POZWOLONO IM ZABIJAĆ
|
Nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt z 6.6.2002 dała myśliwym prawo strzelania do wałęsających się psów i zdziczałych kotów. Zapis ten od początku budzi sporo kontrowersji. Tarcia rozpoczęły się już podczas prac nad zmianą ustawy. Początkowo nowelizację odrzucił Senat, następnie Sejm odrzucił veto Senatu. W połowie sierpnia ustawę podpisał prezydent. Pomimo tego, że jak sam przyznał, ustawa nie jest doskonała, pomimo protestów i gorących apeli nie tylko organizacji zajmujących się obroną praw zwierząt. Uzbrojeni w broń palną myśliwi otrzymali tym samym glejt uprawniający ich do mordowania w świetle prawa. |
Sezon rozpoczęty
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już pod koniec ubiegłego roku w Polsce rozpoczął się sezon łowiecki na psy i koty. Bodaj pierwszą ofiarą był chart, zastrzelony przez jednego z myśliwych, polujących w lesie niedaleko Opola. Trudno powiedzieć, w jaki sposób myśliwy mógł pomylić rasowego i zadbanego charta, z którym właścicielka wybrała się na grzyby, ze zdziczałym zwierzęciem, które "miał prawo odstrzelić"? Pomijając już kwestie moralne i etyczne, przypomnijmy, że ustawa o ochronie zwierząt pozwala na odstrzał bezpańskich psów, tylko po spełnieniu określonych warunków: m.in. pies, przebywający w odległości powyżej 200 m od gospodarstw, musi wyglądać na zwierzę bezpańskie, wygłodniałe i winien stanowić zagrożenie dla dzikich zwierząt.
W grudniu, w Sławniowie koło Pilicy, myśliwi zastrzelili dwa psy, bo te... biegały po polu. Zabili je w obecności dzieci, które wyszły się z nimi pobawić. Zdaniem rodziców, właścicieli psów, jeden z czworonogów, ciężko ranny w grzbiet szczeniak, konał na oczach ich dzieci. Z zeznań myśliwych wynikało, że psy przebywały w odległości ok. 250 metrów od domu, żadnych dzieci nie było w pobliżu, a psy biegły do lasu za sarną. Broni ich również prezes tamtejszego koła łowieckiego, twierdząc, że "to wszystko pomówienia". Koniec końców, winą obarczano również właścicieli, za to, że pozostawili psy bez opieki. Dodajmy, na swoim prywatnym terenie!
Co gorsza, problem dotyczy nie tylko zwierząt, ale i ludzi. Na początku roku spacerujący pod Warszawą mężczyzna wkroczył nieopatrznie na teren polowania. Przekonał się o tym, gdy nagle usłyszał wystrzały, a wokół niego, śrut zaczął uderzać o drzewa. Po chwili zza krzaków wychylił się myśliwy z flintą. Jak w ogóle mogło dojść do takiej sytuacji? Zgodnie z prawem, koła łowieckie mają obowiązek informować, na minimum siedem dni przed zbiorowym polowaniem, urzędy gmin (a w przypadku polowań leśnych - nadleśnictwa) o zamiarze ich przeprowadzenia Na tym jednak kończy się ich odpowiedzialność, zrzucona na gminnych urzędników. Dzięki temu, nikt chyba jeszcze nie spotkał się praktyką rozwieszania w lesie ostrzeżeń o prowadzonym polowaniu. Jeden z nadleśniczych twierdzi, że dzieje się tak, dlatego że polowania "najczęściej odbywają się w weekendy, a wtedy ruch w lesie nie jest duży, ludzi praktycznie nie ma" (sic!).
Poprawka do poprawy?
