Strona główna |
Zwolennicy ekologii głębokiej podkreślają równość wszelkich istot. Człowiek nie jest więc istotą uprzywilejowaną, panem stworzenia, ale jego równorzędną częścią. Jest to równie trudne do zaakceptowania jak kiedyś odkrycie Kopernika, że Ziemia nie jest centrum Kosmosu.
Czy znaczy to, że niczym nie różnimy się od reszty przyrody? Łatwo obalić takie poglądy! Ciężko jakoś człowieka do przyrody wcisnąć. Różnice wprost rzucają się w oczy: wchłanianie z premedytacją dymu (homo fumosus), dawanie w kanał - z tych bardziej nobilitujących różnic, także żucie gumy, używanie ubrań i butów spanie w łóżkach (z pościelą!), stała aktywność seksualna, tworzenie różnych filozofii, w tym ekologii głębokiej...
Zresztą któż zdoła lepiej od Marka Zaborowskiego (ZB 9) oddać to oddzielenie
między człowiekiem a przyrodą. To nawet nie oddzielenie a polaryzacja (i gradacja)
równie oczywista i podstawowa jak polaryzacja płciowa:
mężczyzna - kobieta!
Skłania to niektórych do poważnego zastanowienia, czy aby nie jesteśmy na Błękitnej Planecie obcymi, przybyszami (w takim razie i agresorami, okupantami). Niegłupie to. Już (jeszcze?) w średniowieczu gnostycy tęsknili do ojczyzny "po drugiej stronie gwiad". Tylko czy odnalazłwszy na powrót Arkadię, nie uczynimy jej tego co i Gai?
Ale podobno to oddzielenie jest tylko efemerydą, należy traktować je jako swoistą przygodę, ot taki ewolucyjny meander. John Seed powiedział kiedyś, że człowiek jest tą częścią lasu, która OSTATNIO pogrążyła się w myśleniu - czymże jest kilka tysięcy lat ludzkich kultur i cywilizacji wobec "wieczności" lasu tropikalnego! Homo SAPIENS jest więc tylko epizodem w życiu Planety. Zapytano kiedyś innego działacza GE, Garego Snydera dlaczego zawsze stara się iść inaczej niż wszyscy, pod prąd cywilizacji i postępu? "To co wy nazywacie 'prądem' jest w istocie małym zawirowaniem liczącym sobie nie więcej niż kilkanaście tysięcy lat. Ja idę w zgodzie z nurtem liczącym sobie setki milionów lat" - odpowiedział mniej więcej. Miałoby więc to ewidentne oddzielenie być tylko szatańską iluzją, przejawem MAJI?
Na jednym ze spotkań John Seed mówiąc o równości stworzeń, bezsens wszelkiego tu stopniowania porównał do rozważań, co lepsze: płuca czy obieg krwi - wszystkie istoty tworzą wszak razem jeden organizm. Po spotkaniu pewien joga (to podobno też antropocentryzm, choć bardziej orientalnego pochodzenia!) powiedział mi, że przykład jest naciągany: "co byś wolał, żeby obcięto ci paznokcie, czy głowę?". Oczywiście, że paznokcie, ale nic nie wskazuje na to, że ową głową jest właśnie człowiek. Zresztą gdyby nawet tak było, to głowa powinna dbać o całe ciało, także paznokcie, a nie niszczyć je!
Kim jesteśmy? Dlaczego tak trudno przyjąć, że: "świat ocaleje, najwyżej zginą ludzie". Czy naprawdę najważniejsze jest to, że gdy umrze Ziemia, to nie będzie ludzi, aby modlić się do Boga?
W licznych rozmowach natknąłem się na ciekawe bloki psychiczne, oczywiste u osób wychowanych na religii, filozofii i praktyce superpersonalistycznej. Ktoś mianowicie stwierdził, że życie zwierząt pozbawione byłoby sensu, gdyby ludzie ich nie wykorzystywali i nie zabijali! Wg kogoś innego nienaturalne jest myśleć o dobru innych istot, bo i one nie myślą o nas! Od jeszcze innej osoby dowiedziałem się, że człowieka odróżnia od innych istot to, że jego życie ma sens (chodziło o realizowanie się do, i dla Boga) ... Jedną z metod dowodzenia jest sprowadzenie do absurdu.
