Zieleń Warszawy, problemy i nadzieje
|
Pod takim tytułem 4.10.2001 w warszawskim Ogrodzie Botanicznym w Powsinie odbyła się konferencja naukowo-techniczna.
Głównym organizatorem było Centrum Zachowania
Różnorodności Biologicznej PAN przy Ogrodzie
Botanicznym (dr Wojciech Dmuchowski). |
Wszystkie wystąpienia oraz głosy w dyskusji zostały
wydane w postaci książki, której nakład
już się kończy i może byłoby dobrze,
gdyby ZB po prostu publikowały w kolejnych numerach tę
książkę. Sprawa dotyczy zieleni nie tylko w Warszawie
- ale także we wszystkich miastach w Polsce, gdzie nadmierna,
krótkowzroczna urbanizacja odbywa się często
kosztem zieleni.
Lektura tej książki przyprawia o dość ponure
wnioski. Po pierwsze, sądzę, że architekci i urbaniści
nie czytają i nie chcą czytać takich książek.
Byłem na dwóch spotkaniach z urbanistami, którzy
chcą uszczęśliwić Warszawę zagęszczeniem
zabudowy - kosztem zieleńców, parków, skwerów.
Ani razu nie słyszałem, by prowadzący obrady w
imieniu urbanistów - powołał się na tę
publikację!!!
Drugi wniosek: za Bałtykiem mamy kraje skandynawskie, które
od wielu lat wypracowały sobie harmonijną koegzystencję
dobrej architektury otoczonej zielenią. Dlaczego nie korzystać
z tych wzorców, dobrych, sprawdzonych, przyjaznych mieszkańcom,
architekturze i przyrodzie? Dlaczego Warszawa ma naśladować
wzory miast, w których zieleni jest mało? W dodatku
w stolicach świata zaczyna doceniać się zieleń,
odchodzi się od koncepcji betonowo-asfaltowej pustyni. Kiedyś
Europa sprzedawała nam przeterminowaną żywność,
potem złom samochodowy na lawetach - teraz urbaniści
chcą nam wcisnąć przestarzałe rozwiązania,
od których nawet odchodzą w Ameryce, raju samochodów?
Trzeci wniosek jest ponury - gdyby inżynierowie, którzy
konstruowali rakiety kosmiczne i komputery - mieli tyle wyobraźni,
pomysłowości, chęci, wiedzy i inteligencji - ile
jej mają miejscy urbaniści i architekci - do dziś
nie byłoby telewizorów, komputerów, rakiet,
nawet samochodu. Kłopot z zielenią i drzewami w mieście
polega na tym, że ziemia dźwiga ciężar ulicy
i chodnika, jest nieustannie ubijana. Uniemożliwia to drzewom
życie. Oto moja propozycja: podłoga w starym mieszkaniu
leżała na legarach, między deskami podłogi
a cegłą czy betonem była wolna przestrzeń.
Na wiaduktach jezdnia i chodnik oparte są na kolumnach, na
których leżą belki dźwigające powierzchnię
jezdni i chodniki. A gdyby to rozwiązanie stosowane dla wiaduktów
przenieść na ulicę? Jezdnia ulicy i chodniki,
cały ich ciężar spoczywałby na belkach opartych
o kolumny. Wówczas cały teren wokół kolumny
mógłby być wolny, zasypany ziemią (która
nie ubijała by się pod ciężarem) - korzenie
drzew miałyby więcej miejsca i lepsze warunki egzystencji.
Można obliczyć koszty takiego rozwiązania i porównać
je z kosztami nasadzeń i pielęgnacji drzew, często
usychających.
Tak jak dach budynku jest podpierany dźwigarami - tak chodniki
i jezdnia byłyby podparte kolumnami - a nie jak dotychczas
całym ciężarem przygniatały ziemię.
Żadna płyta chodnikowa nie byłaby wówczas
podnoszona przez korzenie drzew, jak to się czasem zdarza.
Między powierzchnią ziemi a chodnikiem może nawet
byłaby wolna przestrzeń, poprawiająca oddychanie
ziemi i korzeni. W TV widziałem ciekawie pomyślane wiatraki
(w Japonii), które miały pionową oś obrotu.
