Nietzsche a sprawa polska, sprawa końska
|
Gustaw Herling-Grudziński pisze w opowieści "Gasnący
Antychryst" (w książce: Opowiadania zebrane,
Poznań 1990 s. 161): |
"3 stycznia 1889 spadł w Turynie gęsty śnieg.
[...] Po obiedzie Davide Fino wyszedł z domu. Zaraz za
zakrętem ulicy zobaczył z daleka dwóch policjantów
prowadzących kogoś pod ręce, a po bokach gromadkę
gapiów. Coś go tknęło, przyśpieszył
kroku. Tak, prowadzonym był Nietzsche. Znaleziono go na Via
Po uczepionego końskiej szyi i ledwie od niej oderwano.
Według relacji świadków podszedł do konia
w zaprzęgu, zarzucił mu ramiona na szyję i przywarł
twarzą do jego łba. Fino zdołał przekonać
policjantów, by w jego ręce oddali zatrzymanego."
Podobno ujmując się za koniem przeciw woźnicy
powozu stracił przytomność (zob. Zbigniew Kuderowicz,
Nietzsche, Warszawa 1976, s. 32).
Herling-Grudziński domyśla się, że Nietzsche był pod wpływem
wyimka ze "Zbrodni i kary": "Siedmioletni Rodion
[Raskolnikow] był świadkiem zatłuczenia przez chłopa
nędznej chabety, która nie może pociągnąć
przeładowanego wozu. 'Z krzykiem przedziera się przez
ciżbę do bułanej szkapy, zarzuca ramiona na jej
martwy skrwawiony łeb i całuje, całuje w oczy,
w pysk...'" (zob. s. 161).
Podaje jednak też wcześniej, że Nietzsche zapisał
"nagle w notatniku 12 maja [1888 r.]: Motyw obrazu. Woźnica.
Krajobraz zimowy. Woźnica, z wyrazem wstrętnego cynizmu,
odlewa się na własnego konia. Biedne stworzenie, z
odparzoną i zdartą skórą, zwraca ku niemu
łeb - wdzięczne, bardzo wdzięczne". A więc
jednak wątek końskiego męczeństwa przewijał
się w ostatnim okresie życia Myśliciela co najmniej
całymi miesiącami. Ze względu na wrażliwość
Twórcy Herling-Grudziński - trochę wbrew przytaczanym
przez siebie wyimkom z zapisów zakładu dla chorych
umysłowo w Jenie z 1890 r., które stwierdzały
o Nietzschem: "zjadł własne ekskrementy, wypił
własną urynę, wysmarował się własnymi
ekskrementami, wybił szybę w oknie..." - mówi
o nim: "un povero cristo" (sic! s. 162). Sam Nietzsche
w końcu też podpisywał się - "Ukrzyżowany".
Jednakże Nietzsche znany jest przede wszystkim jako odkrywca
mocnego Nadczłowieka. Już same nagłówki
jego dzieł Wola mocy, Wiedza radosna pozwalają
domyślać się, że podobała mu się
siła i radość, a Poza dobrem i złem
zda się zachęcać do obojętności na krzywdę.
Otóż Der Denker przeciwstawia wolne duchy nieudatnym
"wolnym myślicielom" XVIII i XIX w. ("'libres-penseurs',
'liberi pensatori', 'Freidenker'" - powtarza szyderczo w
kilku językach) występującym przeciwko ludzkim
zamiarom i popędom. Chcą oni zmienić "stare
formy, w których społeczeństwo istniało
dotychczas" i wysilają się nadmiernie, by znieść
wszelkie przyczyny cierpienia. Jednak to zmaganie się z
"formą", "cierpieniem" i w ogóle
koniecznością, zwraca się przeciw podstawom ludzkiej
wielkości. Należy raczej obalić przestarzałą
"formę", którą nieudolne napaści
"wolnych myślicieli" jedynie utrwalają. Nietzsche
głosił w zapamiętaniu: "...wdzięczni
nawet względem niedoli i obfitującej w rozmaitość
choroby, gdyż odrywała zawsze nas od jakowejś reguły
oraz 'przesądu' tejże; wdzięczni względem
boga, dyabła, owcy i robaka w duszach własnych; ciekawi
aż do występku; badacze aż do okrucieństwa
[które zwraca się raczej do innych ludzi, bo to dla
nich, a nie dla zwierząt, jest rozwijające - L. B.]
