Strona główna 

ZB nr 6(24)/91, czerwiec '91

NA MARGINESIE POGRZEBU MNŚ-ia

Wysłuchanie wystąpień Ministra Ochrony Środowiska prof. Macieja Nowickiego i Prezesa, byłego Ministra, dr inż. Bronisława Kamińskiego a także początek dyskusji na spotkaniu w Radzie Miasta Krakowa 16.5.91 doprowadziły mnie do strasznego wniosku.

Otóż MOŚ nie jest w ogóle chyba potrzebne, a swym istnieniem blokuje możliowść poprawy stanu rzeczy w zakresie w którym działa. Ten pozornie obrazobórczy wniosek wynika z myśli jakie się nasuwają gdy oto po 25 latach (jak sięgam pamięcią zawodową) ciągłej restrukturyzacji Huty, huta jest taka jaka jest, a Minister przedstawia uogólnioną koncepcję zbierania pieniędzy do wyciągniętej ręki, chowania tej ręki do kieszeni, a potem przekładania do drugiej.

Pierwszym nieporozumieniem jest mówienie o ekologii jako o ochronie środowiska. Rozważanie manipulacji czynionych tym utożsamianiem jest oddzielnym tematem. Ekologia to przecież dziedzina biologii traktująca o relacji organizmu z jego otoczeniem. Dla człowieka otoczenie - zapewniająca komfort bytowy nisza ekologiczna - to nie tylko czysta woda czy powietrze. Przy zasadniczo liberalnym funkcjonowaniu gospodarki która, modelowo, opłacalnością działań gospodarczych "obsługuje" potrzeby człowieka, ingerencja rządu wydaje się być potrzebną dla pilnowania właściwego kształtowania pojęcia "opłacalność" a przez to i otoczenia - niszy ekologicznej. W tym rozumieniu rząd, modelowo, jest właściwie najogólniej postrzeganym Ministerstwem Ekologii, w którym powinien zapewne funkcjonować Departament Diagnozowania Środowiska. Diagnoza, leczenie i stworzenie warunków do leczenia to powiązane, ale nie pokrywające się rzeczy.

Drugie nieporozumienie polega na oczekiwaniiu, iż oto Minister Ochrony Środowiska może coś zrobić jako bezpośrednia siła sprawcza. Tym,czasem dysponuje on jedynie ograniczonymi możliwościami rozpoznawania skutków, słabymi oddziaływania na przyczyny i stanowi wygodny symbol "odpowiedzialnego za".

Mało tego: trudno sobie wyobrazić aby ludzie, którzy przez 40 lat byli "właścicielami PRL-u" nagle rzucili swe interesy bez nadziei na ich kontynuowanie. Ludzie ci doskonale się przecież orientują w tym co, jak i dlaczego niszczyli w prawidłowym systemie ekonomicznym. Robić to musieli, bo by jako tacy nie funkcjonowali. Doskonale więc wiedzą gdzie nacisnąć aby wykazać i wykorzystać "nieudolność" czy wprost naiwność aktualnych Odpowiedzialnych. Nic też dziwnego, że Minister próbując ingerować w sprawy gospodarki może być "kiwany" w nieskończoność.

Trzecie nieporozumienie to kary. Mają one dotyczyć przekraczania prawa. Planowanie wpływów z tytułu kar jest udzielaniem zgody na przekroczenie prawa. Kara musi być tak wysoką aby prawo było szanowane. Mówmy o opłatach za używanie środowiska. To już można liczyć. Huta produkuje drogo. Drogo jako całość, bez umiejętności policzenia, że opłaca się przejść na przetwórstwo. Za to zużywa środowiska i z tego ma zysk. Za ten zysk Kraków płaci upadkiem substancji zabytków, domów, zdrowia mieszkańców, rozwoju turystyki itd.

Głos w dyskusji mówiący jakoby po ewentualnbej restrukturyzacji Huty Sendzimira w kierunku przetwórczym, władcy Huty Katowice obiecali blokadę sprzedaży stali surowej wprost wskazuje na polityczne a nie ekonomiczne podłoże relacji handlowych. Jeśli w ogóle można mówić o takich decyzjach to nie mówmy o normalnej ekonomii, a i decydenci są ujawnieni. Nowoczesna huta oczywiście nie może funkcjonować bez linii ciągłego odlewania stali i jest to problem techniczny, czy raczej technologiczny i nie poddaje się głosowaniu.

