GIEŁDOWY REZONANS WPROSTY
MODEL REZONANSU
Rozważmy modelową giełdę, na której są notowane tylko dwie
spółki: np. C-Cola i P-Cola. Sprzedają one podobne napoje gazowane
pod własnymi markami. Podobne są również opakowania i ceny obu
napojów. Porównywalne niech będą także całe firmy: niechaj mają
początkowo identyczne wielkości kapitałów, aktywów, kosztów
i produkcji.
Przyjmijmy, że oprócz podstawowej działalności, tzn. barwienia,
gazowania i słodzenia wody, obie firmy inwestują wolne środki
na giełdzie. Załóżmy, że część majątku P-Coli stanowią akcje
C-Coli i na odwrót: część majątku C-Coli stanowią akcje P-Coli.
Pozwala to obu spółkom na pewną kontrolę konkurenta i nadążanie
za jego innowacjami w zakresie barwienia, gazowania, słodzenia
wody i jej skutecznego reklamowania.
Drobniejsi gracze giełdowi też mają trochę akcji C-Coli i P-Coli
i co jakiś czas próbują je sprzedać albo dokupić. Załóżmy, że
pewnego dnia na giełdę wchodzi nowy inwestor, który chciałby
nabyć jakieś akcje. Rzucił monetą i wybrał P-Colę: to jej akcje
kupi. Ponieważ akcji w obrocie jest niewiele, zgłoszony nowy
popyt nieco podnosi ich kurs, równocześnie przewartościowując
wszystkie akcje P-Coli, również te nieuczestniczące w obrocie.
Skoro wzrosła cena wszystkich akcji P-Coli, rośnie wartość
majątku jej konkurenta, przynajmniej w tej części, w jakiej
go stanowią akcje P-Coli. Rośnie więc księgowa wartość aktywów
spółki C-Cola. W ślad za tą wartością powinna podążyć cena akcji,
wtedy rośnie kurs C-Coli, a dalej - jak wyżej, tylko odwrotnie
- wzrasta wartość majątku P-Coli zainwestowanego w akcje C-Coli.
Wzrost ten zostaje następnie zamieniony na zwiększenie kursu
P-Coli, wtedy zwiększy się wartość majątku C-Coli, potem cena
jej akcji, potem majątek P-Coli, następnie jej kurs i tak dalej,
i tak dalej, praktycznie w nieskończoność.
Gdyby kapitał C-Coli był ulokowany w 100% w akcjach P-Coli
i na odwrót, to wzrost wartości rynkowej akcji P-Coli, powiedzmy
z 10 na 11 zł, powodowałby 10% wzrost wartości księgowej C-Coli
i zapewne podobny wzrost ceny jej akcji, wskutek którego o 10%
wzrósłby kapitał P-Coli i pewnie o tyle cena - i tak dalej,
w nieskończoność. Jeśli kapitał C-Coli jest tylko w połowie
ulokowany w akcjach P-Coli i na odwrót, kapitał P-Coli w połowie
w akcjach C-Coli, sytuacja jest już inna: 10% wzrost ceny akcji
P-Coli przecenia majątek C-Coli i zapewne jej akcje o 5%, to
z kolei może podnieść cenę akcji P-Coli o 2,5%, potem C-Coli
o 1,25% - i tak dalej, ze stopą wzrostu malejącą na tyle szybko,
że nieskończone sumowanie daje skończony efekt. Nie jest to
już, jak poprzednio, wzrost wykładniczy.
Najmniejsze zaburzenie któregokolwiek kursu uruchamia mechanizm
dodatniego sprzężenia zwrotnego, kiedy ceny akcji rosną z powodu
wzrostu cen (innych) akcji lub maleją z powodu spadku cen. Ten
rezonans jest tłumiony przez wzajemną niezależność kapitałową
spółek.
RZECZYWISTA GIEŁDA
Na dużej giełdzie spółek są tysiące, a graczy miliony, ale
logika giełdy jest ta sama. Co prawda spółki mają ograniczoną
możliwość handlu własnymi akcjami, a podwójny holding, w którym
dwie spółki nawzajem są swoimi właścicielami się posiadają bywa
czasem zakazany, ale potrójny holding już nie. Na prawdziwej
giełdzie mechanizmy są takie same, jak w naszym prościutkim
przykładzie, choć nieco trudniejsze do dostrzeżenia.