Spróbujmy:
Islamski "Traktat o zwierzętach" w "Listach" (Rasail) Braci Czystości (Ichwan as-Safa) podaje opowieść, w której zwierzęta skarżą się królowi dżinnów na okrucieństwo człowieka, który używa ich do noszenia ciężarów, pije ich mleko, zjada mięso i wykorzystuje na wiele innych sposobów, nie biorąc pod uwagę praw świata zwierząt.
Poproszony o odpowiedź człowiek próbuje udowodnić swoją wyższość mówiąc, że umie budować domy i miasta, liczyć, tworzyć złożone struktury społeczne, rozwijać sztukę, naukę itp. Ale każdej z tych umiejętności odpowiada któryś z gatunków zwierząt (np. pszczoła naturalny geometra budujący sześciokąty w ulu)! - argumentują zwierzęta. Dopiero na koniec człowiek zostawia istną perełkę, koronny argument: w ludzkich społecznościach są ŚWIĘCI, przedstawiciele Boga na ziemi, przekaziciele łaski dla całego ziemskiego otoczenia, raison d'etre życia na ziemi.
Po takiej argumentacji zwierzęta ustępują wobec roszczeń człowieka do dominacji nad nimi. "Centralna pozycja człowieka na świecie nie wynika z jego przebiegłości czy geniuszu wynalazczego, lecz z tego, że tylko on może osiągnąć świętość i przekazać ją otaczającemu światu." (sic!) (Seyyed Hossein Nasr "Idee i wartości islamu" s. 25)
A więc to, co najlepsze pomiędzy ludźmi - przytrafiająca się niektórym świętość - służy do usprawiedliwienia tego co najgorsze - trwającej od wieków, dotąd prawie wcale niezauważanej, totalnej (ludobójczej chciałoby się rzec) wojny przeciw wszystkiemu co (jeszcze) żyje! Podobnie argumentowali np. konkwistadorzy usprawiedliwiając swe "krwawe modry" - nieśli wszak cywilizację i wiarę w Chrystusa. Przykład zaczerpnięty z islamu każe także zauważyć, że nie tylko antropocentryczne idee judeochrześcijańskie wyłożone w Księdze Rodzaju (ale także np. Mt. 6, 25-34; 10, 29-31; Łuk. 12, 6,7 - "Nie bójcie się! Więcej znaczycie niż wiele wróbli") leżą u podstaw stanu środowiska, który "jaki jest każdy widzi". Zresztą i w tej religii są takie idee, które sugerują coś zupełnie inną postawę: I List św. Jana (2, 9): "Kto mówi, że jest wśród światłości, a brata swego nienawidzi w ciemnościach jest nadal". Pozostaje uznać jeszcze, że i istoty nieludzkie są naszymi braćmi. Albo:
"Ze względu na synów ludzkich tak się dzieje. Bóg chce ich bowiem doświadczyć, żeby wiedzieli, że sami przez się są tylko zwierzętami. Los bowiem synów ludzkich jest ten sam co i los zwierząt. Los ich jest jeden: jaka śmierć jednego taka śmierć drugiego i oddech życia ten sam. W niczym więc człowiek nie przewyższa zwierząt. Bo wszystko jest marnością. Wszystko idzie na jedno miejsce: Powstało wszystko z prochu i do prochu powraca. Któż pozna czy siła życiowa synów ludzkich idzie w górę a siła życiowa zwierząt zstępuje w dół, do ziemi?" (Koh 3, 18-21) Ciekawe, że np. Świadkowie Jehowy ten m.in. fragment wykorzystują, aby dowieść, że i człowiek nie ma życia wiecznego! Wniosek więc odwrotny niż ten, o który mi chodzi. To, że istoty nie-ludzkie nie posiadają spisanej Biblii, Koranu, Gity i Sutr, nie znaczy, że nie mają ich w ogóle!
Warto zauważyć jeszce jedną rzecz. Upadają kolejne bastiony wyróżniające człowieka: do powyższego przykładu pszczoły można dodać wiele innych, zwłaszcza spośród małp, wśród których np. są liczne przypadki opanowania języka migowego (włącznie ze zdolnością wyrażania abstrakcji i kłamania!), posługiwania się narzędziami, uczenia tego swych dzieci, czy malowania obrazów (eksponowanych oczywiście jako dzieło jakiegoś człowieka), które spotkały się z wysokim uznaniem krytyków (podobne zainteresowania plastyczne wykazują zresztą i słonie) i wiele innych. A więc czy religijność jest cechą wyróżniającą człowieka? Św. Franciszek głosił z niezłym skutkiem kazania zwierzętom, ale dla wielu to bajki. Współcześnie, niektórzy religioznawcy próbując bezskutecznie dotrzeć do początków religii stwierdzili, że zachowania religijne cechowały nie tylko najbardziej pierwotnego człowieka u "zarania dziejów", ale występują także u zwierząt!
