Strona główna 

ZB nr 6(24)/91, czerwiec '91

WYBRAĆ CZY NIE WYBRAĆ
- OTO JEST PYTANIE

Dyskusja na temat zasadności tworzenia reprezentacji parlamentarnej ludzi działających na rzecz ochrony środowiska przyrodniczego musiała wcześniej czy później mieć miejsce - jest to niewątpliwie ważna sprawa. Osobiście, niezbyt dobrze przyjmuję informację, że ktoś mnie reprezentuje - zwłaszcza gdy nie przypominam sobie bym udzielił tej osobie stosownego mandatu. Ostatnio mój stosunek do problemu reprezentacji nieco się zmienia. Postrzegam wokół siebie ludzi, którym udzieliłbym mandatu z czystym sumieniem, jednocześnie gdy przychodzi do oficjalnych wyborów na listach wyborczych na ogół nie widzę nikogo godnego zaufania. Głosowanie w sytuacji braku odpowiedniego kandydata jest niecałkiem uczciwe w stosunku do tego kandydata i w stosunku do społeczeństwa, jest niezbyt uczciwe w stosunku do samego siebie.

Niegłosowanie z kolei jest praktycznie równoważne głosowaniu na kandydata najbardziej popularnego w danym okręgu. Jeśli na listach wyborczych często nie ma odpowiednich kandydatów (a to się ostatnio często zdarza), to mechanizm demokracji nie działa.

W tej sytuacji możliwe są zasadniczo dwie postawy:

Jeśli decyduję się przyjąć postawę drugą z wymienionych to, o ile jestem człowiekiem uczciwym, muszę zgodzić się z konsekwencjami:

Przykładowo, jeśli radnego wybrali chłopi pragnący meliorować mokradła, to nie mogę kwestionować woli tego radnego by melioracje te przeprowadzać. W przeciwnym razie moja postawa jest irracjonalna: nie pozwalam zarządzać tym co zostali wybrani, a nie proponuje nikogo innego w zamian.

Zarzut irracjonalności postępowania nie jest słuszny tylko w jednym przypadku - anarchisty. Światopogląd anarchistyczny jest bez wątpienia atrakcyjny. Okresem, w którym ludziom udało się przystosować do środowiska naturalnego, a nie "przystosowywać" tego środowiska do swojej ograniczonej wizji rzeczywistości, był jedynie czas poprzedzający powstawanie państwowości - czas anarchistyczny. Nie oznacza to, że obecnie społeczeństwo anarchistyczne potrafiłoby trwać nie zadeptując innych organizmów. Sceptycyzm związany jest z dramatyczną zmianą warunków egzystencji, a zwłaszcza gęstości zaludnienia. Zamiast gęstości rzędu 0,1 mieszkańca na km2 mamy dzisiaj ponad 100, a zatem więcej o 3 rzędy wielkości. Pewną próbkę rzeczywistości anarchistycznej dają dzisiaj chłopi (czytaj rolnicy) w położonych blisko ich siedzib lasach - nie opisuję bo tego opisać się nie da.

Dylemat czy należy trwać w postawie anarchistycznej czy też przeciwnie, znaleźć swoje miejsce w systemie parlamentarnym istnieje również w krajach zachodnioeuropejskich. O ile moje obserwacje są poprawne, to generalnie "zieloni" na Zachodzie są znacznie bardziej kompromisowi niż my. W końcu na ogół ich kraje są naszpikowane elektrowniami jądrowymi, ruch na ulicach jest taki, że nie daj Boże, zamiast malowniczych rzeczek można rozkoszować się co najwyżej zabetonowanym kanałem.

Trudno w tej sytuacji zrozumieć coraz liczniejszych rzeczników bardziej "miękiej" drogi. Przyczyna jest jedna - słabe poparcie społeczne. Bez głębokiego zaangażowania całego społeczeństwa w walkę o stan rodzimej przyrody wszelkie sukcesy mogą mieć jedynie chwilowy wymiar. Jaką wybrać strategię aby pomóc innym odczuć sytuację i zaangażować się w ochronę naszego świata, jest pytaniem otwartym.

Osobiście uważam, że najskuteczniejszą formą angażującą ludzi w działania proekologiczne jest lokalna manifestacja. Należy się pokazać, gdy trzeba, należy się postawić. Im więcej ryzykujemy, im więcej dostajemy, tym bardziej społeczeństwo nabiera przekonania o ważności tego za co walczymy. Nurtuje mnie tylko jedno pytanie: czy formuła lokalnej manifestacji nie nazbyt ogranicza, czy nie powinniśmy jej rozszerzyć o inne formy aktywności pomagające osiągnąć założone cele?