Głównymi inwestorami giełdowymi są duże instytucje, również
notowane na giełdzie. Nawet firmy powszechnie kojarzone z produkcją,
takie jak koncerny samochodowe czy chemiczne, spekulują na giełdach.
Muszą spekulować, kiedy realna produkcja z trudem generuje zyski
na obsługę kredytu czy zaspokojenie akcjonariuszy, a spekulacja
giełdowa - z łatwością.
Jak naprawdę ustala się kurs giełdowy? Makler specjalista lub
program komputerowy zbiera oferty sprzedaży i kupna, i zestawia
je w celu ustalenia takiej ceny akcji, która maksymalizuje obrót.
Cena giełdowa jest ceną par excellance rynkową i z tego względu
obiektywną. To nie znaczy, że rozsądną.
Spekulację większych graczy obsługują specjaliści, posługujący
się dwoma równoległymi paradygmatami: odgadują trendy czysto
numerologicznie w ramach tzw. analizy technicznej lub wyceniają
akcje "materialnie" w ramach analizy fundamentalnej. Mówiąc
w uproszczeniu, w ramach analizy technicznej specjaliści poszukują
w wykresach jakichś magicznych wzorów21), abstrahując od tego,
co wyraża akcja, a w ramach analizy fundamentalnej zapominają
o rynku akcji, ograniczając się do wyceny wartości przedsiębiorstwa,
której ułamek wyraża każda akcja.
Według specjalistów, spółki mają jakąś "twardą" wartość, tak
zwaną księgową, której odpowiedni ułamek definiuje rzeczywistą
wartość akcji. Specjaliści twierdzą, że zakup akcji po lub poniżej
wartości księgowej jest stosunkowo bezpieczny, bo przecież kupuje
się część realnego majątku. Cena giełdowa akcji, ustalana przez
rynek, zazwyczaj odbiega od wartości księgowej, ale twierdzi
się, że z grubsza do niej dąży. Wartość księgowa ma być natomiast
ustalana poza giełdą i teoretycznie powinna odzwierciedlać rzeczywistą
wartość na gruncie twardej ekonomii. Specjaliści zapominają
o przypadku, kiedy majątek spółek giełdowych składa się również
z akcji innych spółek. Wtedy każda fluktuacja jest wzmacniana
przez rezonans wartości rynkowych i księgowych.
Nawiasem mówiąc, cena rynkowa ma pełny sens wtedy, gdy istnieje
rynek, to znaczy gdy towary są swobodnie wymieniane na pieniądze.
W przypadku giełd model jest trochę inny, gdyż główny strumień
spekulacji to wymiana akcji na akcje, prowadzona co prawda przy
użyciu pieniądza, ale wirtualnego. Spekulanci kupują akcje zazwyczaj
w krótkim kredycie wziętym pod zastaw tychże akcji. Skala kreacji
tego kredytu wynika z poziomu cen giełdowych i nie stanowi hamulca
ich wzrostu.
Kiedy jedna akcja Microsoft warta jest tyle, co dwie akcje
IBM, to w obrocie wewnątrzgiełdowym liczy się tylko parytet,
czyli cena względna: kiedy akcja Microsoft kosztuje pół dolara,
to IBM ćwierć, a gdy IBM pięćset to Microsoft tysiąc. Ceny bezwzględne
stają się istotne tylko przy giełdowej ekspansji, czyli przy
sprzedaży akcji nabywcy spoza giełdy, a także przy giełdowej
dezercji, kiedy niektórzy spekulanci trwale wycofują z giełdy
kapitał.
RZECZYWISTY REZONANS
Rozważmy dowolną spółkę na rzeczywistej giełdzie. Jej majątek
M niech składa się w części m z akcji różnych firm giełdowych,
a w części 1-m niech będzie to majątek "twardy", pozagiełdowy:
grunty, budynki, maszyny i urządzenia, towary, pieniądze itd.
Majątek "miękki" wynosi zatem m*M, majątek "twardy" (1-m)*M.
Razem oczywiście M.
Załóżmy, że wskutek jakiejś fluktuacji w pewnym momencie wzrosły
ceny akcji innych spółek, wchodzących do majątku naszej spółki,
efektywnie o w%. Znaczy to, że wartość majątku "miękkiego" wzrosła
o w%, a wartość "twardego" pozostaje bez zmian. Cały majątek
jest teraz wart:
(1-m)*M+m*M*(1+w)
czyli o w*m*M więcej niż na początku; wzrósł o w*m procent.