Aby odetchnać choć trochę od obrzydliwego "humanizmu" przenieśmy się na chwilę oczyma duszy do Nowego Świata, który kiedyś był rajem, a dziś znów jako taki usiłuje się go nam przedstawiać.
"Podstawową różnicę między Europejczykami a rdzennymi ludami Ameryki można dostrzeć w ich stosunku do natury. W kulturach europejskich mówimy o kontrolowaniu natury, a nawet o jej ujarzmianiu. Marks twierdził, że najważniejsze dla naszego człowieczeństwa była konfrontacja z naturą i wybicie się ponad nią. Idea, że ludzie są władcami natury jest głęboko zakorzeniona w naszej zachodniej, chrześcijańskiej kulturze:
"Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi." (Rodz. I, 28).
Dla tubylczych Amerykanów dychotomia istot ludzkich przeciwstawionych naturze nie ma sensu. Uważają oni takie stanowisko za niebezpieczne. Nasze postawa wobec natury, która może mieć zgubne skutki, musi być oczywista dla każdego z nas. Zdaniem ludów tubylczych, człowiek nie stoi nad naturą, ale w jej środku. Ludzie nie powinni próbować okiełznać natury, a ściślej - reszty natury, ale podporządkować się jej. Dychotomia człowiek - zwierzę jest więc obca duchowym tradycjom tubylczych Amerykanów. Człowiek różni się jednak od (innych) zwierząt. Różnica polega na tym, że tak łatwo zapominamy naszą rolę w tworzeniu (creation), że człowiek jest jedyną istotą posiadającą zdolność wybijania swego naturalnego świata z równowagi, czy wręcz niszczenia go. Z tego powodu niektórzy tubylczy Amerykanie uważają, że człowiek jest istotą NAJNIŻSZĄ (podkreślenie moje - aż). Człowiek jest jedyną istotą, której ciągle trzeba przypominać miejsce w tworzeniu, tak aby jego destrukcujny potencjał mógł być trzymany pod kontrolą. Tubylcze ludy Ameryki żyły w kręgu kultur, które nieustannie, przez dziesiątki tysięcy lat przypominały im, od narodzin po śmierć, o ich miejscu w tworzeniu". (John Shreve "Myśli o duchowych tradycjach Tubylczych Amerykanów" przełożył Marek Maciołek w: "Należymy do Ziemi, Ziemia nie należy do nas" - Bibioteka Tawacinu nr 12, Poznań 87, s. 33).
Zresztą nie tylko Indianie potrafili tak trafnie ocenić pozycję człowieka. Można tu jeszcze przywołać pamiętną wypowiedź Zofii Berg z "Inaczej" ("Własnymi słowami" 89-11-24): "... wydaje mi się, że akurat człowiek jest najmniej niewinnym i najmniej dobrym zwierzęciem w naszym świecie".
Jaka jest więc pozycja i rola człowieka w tym skomplikowanym świecie? Na pewno nie należy popadać w mizantropię, wszak: "jesteśmy dziećmi wszechświata, nie mniej niż drzewa i gwiady, mamy prawo do być tutaj. I czy jest to dla nas jasne czy nie, wszechświat jest bez wątpienia na dobrej drodze."! (to wg "Desideraty").
Może na nowo trzeba byłoby rozważyć grecki mit o Narcyzie, który kontemplując swoją osobę zamienił się w kwiat. A kwiat nie wybija swego naturalnego świata z równowagi, nie trzeba mu przypominać o jego miejscu w tworzeniu. Nie musi praktykować zen aby osiągnąć Czysty Umysł. Może życie przyrody jest właśnie stanem realizacji się do, i dla Boga? Może każde zwierzę to już taki Spinoza? (aż)
W tym roku odbyła się pielgrzymka do Watykanu mająca prosić papieża o uznanie, że
zwierzęta też mają duszę. Jest to krok we właściwym kierunku, ale rażąco za
krótki. A co z "duszą" reszty Natury? (aż)