Pytanie to powraca ile razy okazuje się, że nie ma "kasy" na wydanie gazety, zorganizowanie spotkania, kupienie potrzebnych narzędzi i materiałów. Na strumień pieniędzy z Zachodu nie ma co liczyć - zbyt wielu potrzebujących, a zbyt mało majętnych. Chcąc przetrwać musimy nauczyć się potrzebne pieniądze zarabiać sami, a do tego potrzebna jest konkretna umowa, potrzebne są systematyczne składki.

Przyglądając się polskim zielonym zauważyłem, że na ogół są to ludzie bardzo aktywni, zaradni, sprawni. Zastanawiam się, gdzie są ci nieśmiali, nieporadni, zagubieni. Gdzie są ludzie starsi, niesprawni, zapracowani, ludzie z nieznacznie rozbudzoną świadomością. Jeśli takich osób nie widać, to głównie dlatego, że nie potrafią się oni znaleźć w sytuacji "bieganych zadymek". Myślę, że wiele takich i innych osób mogłoby pomóc w walce o stan polskiej przyrody w sposób dla nich do przyjęcia: przez wpłacenie składki czy datku, przez udzielenie ważnej informacji, udostępnienie schowka czy nieużywanego garażu, przez zafundowanie kanapek i herbaty na spotkaniu, na koniec przez wsparcie "naszych" ludzi przy urnach wyborczych. Warto pamiętać o istotnej psychologicznej prawidłowości: dla nowej idei najłatwiej zdobyć zwolenników pozwalając im poczuć się potrzebnymi i ważnymi.

Po spotkaniu w Brwinowie zastanowiłem się nad propozycją jednego z uczestników by zapisać się do jakiejś "zielonej polskiej partii". Dlaczego jednak mam wiązać się z ludźmi, których nie znam (zwłaszcza z dobrej strony), a nie mogę z ludźmi których lubię, podziwiam i szanuję. Myślę, że już lepiej z mądrym zgubić. Czy jednak gubienie jest potrzebne, czy ma sens?

O ile ekologiczni działacze uważają się często za ludzi sławnych, a co najmniej dobrze znanych, to zwykli obywatele naszego kraju często zupełnie nie wiedzą co oznacza słowo ekologia, nikt im się z ruchem ekologicznym nie kojarzy, gotowi są przysiąc, że istnieje co nawyżej jedna organizacja ekologiczna w Polsce. W tej sytuacji wystarczy, że kilku facetów nazwie się "Polską Partią Ekologiczną" lub "Centrum Polskiego Ruchu Ekologicznego", a poparcie wielu wyborców mają zapewnione. Jeśli później okazuje się, że liderzy "Centrum Ekologicznego" są nieciekawi, to niezorientowani obywatele skłonni są uważać, że wszyscy ci ekolodzy do niczego się nie nadają - potrafią jedynie "bić pianę". Aby zmnienić katastrofalną, z ekologicznego punktu widzenia, sytuację w kraju należy mieć nie tylko żarliwość w sercu ale jeszcze alternatywny program rozwojowy, alternatywną wizję rozwiązania każdego lokalnego problemu. W przeciwnym razie zawsze usłyszymy, że przyjęte rozwiązanie jest jedynym możliwym.

Zawsze w przypadku przymierzania się do nowych ról, nowego rodzaju działalności, do posługiwania się innymi narzędziami pomagającymi skutecznie chronić środowisko przyrodnicze rodzi się pytanie: czy warto, czy koniecznie mamy się zajmować tym czego nie umiemy, co nie sprawia przyjemności ani nie daje satysfakcji? Być może, zamiast kreować własnych posłów i radnych lepiej będzie wykorzystywać aktywność reprezentantów innych ugrupowań politycznych przyznających się do troski o stan środowiska przyrodniczego? Myślę, że sojuszników nigdy nie jest zbyt dużo, że warto zabiegać o aktywność wybranych posłów i radnych, uważam jednak, że wariant taki nie rozwiązuje problemu. Osobiście nie znam człowieka, który pragnie by powietrze którym oddycha było smorodliwe, woda w rzekach brudna, lasy pełne śmieci - pomimo to, tak właśnie wygląda polski krajobraz. Nie wszystko da się zwalić na komunistów. Problem polega na swoistym rozdwojeniu jaźni: generalnie jestem za ochroną przyrody, ale w tym właśnie konkretnym przypadku uważam, że:

i tysiąc innych "muszę". Doświadczenie nauczyło mnie nie wyciągać żadnych wniosków z deklaracji w rodzaju: jestem z wami, też walczę o ochronę środowiska, jestem ekologiem itp. Nie chcę by reprezentował mnie człowiek, który jedynie rozumuje - potrzebny jest taki, który również czuje. Nie potrzebny jest reprezentant błyskotliwy, podatny na sugestie - potrzebny mądry, nieustępliwy mający oparcie w samym sobie.

Tomek Żakowicz
15-06-91




ZB nr 6(24)/91, czerwiec '91

Początek strony