Strona główna |
Przyjmuję tę nagrodę w imieniu wszystkich nauczycieli wspaniałych, których poznałem w ciągu wielu lat pracy. Nauczycieli pragnących uczynić wychowanie dzieci zaszczytem. Tych wszystkich mężczyzn i kobiet nigdy nie spoczywających na laurach, zawsze kwestionujących zastany porządek, zawsze zmagających się, próbujących definiować i przeformowywać w nieskończoność słowo "edukacja".
Żyjemy w epoce wielkiego kryzysu szkolnictwa. Spadliśmy na 19 miejsce wśród krajów uprzemysłowionych jeżeli chodzi o czytanie, pisanie i arytmetykę. Wleczemy się w ogonie tej statystyki. Cały światowy biznes narkotyczny bazuje na naszej konsumpcji tych środków - jeżeli Amerykanie nie kupowaliby złudnych marzeń w postaci białego proszku, cały ten biznes załamałby się, a szkoły w naszym kraju są najważniejszymi punktami sprzedaży narkotyków. Nasz wskaźnik samobójstw wśród nastolatków jest najwyższy w świecie i są to dzieci z najbogatszych rodzin, a nie biedota. Na samym Manhattanie 70% wszystkich zawieranych małżeństw nie trwa dłużej niż 5 lat. A więc coś jest z pewnością nie w porządku.
Jest to czas wielkiego kryzysu szkoły i szkolnictwa, ale ten kryzys ma związek z kryzysem społecznym. Wygląda na to, że jako społeczeństwo utraciliśmy naszą podmiotowość i tożsamość. Dzieci i ludzie starsi zostali zepchnięci do swych gett i odgrodzeni od spraw tego świata w stopniu dotąd niespotykanym w historii ludzkości; nikt się do nich więcej nie odzywa, nikomu nie są już potrzebni. Ale bez dzieci i ludzi starszych, przemieszanych w życiu codziennym, społeczeństwo nie ma przeszłości ani przyszłości, tylko nieustającą teraźniejszość. W rzeczywistości słowo "społeczność", które implikuje wspólnotę, zupełnie nie pasuje do sposobu w jaki się kontaktujemy między sobą. Żyjemy w skategoryzowanych grupach a nie w społeczności i wszyscy, których znam, są osamotnieni z tego powodu. W pewien paradoksalny sposób szkoła odgrywa olbrzymią rolę w tej tragedii, podobnie jak w pogłębianiu przepaści między klasami społecznymi. Używając szkoły jako narzędzia separowania jednych od drugich, jako mechanizmu sortującego, jesteśmy na najlepszej drodze do stworzenia systemu kastowego, na dnie którego będą niedotykalni, snujący się po korytarzach metra, żebrzący i śpiący na ulicach.
Zauważyłem zadziwiający fenomen w mojej 25 letniej pracy jako nauczyciel, że szkoła i "szkolenie" powoduje wzrastającą obojętność na wielkie rzeczy tego świata. Nikt już nie wierzy, że naukowcy biorą się dzięki "klasom o profilu naukowym", a politycy dzięki "lekcjom wychowania obywatelskiego", czy też poeci dzięki lekcjom angielskiego. Prawda wygląda tak, że szkoły w ogóle niczego nie uczą z wyjątkiem tego jak podporządkowywać się nakazom. Jest to dla mnie wielką zagadką, ponieważ tysiące humanitarnych, troskliwych, wartościowych ludzi pracuje w szkołach jako nauczyciele, administratorzy, instruktorzy itp., ale ich indywidualne wysiłki są niweczone przez instytucję, która żyje swym własnym życiem i kieruje się swą własną, abstrakcyjną logiką. Chociaż nauczycielom bardzo zależy i pracują bardzo, naprawdę bardzo ciężko, nie są w stanie nic zmienić, bo sama instytucja jest psychopatyczna, bezlitosna ze swej natury. Dzwonek dzwoni i młody człowiek w połowie pisania wiersza zamyka zeszyt i przechodzi do innej klasy, gdzie musi wykuć, że człowiek i małpy mają wspólnego przodka.
Nasz obecny system przymusowego powszechnego szkolnictwa to wynalazek stanu Massachusetts gdzieś około r. 1850. Ten narzucony gwałt spotkał się z oporem circa 80% populacji stanu Masschusetts, czasami nawet przy pomocy broni palnej. Ostatnie przyczółki jak w Barnstable na Cape Cod, walczyły z tym ograniczeniem wolności aż do r. 1880, kiedy to cały rejon zajęła milicja i dzieci pomaszerowały do szkoły pod lufami karabinów.
