Strona główna |
W starożytnej kosmologii Leczniczego Kręgu jego zachodnia część zwana jest świętym szałasem zachodu. Jest to podstawa istnienia nas wszystkich w tym inkarnowanym świecie. To jest nasza szkoła, plac zabaw i ołtarz, święty grunt na którym stoimy. To jest także substancja naszych ciał, łono naszych matek. Jest to szałas kobiet, skąd pochodzi wszelka mądrość płynąca z doświadczenia. To jest wreszcie ta błogosławiona Ziemia.
Być w ciele, urodzić się z matczynego łona, być karmionym i utrzymywanym przez tę piękną Ziemię - to są wielkie dary i błogosławieństwa. Gdzieś po drodze zapomnieliśmy o tym. Zamiast tego uważamy, że pozostawanie w ciele jest wielkim przekleństwem, czymś co trzeba przezwyciężyć i przekroczyć. Bycie na Ziemi było uważane przez wieki jako rodzaj piekła. Czas nieba miał przyjść potem. Urodzić się kobietą było już największym przekleństwem ze wszystkich. Kobiety uważane były za istoty niższe przeznaczone do używania i eksploatowania przez mężczyzn. Ziemia została poddana dominacji ludzkiego gatunku i klas rządzących przez wielkiego, monoteistycznego boga Patriarchatu. Wszystko, co pochodziło z materii, z substancji Ziemi było przedmiotem wzgardy. A ponieważ było przedmiotem wzgardy było używane, nadużywane i odrzucane.
Teraz zróbmy rachunek, rozejrzyjmy się wkoło i zobaczmy te wszystkie sposoby, w jakie zanieczyszczamy swoje gniazdo. Przerzedzone lasy, zatrute rzeki i jeziora, woda niezdatna do picia, dziura ozonowa tak olbrzymia jak obszar Stanów Zjednoczonych, a powietrze takie, że niebezpiecznie nim oddychać. W wielu miejscach planety jest głęboka erorozja, a ziemia jest pozbawiona mineralnych składników i jałowa. Wiele gatunków zwierząt i roślin wymiera, ponieważ środowisko nie daje im szans utrzymania się przy życiu. Ta wspaniała, zielona Ziemia, która dała nam życie i substancję, pożywienie i schronienie, która naprawdę była naszą najszlachetniejszą i cierpliwą babką (w tradycji indiańskiej ten sposób zwracania się do kogoś lub mówienia o kimś wyraźa najwyźszy szacunek - przyp. tłum.) jest w wielkim niebezpieczeństwie. Obecnie nasze najbardziej palące zadanie to wyleczyć ją, czy też mówiąc dokładniej, dać jej czas i przestrzeń, aby wyleczyła się sama.
Jesteśmy tak powiązani z Ziemią i pozostajemy z nią w takiej symbiozie, że nie możemy poważnie myśleć o leczeniu jej bez uświadomienia sobie konieczności leczenia samych siebie. Nasze ciała i jej nie są czymś oddzielnym, jak sądziliśmy przez wiele setek lat. Kiedy nasze ciała i umysły są chore i niezrównoważone, ona również staje się niezrównoważona i chora. Żeby wyleczyć ją, musimy zacząć od samych siebie, a żeby wyleczyć siebie, musimy spojrzeć w głąb siebie.
To spojrzenie w głąb siebie jest właśnie aktywnością zachodniego szałasu, czymś co wymaga wielkiej odwagi. Większością z nas rządzą przyzwyczajenia i nałogi. Rodzimy się wolni, pełni miłości i otwarci. Przychodzimy na świat z centrum naszego bytu. Następnie rozpoczynamy swą ziemską wędrówkę, która jest zazwyczaj pełna bólu, oddzielenia i rozczarowań. Nasze potrzeby nie są zaspokajane, nasza miłość nie jest odwzajemniona. Nie jesteśmy postrzegani jako odważne, piękne i świetliste istoty, którymi jesteśmy. Każdy ból i zniewaga drąży dziurę w tkance naszych wnętrzności. Oddalamy się coraz bardziej od swego centrum i wypełniamy te dziury czymkolwiek potrafimy, aby uśmierzyć gorzki ból.
Pewnego dnia rozglądamy się wokół i nie wiemy już gdzie jesteśmy i kim jesteśmy, a lęk samotności dochodzi do ekstremum. Straciliśmy swoje centrum, swój związek ze żródłem, z Ziemią, z duchem. Wpadamy w nałogi alkoholu, narkotyków, słodyczy, tytoniu, seksu, neurotycznych stosunków, telewizji, przymusowej pracy, gwałtu i fałszywego bezpieczeństwa, a nałogi te są niezwykle silne. Są one jak dziury na naszej spirali wewnętrznej i ilekroć chcemy stworzyć okazję, by zmienić kierunek patrzenia i powrócić do swego centrum, tracimy swą energię, która wycieka z nas, z każdej z tych dziur. Nie będziemy nigdy wolni, zintegrowani i zdrowi dopóki nie zakleimy tych wyniszczających nas otworów autentyczną miłością siebie i ducha, a nie jakimiś substancjami i destruktywnymi związkami.
