Strona główna |
W końcu 1981r. wyruszyłem w drogę, aby kierować pierwszym dwóm amerykańskim ekspedycjom w tybetański głąb kraju, w trzydzieści lat po chińskiej inwazji. Dla fotografa była to szansa jego życia. Chciałem po prostu wejść w góry i zrobić zdjęcia z tego tajemniczego kraju. Mało myślałem o polityce i prawach człowieka. Nigdy nie myślałem, że w ciągu następnych ośmiu lat odwiedzę Tybet pięć razy, że stanę się przedmiotem uciążliwości dyplomatycznych oraz, że wiele moich artykułów nie będzie opublikowanych w USA z obawy przed chińskim odwetem. Wszystko, o czym nowocześni przyrodnicy wiedzieli z tej dziedziny, pochodziło ze źródeł, które miały trzydzieści lat. W latach czterdziestych pisał Clark, ekspert z dziedziny Tybetu: "W ciągu kilku minut możemy zobaczyć niedźwiedzia albo polującego wilka, stado piżmowatych jeleni, gazeli czy gruborogich owiec. To musi być jeden z ostatnich dzikich rajów". To właśnie chciałem zobaczyć. Za przyjętą cenę 50000 $ podjąłem się przewodniczenia kilku naukowcom przez trzy tygodnie po górach Amnye Machin na północny wschód Tybetu. Nasi chińscy gospodarze obiecywali "wielką ilość rzadkich ptaków i zwierząt, olbrzymie dziewicze lasy", w których znajdować się miała zwierzyna płowa, w których "żyją leopardy i niedźwiedzie". Na stepach i zboczach, blisko granicy śniegów miały żyć "stada gazeli, dzikich osłów i rzadkich jeleni piżmowatych". Trzy tygodnie wędrowaliśmy.
Zrobiliśmy ponad 160 km. Nic praktycznie nie widzieliśmy. Świat zwierzęcy zniknął.
W r. 1950 armia Mao Tse-Tunga zajęła Tybet. Przed przybyciem Chińczyków kraj miał nie tylko własny język, system monetarny i rząd, lecz także najskuteczniejszy systam ochrony środowiska na świecie. Nie było żadnych obszarów ochrony przyrody czy też dzikich rezerwatów w zachodnim stylu. Ochrona zwierząt i krajobrazu była niepotrzebna w kraju, w którym na codzień swe piętno w stosunku do wszystkich istot wyciskała głęboka wiara buddyjska. Tybetański buddyzm zakazuje zabijania zwierząt. Dzieciom od urodzenia wpaja się, że każde życie jest święte. Buddyjska etyka przenika całą tybetańską kulturę. Konsul handlowy Indii Brytyjskich Hugh Richardson pisał, gdy mieszkał w Lhasie w latach czterdziestych: "Tybetański system stworzył sam naród, który troszczy się o życie w zgodzie z przyrodą, a nie przeciw niemu".
Po inwazji w r. 1950 Chiny rozpoczęły "wyzwalanie" Tybetu, przy czym systematycznie niszczyły kulturę. Chłopi zostali przymuszeni do gospodarki kolektywnej. Musieli obsiewać pola pszenicą ozimą, zamiast tradycyjnie jęczmieniem. Ta polityka doprowadziła do nadmiernej ilości zboża. Ziemia została wyjałowiona nie dając już więcej plonów. Co gorzej, duża część plonów została zabrana do Chin, aby tam wyżywić ludność, gdyż z powodu wtargnięcia Związku Radzieckiego w r. 1959 Chiny zostały odcięte od źródeł zboża. Tybet przeżywał swoją pierwszą klęskę głodu. Trwała ona do 1963r. Następna klęska głodu nastąpiła w latach 1968-1973.
Ponieważ Chińczycy zmusili tybetańskich koczowników do wspólnej własności posiadania w celu hodowli bydła na eksport, zamiast dla własnych potrzeb, spadło pogłowie dziko żyjących zwierząt. Tybetańczycy zostali zmuszeni do zabijania \/ "nadmiaru zwierząt", np. psów, które uważano za pasożyty. Zostały także zabite krety i świstaki, ponieważ pożerały trawę z łąk i rozkopywały je.
Moja pierwsza próba zbadania stosunków środowiskowych nie powiodła się. Władze chińskie wzbraniały się od decyzji podania mi statystyki, ale tłumacze wyczuwali moje zamiary, gdyż po prostu rozumieli co mówię. Wreszcie udało mi się zebrać kilka alarmujących danych. Byłem rozczarowany dobrze idącymi interesami stale wzrastającej produkcji pod komunistycznym reżimem. Sekretarz generalny biednego obwodu w górach w prowincji Amdo przyjął postawę skorą do rozmowy i dumnie recytował liczby jedną po drugiej, które jednak były potwierdzeniem moich najgorszych obaw. "Zanim mieliśmy komunizm, było tylko 7000 zwierząt. Teraz jest na 700 kilometrach kwadratowych 70 000 jaków i owiec. Od 1979r. wiele ludzi posiada jeszcze własne zwierzęta. Naszym towarzyszom powodzi się teraz bardzo dobrze."