Jeśli w ślad za wzrostem majątku o ten sam procent wzrośnie
kurs akcji naszej spółki, inne spółki odnotują spowodowany przez
fluktuację kursu swoich akcji wzrost wartości swojego majątku
- w tej części, w jakiej jest on ulokowany w akcjach rozważanej
spółki. Jeśli odpowiednio wzrośnie kurs ich akcji, wywoła to
kolejną aprecjację wartości księgowej naszej spółki i cykl wzrostowy
powtarza się.
Jeśli wszystkie spółki giełdowe mają m% majątku miękkiego, to
fluktuacyjny wzrost pewnej liczby cen o w% może wywołać rezonans
wzbudzeń, który po N cyklach mnoży kursy wszystkich akcji przez:
(1+m*w)*(1+m2*w)*(1+m3*w)*...*(1+mN-1*w)*(1+mN*w)
Przy całkowitym "ugiełdowieniu" majątków spółek, kiedy m=1,
mnożnik ten wynosi (1+w)N i wzrost jest wykładniczy ze stopą
wzrostu w.
Przy "twardych" majątkach wszystkich spółek, kiedy m=0, mnożnik
wynosi 1 i kursy są niewrażliwe na rezonans.
Pośrednie wartości m prowadzą do rezonansu z tłumieniem proporcjonalnym
do udziału majątku pozagiełdowego w majątku ogółem, 1-m.
Czas trwania pojedynczego cyklu rezonansowego jest wyznaczany
przez podwojony okres opóźnienia, z jakim w wartości księgowej
spółki są uwzględniane zmiany kursów posiadanych przez nią obcych
akcji. Jest to większy z dwóch okresów: albo podwójny okres
wyceny wartości księgowej, albo podwójny okres, z jakiego do
wartości księgowej brane są kursy posiadanych akcji. Praktycznie
pojedynczy cykl rezonansowy trwa od kilku miesięcy do dwóch
lat.
Jeśli majątek giełdowy absorbuje 10% majątku ogółem, to rezonans
jest tłumiony już po jednym-dwóch cyklach. Jeśli majątek "miękki"
stanowi 25% majątku ogółem, to tłumienie zajmuje około trzech
cykli, przy 50%: większe kilka, przy 75%: kilkanaście, a przy
90%: kilkadziesiąt cykli.
PRZYKŁADY
Przy 10% powiązaniach przecena kursu jednej grupy akcji wywołuje
jednokrotną przecenę drugiej powiązanej grupy o dziesiątą część
pierwotnej przeceny. Rezonans wraca jednym słabym echem i ceny
akcji stabilizują się po dwóch okresach.
Przy 25% powiązaniach sytuacja jest podobna. Jeśli jedna z grup
akcji uległa 50% zwyżce, to po dwóch cyklach jej cena stabilizuje
się na poziomie zwiększonym o 55%, a cena reszty powiązanych
akcji na poziomie zwiększonym o 13%. Przy spadku o 50% ustala
się poziom zmniejszony o 52% i 13% odpowiednio.
Przy 50% powiązaniach rezonans jest nieco głębszy. 50% początkowy
wzrost ceny jednej grupy zwiększa wynikowo jej ceny o 76%, a
ceny innych akcji o 36%, 50% spadek prowadzi do zmniejszenia
cen o odpowiednio 58% i 41%.
Przy 75% powiązaniach 50% wzrost jednej grupy akcji zwiększa
jej ceny o 171%, a ceny innych akcji o 116%, 50% spadek prowadzi
do zmniejszenia cen o odpowiednio 75% i 63%.
90% powiązania skutkują bardzo silnym rezonansem. 50% wzrost
zwiększa zaburzone ceny dziesięciokrotnie (o 935%), a inne ceny
ośmiokrotnie (o 737%). 50% spadek prowadzi do silnych przecen,
akcje tanieją - odpowiednio - do 4 i 6% początkowej wartości.
DYSKUSJA WYNIKÓW
Prawo handlowe większości krajów zabrania nabywania spółkom
własnych akcji oraz ogranicza legalność podwójnego holdingu,
w którym spółki są nawzajem swoimi właścicielami. Potrójny czy
dłuższy łańcuch zazwyczaj jest dozwolony, a kiedy dominacja
jest niepełna, to dozwolony jest również holding podwójny.