...jesteśmy urodzonymi, zaprzysiężonymi, zazdrosnymi
przyjaciółmi samotności, właściwej
nam najgłębszej, najpółnocniejszej, najpołudniowszej
samotności: - takim to rodzajem ludzi jesteśmy, my wolne
duchy! a snadź i wy także jesteście tem poniekąd,
wy nadchodzący, wy nowi filozofowie?". (Poza dobrem
i złem, s. 63-5). Myśliciel nieco się zapędził.
Jego wypowiedzi przypominają hasło "nierząd
matką porządku", co by można było - czemu
nie? - posunąć dalej: "zło matką dobra"
i "głupota matką mądrości". Otóż
bezład może łączyć się z korzyścią,
gdy wiąże się ze zmianą obecnego porządku
w następstwo korzystniejszych od tego ładu stanów.
Sam nieład jako taki nie jest korzystny - ani nierząd,
ani zło czy głupota - choć niekiedy mogą
one wystąpić obok czegoś korzystnego. Podobnie
można odpowiedzieć Nietzschemu po prostu: choroba,
występek czy okrucieństwo na ogół nie
są dobrem. Ani dla ludzi, ani dla innych zwierząt.
Niewątpliwie - wbrew licznym głosom odmiennym - choroba
miała wpływ zarówno na niespójność
myśli Nietzschego jak i jej treść. Słabość
zrodzona ze "wstydliwej" choroby, kiły, budziła
w nim sprzeciw. Otwarcie wywodził o zaletach choroby i ćwiczył
w niej swą wolę, ale tęsknił do mocy.
Z drugiej bowiem strony Dionizos był zwolennikiem
myśli Darwina, mocno podkreślał zwierzęcość
w człowieku i nie zaprzeczał zwierzęcym składnikom
we wzorcu Nadczłowieka. Mówił, choć z niechęcią,
o zwykłej ludzkiej "szczęśliwości trzody",
"stadzie ludzkim" a nawet "roślinie człowiek"
(Tamże, s. 63-4). Gdy porówna się człowieka
z innymi istotami - "w tym zestawieniu człowiek jest
najbardziej nieudanym zwierzęciem", bo życie zbiorowe
tłumi jego popędy (zob. Kuderowicz, s. 69). Atoli "jedna
i ta sama podnieta może być rozumiana jako rozkosz
bądź przykrość", zależnie od oceny
jednostki - twierdzi Nietzsche. Oczywiście, najtrudniej odnieść
to do bodźców bólowych, zwłaszcza odbieranych
przez zwierzęta, o czym Myśliciel raczej nie mówi.
A właśnie wspomniana przez niego możliwość
zda się wskazywać na niejaką moc ludzkiej woli.
Ona człowieka zobowiązuje. Także wobec zwierząt.
Nietzsche nie uporządkował dostatecznie swojej myśli
i zapewne pozostała w niej sprzeczność między
zarazem uznaniem i pogardą dla ludzi zestawianych ze zwierzętami.
Czemuż bowiem nie wzywał do Nadmałpy lub Naddelfina,
a właśnie - do Nadczłowieka? Zaś pogardę
Nadczłowieka dla zwykłych ludzi nie trudno przenieść
na wzgardę człowieka dla zwierząt, bo jej nurt
podobnym - w zasadzie darwinowskim - korytem płynie. Mylnie
też wybrał Myśliciel jako to, co najcenniejsze
- po prostu życie (w czym przypomina go nieco mutatis mutandis
Jan Paweł II ze swym "Evangelium vitae", mocniejszy
jednak obietnicą życia w zaświatach). Skupiając
się na samym życiu, łatwiej "znieść"
cierpienie, zwłaszcza dla własnej wieczności
(sam Nazareńczyk niezbyt przejmował się zwierzętami),
lecz trudniej z nim walczyć. Jednak załamanie Nietzschego
wskazuje na to, że trudno usunąć z myśli
wzgląd na cierpienia innych (również istot czujących).
Fryderyk Nietzsche wywodził się z "dobrze urodzonych"
Polaków - Nickich, jak pisze Władysław Tatarkiewicz,
a właściwiej może Nidzkich, jak ośmiela się
sądzić piszący te słowa. Był tego świadomy
i byli tego świadomi liczni Polacy. Oznajmiał "Jestem
na to dość Polakiem, by całą muzykę
świata oddać za Szopena" i namiętnie wytykał
wady wieczyście "zapóźnionych" Niemców,
którzy "nie mają żadnej kultury" (zob. Władysław Tatarkiewicz,
Historia Filozofii, t. 3,
s. 163 i Kuderowicz, s. 39). Jakby w odpowiedzi Stanisław
Przybyszewski jako swe pierwsze dzieło w języku niemieckim
ogłosił Zur Psychologie des Individuums. Chopin und
Nietzsche. Może i jego pomysły Synagogi Szatana
zawdzięczamy po części wpływowi "Antychrysta",
a "Chuć" ma to samo co nietzscheańska "Wola
Mocy", Schopenhauerowe i buddyjskie źródło.
