Można
|
Wiele ludzi mówi mi, że nie robią czegoś,
bo tego nie można wygrać, po co więc tracić
czas. Sam też tak nieraz myślę, kiedy patrzę
na to, co się dzieje na tym świecie. Innym razem słyszę,
że ktoś nie robi czegoś na bardzo małą
skalę, bo jest trudno zainteresować tym kogokolwiek
i też się czasem z tym zgadzam. Jednak spoglądając
na przeszłość z innej strony myślę,
że warto było, bo coś tam pomogłem zmienić
na lepsze i można było, choć wydawało się że nie. |
Taki mały przykład kampanii przeniesienia ziemnych wiewiórek
z zagrożonego budową obszaru. W mieście w którym
mieszkam (zaraz przy Los Angeles), zaakceptowano plan budowy kondominiów
na pustym miejscu otoczonym najnowszą cywilizacją. Zaakceptowano
też wszystkie prezentacje związane z ochroną środowiska
i naturalnego życia podczas budowy. Oponenci poprzegrywali
rozprawy sądowe. No i rowerkuję sobie przejeżdżając
przez przyszły plac budowy, było ciepło, jak zawsze
pod koniec lata. Widzę prawie 200 brązowawych wiewiórek
mieszkających głównie w norach w ziemi. Patrzę
dookoła placu, widzę ogromne centrum sportowo-konferencyjne,
duże hotele, wysokie domy mieszkalne obetonowane dookoła,
ruchliwą ulicę. Słowem absolutnie żadnego
miejsca dla wiewiórek kiedy koparki zaczną pracę.
Był wrzesień roku 2000, niedługo później
miały zacząć się wstępne prace budowlane.
Nieskutecznie próbowałem zainteresować sprawą
Radę Miasta, odpowiednie wydziały w tejże radzie
i firmę zawiadującą placem, znane mi grupy proekologiczne
odmówiły pomocy, poważany biolog powiedział,
że wiewiórki muszą poradzić sobie same.
Jedyne co zawdzięczam temu biologowi, to wykład o wiewiórkach
ziemnych, bo wcześniej niewiele o nich wiedziałem. Okazało
się, że nie są one nawet ważne w łańcuchu
pokarmowym ani nie znajdują się na liście chronionych
zwierząt, mogą też przenosić wirusy. No i
co robić?? Prawie dałem za wygraną.
Ale za każdym razem kiedy rowerkowałem koło przyszłego
placu budowy widziałem wiewiórki, które niebawem
będą skazane na zagładę, bo naprawdę
nie mają stamtąd dokąd uciec. Przechodnie, z którymi
rozmawiałem, popierali moją ideę przeniesienia
tych małych stworzeń w inne miejsce, choć nikt
nie chciał nic zrobić. Wreszcie po milionowych spotkaniach
w lokalnej Partii Zielonych udało mi się zainteresować
ich sprawą, co nie wydawało się najlepsze, bo
generalnie nie byli oni lubiani wśród tych, którzy
podejmują decyzje w mieście. Przychodząc na spotkania,
napastując lokalnych radnych, przyciągnąłem
uwagę do sprawy przeprowadzki wiewiórek. Sam musiałem
napisać notki o sytuacji do lokalnej prasy, choć mój
angielski nadal nie jest OK. W rezultacie Green Party zajęła
się sprawą bardziej poważnie, wysyłając
list do Radnego, zarazem Vice Burmistrza i umieszczając info
na swojej stronie www. Na kolejnych spotkaniach, pikietach, happeningach,
zainteresowanie sprawą stawało się większe.
Nawet częściowo zwróciły się moje
koszty.