Zarówno sam zapis w ustawie, jak i postawa myśliwych, wywołują protesty nie tylko organizacji prozwierzęcych, właścicieli zwierząt, ale i kół rządzących. Posłanka Katarzyna Maria Piekarska przyznaje, że zastanawia się nad założeniem poselskiego zespołu przyjaciół zwierząt, organu, który mógłby efektywniej walczyć o prawa zwierząt na forum parlamentu. Być może łatwiej byłoby się wówczas przeciwstawić wyjątkowo silnemu i wpływowemu lobby myśliwych. W sprawie odstrzału psów i kotów interweniował również wojewoda śląski Lechosław Jarzębski. W lutym br. zwrócił się do przewodniczącego Wojewódzkiego Sejmiku Łowieckiego "o podjęcie pilnych działań zmierzających do wyeliminowania nieprawidłowości", a do samych myśliwych zaapelował o "szczególną rozwagę". Wojewoda uważa, że myśliwi wręcz nadużywają prawa do odstrzału wałęsających się psów i kotów. Jego zdaniem, odstrzał psów, nawet tych przebywających w odległości większej niż 200 m od zabudowań, które wcześniej nie były obserwowane jako wałęsające się lub kłusujące, jest niedopuszczalny i społecznie szkodliwy (za PAP). Rzecznik wojewody potwierdził, że interwencja ta to efekt licznych sygnałów od mieszkańców województwa.
Strzały na wiwat
Jednym z argumentów za odstrzałem, przytaczanym przez myśliwych, ma być jakoby fakt, że zdziczałe zwierzęta domowe, zwłaszcza psy, stwarzają ogromne zagrożenie dla populacji nie tylko zwierzyny łownej, ale i gatunków objętych ochroną. Jak jednak dowodzą przykłady innych krajów, jest to kompletna bzdura. Niemieckie organizacje obrony praw zwierząt podają, że jeśli chodzi o udział zwierząt domowych w procesie wyniszczania innych gatunków zwierząt, to jest on "tak znikomy, że nie da się go wręcz statystycznie zmierzyć."
Notabene, podobne uregulowania prawne przyjęte w Niemczech, doprowadziły do równie opłakanych skutków: 40 tys. psów i 350 tys. kotów zabijanych każdego roku. Myśliwi stopniowo poszerzają swoje rewiry, za teren łowiecki uznając każdą niezabudowaną część ziemi, pole, łąkę, polną drogę, dolinę, strumyki i strumienie. Spacerowiczów z psami próbują utrzymać z daleka od "swoich" miejsc, nierzadko grożą im, nagabują, zmuszają do wiązania psów lub opuszczenia terenu.
Drugiej strony konfliktu nie strzeże równie potężne lobby, mające wpływ na zmianę przepisów. Nikt jak dotąd nie określił dokładnie, w jaki sposób chronić zwierzynę łowną przed zdziczałymi psami i wałęsającymi się kotami, nie zdefiniował, co znaczy "zdziczały" i "wałęsający się". Nikt, nigdy i nigdzie nie wyjaśnił również, w imię jakich racji takie zwierzęta wolno zabijać.
Oczywiście argumenty te nie przekonają myśliwych, szczerze dbających o populację zwierząt. Jak twierdzą złośliwi, dbających z konieczności - gdyby nie dbali, poza psami, stanowiącymi łatwy cel i trofeum myśliwskie, nie mieliby do czego strzelać. Nie przekonają, o czym świadczyć może chociażby lektura artykułu "Jak walczyć z ciemnogrodem" ("Łowiec Polski" 1/03), w którym autor ubolewa nad stanem państwa, kontrolowanego przez... "ekodewotki". Państwa, w którym właściciele źle zajmują się swoimi czworonogami, a naukowcy mają poglądy oparte "nie na wiedzy, a na obiegowych opiniach". Oczywiście myśliwi mają już gotowy program naprawy: "wymusić dopuszczenie do telewizji myśliwych", ograniczyć koszty uprawiania myślistwa (żeby w naszych lasach pojawiły się więcej ludzi pod bronią), przede wszystkim jednak - edukacja. Zdaniem autora, "edukacja łowiecka powinna się rozpoczynać już w szkołach podstawowych, ale głównie średnich". Dalej apeluje dramatycznie: "Nie pozwólmy, by nasze dzieci wychowywały się same". Jeśli nie same, to zapewne pod okiem myśliwych? Prawdziwych łowców, którzy nauczą dzieci, jak czyścić broń, by nie postrzelić się w nogę, jak strzelać do sarny, by ta nie szlochała konając, jak wypatroszyć, oskórować, a na koniec wytłumaczą, że "życiodajna krew" to nie krew, tylko po prostu zwykła "farba".
Pozostaje jednak pytanie, kto wcześniej wychowa samych myśliwych?
