Strona główna 

ZB nr 2(20)/91, luty '91

ZIELONA PRASA - UWAGI PO ROKU

Korzystam z gościnnych łamów ZB, any po raz kolejny podzielić się kilkoma uwagami o "zielonym dziennikarstwie". Poprzednio, przed rokiem pisałem o tym, że nie ma szans na powstanie w Polsce NIEZALEŻNEGO, POPULARNEGO, WIELKONAKLADOWAEGO, UCZCIWEGO i PROFESJONALNEGO pisma ekologicznego, które spełniłoby wszystkie te warunki jednocześnie. Dzieliłem się doświadczeniem z wówczas podejmowanych prób.

Pisałem o działaniach w naszym, ograniczonym do kilkuset osób, hermetycznym środowisku. Pisałem o przerostach ambicji, tak jednostkowych jak i organizacyjnych. Pisałem o niezrozumieniu zasad uczciwego dziennikarstwa (które nie jest ani wyżywaniem się na maszynie do pisania i licytowania w ilości obelg kierowanych wobec trucicieli, ani wchodzeniem w upokarzające układy). Chciałem przekonać, że naprawdę Gucio obchodzi czytelnika, co jedna pani zapieniona w swym gniewie sądzi o jednym panu, który jest cham , kradnie faxy i w dodatku zna angielski. Porównywalnym z drukowaniem takich bredni upokorzeniem byłoby dla mnie pójście na układy, na jakie poszli jednak w ciągu ostatniego roku niektórzy moi koledzy po piórze. Niezależność mierzona długością wąsów na okładce czy uczesanym wywiadem z naznaczonym funtami ministrem nie jest tą niezależnością, o jaką chodziło.

Pismo popularne, o jakim wtedy pisałem, to pismo niehermetyczne, przekrojowe (od wegetarianizmu dla gospodyń domowych poprzez energetykę dla nauczycieli, aż po kulisy rozmow polskiego wiceministra we Francji i udokumentowanej korupcji - dla Polaków w Polsce w informacyjnym podarku od Polaków na Zachodzie).

I takie właśnie wielkonakładowe pismo właśnie powstaje. Myslę o "Ekopuku" (przepraszam za niezamierzoną, albo i zamierzoną kryptoreklamę!) drukowanym w nakładzie 10 000 egz. (na początek), na papierze z odzysku, ilustrowanym magazynie bazującym na profesjonalnych dziennikarzach, przede wszystkim jednak spoza kraju (ta perspektywa zdecydowanie lepiej służy robocie pozytywnej, przedstawianiu metod rozwiązywania problemów, budowania wyśmiewanego, idealistycznego "społeczeństwa przyszłości"). Reporterzy krajowi zaś podążają zdecydowanymi śladami mniejszych lub większych afer, depcząc po piętach mniejszym lub większym draniom, nie cofając się dla zdobycia (lub potwierdzenia) informacji przed narażeniem życia lub spędzeniem nocy w objęciach małego antyekologicznego łajdaczka.

Pierwszy numer "Ekopuka" (po raz drugi pada nazwa pisma, co jest już jawną rekalmą!) rusza właśnie w Polskę nie rozwiewając jednak wcześniejszych wątpliwości. O ile uda się, jak myślę, zaqchować jego profesjonalizm (wciąż liczymy na wsparcie dobrymi tekstami ze strony kolegów reporterów, ogłaszamy też konkurs na reportaż, który to gatunek dziennikarski najtrudniej poddaje się pustosłowiu i manipulacji), a uczciwość gwaramtujemy naszymi osobami pozostawiając to osądowi bezstronnych, o tyle inne zagrożenia są nadal, wcale nie małe.

  1. Najpoważniejszym niebezpieczeństwem wydaje się być utracenie niezależności. I to wcale nie poprzez naciski Anty-Ekologów i ich przyjaciół. Obawiam się, że również ekolodzy, przyjaciele, z trudem zrozumieją co mamy na myśli mówiąc o niezależności. Że odrzucony temat czy tekst nie oznacza, żze przestajemy się lubić. Że mówienie o nieprawidłowościach, które zdarzają się również wśród garstki ekologów, nie jest zajmowaniem jakiejkolwiek pozycji w idiotycznych skądinąd podziałach. Że drukowanie na jednej stronie sensownej wypowiedzi działaczki Społeczego Instytutu Ekologicznego i sensownej wypowiedzi działacza Polskiego Klubu Ekologicznego - dla żadnej ze stron nie jest obrazą. Niezależność ta jest związana o oglądem, może trochę z zewnątrz. Odrzucenie tej zasady nie służyłoby niczemu, sprawie i czytelnikom najmniej.
  2. Trudno w takiej sytuacji - to drugie niebezpieczeństwo - liczyć na pomoc konkrentą grup, np. przy kolportażu. Jeszcze przed rokiem spotykałem się z pytaniem: "Dobrze, my pomożemy, ale co my (nasz klub, nasza federacja) będziemy z tego mieli?". Proponowano powołanie rady redakcyjnej, zmiany koncepcji w stronę "jedynej właściwie działającej w Polsce organizacji ekologicznej", wreszcie uzależniano udział swój i swej grupy od zostania przez wiceprezesa... redaktorem naczelnym. Śmieszne, gdyby nie prawdziwe. To, czy uda się utrzymać niezależność "Ekopuka", zależy nie tylko od robiących go ludzi. Właśnie przygotowany jest materiał o tym, jak polskie przedsiębiorstwo buduje w krajach Trzeciego Świata elektrownie jądrowe, bo na inną produkcję (m.in. oczyszczalnie ścieków) nie było w Polsce zbytu. My nie chcemy "zmieniać produkcji" Ekopuka, nie chcemy tracić niezależności i sprzedawać część nakładu pochwalnego numeru o jądrówkach Państwowej Agencji Atomistyki. Każde pismo w jakimś stopniu zależy od czytelników, od sprawnego kolportażu, od tworzących go ludzi. Najgorsze, co może się zdarzyć to zajęcie przez naszych przyjaciół roli kibiców. Życzliwych - prosimy o bezpośrednią pomoc.
  3. Niebezpieczeństwem rysującym się w dalszej przyszłości jest możliwość wessania przez "Ekopuk" innych zespołów pism czy robiących te pisma ludzi- motorów (podobne m.in. obawy ma "Greenpeace" przed wejściem do Polski ze swym biurem, gdzież nam do niego!). Bardzo dobrze, że ukazuje się doskonałe szybko robione pismo informacyjne (tak, atk, koledzy, o was myślę), dobrze, że jest specjalistyczna "Aura". Świetnie że są "Beek", "Trująca Fala", "Zielone Lustro", "SOŚ", "Czadzik", wreszcie bliskie "Wolę być" (przepraszam tych, których ominąłem). Mam nadzieję, że tak też pozostanie, a "Ekopuk" (z ambicjami przejścia na pełny kolor, ze zwiększoną objętością, przy zachowaniu niezależności i ucziwego, reporterskiego, trochę z boku, spojrzenia) nie zwolni innych z przyjemności i chęci tego, co robią dotychczas. A może będą robili to jeszcze lepiej?

Eryk Mistewicz
"Ekopuk"
Konopnickiej 6
00-491 Warszawa




ZB nr 2(20)/91, luty '91

Początek strony