Wreszcie właściciel budowy zgodził się sfinansować
przeniesienie wiewiórek, i choć miesiące zajęło
znalezienie kogoś, kto to może zrobić, teraz około
200 małych, sympatycznych zwierzątek mieszka bezpiecznie
w nowym miejscu. I udało się, wytrwale (prawie 18 miesięcy
"kampanii"), do celu, poprzez przeszkody. I choć
nie zrobiłem tego sam (w rezultacie pomogło mi wiele
osób, w szczególności pod koniec), to daję
słowo, nieraz chciałem się poddać. I choć
mój akcent jest daleki od amerykańskiej normy (co
nie ułatwia komunikacji), pchnąłem do przodu coś
prawie niemożliwego. Jak zwykle, przy pomyślnym końcu,
sprawa stała się znana i popularna wśród
lokalnych działaczy społeczno-politycznych, została
nawet nieoficjalnie nazwana "one of the most successful campaign
of Local Green Party". Tak, że słowo do wszystkich
czytelników: Można!
Przemysław Sobański
|
Alaska to najcenniejszy ekologicznie obszar USA, są tam
miejsca mniej zniszczone przez człowieka niż gdziekolwiek
indziej w Stanach. Na tym niegdyś rosyjskim terytorium, ocalały
jeszcze rzadko spotykane gatunki zwierząt, unikalne zalewiska
wodne i stare drzewostany. |
Prezydent Bush szybko dał się poznać jako niezbyt
przyjazny dla idei ochrony środowiska naturalnego, dlatego
niewielu się zdziwiło, kiedy przedstawił on pomysł
wydobywania ropy naftowej i gazu ziemnego z obecnie chronionych
zielonych terenów Alaski. Można tu przypomnieć,
że Bush wcześniej obciął cześć
rządowego budżetu niektórych gałęzi
proekologicznych; zatwierdził budowę nowych wysypisk
nuklearnych zabierając część pieniędzy
z programów "oczyszczania" już istniejących
wysypisk; zniósł rządową politykę
niebudowania nowych dróg dla ciężarówek
w Parkach Narodowych; poddał projekt mówiący,
że ostateczną decyzję w spornych sprawach prawnych,
w których stroną konfliktu jest jakaś agenda
rządowa, będzie miał nie sędzia, lecz Minister
Spraw Wewnętrznych. Więcej przykładów
chyba nie potrzeba. Wszyscy zapewne wiedzą, że Prezydent
Bush nie przedłużył moratorium na nieprowadzenie
prób nuklearnych.
Prezydencką propozycję wydobywania ropy na Alasce przyjęli
Kongresmani (izba niższa parlamentu USA), w kwietniu br.
trafiła ona do Senatu. Generalnie wiadomo, że Demokraci
zwykle są bardziej przyjaźni proekologicznym inicjatywom
niż Republikanie, którzy mają większość
w Kongresie i prezydenta. Dlatego też wśród ekologicznych
ruchów panowało przekonanie, że Senat (większość
mają Demokraci) odrzuci propozycję Prezydenta, co oznaczałoby
koniec pomysłu. 16 kwietnia doszło do głosowania
w Senacie, 8 Republikanów dołączyło się
do Demokratów głosując za odrzuceniem prezydenckiej
propozycji, podczas kiedy 5 spośród Demokratów
głosowało za przyjęciem. W finale, Senat odrzucił
propozycję głosami 54-46, co zostało określone
jako znaczący cios w antyzieloną politykę obecnego
prezydenta USA.
Bush nie dał za wygraną podając pomysł potencjalnego
wykorzystywania obszarów zielonych, jako miejsc zatrudnienia,
czyli pomoc w walce z bezrobociem. Innymi słowami - prezydent
chciał, żeby przy rozpatrywaniu np. projektów
wycinania starodrzewia z chronionych obszarów, uwzględniano
na równi z ochroną środowiska (w wielu komentarzach
użyto słowa "przede wszystkim") potencjalne
miejsca pracy. I ta propozycja została odzrzucona w Senacie.
Chwilowo więc Alaska jest bezpieczna, ale czy będzie
bezpieczna po następnych wyborach parlamentarnych, nie wiadomo.
z Kalifornii, Przemysław Sobański
|