Strona główna 

ZB nr 10(28)/91, październik '91

POCZTÓWKA Z PODRÓŻY

Gdzieś to już widziałem. Tę wzajemną pogardę wypływającą z niemożności zrozumienia przeciwnych racji. Niemożność. Nie jest to najlepsze słowo. Słuchając, będąc otwarty i gotowy, możesz zrozumieć wszystko. Nie, nie trzeba się zgadzać, ale można zrozumieć. Kiedy widzisz wybuch agresji spowodowany niechęcią zrozumienia, robi się ciężko i mdławo. Nie jest istotne pod jaką szerokością geograficzną wyślą cię do fryzjera lub "do roboty", zamykając przed sobą bramę możliwości współuczestnictwa i rozwoju, jedną, zasłyszaną gdzieś opinią.

Ale, ale. Zatrzymaj się, spójrz na siebie. O czym myślisz, będąc opluwany słowem i spojrzeniem? Sięgasz po kamień, czy przeklinasz w duchu "głupich roboli". No, jak to jest z TOBĄ?

Wyszedłem dzisiaj na stopa. Słońce. Jak zwykle od dwóch miesięcy. Takiej suszy nie było tutaj od 150 lat. Cel podróży oddalony jedynie o kilkadziesiąt kilometrów. Przeszło dwadzieścia lat temu w miejscu, do którego jadę, odbył się olbrzymi festiwal, który w założeniach organizatorów miał być początkiem Ery Wodnika na kontynencie australijskim. Wielkim początkiem. Z kilkudziesięciu tysięcy uczestników tego wydarzenia, niewielka grupa pozostała na miejscu do dzisiaj, dając początek wiosce alternatywnej i wielu wspólnotom, które znalazły sobie miejsce do życia w okolicznych górach. Pięknych górach. Powulkaniczne skały, rzeki przedzierające się wąwozami, zaczarowany las tropikalny.

Do Nimbin zabiera mnie farmer z okolic wioski. Rozmawiamy o pracy. Alternatywa, czemu nie, ale oni nie chcą pracować, no i te narkotyki. Bez agresji, spokojnie mówi o faktach. Interesująca podróż. Wioska. Wzdłuż drogi rząd kolorowo pomalowanych domów. Słychać Doorsów. Powoli rozpoczynam podróż w czasie i przestrzeni. Teraz ja stoję z boku. Próbuję zrozumieć? No, jak to jest z TOBĄ, Jacek? Kilkanaście godzin wcześniej stałeś z ulotkami. Przyjazd ważnego polityka. Wstrzymać import drewna pozyskiwanego z lasów tropikalnych! Eleganckie panie, bogaci panowie i ten ich strach, strach przed innym, niezrozumiałym i niebezpiecznym. Wracam zmęczony i smutny. Teraz boję się ja. Te nieprzytomne oczy, te zaniedbane ciała.

A przecież to jest ten sam świat. Otrzymaliśmy go w darze. WIELKI DAR. Świat i życie. Podróż w czasie i przestrzeni. Co zostanie po tych domach i wspaniałych kolorach, we wnętrzach których być może czai się cierpienie i ból. Hej, ty, w garniturze i ty, zaćpany biedaku i ty tam, hej, chłopaczku z Beskidów, dokąd zmierzacie tak ramię w ramię pospiesznie przebierając nogami? Złap TO! No złap TO! Szybciej! Szybciej!

Siadam na chwilę w parku. Jabłko. Przywraca życie. Kiedy tak siedzisz i jesz jabłko, o czym myśli Pan Bóg, spoglądając na ciebie gdzieś tam zza wielkiej chmury?

Ale jabłko jest dobre. Czas wracać. Samochód, którym jadę nie budzi zaufania, w przeciwieństwie do właścicielki. Wiesz, ten samochód jest wolny. Ale dojedziemy. Mieszka tu od 18 lat, we wspólnocie niedaleko w górach. Słyszysz ten trzask. To miska olejowa. Wysiadam w centrum. Cześć. Cześć.

Jacek Bożek
Lismore, Australia, 3.10.91




ZB nr 10(28)/91, październik '91

Początek strony