w ich mieszkaniach jest jakby trochę
cieplej... Ale może doczekam się lub znajdę wiersz
księdza Jana na ten temat?
Za oknem zima sroga, zaspy śnieżne, ziąb i melancholia.
Więc proszę P.T. Czytelników o trochę
pamięci względem naszych "młodszych braci"
- trud i koszt niewielki. Wystarczy na bazarze kupić za
parę groszy trochę sadła, rzucić na jakiś
płaski dach i cieszyć oczy widokiem skrzydlatego bractwa.
Co sprawi, że Aniołowie, istoty skrzydlate - będą
o nas szczególnie pamiętać.
Paweł Zawadzki
Obsesyjna niechęć polskich Katonarodowców do
ekologów jest powszechnie znana. Nowym jej przejawem jest
notka p. Dariusza Zalewskiego pt. Rasizm zwierzęcy
w "Naszym Dzienniku" z 13.2.2002. Autor
stara się wykpić cieszącą ekologów
odmowę z jaką ze strony Min. Środowiska Stanisława
Żelichowskiego spotkał się wniosek Wojewody Podkarpackiego
o zgodę na odstrzał wilków (wniosek wspierany
przez podkarpackich hodowców owiec). Autor tej notatki
kpi przy okazji z ekologów imputując im coś w
rodzaju rasizmu zwierzęcego: popieranie silniej "rasy
wilków" przeciwko słabszej "rasie owiec".
Nie jest to wcale dowcipne co o tyle nie dziwi, gdyż - jak
też wiadomo - fanatykom wszelkich kierunków i maści
(z lewa i z prawa - czerwonym, brunatnym czy czarnym) poczucie
humoru jest obce. Lepiej zatem iżby nie stawali w tej konkurencji.
Ekologom autor jeszcze dokłada zarzuty skłonności
anarchistycznych, kosmopolitycznych, lewicowych i antyrasistowskich.
Brakło tylko tym razem tak bardzo Katonarodowcom drogich
zarzutów "obcej" inspiracji, płynących
z obsesyjnej spiskowej wizji świata.
AD
Stanisław Zachwieja, mieszkaniec Dobiesławca w gminie
Będzino k. Koszalina w drugi dzień świąt
Bożego Narodzenia 2001, w czasie spaceru po polach w pobliżu
miejsca zamieszkania, napotkał młodego orła bielika.
Orzeł, prawdopodobnie wskutek osłabienia i wyczerpania,
nie mógł fruwać. Nie miał żadnych
widocznych ran. Losem bielika zainteresowali się: leśniczy
Wacław Górka i komendant Ochotniczej Straży Pożarnej
- obaj z Mścic. W rezultacie orła przekazano do Ośrodka
Rehabilitacji Ptaków Drapieżnych przy Technikum Leśnym
w Warcinie k. Miastka. Gdy odzyska sprawność i zacznie
latać, zostanie wypuszczony na wolność. W 2001 r.
wydarzyły się trzy takie przypadki.
Bernard Konarski
|