Od wielu dziesięcioleci wzrost indeksów giełdowych wyprzedza
rzeczywisty wzrost gospodarczy, tempo inflacji czy oprocentowanie
kredytów i lokat. Naturalną decyzją zarządów przedsiębiorstw
było i jest inwestowanie nadwyżek kapitału na giełdach. Czynią
tak również spółki giełdowe. Rośnie w ten sposób udział w aktywach
majątku podatnego na rezonans i równocześnie maleje współczynnik
tłumienia, wyznaczany przez udział majątku pozagiełdowego w
aktywach ogółem.
Zauważmy, że majątek pozagiełdowy może również ulec przecenie
wskutek wydarzeń giełdowych. W razie paniki na giełdzie i masowej
z niej ucieczki, silnie mogą podrożeć dobra trwałe a słabiej
towary. Z kolei w razie upadłości spółek giełdowych zmaleć mogą
aktywa innych firm powiązanych, a także banków i ubezpieczycieli,
co łatwo może się przenieść na uszczuplenie majątku "twardego".
Z kolei w przypadku giełdowej hossy wartość majątku "twardego"
może ulec obniżeniu wskutek ucieczki popytu na giełdę, ale także
może wzrosnąć wskutek konsumowania zysków przez ostrożniejszych
spekulantów i ich powrotu na rynek dóbr pozagiełdowych. Traktowanie
majątku "twardego" jako odpornego na trendy giełdowe jest więc
tylko przybliżeniem, choć dość dobrym z uwagi na pokazane dwukierunkowe
oddziaływanie.
Kiedy spółek jest wiele, rezonans jest taki sam, ale wchodzi
weń nie cały majątek "miękki", tylko ta jego część, która jest
ulokowana w akcje zmieniające ceny. Współczynnik powiązań m
maleje, a zatem współczynnik tłumienia rośnie. Kiedy jakaś (inwestująca
na giełdzie) spółka staje się modna i jej akcje zaczynają dominować
w pakietach inwestycyjnych innych spółek, tłumienie maleje.
Podobnie ma się rzecz w przypadku grupy spółek. Rezonans może
być wzmacniany przez dominację na giełdzie jednej lub kilku
spółek, tłumieniu zaś sprzyja rozproszenie inwestycji i ich
"poplątanie": im większa entropia powiązań, tym większe tłumienie.
WNIOSKI
Co wynika z występowania na giełdach rezonansów? Nic nowego
poza tym, co wszyscy wiedzą: akcje są przewartościowane. Zresztą
rezonans nie jest główną tego przyczyną. On tylko czasami wzmacnia
fluktuacje wywołane innymi przyczynami.
Generalnie można sformułować trzy rodzaje wniosków, niekoniecznie
spójnych:
- mniejsze - dla indywidualnych inwestorów;
- średnie - dla spółek giełdowych;
- większe - dla prawodawców.
Wnioski mniejsze sprowadzają się do tego, by uwzględniać wsobność
spółek i ich grup, a kiedy dane na jej temat są trudno osiągalne,
to śledzić udział inwestycji giełdowych w majątku ogółem. Spółki,
w których ten udział jest duży, zwłaszcza różne fundusze, będą
wchodzić w rezonans z głównymi trendami giełdy, a ich akcje
powinny, z pewnym opóźnieniem, wykazywać nadwrażliwość na hossę
i bessę. Spokojni inwestorzy powinni takich akcji unikać, zaś
aktywni spekulanci przeciwnie - koncentrować się właśnie na
nich.
Wnioski średnie są też dość jednoznaczne, choć poniekąd odwrotne.
Spółki giełdowe powinny jak najszerzej inwestować na giełdach
mimo ryzykowności takich inwestycji. Celowe interwencje dużych
instytucji finansowych i państw będą chronić giełdy przed załamaniem,
a ślepe instrumenty pochodne są wciąż "kursopędne", oczywiście
do czasu, ale w perspektywie dziesięcioleci trudno byłoby znaleźć
legalną inwestycję o stopie zwrotu mogącej konkurować z giełdą.
Kiedy jednak spółki giełdowe będą już głównymi graczami giełdowymi,
a ich "podstawowe" branże działalności staną się raczej różnicującymi
totemami niż biznesem, giełda stanie się kasynem. Trzeba z niej
uciekać. Kto pierwszy, ten lepszy. Ta rada dotyczy oczywiście
mniejszych i średnich spółek. Wycofanie gigantów bez załamania
rynku trzeba byłoby rozłożyć na dziesiątki lat.