Andrzej Kwaśniewski
RATUJMY NIEDŹWIEDZIE!!!
|
Światowe Towarzystwo Ochrony Zwierząt (The World Society for the Protection of Animals - WSPA) to międzynarodowa organizacja, która prowadzi wiele akcji w obronie i na rzecz zwierząt na całym świecie.1)Jedną z nich jest rozpoczęta 3 lata temu kampania, której celem jest doprowadzenie do zamknięcia wszystkich istniejących na terenia Chin ferm niedźwiedzich. Opracowany przez WSPA raport "The Bear Blie Business" ujawnia przerażającą sytuację niedźwiedzi w tym kraju - na ponad 200 fermach cierpi ich ponad 7000!!! |
Zwierzęta trzymane są pojedynczo w ciasnych klatkach, zazwyczaj tak małych, że nie mogą w nich usiąść, a tym bardziej stać. Rozmiar klatki pozwala im jedynie leżeć, niemal w bezruchu. Niedźwiedziom wszczepia się w żołądek kraniki i dzień w dzień upuszcza żółć. Los niedźwiedzi, które cierpią z powodu nigdy nie gojącej się rany, chorób i bezczynności, jest tym bardziej okrutny, że przeciętnie wegetują one w ten sposób ok. 10 lat!! ! W naturalnych warunkach te duże ssaki żyją nawet 30 lat.
Żółć niedźwiedzią wykorzystuje się w tradycyjnej medycynie chińskiej, a środki powstałe na jej bazie uchodzą w powszechnej opinii za niemal złoty środek.
Stosuje się je jako lekarstwo na prawie wszystkie schorzenia. W ostatnich latach dramatycznie wzrosła produkcja żółci, ponieważ na jej bazie wytwarza się nową gamę środków, począwszy od szamponów, a skończywszy na winie.
Chiny są na światowym rynku liderem w produkcji żółci (żółć, w taki sam barbarzyński sposób, pozyskuje się również na fermach w Korei i w Wietnamie). Szacuje się, że obecnie dostarczają one ok. 7000 kg żółci pobieranej z żywych niedźwiedzi, z czego ok. 4000 kg pozostaje w kraju, a reszta jest eksportowana głównie do Japonii, Korei i innych krajów azjatyckich, ale także do USA, Kanady i Europy. Jak podaje WSPA, tylko w samej Japonii konsumuje się rocznie najmniej 200 kg żółci.
Podczas trzyletniego dochodzenia "detektywi" sprawdzili setki sklepów i firm w dziewięciu krajach, tj. w USA, Kanadzie, Australii, Japonii, Indonezji, Singapurze, Tajwanie i Malezji. Prowadzone przez WSPA śledztwo ujawniło, że produkty, do wytwarzania których wykorzystuje się żółć, są w bezpośredniej sprzedaży również na Filipinach, w Korei, Hongkongu, Rosji, w Indiach, Pakistanie i Wietnamie.
Handel chińskimi medykamentami zawierającymi żółć jest wart krocie. Jeśli - jak podaje WSPA - gram żółci niedźwiedziej kosztuje na międzynarodowym rynku przeciętnie 15 - 33 dolarów, to żółć sprzedawana w Chinach prosto z farm kosztuje średnio 24 centy. Przy ostrożnych szacunkach roczna wartość wyprodukowanej przez Chińczyków żółci wynosi 100 milionów dolarów.
Z uwagi na tak duże zyski handel ten kwitnie, pomimo akcji organizacji obrońców zwierząt (jednym z tegorocznych osiągnięć członków AAF jest m.in. doprowadzenie do zlikwidowania farmy, na której przetrzymywano około 500 niedźwiedzi himalajskich Ursus. Thibetanus)2), mimo dostępności syntetycznych środków zastępczych i wreszcie pozytywnej reakcji chińskiego prawodawstwa.
W świetle prawa proceder ten jest nielegalny i - co więcej - łamie zasady Międzynarodowej Konwencji o Gatunkach Zagrożonych Wyginięciem (CITES - The Convention International of Trade of Endangered Species).3) Dlatego też przedstawiciele Światowego Towarzystwa Ochrony Zwierząt byli obecni na międzynarodowym spotkaniu, zorganizowanym przez CITES w Santiago w Chile 3-15.11.2002. Delegaci WSPA przedstawili zgromadzonym zebrany materiał, odczytali raport oraz apelowali do uczestników konferencji o to, by zwiększyć ochronę wszystkich gatunków niedźwiedzi na świecie poprzez wspólną, efektywną, dokładną, surową i konsekwentną kontrolę międzynarodowego handlu.
