STOP THE POLICE BRUTALITY 2002
|
Już po raz 7-my miał miejsce w Stanach
Zjednoczonych marsz przeciwko brutalności policji, znany
powszechnie jako "Stop the Police Brutality, October 22nd".
Takie marsze odbywają się co roku w większych amerykańskich
miastach właśnie 22.10. Oczywiście spotykają się z różnym
traktowaniem ze strony asystującej policji, mediów, a
także z rozmaitym odbiorem postronnych obserwatorów. Wszystko
zależy od wydarzeń towarzyszących manifestacji, miejsca,
daty, liczby maszerujących itd. Zawsze jednak marsze niosą
to samo przesłanie: sprzeciw wobec nieuzasadnionej brutalności
policji. Wiele dodatkowych haseł także pozostaje bez zmian. |
Innym wspólnym elementem marszów odbywających się od kilku
lat jest fakt, iż wśród protestujących znajdują się ludzie różnych
ras, wyznań, zawodów, partii i ruchów. Jednoczą się "razem przeciwko
policyjnej brutalności", jak krzyczał przez mikrofon przewodnik
tegorocznego marszu w Los Angeles.
Tegoroczny marsz w Los Angeles nie zgromadził tylu ludzi co
w poprzednich dwóch latach, prawdopodobnie ze względu na niezbyt
ładną pogodę i większe uprawnienia policji po 11.9.2001. Z korzyścią
dla organizatorów media wykazały niemal takie same zainteresowanie
ulicznym protestem, jak w zeszłym roku i dwa lata wstecz, kiedy
to w Los Angeles i okolicach wybuchły skandale związane z brutalnością
policji. Wtedy też rozwiązano kilka uznanych za zbyt ostre oddziałów
specjalnych.
W tym roku marsz rozpoczęła grupa rytualnie tańczących Indian,
za nią podążała mała ciężarówka obklejona zdjęciami zabitych
przez policję osób, nie było aż tak głośnych bębnów, na końcu
demonstracji jechała druga ciężarówka, także z posterami i z
własnym sprzętem nagłaśniającym. Dla jednych stanowiło to problem
(brak zsynchronizowania), dla innych była to zaleta (okrzyki
na początku i na końcu marszu). Marsz rozpoczynała i zamykała
grupa proekologicznych prawników, która razem z "pilnującą"
policją bezproblemowo koordynowała pochód. W tegorocznej demonstracji
uczestniczyło mniej ludzi ubranych w garnitury, mniej działaczy
proekologicznych, mniejsza też była grupka z Polish American
Environmental Alliance. Za to maszerowało więcej anarchistów
rewolucjonistów, więcej młodzieży ze szkół średnich i z uniwersytetów,
a także starszego pokolenia.
Wśród poruszanych podczas marszu tematów pojawił się problem
łapania nielegalnych imigrantów pod pozorem akcji antyterrorystycznych
(np. na lotniskach), represji wobec więźniów, obserwacji siedzib
grup zielonych i anarchistycznych. Oczywiście nadrzędnym tematem
było zwalczanie policyjnej brutalności oraz przypomnienie wszystkim
o zabitych przez policje ludziach, którzy dla nikogo nie stanowili
zagrożenia. Do takich należą np. zabici podczas zatrzymania
na komisariacie lub w więzieniu. Kiedy lata temu dowiedziałem
się, że w Stanach zdarzają się takie rzeczy, trudno mi było
w to uwierzyć.
Generalnie marsz spotkał się z pozytywnym wydźwiękiem w mediach,
poparciem gapiów. Oczywiście miały miejsce próby prowokowania
policji (niestety zawsze są) jak i odosobnione próby prowokacji
przez policję, ale na szczęście nikogo nie aresztowano.
W Los Angeles marsz odbył się na ulicach centrum miasta, przy
zablokowanym ruchu. W innych miastach Stanów Zjednoczonych było
różnie. Demonstracje poparcia dla "October 22nd" miały miejsce
również pod amerykańskimi ambasadami w Anglii, Kanadzie, Meksyku,
Francji, Australii i w innych krajach.
z Kalifornii, Przemysław Sobański
contact@paeasite.com
ZMARŁ PACYFISTYCZNY JEZUITA
|
Ksiądz jezuita Richard McSorley, który
był najprawdopodobniej najbardziej znanym działaczem pacyfistycznym
wśród księży Ameryki Północnej, zmarł 17.10.2002 na zator
tętnicy w wieku 88 lat. Zostawił 2 braci i 4 siostry. |
Richard McSorley napisał osiem książek o tematyce antywojennej
i "non violent", był profesorem założonego przez siebie Peace
Studies na Georgia University. Był także znanym działaczem antywojennej
opozycji m.in. odważnie wyrażał swój sprzeciw wobec wprowadzania
promilitarnych nauk na uniwersyteckie kampusy. W młodości był
niejednokrotnie aresztowany podczas ulicznych demonstracji pacyfistycznych.