Sekretarz generalny dodał, że duża część prywatnych dochodów pochodzi z wyżynania dzikich jeleni piżmowatych. Kiedy został zapytany o ewidente łamanie uznanych międzynarodowo umów o ochronie gatunków zwierząt, odparł że przewodniczący komunistycznym władzom pozwolili sobie na zrobienie wyjątków. W ostatnich latach nie została ukarana ani jedna osoba za kłusownictwo. Przeciwnie, były nawet wypłacane różnorakie premie za futra śnieżnych leopardów i wilków. W 1981r. przedstawiłem na konferencji prasowej w Pekinie te fakty. Szef wiadomości agencyjnych Associated Press AP wyprosił sobie ekskluzywne prawa. Nic nie zostało opublikowane. Dopiero później odpowiedział mi jeden z korespondentów AP, że nie mogą sobie pozwolić na to, aby "niepotrzebnie przynosić negatywny materiał o Chinach". To naraziłoby na niebezpieczeństwo jego biuro.
Ponieważ w następnych latach chciałem powrócić do Tybetu jako przewodnik górski, usłuchałem zaleceń ambasady chińskiej i napisałem w ciągu następnych sześciu lat kilka artykułów, jednak z pewnym rozdwojeniem z samym sobą. W czasopismach, które mogłem zabrać do Chin, pozwoliłem sobie na osobiste obserwacje i oceny.
W maju 1988r. wyruszyliśmy ponownie do Tybetu z moją żoną Barbarą oraz przedstawicielami Woodlands Mountain Institute z zachodniej Wirginii. Chiny i Nepal były zaplanowane razem; chcieliśmy urządzić teren ochrony przyrody wokół Mount Everest. Podczas naszej trzytygodniowej podróży do tego obszaru, towarzyszył nam Yin Binggao, kierownik urzędu leśnego Tybetu. Mimo dużej wysokości rosły w południowo- wschodniej części Tybetu olbrzymie lasy, użyźniane deszczami monsunowymi. Niziny przecinały cienie opadowe rzek, wzdłuż nepalskiej granicy. Jedna z takich dolin leżała na wschodniej stronie Everestu. Podczas, gdy grupa pozostała w obozie na wysokości 4200m., dałem się ponieść wielkiej pasji i poszedłem do legendarnie pięknej krainy kwiatów. Tutaj, pośrodku różnych dwudziestu gatunków kolorowych rododendronów leżało powyrywanych tysiące drzew. Byłem zaszokowany. Sfotografowałem gromadę tybetańskich kobiet, które ciągnęły za sobą świeżo wyrwane pnie drzew. Sprawa ta wydawała się być kierowaną centralnie; drzewa zostały na miejscu pocięte i porąbane. Wyręby ciągnęły się przez całą dolinę.
Yin Binggao zapierał się, że nic nie wie o akcji drzewnej. Przyjął, że są to Tybetańczycy, kórzy rąbią drzewo \/ dla własnych potrzeb. Jednak kilka dni później zobaczyliśmy, jak drzewo zostało załadowane we wsi Kharta na ciężarówki. Było ono z pewnością przeznaczone dla miast położonych w bezdrzewnej równinie. Boleśnie poruszony Yin Binggao obiecał zgłosić tę przykrą sprawę do najbliższego urzędu leśnego. Później zorientowałem się, że najbliższa administracja leśna znajduje się w Shigatse, miejscowości odległej od lasu o setki mil.
Tysiące tybetańskich robotników przymusowych było zatrudnionych przy tych akcjach drzewnych, przede wszystkim z południowo-wschodniej części kraju. W Amdo od 1966r. prawie 50 milionów drzew zostało wyciętych i stan lasów został zredukowany w 70%. Informacje te pochodzą od rządu emigracyjnego Dalaj Lamy w Indiach.
Mój kolega, który chciał zbadać nepalską stronę masywu górskiego Everest doszedł do tych samych wniosków co i ja. Środowisko zostało zniszczone po obu stronach. Źadne z obu rządów nie zamiarzało naprawić szkód dewastacji środowiska naturalnego. Po moim powrocie do USA zostało mi zarzucone podburzanie do buntu podczas mojej obecności w Tybecie. Powód: w czasie podróży wręczyłem staroście jednej z koczowniczych rodzin zdjęcie Dalaj Lamy, ponieważ był dla nas bardzo gościnny i wolno mi było sfotografować jego życie rodzinne. Wmieszałem się w wewnętrzne sprawy Chin, gdyż podczas mojego pobytu w Pekinie nie zająłem oficjalnego stanowiska w sprawie "kliki" Dalaj Lamy. Z miejsca mojego czasowego zamieszkania napisałem obligatoryjny list i wyjaśniłem, że w żadnym wypadku nie miałem żadnych zamiarów politycznych, kiedy podarowywałem to zdjęcie.
Od czasów mojej ostatniej podróży do Tybetu w r. 1988 wiele się wydarzyło. Jest jeszcze mniej dzikich zwierząt, jeszcze mniej drzew, coraz więcej uwięzionych oraz wiele pustych obietnic, jednak żadne nie dotyczy ochrony praw przyrody. Podczas pokojowej demonstracji o niepodległość Tybetu, która miała miejsce w Lhasie w 1987r., chińscy żołnierze otworzyli ogień z broni palnej do mas, zabijali także buddyjskie mniszki i mnichów. Obserwatorzy ocenili, że przynajmniej 600 Tybetańczyków zostało zabitych, tysiące zostało rannych. W marcu 1989r. chiński rząd wprowadził w Lhasie stan wojenny.
W marcu 1989r. pojechałem z moją żoną do Dharamsala, aby spotkać Dalaj Lamę. Po wielogodzinnej podróży byliśmy zaskoczeni. Dalaj Lama był pełen nadziei o przyszłość Tybetu. On wierzy, że dobro zwycięży. "Jeśli zajmiemy odpowiednie stanowisko, nasi przeciwnicy utwierdzą nas w stawaniu się silnymi".
z języka niemieckiego tłumaczył
Szymon Spisak
Greenpeace Magazin, Nr. 1/1991