Jak podała w swoim raporcie WSPA, produkcja żółci prowadzona na tak dużą skalę przyśpieszyła znacznie wymieranie azjatyckich niedźwiedzi.4) Gdy torturowane zwierzęta umierają są natychmiast zastępowane nowymi.
Jeśli i Ty chcesz przyłączyć się do akcji, która ma na celu zamknięcie wszystkich istniejących na terenie Chin farm niedźwiedzich, podpisz się i wyślij list do przywódcy chińskiego Jianga Zemina.
Gotowy list znajdziesz na stronach:
http://www.wspa-international.org/action/bearfarming/bearbile9.html
Pamiętaj, że każdy list jest ważny! Nie zapomnij przekazać tej informacji rodzinie i znajomym!!!
Nie kupuj produktów wytwarzanych na bazie żółci niedźwiedziej - spotkać je możesz przede wszystkim na bazarach.
Produkty te sprzedawane są zazwyczaj przez przyjezdnych zza wschodniej granicy.
Nie popieraj okrucieństwa i przemocy.
Przypisy:
- Więcej o organizacji, jej historii i działaniach możesz przeczytać na stronach: http://www.wspa-international.org/aboutus/index.html
- Działalność na rzecz zamknięcia farm niedźwiedzich prowadzi również od 1993 r. organizacja Animal Asia Foundation - AAF, której siedziba główna znajduje się w Hongkongu. Oddziały lokalne mieszczą się obecnie w Chinach, Australii, Wielkiej Brytanii, Niemczech i Nowej Zelandii. Więcej o samej organizacji i jej działaniach dowiesz się na stronie: http://www.animalsasia.org O AAF możesz czytać na jej stronach po angielsku, niemiecku, francusku, włosku i hiszpańsku. Jest tez link przeznaczony dla dzieci.
- Międzynarodowa Konwencja o Handlu Gatunkami Zagrożonymi Wyginięciem, zwana też Konwencją Waszyngtońską, to międzynarodowy układ kontrolujący handel różnymi gatunkami roślin i zwierząt oraz produktami pochodzenia roślinnego i zwierzęcego. Został podpisany w 1973, ale w życie wszedł w 1975 roku. Głównym jego celem jest kontrola, redukcja lub całkowita eliminacja handlu tymi gatunkami zwierząt, których liczba lub stan sugerują, że dalsza eksploatacja tych osobników w ich naturalnym środowisku byłaby szkodliwa dla przetrwania gatunku. CITES przyczynił się m.in. do całkowitego zakazu handlu rogami nosorożców czy kłami słoni. Obecnie traktat CITES jest uznawany przez 150 krajów na całym świecie, w tym przez Polskę.
- Obecnie wszystkie gatunki niedźwiedzi, oprócz baribala, są zagrożone wyginięciem i podlegają ochronie.
na podstawie stron internetowych organizacji WSPA i AAF oraz internatowej encyklopedii Onetu.
Z ŻYCIA ZWIERZĄT I LUDZI
Łasice
Pewien listonosz postanowił rozwieść się z żoną, która upiera się przy sypianiu z dwiema łasiczkami w łóżku. Zazdrosny mąż wystąpił o rozwód za pośrednictwem Internetu, skarżąc się, że małżonka spędza ze zwierzętami więcej czasu niż z nim. Mieszkająca w Londynie para jest małżeństwem od ponad trzydziestu lat.
