Strona główna |
W trakcie pewnej, publicznej jednak, dyskusji dr inż. F., fachowiec, wodziarz, zacności człowiek, spokojny i rzeczowy powiedział w jak najlepszej wierze co następuje:
"Użyję tu przykładu Zapory Czorsztyńskiej. Walczymy z ludźmi, którym nie potrafimy wytłumaczyć, że już jakaś decyzja zapadła. Walczymy, tak bym powiedział z pozycji inżyniera, z anarchistami. Z nimi trzeba długo rozmawiać, coś wytłumaczyć. Tu jest chyba rola nas ekologów, którzy nie potrafimy przenieść informacji na społeczeństwo." Koniec cytatu. A cytat jest dokładny.
Proponuję: nie dyskutujmy o Czorsztynie. Rozmawiajmy na przykładzie Czorsztyna. Rozmawiajmy, czyli wymieniajmy myśli. To chyba jedyny sposób na uzyskanie zgody społecznej na np. lokalizację hotelu czy też zrozumienie sensu inwestycji proekologicznej. Licząc na zrozumienie i przyjęcie dobrej woli spróbuję. Na pewno trzeba rozmawiać spokojnie i po inżyniersku. Przypominam, że zacytowaną wypowiedź dał inżynier, fachowiec i obiektywnie człowiek dobrej woli. To wiem. Nie żaden urzędnik "idący w zaparte", jak to się mówi gwarowo, mający za plecami swych przełożonych.
Po pierwsze: czy jeśli decyzja zapadła, w swej odgórności jest jedynie słuszna? Przypominam kiedy i w jakich okolicznościach zapadła decyzja o konkretnej realizacji. To też warto uwzględnić. Najwyraźniej dyskusja to jest to czego brakowało przed podjęciem arbitralnej decyzji. Godzi się też przypomnieć wyniki, czy też zalecenia raportu prof. Antoniego Kleczkowskiego. Raportu bardzo rzeczowego w swej treści i wykonanego przez cały zespół przy założeniu kontynuacji budowy i postawienia tamy. Tamy, którą sam Pan Profesor uważa za ważny element systemu wodnego. Z raportu tego można jednak wyczytać i podsumować cenę poczynań zabezpieczjących, które są określane jako niezbędne. Należałoby to zestawić z tym co można by było nazwać zyskiem. Nawiasem mówiąc dopiero w tym raporcie można wyczytać jakie jest przeznaczenie tamy co ustalono poza raportem i to dopiero ostatnio. Nie na początku budowy. Czyż samo to nie jest czymś co powinno zastanowić?
Po drugie: czy stawiający pytania, permanentnie lekceważony lecz uparcie domagający się odpowiedzi, traktowany jak powietrze lub wróg ludu i gospodarki to anarchista (*)? Słowa bym nie powiedział, gdyby ze strony zwolenników kontynuacji budowy padały rzeczowe odpowiedzi na stawiane pytania. Po inżyniersku rzecz biorąc trudno komuś coś wytłumaczyć, gdy nie ma się rzeczowych odpowiedzi na całkiem rzeczowe pytania. Właśnie brak rzeczowego dialogu jest źródłem emocji i kłótni.
Rzecz trzecia: określenie "my ekolodzy" stanowi poważny klucz do nieporozumień. Przypominam, że ekologia to biologia środowiskowa. Można być specem od ochrony roślin, znawcą ścieków, powietrza, wody itd., itd. Są to dziedziny, z których ekolog może i nawet musi czerpać informacje. Lecz specjaliści tych dziedzin nie powinni chyba uważać, iż widzą całokształt relacji człowieka z jego szeroko rozumianym otoczeniem. Jeśli więc wodziarz mówi "my ekolodzy", to chyba sądzi, że człek jest rybą. Ale poważnie; dokładnie na zrównywaniu ekologii z ochroną przyrody czy rozpoznawaniem szkodliwości robią na przykład interesy wyborcze ludzie, którzy tylko tyle wiedzą, że ekologia jest modna. Pomogając w kontakcie interdyscyplinarnym, służąc pomocą w przepływie informacji, itd., można się ewentualnie nazwać np. ekologistą, ale chyba nie ekologiem.
Mam nadzieję, że to, co napisałem jest wystarczającym wyjaśnieniem skąd w przypadku tamy i podobnych problemów, bierze się niemożliwość porozmawiania, zarówno ze strony "anarchisty" jak i "ekologa".
Skoro tak, to może jednak normalnie rozmawiać wykładając na stół argumenty. Najlepiej też i gospodarcze. Na końcu może się okazać, że zarówno czciciele panowania nad przyrodą, sterowania i totalnego modelowania oraz "zieloni szaleńcy" zostaną sami na placu boju. Niech nie każdy pytający będzie anarchistą a dbający o gospodkę technokratą.
dr inż. Feliks Stalony Dobrzański