Takie wiatraki, podobne interesującym rzeźbom, zainstalowane
na dachu domu lub między domami - mogłyby od czasu
do czasu, obracając się na słabym wietrze - nawet
"podmuchać" trochę do tej wolnej przestrzeni
pod ziemią, między jej powierzchnią a chodnikiem.
Kolektor słoneczny z rurek, umieszczony na dachu - może
ogrzać wodę do temp. nawet 60C - dlaczego tą
wodą nie "podgrzać" jezdni w zimie w celu
usunięcia śniegu i lodu? Zmniejszyłoby to wydatki
na piaskarki, odśnieżanie, nie mówiąc o
szkodliwej dla drzew soli.
W ZB pisałem o takim wiatraku, który przy słabym
wietrze mógłby pompować powietrze do wody, natleniając
ją. Potem dowiedziałem się, że na Politechnice
Poznańskiej takie urządzenia skonstruowano - ciekawe,
czy je gdzieś wdrożono?
Mam nadzieję, że ZB wydrukują, w kolejnych odcinkach
całe materiały z konferencji w Powsinie pt. "Zieleń
Warszawy, problemy i nadzieje". Mam nadzieję, że
sprawa zieleni w mieście zjednoczy obrońców
zieleni, właścicieli ogródków działkowych,
ogrodników, przyrodników, architektów krajobrazu.
Jeśli wszyscy połączą siły - może
zieleń w mieście ocaleje przed ludzką głupotą
i zachłannością.
Paweł Zawadzki
W miarę często spaceruję po Koszalinie, Kołobrzegu,
Darłowie, Mielnie, Sianowie i wielu innych miejscowościach
regionu koszalińskiego. Niestety wcale nierzadko widzę
znaczne obszary gruntów, niekiedy zupełnie spopielałych,
szarych, brudnawych, pustą i obdrapaną ścianę,
która aż prosi się o bluszcz, trawniki z wynędzniałą
zielenią, gazony wzdłuż ulic, zaniedbane i brudne,
aż strach patrzeć.
Nasze miasta i miejscowości są przez przybyszów
dość chwalone za posiadanie dużych ilości
zieleni. Podziw budzą tereny Gór Chełmskich,
liczne parki centralnie położone, piękne kwiaty
na słupach i latarniach. Ale goście widzą też
zaniedbania i miejsca, za które trzeba się wstydzić.
Za duże też są kontrasty. Na przykład główna
ulica Mielna i Unieścia oraz dojścia do morza są
zaniedbane wprost haniebnie. Natomiast uliczki osiedla Lechitów
są nowocześnie wybrukowane "półbrukiem",
otoczone zadbanymi ogródkami. Złośliwcy mówią,
że to dlatego, że mieszkają tam gminni prominenci,
ale to zapewne nieprawda...
Uważam, że stosunkowo niewielkim kosztem tereny zielone,
szczególnie na nowych osiedlach, wolnych miejscach, zaniedbanych
terenach można by znacznie powiększyć. Pierwsze
przykłady można już podać, np. tzw. "Ogród
dostępny" na koszalińskim osiedlu Przylesie.
Przed laty we Wrocławiu powstało Stowarzyszenie Obrony
Krajobrazu. Niedawno, również we Wrocławiu, wyszła
książka Elżbiety Kiernickiej i Barbary Wójcik
Tajemnice ogrodów. Rozdziały tej książki
są zatytułowane - Ogrody wyobraźni, Ogrody ziemskie,
Ekspresja roślin, Krajobraz ogrodów. Książka
mówi o parkach miejskich, ogrodach prywatnych, klasztornych,
zieleni, która może być wszędzie... Zawiera
dużo znakomitych fotografii. Byłoby bardzo dobrze, gdyby
zainteresowały się nią władze naszych miast
i miejscowości, a w szczególności urzędnicy
"odpowiedzialni" za zieleń.
W sprawach zieleni mogliby wiele zrobić liczni przecież
działkowicze. Marzy mi się powstawanie swoistych "lobby"
- działkowiczów, hodowców roślin, ludzi
kochających wszelkie rośliny. Może wówczas
Koszalin i jego okolice stałyby się "miastem-ogrodami".
Przy koszalińskich ambicjach turystycznych byłoby
to sprawą znakomitą.
Bernard Konarski
|