Wnioski większe są oczywiste: regulatorzy powinni dążyć do
ograniczenia rezonansu. Przede wszystkim należy w tym celu oddzielić
rynek funduszy od rynku podstawowego, aby nie zachodziło sprzężenie
zwrotne. Należy poza tym zabronić funduszom inwestowania w inne
fundusze lub przynajmniej znacznie je ograniczyć. Podobnie ograniczyć
należy inwestycje spółek giełdowych w akcje innych spółek tego
samego rynku. Mniej konieczne, ale też wskazane są ograniczenia
inwestowania przez spółki giełdowe poza własnym rynkiem, o ile
rynki są dobrze odseparowane. Z punktu widzenia rezonansowości
nie są potrzebne żadne ograniczenia inwestowania banków w akcje
fabryk, a fabryk w akcje banków, jeśli są notowane na osobnych
rynkach. Faktycznie nawet tylko wspólne publikowanie indeksów
kilku rynków zaczyna te rynki łączyć, podobnie jak cienka sprężysta
nitka może rezonansowo połączyć dwa duże wahadła. Na pewno oddzielić
trzeba od wszystkich rynków rynek funduszy i explicite ustanowić
próg udziału "miękkiego" majątku w aktywach, po przekroczeniu
którego firma jest przenoszona na rynek funduszy, niezależnie
od tego, czy poza giełdą produkuje samochody, czy udziela pożyczek.
Mówiąc obrazowo, należy oddzielić podmiot od przedmiotu spekulacji,
czyli kasyno od sklepu. Nie w imię etyki, lecz raczej estetyki:
gdy podkręca się wzmacniacz poza próg rezonansu, muzyka przestaje
być muzyką, staje się piskiem. Z kolei na giełdzie rezonans
sprawia, że cena przestaje być parametrem równowagi i staje
się fałszywą miarą wartości. Pozostaje użyteczna wewnętrznie,
na giełdzie, przy zamianie akcji na akcje, ale staje się paradoksalna
przy wychodzeniu z giełdy lub wchodzeniu na nią.
Lekceważenie rezonansu może kiedyś postawić całą gospodarkę
przed problemem tego ranka w Monte Carlo, kiedy (na przykład
wskutek błędu krupiera) wszyscy w kasynie wygrali po bilion
dolarów, a teraz czekają na otwarcie sklepów.
Problem ten dobrze ilustruje pouczająca opowieść Szwejka.
ZAŁĄCZNIK:
O SZCZĘŚCIU STAREGO VEJVODY
Na Zderazie mieszkał niejaki Vejvoda, blacharz, który grywał
w mariasza w pewnym szynku za "Stuletnią Kawiarnią". Raz go
diabeł skusił i mój blacharz powiada: "Zagrajmy sobie w oczko
o piątaka". Grali więc taniutko, a on miał bank. Wszyscy się
przyłączyli, a bank urósł do dziesięciu koron. Stary Vejvoda
chciał, żeby i inni grali, więc robił, co mógł, żeby przegrać,
ale mu się to nie udawało, a w banku była już setka. Spośród
graczy nikt nie miał tyle pieniędzy przy sobie, żeby zagrać
va banque, a na Vejvodę biły już siódme poty. [...] Stawiali
po pięć koron i wpadali jeden za drugim. Jeden majster kominiarski
rozzłościł się, poszedł do domu po pieniądze i zagrał va banque,
gdy w banku było już półtorej setki. Vejvoda chciał się tego
pozbyć i jak potem mówił, chciał ciągnąć choćby do trzydziestu,
żeby mieć przewóz, ale dostał dwa asy. Udawał, że nic nie ma,
i rozmyślnie wołał: "Szesnaście bierze". A ten majster kominiarski
miał wszystkiego piętnaście. [...] Stary Vejvoda był blady i
zgnębiony, bo dookoła już sobie szeptali, że robi machlojki,
ktoś nawet powiedział, że już go raz zbili za oszustwa w grze,
chociaż był to najzacniejszy gracz. Dokładali więc dalej, aż
w banku było pięćset koron. Szynkarz nie wytrzymał. Miał akurat
przygotowane pieniądze dla browaru za piwo, wziął je do ręki,
przysiadł się, postawił dwa razy po dwie setki, a potem zamknął
oczy, zakręcił krzesłem na szczęście i oświadczył, że bije wszystko
va banque.