Dramat kobry czyli makobra
W Indiach kobra zaatakowała kobietę o imieniu Dora. Dzielna niewiasta, nie tracąc zimnej krwi, ugryzła kobrę. Kobra zginęła natychmiast.p
Wiewiórki
Stara, tradycyjna ulica londyńska jest gęsto obsadzona drzewami lubianymi przez ptaki i wiewiórki; mały ogródek przed wejściem do domu też jest tu regułą. Na takiej właśnie ulicy pojawili się policjanci wezwani do włamania i zauważyli wiewiórkę, która im się przyglądała. Zwierzątko odbiegło, przyglądając się jednak czy idą za nią i w końcu zaprowadziło ich pod drzewo, gdzie były ukryte skradzione rzeczy: zastawa stołowa i płyty długogrające. Prowadzący dochodzenie inspektor Scotland Yardu powiedział: "Staraliśmy się po zakończeniu akcji odnaleźć wiewiórkę, żeby jej osobiście podziękować, ale niestety nie udało się. Widać nie chciała rozgłosu."
Foka - ratowniczka
Chris Hinds, który wybrał się na spacer brzegiem rzeki, zobaczył pokaleczonego i skamlącego wilczura. Gdy próbował się do niego zbliżyć, przerażony pies wpadł do wody i zaczął go znosić wartki nurt rzeki. Hinds wysłał swego syna, by z pozostawionego w samochodzie telefonu komórkowego wezwał straż pożarną - gdy zaalarmowana jego krzykiem i skowytem psa, pokazała się w wodzie foka, która po okrążeniu psa, zaczęła go nosem popychać do brzegu. Strażacy, którzy nadjechali, stwierdzili, że był to niezwykły widok: pies z raną na głowie leżał na brzegu, a w wodzie pływały trzy foki, pilnując go.
Einstein
Ośmiornica o wdzięcznym imieniu Einstein wkrótce po swym przybyciu do Blue Reef Aquarium w Tynemouth próbowała odebrać termometr, którym pracownik Matt Owen mierzył temperaturę wody. Zaintrygowany Owen dał ośmiornicy pusty słoik po kawie, który ta dwiema mackami odkręciła w kilka sekund. Teraz Einstein dostaje w słoiku piaskowe węgorze i kraby i odkręca go jeszcze szybciej.
Bohaterska gołąbka
Pięćdziesięcioletni Ron nie mógł sobie poradzić z podejrzaną kobietą, która pod pretekstem zbierania pieniędzy na cele charytatywne, usiłowała wedrzeć się do jego mieszkania. Wycofała się dopiero, gdy gołąbka Boboo sfrunęła ze swej żerdzi i zaczęła krążyć koło jej głowy, machając skrzydłami. "Zachowała się jak prawdziwy pies obronny" - mówi Ron. Gołąbkę uznano za bohaterkę.
Zemsta
Pewna dama w belgijskim mieście Brenede postanowiła zemścić się na najdroższym, który ją porzucił. Pan jej serca hodował ptaki, wobec czego wypuściła wszystkie z klatek - a było ich 350, przeważnie kanarków. Przybyli na ratunek sąsiedzi zdołali złapać tylko około stu.
Giną wróble
W zastraszającym tempie zmniejsza się w Londynie liczba wróbli. Badania przeprowadzone 77 lat temu przez Maxa Nicholsona wykazały obecność 2003 wróbli w tym parku, 885 wróbli w 1948 r. i 81 wróbli w 1995 r. To samo badanie powtórzone przez 96-letniego Nicholsona dwa lata temu potwierdziło istnienie już tylko 8 wróbli. Były sikorki, pliszki, kosy, zatrzęsienie gołębi, wiewiórek i turystów, ale ani jednego wróbla. Jak dotąd żadna z teorii na temat ich wyginięcia (koty, benzyna bezołowiowa, pestycydy, przemysł itp.) nie tłumaczy zjawiska w pełni.
Króliki
Naukowcy z Canberry opracowali metodę powstrzymania rozrodczości dzikich królików, będących plagą Australii. Każdego roku rolnicy tracą przez te gryzonie ponad 200 milionów funtów, nie mówiąc o zniszczonej roślinności. Opracowano genetycznie zmodyfikowany wirus, który powoduje wytwarzanie przez samice antyciał, blokujących rozrodczość. Nawet połowiczny sukces oznaczałby koniec plagi królików. Istnieją jednak obawy, że wirus umyślnie lub przypadkowo może być przeniesiony na inne gatunki i inne kontynenty.
Ostrożnie!
Podczas rutynowych badań żywności w Wielkiej Brytanii znaleziono ślady środków owadobójczych na: jabłkach, pomidorach, maśle, kiełbaskach i na żywności dla niemowląt. W jednym wypadku znalazły się na sałacie ślady środka owadobójczego, który jest zakazany.