Był pod wpływem Nietzschego Leopold Staff, który
też wiele przełożył: Z genealogii moralności,
Wiedzę radosną, Przemianę wszystkich
wartości, Narodziny tragedyi i Ecce homo.
Przekładali go również wybitni: Wacław Berent
i Stanisław Wyrzykowski. W oparciu o jego myśli Wacław
Nałkowski i Jan Hempel snuli wizje społeczeństwa
przyszłości, a Stanisław Brzozowski rozwijał
swój pogląd na czyn w "filozofii swobody i pracy".
Ze swej strony Nietzsche głosił: "Przodkowie moi
byli polską szlachtą, po nich zostały mi moje instynkty,
między nimi może i liberum veto" (Tatarkiewicz, s. 163).
Więc chyba nieprzypadkowo okazywał w pełen
uczucia sposób sprzeciw wobec udręki koni. Polacy
bowiem chętnie powołują się na swoją
związaną z końmi, ułańską czy
husarską przeszłość, podkreślają
swe znawstwo w końskich sprawach i szczycą się
słynnymi stadninami koni. Mają też w ogóle
świadomość cierpień zwierząt. Badania
CBOS stwierdzają, że 90% przepytywanych w tej sprawie
rodaków nie zgadza się na okrutne obchodzenie się
ze zwierzętami, a 80% przyznaje, że zwierzęta
odczuwają ból tak samo jak ludzie.
Jednak - jak przypomina "Gaja" - właśnie z
Polski wysyła się co roku ok. 100 000 koni na rzeź.
Często jadą za granicę np. do Włoch. W czasie
przewozu zwierzęta przez dziesiątki godzin cierpią.
Łamią sobie nogi, kaleczą się podczas nieostrożnej
jazdy, padają z wycieńczenia i wzajemnie się
depczą. Sprawozdanie NIK z maja 1998 r. orzekło:
- śmiertelne upadki zwierząt w czasie transportu
stwierdzono w 70% skontrolowanych jednostek;
- w 70% transportów nie można było zidentyfikować
przewożonego zwierzęcia ani ustalić tożsamości
jego właściciela;
- ustalenia kontroli wskazują, że 40% skontrolowanych
firm nie zapewniło zwierzętom warunków bezpiecznego
- tj. przede wszystkim nie grożącego urazami i okaleczeniem
- przewozu;
- przekroczenie norm ładunkowych - w poszczególnych
zbadanych transportach - sięgały od kilku przypadków
do 95% tych transportów. Nadmierne zagęszczenie powodowało
nawet zaduszenie zwierząt w czasie transportu;
- zły stan techniczny pojazdów oraz urządzeń
ładunkowych a także nadmierne zagęszczenie zwierząt
powodowały zarówno śmiertelne upadki jak też
prowadziły do ciężkich urazów, szczególnie - złamań".
Trzeba więc poprawić obecne prawo, które na
to pozwala. Wkrótce Sejm będzie głosował
nad ulepszeniami. Należy więc poprzeć działania
"Klubu Gaja" i innych obrońców zwierząt,
wspierając w tej sprawie odpowiednie poprawki.
Lesław Borowski
Hans Plomp ur. w 1944 r. w Amsterdamie i nadal tam mieszkający
wiele pisze. Wydał 6 zbiorków mowy wiązanej,
5 powieści, 12 zbiorów opowiadań, wiele książek
określanych jako zbiory "essayów", dzienniki
podróży czy np. "fotopowieść".
Niestety, do tej pory jego twórczość jest w
Polsce niemal zupełnie nieznana. Jego zwrotki i jedno ze
"starań" ukazały się jedynie w piśmie
tak osobliwym jak lubelska "Mała Ulicznica". Bo
też wydawcom owego "zinu" - choć z pewnością
nie tylko im - mogły się podobać słowa człowieka,
który zostawszy po niderlandystyce pracownikiem naukowym
amsterdamskiej wszechnicy, porzuca stanowisko, by zostać
działaczem ruchu "Provo" i w 1968 r. wydać
swą pierwszą powieść. "Provo",
słynny ze swoich białych rowerów do powszechnego
a bezpłatnego użytku i happeningów przebierańców
kpiących ze stróżów porządku, jest
niewątpliwym wzorem dla polskiej "Pomarańczowej
Alternatywy", a hippiesowską prześmiewczość
z tamtych czasów można odnaleźć też
w różnych utworach Plompa, również w zbiorze
opowiadań "W Indiach". I podobnie jak ruchowi
hippies, Plompowi w jego utworach zawsze o coś chodzi, na
jakąś sprawę wskazuje, tak, że nawet czasem
jego zwrotki przypominają wezwania czy odezwy. Nieprzypadkowo.