"Ale, powiada, gramy w otwarte karty". Stary Vejvoda byłby
nie wiem co dał za to, żeby przegrać. Wszyscy się dziwili, gdy
wyrzucił kartę i pokazała się siódemka, a on ją zatrzymał. Szynkarz
śmiał się pod wąsem, bo miał dwadzieścia jeden. Vejvoda dostał
drugą siódemkę, zatrzymał ją, a szynkarz powiada na to złośliwie:
"[...] Głowę daję, panie Vejvodo, że będzie przewóz". Zapanowała
wielka cisza. Vejvoda wyrzuca trzecią kartę: siódemka. Szynkarz
zrobił się blady jak kreda, bo to były jego ostatnie pieniądze,
poszedł do kuchni, a po chwili przyleciał chłopak, który w gospodzie
terminował, i woła, żebyśmy poszli pana gospodarza oderżnąć,
bo się powiesił na okiennym haku. Oderżnęliśmy go, ocucili i
grało się dalej. Nikt już nie miał pieniędzy, bo wszystko było
w banku Vejvody, który wołał stale o jakąś kiepską blotkę, żeby
przegrać, ale w żaden sposób nie mógł zrobić machlojki, bo grał
w otwarte karty. Wszyscy zgłupieli na widok takiego wielkiego
szczęścia, a ponieważ nie mieli pieniędzy, więc dawali rewersy.
Po paru godzinach przed starym Vejvodą leżały tysiące, setki
tysięcy, miliony. Majster kominiarski był już bankowi winien
półtora miliona, węglarz ze Zderaza około miliona, stróż ze
"Stuletniej Kawiarni" osiemset tysięcy, jeden medyk ponad dwa
miliony. A w miseczce z pieniędzmi dla szynkarza leżało już
samych rewersów na trzysta tysięcy. [...] Stary Vejvoda próbował
i tak, i siak. Ciągle wychodził niby za potrzebą i za każdym
razem oddawał bank komu innemu, żeby grał za niego, a gdy wracał,
mówili mu, że wygrał, że miał oko. Posłali po nowe karty, ale
i to się na nic nie zdało. Gdy Vejvoda stanął na piętnastu,
to partner miał wtedy na pewno czternaście. Wszyscy spoglądali
na starego blacharza z wielką wściekłością, a najgłośniej urągał
pewien brukarz, który miał w banku jakichś marnych osiem koron.
Oświadczył otwarcie, że tacy ludzie jak Vejvoda nie powinni
chodzić po świecie, że należałoby go skopać, wyrzucić za drzwi
i utopić jak szczenię. Rozpacz starego Vejvody trudno było sobie
wyobrazić. W końcu wpadł na dobry koncept. "Ja muszę wyjść,
powiada, do kominiarza, niech pan gra za mnie, panie majstrze".
Wyleciał bez kapelusza i prosto na ulicę Myslika po policję.
Spotkał patrol i powiedział, że w tej a w tej gospodzie grają
na pieniądze. Policjanci kazali mu iść naprzód i powiedzieli,
że zaraz przyjdą za nim. Wrócił więc między graczy i dowiedział
się, że tymczasem medyk przegrał przeszło dwa miliony, a stróż
przeszło trzy. A w miseczce z pieniędzmi dla szynkarza przybyło
rewersów na pół miliona. Po chwili do szynku weszli policjanci.
[...] Bank został skonfiskowany, wszystkich zabrano do komisariatu.
Ponieważ węglarz ze Zderaza sprzeciwiał się, więc go zawieźli
w plecionce. W banku było rewersów na przeszło pół miliarda,
a w gotówce tysiąc pięćset.
"Takiego hazardu jeszcze, jak żyję, nie widziałem - rzekł inspektor
policji widząc rewersy na takie zawrotne sumy. - Przecież to
gorsze od Monte Carlo".
W areszcie zostali wszyscy do rana z wyjątkiem Vejvody, który
za doniesienie został uwolniony i miał przyrzeczoną trzecią
część skonfiskowanego banku, czyli przeszło sto sześćdziesiąt
milionów, ale biedak w nocy zwariował i od samego rana chodził
po Pradze i na tuziny zamawiał kasy ogniotrwałe. To się nazywa
szczęście w kartach.
Jarosław Hasek, Przygody Dobrego Wojaka Szwejka.
Marek Chlebuś
|