Strona główna 

ZB nr 10(28)/91, październik '91

KILKA UWAG
O RUCHU EKOLOGICZNYM

Rozbicie, pogłębiająca się społeczna izolacja, nieefektywność - oto tylko niektóre określenia charakteryzujące kondycję ruchów ekologicznych. Mimo optymistycznych prognoz nie ukształtował się on w kompleks długofalowych działań, będących efektem aktywności co bardziej świadomych grup społecznych (studenci, młodzi robotnicy, młodzież). Przeciwnie, od dłuższego czasu jest on obiektem całkiem odmiennego procesu - zmierzania w stronę zachowania szczątkowej (elitarnej) formy samoorganizacji, co prowadzi do upadku jego prestiżu i znaczenia; znaczenia pojmowanego kategoriami profesjonalizmu, ale i autentyczności, oraz umiejętności odnajdywania się w zmieniającej się sytuacji. Generalnie tego, co stanowi fundament społecznej wiarygodności i akceptacji. Co więcej, ów negatywny proces powoduje w świecie mass-mediów trwałe przesunięcie problematyki związanej z Zielonymi na pozycje zarezerwowane dla programów nie nadających się do popularyzacji czy celów informacyjnych, ale manipulacyjno - rozrywkowych, i to nie zawsze ze względu na tzw. "antypaństwowość Zielonych" (patrz reportaż "Krwawa Corrida", część dokumentacji filmowej z blokady czorsztyńskiej tamy).

Mimo upływu czasu środowisko niezależnych ekologów uległo wykruszeniu i widocznemu rozbiciu. Towarzyszy temu znaczne ograniczenie obszaru oddziaływania, czego przykładem są akcje bezpośrednie - już od dłuższego czasu źródło trwałej frustracji i rozczarowania ogółem społeczeństwa, zwłaszcza postawą młodzieży. Nie będzie chyba przesadnym stwierdzenie, że pewnym źródłem powyższych kłopotów jest same "jądro" ruchów ekologicznych, ich brak trafnego samookreślenia, a co za tym idzie - przecenianie własnych możliwości.

Jest wiele gorzkiej prawdy w obserwacji mówiącej o korelacji (powiązaniu) między falą ekologicznej aktywności przypadającą na przełom lat 80-tych, a działaniami solidarnościowej opozycji pragnącej nie tyle uwiarygodnić się w oczach młodzieży, co pozyskać ją dla szerszych, nazwijmy to, wolnościowo-narodowych celów. Zasadność powyższej tezy powinny wystarczająco uwiarygodnić dwa kapitalne dla naszych rozważań zjawiska: sposób, w jaki obecne elity rządzące (dawne opozycyjne) potraktowały uzgodnienia okrągłego stołu dotyczące ochrony środowiska oraz zanik z ich strony zaangażowania w zakres problemów ekologicznych (sprawa importu pestycydów, Czorsztyn, wprowadzenie cła na urządzenia służące ochronie środowiska itp.). Możemy wysunąć zarzut, że mieliśmy do czynienia z instrumentalnym potraktowaniem młodzieży i publicznym manipulowaniem opcjami proekologicznymi.