A teraz inny zadziwiający fakt pod rozwagę. Biuro senatora Teda (Edwarda) Kennedy'ego wydało całkiem niedawno dokument, z którego wynika, że przed wprowadzeniem powszechnego obowiązku szkolnego procent ludzi umiejących czytać wynosił 98, natomiast po wprowadzeniu tego obowiązku procent ten nigdy nie przekroczył liczby 91, jak to było w 1990r. Mam nadzieję, że was to zainteresuje.
A oto inny ciekawy fakt. Ruch na rzecz uczenia dziecka w domu, w ciągu kilku lat urósł po cichu do rozmiarów takich, że półtora miliona młodych ludzi jest edukowanych całkowicie przez ich własnych rodziców. Miesiąc temu prasa fachowa doniosła, że dzieci nauczane we własnych domach o 5 do 10 lat wyprzedzają w zdolności myślenia swych rówieśników tresowanych w publicznych szkołach.
Nie sądzę, abyśmy mogli odejść od powszechnego szkolnictwa w najbliższym czasie, przynajmniej nie za mojego życia, ale jeżeli mamy zamiar zmienić to co gwałtownie zmierza poprzez ignorancję do klęski, musimy zdać sobie jasno sprawę, że szkoła jako instytucja "szkoli" bardzo dobrze, ale nie kształci; jest to immanentnie związane z jej strukturą. To nie jest wina złych nauczycieli lub niedostatku funduszy - po prostu stało się tak, że jest już dłużej niemożliwe, by kształcenie i "szkolenie" były dalej tym samym.
W USA szkoły zostały zaprogramowane przez Horace Manna, przez Searsa Harpera z Univ. of Chicago oraz Thorndyke'a z Columbia Teachers College oraz kilku innych jako instrument naukowego zarządzania masami. Szkoły poprzez stosowanie formułek są nastawione na produkcję i formowanie takich istot, których zachowanie można przewidywać i kontrolować.
W dużym zakresie szkołom się to udaje, ale w miarę jak cały porządek społeczny coraz bardziej ulega dezintegracji, sukcesy odnoszą tylko jednostki niezależne - indywidualiści, mający do siebie zaufanie. Społeczność, która ochrania jednostki uzależ- nione, słabe, jest martwa. Produkty takich szkół, jak powiedziałem, są niedostosowane do społeczeństwa. Dobrze wyszkoleni ludzie są po prostu nieprzystosowani. Mogą sprzedawać żyletki, kasety, rozmawiać przez telefon lub siedzieć bezmyślnie przed migającym ekranem komputera, ale jako pełnowartościowe jednostki ludzkie są bezużyteczni. Bezużyteczni dla innych i dla siebie samych.
Otaczająca nas nędza codziennej rutyny jest, jak sądzę, w dużej mierze spowodowana (jak zauważył 30 lat temu Paul Goodman) tym, że zmuszamy dzieci by dorastały w absurdzie. Każda reforma takiego szkolenia musi mieć do czynienia z absurdami. Jest absurdalne i nieżyciowe być częścią systemu, który trzyma cię w zamknięciu wraz z innymi z tego samego rocznika, klasy społecznej czy płci. Taki system skutecznie odcina cię od całej różnorodności życia i bogactwa rzeczywistości, odcina cię od twojej własnej przeszłości i przyszłości, zamykając w nie kończącej się teraźniejszości w podobny sposób jak czyni to telewizja. To absurdalne i nieżyciowe być częścią systemu zmuszającego cię do słuchania jakiegoś faceta czytającego poezję, kiedy masz ochotę konstruować budowle, lub siedzieć z obcym gościem dyskutującym konstrukcję budynku, kiedy masz ochotę czytać poezję.
To absurdalne i nieżyciowe przemieszczać się z sali do sali na dźwięk dzwonka, dzień w dzień, w najlepszych latach twej młodości, w bezdusznej instytucji, która nie pozostawia miejsca na najmniejszą prywatność i nawet w zaciszu twego domu zmusza cię do "pracy domowej".
"Jakże więc inaczej nauczymy ich czytać?" - zapytasz, a ja odpowiem: "Pamiętacie lekcję z Massachusetts?" Kiedy dzieciom damy pełnię życia, zamiast upakowywać je według wieku do klatek, nauczą się czytać, pisać i liczyć z łatwością, jeżeli te rzeczy będą miały znaczenie w życiu, jakie istnieje wokół nich.