Wojna mrówek
Miliardy mrówek z Włoch, Francji, Hiszpanii i Portugalii zjednoczyły się, by walczyć przeciw mniejszym okazom zgromadzonym w separatystycznej kolonii we wschodniej Hiszpanii. Małe mrówki stanowczo odmawiają asymilacji z superkolonią. Specjalistów zaskoczył stopień współpracy dużych mrówek, które sto lat temu przypadkiem trafiły z Argentyny do Europy i wyparły gatunki europejskie. Co ciekawe, mrowiska w Argentynie zwalczają się nawzajem, natomiast w Europie - współpracują ze sobą, zwłaszcza w zwalczaniu mniejszego rodzaju.
Paweł Zawadzki
Informacje powyższe zostały wybrane rubryki "Ciekawostki" "Tygodnia Polskiego" - od kwietnia do sierpnia 2002. "Tydzień Polski" jest sobotnio-niedzielną edycją "Dziennika Polskiego" wydawanego w Londynie od 60 lat.
W OBLICZU ZAGŁADY
|
W świecie targanym sporami o uznanie bądź zaprzeczenie hegemonii Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, pewna dominacja wydaje się być bezsporna - homo sapiens z każdym dniem utwierdza się na pozycji pana życia i zagłady wszystkich gatunków. I nic złego nie powinna nieść ta ludzka potęga dla świata, gdyż każde działanie istoty ludzkiej w zakresie interakcji z szeroko pojętym środowiskiem naturalnym jest w istocie działaniem wymierzonym w człowieczy gatunek. Działalność ta nie powinna więc nieść zniszczenia, czy destrukcji, gdyż prędzej czy później jej efektów dozna sam człowiek. Niestety, rzeczywistość każdego dnia przynosi obrazy trudnej do wytłumaczenia agresji człowieka skierowanej na życie innych gatunków. |
Oglądając wielogodzinne relacje z pól bitewnych współczesności, zapominamy o milionach niewinnych ofiar bezmyślnej wojny człowieka z przyrodą - zwierzętach. Pisząc to nie mam zamiaru deprecjonować wartości ludzkiego życia stawiając je na równi z istnieniem innych stworzeń. Nie jest to z mojej strony manifest w obronie zwierzęcego prawa do życia, a swoisty apel o zachowanie gatunków.
Ostatnie wydarzenia w Gabonie i Kongo ukazują z całą brutalnością destruktywne oblicze hegemonii homo sapiens. Jej ofiarą padli dwaj nasi najbliżsi kuzyni w świecie zwierząt - goryle i szympansy. Gęste dżungle Republiki Kongo i Gabonu uchodziły do niedawna za bezpieczny azyl dla małp człekokształtnych jako region najmniej narażony na karczunek drogocennych lasów Afryki Równikowej. Niestety opublikowane ostatnio wyniki badań z lat 1998 - 2002 wykazały alarmujący spadek populacji goryli i szympansów we wspomnianych krajach. Przyczyn tego stanu rzeczy należy upatrywać we wzroście polowań na małpy, których mięso stało się w ostatnim czasie lokalnym sposobem walki z deficytem żywności, a także w śmiercionośnej sile epidemii wirusa Ebola. Biorąc pod uwagę, że 80% światowej populacji goryli i szympansów zamieszkuje dżungle Gabonu i Kongo oraz to, że w przeciągu 20 ostatnich lat liczba osobników tych gatunków na świecie zmniejszyła się o ponad połowę, stoimy w obliczu zagłady naszych bliskich krewnych.
Szeroko zakrojone międzynarodowe badania nad tym problemem, których rezultaty przyniósł magazyn "Nature", każą nam przypuszczać, że w braku intensywnej akcji prewencyjnej szympansy i goryle wyginą w naturalnym środowisku w przeciągu najbliższych 10-20 lat. Prawdopodobnie już za kilka lat opisywane gatunki będą zamieszkiwały niewielkie obszary lasów równikowych w małych grupach (10-50 osobników), a wtedy ich ochrona przed kłusownictwem może okazać się niemożliwa.