A co się dzieje z Ziemią? Jak na niej odbija się to nasze narkotyczne zachowanie? Wymaga się od niej, aby produkowała miliony ton produktów, które nie mają nic wspólnego ze zdrowym przeżyciem. Niezliczone hektary przeznacza się na produkcję cukru dla naszych koktajl-barów i kawiarni. Miliony przeznacza sie na produkcję tytoniu, kawy i kokainy. Wierci się Ziemię wzdłuż i wszerz i odpompowuje z niej ropę po to, aby wszystkie te rzeczy mogły być transportowane z jednego miejsca w drugie. Pozbawia się ją cennego uranu po to, aby wyprodukować śmiercionośną broń. To Ziemia płaci cenę za postęp w telekomunikacji, w rozwijaniu technologii, które zaspokajają nasze łaknienie gwałtu i sadyzmu w kinie i na ekranach TV. Nasze wewnętrzne dziury, czarne, bezdenne jamy, które pozbawiają nas naszego centrum duchowego, stają się jej ranami. Ona krwawi i traci swą energię. Ona czuje się niekochana, tak samo czujemy się niekochani my sami.
Wyleczenie tych nałogów wymaga ciężkiej i bolesnej pracy. Aby to się stało musimy spojrzeć głęboko wewnątrz samych siebie i być bezwzględnie uczciwi względem tego, co tam zobaczymy. Musimy uczciwie spojrzeć na skutki naszych zachowań, które ponoszą zarówno nasze rodziny i przyjaciele, jak i Ziemia. Musimy przestać przeżywać życie jak niekończący się serial mydlanej opery. Musimy znależć nowe i lepsze sposoby współistnienia z innymi, bycia z samym sobą, bycia z Ziemią. I przede wszystkim, jak mówią słowa piosenki, nie tracić czasu na niekochanie.
Krąg symbolizuje taką drogę. W całym kraju ludzie spotykają się w różnych kołach, aby nauczyć się, jak postępować z lękiem i nałogami. Te kręgi dają bezpieczny kontekst do spojrzenia w głąb siebie i znajdywania siły dla leczenia swoich ran. Za każdym razem, gdy jakaś rana jest wyleczona, oddziaływuje to również na zewnątrz przynosząc pożytek Ziemi i wszystkim jej stworzeniom.
Sedonia Cahill
tłum. Marek Has
Sedonia Cahil jest psychologiem i matką trojga dzieci. Prowadzi warsztaty, zarówno indywidualne jak i grupowe, w których łączy praktyki szamańskie Indian amerykańskich z głęboką wiedzą terapeutyczną. Razem z Bird Brother założyła ośrodek The Great Round w Kaliforni, gdzie stale mieszka. W wywiadach dla "Women's Voices" (September 88) i "Shaman's Drum" (Mid-Fall 89) powiedziała m.in.: "Nie nazywam siebie szamanką, aczkolwiek mam świadomość, że w mojej pracy podejmuję się pewnej roli i odpowiedzialności łączenia dwóch światów. Muszę być świadoma praw zarówno fizycznego jak i duchowego świata. Światem fizycznym rządzi prawo przyczyny i skutku, natomiast reguły świata duchowego mają więcej wspólnego z szacunkiem, ze słowami takimi jak proszę i dziękuję. (...)
Swoją drogą duchową szłam, myślę, całe życie. Próbowałam wielu rzeczy: sufizmu, buddyzmu, miałam nauczyciela medytacji w Indiach, ale wciąż brakowało mi czegoś. W 1980r. wzięłam udział w medytacji na pustkowiu (vision quest) organizowanej przez Steve i Meredith Fosterów. To doświadczenie radykalnie zmieniło moje życie. Przedtem zawsze żyłam bardziej w sferze ducha niż na Ziemi. Będąc po raz pierwszy sama w górach uświadomiłam sobie, że należę tutaj do tej Ziemi. Zrozumiałam, że dobrze jest mieć ciało i odkryłam cel swego życia. (...)
Podczas swoich podróży często zastanawiałam się skąd pochodzi dawna kultura. I odkryłam, że kultura wibruje wprost z Ziemi poprzez ludzi, którzy na niej żyją. To, czego szukałam, było więc zawsze pod ręką. (...)
Rdzenni Amerykanie widzą siebie po prostu jako integralną część wielkiego kręgu życia, gdzie wszystkie rzeczy są równe i nie ma dominacji jednej nad drugą. Myślę, że wszystkie nasze lęki pochodzą stąd, że oddzieliliśmy się od natury. Poczucie wspólnoty z całym życiem, poczucie świętości każdej chwili i każdej cząstki Ziemi to są wartości indiańskiej kultury, które mają znaczenie dla nas wszystkich dzisiaj."
Adres The Great Round:
PO Box 201, Bodega, CA 94922, USA |
opr. tłum.