Pisarzowi wypada bronić "uprawy odmienności"
(czyli tzw. "alternative culture") z tego choćby
prostego powodu, że od 1973 r. mieszka na obrzeżach
Amsterdamu w Ruigoord. Tę niemal całkiem wysiedloną
wioskę zamieszkali wraz z Plompem inni twórcy, gdy
okazało się, że zamiary poszerzenia w jej okolicy
portu nieprędko się ziszczą. W tej - co tak rzadkie
w Holandii - porośniętej drzewami okolicy powstał
tętniący występami i pokazami (a latem tzw. "festiwalem
balonowym", czyli "Landjuweel") ośrodek z
sercem w dawnej świątyni pod wezwaniem Świętej
Gertrudy. Ciągle jednak zagrożony niszczycielskimi zamiarami
przemysłu, przeciw którym najczęściej bodaj
właśnie Plomp (wśród młodych obrońców
Ziemi z "Groen Front") głosił słowa sprzeciwu.
Niekiedy można w pisarzu odnaleźć naukowca (np. w dwóch
książkach o psychedelikach, które
napisał wraz z innymi autorami), ale zawsze rysuje on rzecz
ciekawie, lekkim piórem.
"W Indiach" jest zbiorem 20 opowiadań o kraju,
który obok ojczystej Holandii jest mu, jak twierdzi, macierzystym.
Rokrocznie spędza tam kilka miesięcy, toteż opowieści
z Bharatu tchną szczerą prawdą. Czegóż
w nich nie ma! Wielowiekowe miasta, pradawne zdobne jaskinie,
tajniki gry na dziwnej piszczale... Pojawiają się:
zakochany święty, sprzedawca heroiny, wojowniczy Radżputowie,
czciciele ognia i tamilscy rzemieślnicy, podglądacze
i rzezańcy boży, tubylczy nowożeńcy i
uduchowieni Westerners, dżiniści, samozwańczy
guru i guru niekłamany, topielec oraz wszelakiej maści
dziwacy, od których w Indiach się roi. Przysłuchujemy
się też wielu rozmowom, jak choćby dyspucie w
przedziale kolejowym o sprawach ostatecznych. Czytelnik staje
się świadkiem samosądu na złodzieju, święta
w przybytku Bogini, cudownego uzdrowienia, przesłuchania
przez strażników porządku etc. etc. Wszystko
to skrzy się ciętym dowcipem, choć zarazem często
wywołuje głębszy namysł. Jeśli Indie
nauczają przybyszów, to książka Plompa jest
tego urzekającym dowodem. Możne ona przypomnieć
"gorący" smak Bharatu, może być przedsmakiem
przyszłej doń wyprawy, ale zawsze jest to dobry smak,
który chłonie się z zapartym tchem.
Lesław Borowski
Hans Plomp: W Indiach, (wydawnictwo Genesis) Gdańsk 2002
Witaj, władco Plutonie
dla Allena Ginsberga
Witaj Olimpijczyku, pogromco Tytanów,
o mocach, których późniejśmy szczęściem nie doznali.
Czy wstałeś z ciemnych jak popiół podziemi,
by się rozejrzeć po raju ziemskim?
Przybyłeś, aby wesprzeć Demeter,
z ludzkiej zarazy wyzwolić jej ziemie?
Witaj, Bracie Zgonie.
Świątynie twe wzniesiono wszędzie,
głęboko już twa trucizna wnika
w serca ludzi Zachodu.
Witaj, Plutonie-Hadesie, ukaż swą twarz
tym, którzy usiłują twoje skarby skraść.
Witaj, niszczący władco piekła,
teraz tyś między nami.
Wiemy, co twa obecność znaczy,
jak uczeni, gdy twój pierwiastek nazwali.
Twoje promienie wolno śmierć niosą
tysiącu Sodom nienaturalnych
na rzecz Indian i Czarnych
oraz tych Białych, którzy zbiegną
albo cię poważają.
Witaj, o wielki i ciemny, z bogów najbardziej tajny.
Przybyłeś zwrócić moc sprawiedliwości,
lekkim tchem niszczysz geny złoczyńców,
spokojnym wybuchem szerzysz białaczkę wśród ludzi
- stworzeń chciwych, zabójczych, chorowitych,
wytworu sporu bogiń i bogów,
co dzieckiem nienawiści, obrazą natury.