Opinie naukowców z całego świata wskazują dwie drogi zapobiegania zagładzie, z których każda powinna być realizowana niezależnie od drugiej. Po pierwsze należy dołożyć wszelkich starań, by powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa Ebola na terenie dżungli równikowej. Rządy bogatych państw Zachodu powinny dołożyć wszelkich starań, by zapewnić niezbędne środki finansowe i techniczne, by ratować ludzi, a przy okazji szympansy i goryle przed "eboliczną" śmiercią. Z drugiej strony, państwa wysoko rozwinięte powinny wywierać realny nacisk na rządy Gabonu i Konga, by z całą surowością karały organizatorów i uczestników kłusownictwa. Mając na uwadze, że uprzemysłowienie zabijania małp, które doprowadziło do umieszczenia naszych najbliższych krewnych na żywieniowej linii produkcyjnej jest rezultatem ciężkiej sytuacji materialnej mieszkańców Afryki Równikowej, należy zintensyfikować dostawy pomocy humanitarnej dla tego regionu oraz umiejętnie dystrybuować dostarczaną tą drogą żywność.
Programy pomocowe światowych organizacji finansowych powinny kłaść większy nacisk na rozwój indywidualnej wytwórczości, małej i średniej przedsiębiorczości w krajach Afryki, a nie stanowić zasilenie prywatnego budżetu satrapów Czarnego Lądu.
Nikt nie może spać spokojnie w obliczu zagłady najbliższych nam ewolucyjnie gatunków. Unicestwiając szympansy i goryle podpisujemy wyrok śmierci na nas samych. Wyrok z odroczonym terminem wykonania, którego dopełni kiedyś Natura.
Rafał Kownacki
e-mail: kownacki@poczta.onet.pl
CO ZROBIĆ Z BOBRAMI?
|
...zastanawia się w "Dzikim życiu" (12/2002) dr Andrzej Czech. Z tekstu wynika, że zaczynamy mieć nadmiar bobrów w kraju. Ciekawe, że to samo DŻ podaje, że w całym kraju mamy tylko 9 (!) sztuk rysia. Czyżby wśród biologów brakowało ludzi z wyobraźnią, którzy mogliby porównać mapę kraju, ustalić hipotetyczną liczbę bobrów, rysi i wszelkiej innej zwierzyny leśnej? Czy znając obyczaje poszczególnych gatunków, wielkość terenów łowieckich lub potrzebnych im do życia obszarów - nie można było określić prawdopodobnej wielkości populacji? |
Dlaczego bobry mają być faworyzowane, a ma brakować np. rysi, żbików, wydr, kun, cietrzewi, itp.?
Może wzorem ogrodów zoologicznych warto byłoby wymieniać bobry za przedstawicieli gatunków, których jest mało, choćby np. rysi, żbików, cietrzewi?
Podobny problem niegdyś istniał z żubrami, którym najpierw groziło wyginięcie, a potem rozmnożyły się nad podziw dobrze. Może warto skorzystać z tych doświadczeń pytając komu i na jakich warunkach odstępowaliśmy żubry?
Na Litwie, Ukrainie, Białorusi nie brak dużych kompleksów leśnych. Może z naszymi sąsiadami dałoby się wymienić nadmiar bobrów na zwierzynę, której mamy mało?
Kserokopia artykułu p. Czecha mogłaby trafić do każdego pracownika lasów. Może z ulotką, że w kraju wydawane są pisma ekologiczne, które warto znać, czytać, prenumerować? Czy naprawdę każdy leśnik w Polsce wie o istnieniu "Zielonych Brygad" czy "Dzikiego Życia"? Czy leśnicy nie byliby najcenniejszymi współpracownikami tych pism?
Leśnicy, znając doskonale powierzone im tereny, mogliby wskazać miejsca, gdzie jeszcze bobry mogłyby się zadomowić i być pożyteczne.
Lektura tekstu Andrzeja Czecha przywodzi na myśl sytuację, w której ktoś mając dobre chęci (jak kiedyś w Australii z różnymi gatunkami) - po prostu przedobrzył, sorry, przebobrzył.
Paweł Zawadzki
Towarzystwo Naukowe "Castor", Czysta 17/4, Kraków, tel. 0-12/2950373, 0-601/912-965, fax 0-12/2950374, e-mail: biuro@bobry.pl, www.bobry.pl
|