Ale zwróćcie uwagę, że w Stanach Zjednoczonych nikt, kto czyta, pisze czy rachuje, nie jest przez to szanowany w najmniejszym stopniu. Jesteśmy krajem gadaczy (talkers), to gadułom płacimy najwięcej i podziwiamy najbardziej, a więc nasze dzieci bez przerwy gadają idąc za przykładem telewizji i nauczycieli. Jest niepodobieństwem uczyć podstaw, ponieważ nie są one już autentycznymi podstawami, czyli bazą społeczeństwa jakie stworzyliśmy.
Obecnie dwie instytucje kontrolują życie naszych dzieci: telewizja i szkoła, właśnie w tym porządku. Obie redukują realny świat mądrości, wytrwałości, umiarkowania i sprawiedliwości do nigdy nie kończących się abstrakcji. Dawniej czas jaki dziecko i młodzieniec mieli na dorastanie był wypełniony autentyczną pracą, prawdziwą dobroczynnością, prawdziwymi przygodami i autentycznym poszukiwaniem mistrzów, którzy mogli go nauczyć tego, czego naprawdę pragnął. Dużo czasu poświęcano na potrzeby danej społeczności, ucząc się przez to współczucia i przywiązania, poznając każdy poziom danej społeczności. Uczono się jak, na przykład, zbudować dom oraz setek innych, praktycznych umiejętności, niezbędnych do tego, by stać się w pełni mężczyzną czy kobietą. By móc pełnić wyznaczone role społeczne.
A oto wyliczenie czasu dzieci, które uczę:
Ze 168 godzin jakie mają do dyspozycji każdego tygodnia, moje dzieci przesypiają 56. To pozostawia im 112 godzin tygodniowo, które ukształtują ich własne "ja".
Moje dzieci oglądają telewizję przez 55 godzin w tygodniu, zgodnie z ostatnimi badaniami. Zatem pozostaje tylko 57 godzin, w których mają uczyć się i dorastać.
Dzieci, które uczę, chodzą do szkoły 30 godzin w tygodniu. Około 8 godzin zajmuje im przygotowanie, dojście i przyjście ze szkoły. Spędzają około 7 godz. nad pracą domową co daje razem 45 godz. W tym czasie są pod stałym nadzorem. Nie mają ani czasu ani przestrzeni dla siebie, żadnej prywatności. Są poddane dyscyplinie i karane, gdy próbują ten czas czy przestrzeń wykorzystać dla swego indywidualnego rozwoju, na swój własny sposób. Pozostaje zatem tylko 12 godz. tygodniowo na uformowanie własnej unikalnej świadomości. Oczywiście moje dzieci muszą również jeść i to też zajmuje trochę czasu - ale niewiele, bo zanikła tradycja rodzinnego posiłku. Ale jeżeli przeznaczymy 3 godziny w tygodniu na wspólny posiłek, dojdziemy do ostatecznego wyniku, że czas, jaki dziecko ma tylko do swej własnej dyspozycji to 9 godz. na tydzień.
Czy jest to czas wystarczający? Z pewnością nie. Oczywiście czym bogatsze dziecko, tym mniej czasu ślęczy przed telewizorem. Czas osobisty dzieciaka bogatego jest jednak tak samo ostro reglamentowany przez szeroki katalog komercyjnych rozrywek i liczne prywatne lekcje czy korepetycje, które są wypadkową ambicji rodziców, a z rzadka wyborem samego dziecka.
Zajęcia pozalekcyjne to tylko kosmetyczne zabiegi mające przysłonić sposób tworzenia zależnej jednostki ludzkiej, niezdolnej do samodzielnego zagospodarowania wolnego czasu, niezdolnej do nadania sensu i przyjemności własnej egzystencji. Ta zależność i beznadziejność to nasza choroba narodowa i myślę, że szkolenie i telewizja to przyczyny tego zła.
Myślę o tych wszystkich rzeczach, które zabijają nas jako naród: narkotyki, bezsensowne odmóżdżone współzawodnictwo, seks traktowany jako rozrywka, pornografia, przemoc, hazard, alkohol, i najgorsza pornografia ze wszystkich możliwych: życie poświęcone nabywaniu przedmiotów oraz akumulacja kapitału jako filozofia życia. Wszystko to narkotycznie uzależnia osobowość i właśnie taką osobowość produkuje nasza szkoła.
Chcę wam powiedzieć jaki wpływ na dzieci ma odebranie im czasu potrzebnego na dorastanie i zmuszanie ich do spędzania go na oderwanych od życia abstrakcjach. Musicie to usłyszeć, bo żadna reforma nie atakująca tych specyficznych patologii nie będzie niczym innym jak tylko fasadą.