Witaj wśród nas, Władco Plutonie.
Oddając cześć tobie i twej rodzinie,
witamy cię na powierzchni mrącego świata.
Wiemy, że walczysz po właściwej stronie,
że przychodzisz tylko w wyraźnej potrzebie,
że jesteś po stronie uciśnionych.
Wiemy, że będziesz rozróżniał,
na swój boski sposób.
Witaj, Władco Plutonie,
Prosimy, sprowadź słodką Persefonę,
by ulżyć w agonii.
w cieniu
centrum badań jądrowych,
Plessis-Robinson we Francji,
14.4.1979
Poza szaleństwem
dla Amsterdam Balloon Company
Strzelby zabójców i rewolucja,
kryzys, szaleństwo oraz głód,
mętne piśmidła, pusty muzak
- czyżbyśmy o tym nie słyszeli już.
Bomb więcej, samolotów, praw
i coraz więcej ludzi ginie
zabitych w jakieś boże imię
(kosmitów brak, by zbawić świat).
Uczciwa Ziemia ściąga, co się kręci.
Czyżby naprawdę nic się nie zmieniło
i wyzywaliśmy zachodni wzór śmierci
z bezwładną, całkiem nieskuteczną siłą.
Przyroda bardziej przerzedzona
niż w Rzymie, przed wiekami dwudziestoma,
od raka niczym zarazy tłum kona,
a stary Jezus Chrystus zwisa
ze swego krzyża.
Niewielu umysł swój rozbiło.
Zaś szpar bez liku wypluło z siebie
w życie - bez twarzy kolejne pokolenie.
Czyżby nic nie zmieniło się
oprócz jedynie samego mnie?
Ale słuchajcie: proroctwa wieszczą
- zmierzamy do przełomu w dziejach
naznaczonego przemianą człowieczą
większą niż krok od małpy do człowieka.
Osiągnęliśmy niemal stopień wrzenia
w przebiegu tego przeistoczenia,
gdy ciało stały stan zmienia w ciekły,
a z płynu rodzą się wyziewy.
Umysł nam pryska, małe bąble,
w czasie mutacji w ludzkiej głowie,
gdy w nowy wymiar stawia się stopę
wpadając poza wrzenia stopień
poprzez otchłanie obłąkania
chorym śmiertelnym nie do zaznania.
I słuchaj: śmieją się duchy przodków,
dobre kobiety i muzycy,
zwierzęta, dzieci w tym ośrodku
osiedli razem w miejscu czystym,
w owym odwiecznym nowym wymiarze
poza szaleństwem,
gdzie życie łatwe,
zgon magicznym snem,
nadzieja spełnia się.
Nie zmieniło się nic,
tylko - ty.
Pieśń do naszych przodków
Jadam jogurt śmietanowy,
chociaż nie doiłem owcy.
Śpiewaj ludzkości
piękno ożywcze.
Pieśń dla przodków,
którzy znaleźli błyskotliwy sposób
dostawania pszczelego miodu,
uległości naszych drapieżników
i zmienili subtelną alchemią
ziarna w chleb.
Pieśń tobie, który doisz krowę,
podtrzymujesz ogień
i przędziesz wełnę
by ubrać takiego jak ja szaleńca,
drobnego emeryta matki Ziemi.
Śpiewam tobie,
który znalazłeś słowa i muzykę
dla mojej pieśni.
Śpiewam dla niej,
której mądrość wybawiła mnie
od zabójstwa każdego stworzenia,
które widzę.
Hymn do Gai
Matko Bogów i Tytanów
kochająca ich jednako!
Siostro tworu i zniszczenia,
ty umiesz je równo mieszać.
Córko piekła oraz nieba,
z obu najlepsze wybierasz.
O Bogini skrzyżowania,
znasz równowagę radosną
przeciwnych biegunów;
jedynie pod twą ochroną
miejsce przecięcia zwane Ziemią
nadaje się, by żyć i umrzeć.
Stworzyłaś dla tego kręgu najdoskonalsze istoty;
w swej mądrości zmieszałaś
dobro i zło,
brzydkie i piękne,
gorąco i mróz.
Spójrz, zburzyliśmy równowagę
w swej nienawiści bogów i demonów
lub przecząc im, tworząc wojnę i spór
bez radosnej gry.
Wielka Gajo, któraś nad dwoistość,
zbaw nas od nieba i zbaw nas od piekła.
z niderlandzkiego i angielskiego przełożył
Lesław Borowski
|