Były senator Robert Drinnian (również jezuita) powiedział o
nim, że był on "trouble maker" (sprawiającym kłopoty) w sympatycznym
znaczeniu tego sformułowania.
W osiemnastym roku życia ksiądz McSorley zapisał się do jezuickiego
seminarium, w jego ślady poszło siedmioro z jego piętnastoosobowego
rodzeństwa. W r. 1939, po skończeniu studiów filozoficznych,
wysłano go na Filipiny jako nauczyciela. W 1941 r. został uwięziony
przez Japończyków, uwolniono go w r. 1945. Gdy powrócił do Stanów
Zjednoczonych przyjął święcenia kapłańskie.
Dla nowego księdza szokiem był fakt, iż komunię rozdawano OSOBNO
białym i osobno przedstawicielom innych ras. Jezuita zwrócił
się z protestem i apelem o pomoc do otaczających go księży,
otrzymał od nich jedynie nieprzychylne uwagi i ostrzeżenia,
aby nie mówił o tym głośno, ponieważ może mu to przeszkodzić
w karierze. Niemniej jednak ksiądz McSorley wspominał o segregacji
rasowej wtedy, kiedy tylko mógł
W r. 1952 został wysłany na
Uniwersytet Scranton. Według ks. Richarda działanie to miało
na celu uciszenie jego propacyfistycznych poglądów i opinii
wygłaszanych nt rasizmu.
Dziewięć lat później, ks. prof. McSorley przeniósł się do Georgia
University, gdzie prowadził zajęcia m.in. non violent actions
(akcje bez przemocy), non violent solution (rozwiązania bez
przemocy) oraz odważnie głosił poglądy pacyfistyczne. Wielu
studentów uczęszczało w jego zajęciach bez stypendiów i ocen,
jedynie żeby posłuchać nauki.
Richard McSorley maszerował razem z Martinem Lutherem, był
wieziony z Benjaminem Spockem (znanym opozycjonistą tamtych
lat), pomógł też założyć dwa domy katolickiej pomocy charytatywnej.
Dodatkowo ks. Richard wspólnie z księżmi Danielem i Filipem
Berrigan założył w Waszyngtonie akademie uczące m.in. non violence.
Jako ksiądz dawał moralne wparcie tym, którzy odmówili (wtedy
przymusowego) wstąpienia do wojska.
W 1969 r., podczas pobytu w Londynie, ks. Richard spotkał się
z Billem Clintonem. Po wspólnej modlitwie o pokój wraz z innymi
demonstrantami przemaszerowali oni pod ambasadę amerykańską,
niosąc białe krzyże. Była to jedna z najgłośniejszych antywojennych
demonstracji pod ambasadą USA kiedykolwiek w historii.
Odbiło się to później podczas wyborów prezydenckich w 1992
r., kiedy to republikanin Robert Dornan (prowadzący kalifornijską
kampanię dla Prezydenta Busha) nazwał McSorleya "marksistowskim
księdzem" "profaszystą" czy "nadal zatruwającym umysły". Miało
to zaszkodzić kandydatowi demokratów - Billowi Clintonowi, ponieważ
utrzymywał kontakty z księdzem jezuitą w Londynie. Sam McSorley,
choć nagabywany przez media, odmówił jakichkolwiek komentarzy.
Po wyborach powiedział: "gdyby więcej ludzi modliłoby się o
pokój, tak jak Bill Clinton w 1969, to świat byłby lepszym miejscem".
Ks. McSorley, urodzony w irlandzkiej rodzinie, niewątpliwie
zapisze się w historii jako pionier pacyfistycznej działalności
"w powołaniu", jako człowiek poświęcony pokojowi i stronnik
wielu grup społecznych, włączywszy niektóre proekologiczne.
z Kalifornii, Przemysław Sobański
|