Jako najcięższa armata wyciągany jest straszak buntu klasy robotniczej. Cała teoria walki klas miała, jak sądzę, za zadanie rozbicie wewnętrzne i poróżnienie społeczeństwa, co znakomicie ułatwiało realizację zasady - "dziel i rządź". Godzi się więc przypomnieć, iż "klasa robotnicza" to warstwa, która - jak i inne - wcale nie jest zidiociałą tłuszczą, a na codzień styka się z techniką i używa jej tak jak warunki pozwalają.

Niejeden robotnik ma poziom wiedzy i horyzonty przekraczające wyobrażenia tych, którzy lansują pojęcia rodem z XIXw. Na przeszkolenie dla specjalistycznej produkcji w różnych stopniach finezji technicznej grupa ta w swej dużej części jest potencjalnie gotowa. O ile będzie się to naprawdę opłacało. Z drugiej strony, jeśli ktoś będzie mógł zarobić więcej w obsłudze technicznej np. swych sąsiadów - rolników to nie będzie brał poważnie pod uwagę codziennych dojazdów do sztucznie stworzonych miejsc pracy.

Jeśli więc miasto ma pośredniczyć w decyzji na co przeznaczyć jakieś pieniądze, to należy postawić pytanie: - czy na pewno kwoty, które miałyby być wydane na odbudowę huty w jej tradycyjnym, technologicznym kształcie przeznaczone na pojedyncze lub grupowe interesy czy przedsięwzięcia nie przyniosą więcej pożytku i zysku?

Następne z kolejnych nieporozumień - funkcje policyjne. Policja już jest i możnaby jej dodać specjalistycznych służb do tropienia specjalistycznych przestępstw. Istnienie niby- policji, w szaty której ubierają się urzędnicy Ministerstwa (czy teź innych służb) zachęca do zabawy w policjantów i złodzieji przy pełnej świadomości przestępców pełnej bezsilności ścigających ich policjantów. Zabawy trochę, prawdziwa skuteczność przy chwilowych a mizernych zyskach - żadna, a prawo ekologiczne przestaje istnieć.

Podsumowując, okazuje się, iż można mieć wątpliwości co do zasady ochrony otoczenia - niszy ekologicznej człowieka - przez jeden wyekstrahowany resort. Powinien to być ktoś, kto może ingerować w różne resorty - a więc wręcz Premier lub jego prawa ręka. Ponad resortami.

Wracając do opisanego spotkania. Rozumiałbym - i tego oczekiwałem - gdyby Minister przedstawił proponowane czy stosowane sposoby wymuszania opłacalności rozwiązań nie agresywnych wobec człowieka. Pewną strategię postępowania, wykazanie punktów ingerencji w poszczególne resorty, wskazanie skojarzeń współoddziaływania elementów pozostających w gestii innych resortów (np. Przemysłu,. Rolnictwa, Budownictwa itd.), a ważnych dla ochrony komfortu środowiskowego - to byłoby to!

W obecnych możliwościach i co gorsza programie Ministerstwa widzę jedynie zalążki samolikwidacji. Stąd też pytanie jak na początku, czy aby w ogóle struktura resortu jest tym co jest potrzebne?

Myśląc w ten sposób spotkanie z Minitrem opuściłem jako zorganizowane dla możliwości podparcia się w pewnym momencie; oto byliśmy, rozmawialiśmy, uzyskaliśmy akceptację poważnej grupy itd.

Tymczasem prawdy wcale nie ustala się przez aklamację i głosowanie. Sprawy techniczne rozwiązuje się tylko rzeczowo. Samorządność to też zrozumienie tej prawdy oraz umiejętność i możliwość dotarcia do każdego.

Z sali wyszedłem zawiedziony.

Feliks Stalony-Dobrzański




ZB nr 6(24)/91, czerwiec '91

Początek strony