Drugim zdarzeniem, które wydaje się być nie mniej pesymistycznym, jest koniunkturalny charakter społecznego zainteresowania ekologią. Trudno jest się doszukiwać bezpośrednich przyczyn powyżej przedstawionego zjawiska, gdyż tak, jak to bywa z tym typem zagadnień, większość dotyczących ich rozwiązań na zawsze pozostaje w sferze hipotez lub najwyższej kolejnej teorii. W tym miejscu odważę się podać kilka terminów, które moim zdaniem mają ścisły związek z tzw. "koniunkturalnym ekologizmem" - społeczny szok wywołany Czernobylem, boom kontrkulturowy, kampania antyżarnowiecka jako element walki z komunizmem. Myślę, że w interesie wszelkich grup ekologów jest szeroko rozumiana dyskusja, w której próby określenia źródeł własnej tożsamości nie ulegną dalszemu izolowaniu od rozważań nad przyczynami własnych niepowodzeń i społeczną alienacją. Już teraz wiadomo jedno. Należy skończyć z apoteozą nieomylnych Zielonych, głęboko odizolowanych w świadomościowym gettcie. Nie ma nic bardziej zabójczego dla prawdziwego ruchu jak legitymizacja podziału: my - społeczeństwo. To prawda, że taki podział istnieje, lecz należy robić wszystko by zminimalizować skutki jego powszechnego oddziaływania. Sprzyja on bowiem zdecydowanie powstawaniu i kultywowaniu wszelkich opinii, według których "ci inni" niezaangażowani zasługują na miano faszystów, ciemnej masy czy wreszcie "złotej polskiej młodzieży". Co gorzej, jednoznacznie towarzyszy temu bezmyślna apoteoza własnego środowiska i to nie tyle w imię zwarcia własnych szeregów, co typowego dla polskiej mentalności wartościowania w kategoriach czarno-białych. Teoretycznie nie ma nic złego w wyborze, jaki dokonała większość Zielonych - umiejscowienia się na marginesie oficjalnego życia społeczno-polityczno-kulturalnego. Wydaje się jednak, że nie mamy do czynienia tylko ze świadomym wyborem lecz i efektem nieporadności i wewnętrznej słabości, do której trudno jest się im przyznać. W ich przypadku okazuje się, że potencjalnie nieograniczone możliwości alternatywnego działania i przekazu wystarczają jedynie na zapewnienie jako takiego żywota, lecz nie na przyciągnięcie nowych sympatyków. Co więcej, stawianie się na pozycjach kontrkulturowych jest w stanie kłócić się z ideą dialogu wszystkich ze wszystkimi, nieśmiertelną potrzebą poszukiwania inspiracji, koniecznością konsekwentnego i logicznego działania oraz... wyczuciem dobrego smaku. Chyba zgodzi się każdy, że obok dobrego grafitti istnieje i słabe, obok doskonale zorganizowanej pikiety mamy blokady cyrku, gdzie ludzi kupujących bilety wyzywa się od faszystów i morderców. Obawiam się, że coraz bardziej samoograniczające się kręgi Zielonych w coraz mniejszym stopniu będą poddawały się tego typu rozróżnieniom.

Rozmnożyły się jak grzyby po deszczu dwuosobowe ruchy, federacje, unie i kongresy, których jedynym, ale jak znaczącym w ich mniemaniu, efektem działalności były ulotka przyczepiona na sklepie mięsnym lub szablon odbity na tyłach domu sąsiada. Czymś normalnym stają się polemiki o narodowej ekologii (brr!!), wręcz metafizyczne rozważania z cyklu: "kto tak naprawdę jest wegetem i po jaką cholerę?" Jesteśmy również świadkami quasi-dyskusji dotyczącej udziału Zielonych w przyszłym sejmie. Wszystko to, wzięte razem do kupy przyprawia o prawdziwy zawrót głowy, tym bardziej, że są to z gruntu fałszywe i pozorne problemy. Wystarczy zadać jedno, zasadnicze pytanie, kto w obecnej sytuacji ma zamiar głosować na Zielonych i w jaki sposób należy uchronić się przed możliwością samowolnej "emancypacji" przyszłych zielonych parlamentarzystów od swoich wyborców? Cóż, bardzo możliwe jest powtórzenie schematu zdarzeń jakie miało miejsce z sejmowymi WiP-owcami, którzy ani razu w trakcie parlamentarnych debat nie zwrócili uwagi na swoje źródła.

Zastanawiam się, czy istnieje jakikolwiek sens udziału Zielonych w jesiennych wyborach. Czy mogą się oni porywać na taki cel, gdy nie udało się rozwikłać tylu drażliwych problemów, stawiających pod znakiem zapytania dalszą przyszłość Zielonych? Wystarczy wymienić:

Dalsze pozostawianie tych problemów nierozwiązanymi może cofnąć Zielonych daleko poza punkt wyjścia. Z kolei sprostanie nim będzie stanowiło generalny sprawdzian możliwości, jakimi dysponują polskie ruchy ekologiczne. Mając świadomość, że realizacja takiego zadania pochłonie dobrych parę lat, należy umiejętnie rozłożyć siły.

Już teraz warto, by Zieloni czynili zdecydowanie więcej dla uatrakcyjnienia własnego ruchu i uczynienia jego publicznego wizerunku bardziej konkretnym i jasnym. Nie chodzi tu o manipulację, czy swoisty retusz, ale rzeczywiste projektowanie i prowadzenie działań mających na celu propagowanie wizji, mogącej zachęcić ludzi do uczestnictwa w jego pracach. Wcześniej jednak, Zieloni muszą wypracować liczne nowe, wystarczająco atrakcyjne formy współpracy. Aby stało się to możliwe konieczna jest ponowna weryfikacja wszelkich, powielanych wśród nich stereotypów i opinii oraz odrobina dobrej woli i wiary w... przeciętnego zjadacza chleba. Nie stać już ludzi ani przyrody, by te próby sprostania postawionym wymaganiom i tym razem zakończyły się fiaskiem.

Andrzej Jóźwik
Turoszowska 11a
54-106 Wrocław




ZB nr 10(28)/91, październik '91

Początek strony