Mógłbym podać kilka innych warunków jakie reforma szkoły powinna brać pod uwagę, jeżeli upadek naszego narodu miałby być powstrzymany, ale, jak na razie, możecie przyjąć moje tezy bez względu na to, czy się zgadzacie ze mną czy nie. Nieważne czy szkoła powoduje te patologie czy telewizja, czy też obie razem. Z prostego rachunku wynika, że cały czas jaki dzieci oddają do dyspozycji szkole i telewizji jest marnowany. To też niszczy amerykańską rodzinę. Nie jest już ona ważnym czynnikiem w wychowaniu własnych dzieci. A więc tylko w telewizji i szkole musi leżeć przyczyna tego zła.
Co możemy zrobić? Wpierw powinniśmy rozpętać wściekłą debatę ogólnonarodową, która nie skończy się z dnia na dzień czy z roku na rok. Byłby to rodzaj debaty jaką dziennikarze uważają za nudną. Potrzebujemy wielkiego krzyku, sporów, kłótni do momentu zanim nie naprawimy naszego szkolnictwa lub zniszczymy go tak, że już nie da się nic naprawić - jedno z dwojga. Jeżeli jesteśmy w stanie je naprawić to dobrze, a jeżeli nie - to sukcesy nauczania domowego pokazują inną obiecującą drogę poprawy. Kierując nakłady finansowe, które do tej pory idą na szkolnictwo publiczne z powrotem do edukacji rodzinnej, możemy usmażyć dwie pieczenie na jednym ogniu - uzdrowić rodzinę i zarazem uratować nasze dzieci.
Prawdziwa reforma jest możliwa, ale nie powinna nic kosztować. Musimy powtórnie przemyśleć podstawowe przesłanki szkolnictwa i zadecydować czego chcemy uczyć dzieci i dlaczego.
Przez 140 lat temu narodowi starano się z góry narzucić obiektywizm jednego centrum decyzyjnego, obiektywizm ekspertów, scentralizowanych elit, inżynierów społecznych. I okazało się, że to nie działa. I nie może działać w takim kształcie. I to jest potworna zdrada demokratycznych obietnic, które kiedyś uczyniły ten naród wielkim, doniosłym, szlachetnym eksperymentem. Zakusy Rosjan stworzenia Republiki Platońskiej we Wschodniej Europie niedawno eksplodowały na naszych oczach. Nasze własne wysiłki stworzenia tego samego systemu scentralizowanej ortodoksji, używania szkół jako instrumentu warunkowania społecznego podobnie rozmijają się z wymogami życia, chociaż przebiega to wolniej i bardziej bezboleśnie. Taki system nie może dłużej się utrzymać, ponieważ jego mechanicznie przyjęte przesłanki są nieżyciowe, nieludzkie, niehumanitarne i niszczą życie rodzinne. Oczywiście, życie ludzi może być kontrolowane przez mechaniczną machinę edukacyjną, ale zawsze odbije się to w postaci społecznych patologii: narkotyków, przemocy, autodestrukcji, obojętności i innych symptomach, które obserwuję u dzieci.
Najwyższy czas spojrzeć w przeszłość i zaadoptować taką filozofię edukacyjną, która się sprawdziła przez wieki. Ta, która mi się szczególnie podoba, to sposób kształcenia klasy rządzącej od tysięcy lat w Europie. Stosuję jej zasady w mej własnej metodzie nauczania w miarę możliwości, to znaczy na tyle, na ile uda mi się odejść od obecnego kształtu instytucji obowiązkowego nauczania. Sądzę, że sprawdza się ona tak samo dobrze w stosunku do dzieci z biednych rodzin jak i bardzo bogatych.
Rdzeniem tego elitarnego systemu edukacji jest przekonanie, że samokształcenie jest jedyną podstawą prawdziwej wiedzy. W każdej części tego systemu, w każdym wieku można znaleźć takie mechanizmy, za pomocą których umieszcza się dziecko w odpowiednim otoczeniu, bez żadnego nadzoru czy instruktora - dając mu problem do rozwiązania. Czasami takie zadanie niesie z sobą duże niebezpieczeństwo, na przykład galopowanie na koniu i skoki przez przeszkody, ale oczywiście jest to problem trywialny dla tysięcy dzieci z elity. Rozwiązywany jest z powodzeniem zanim dziecko ukończy 10 rok życia. Czy możecie wyobrazić sobie kogokolwiek, kto doprowadził do perfekcji takie umiejętności, że kiedykolwiek zwątpi w siebie i swoje zdolności? Czasami zadaniem do wykonania jest umiejętność długotrwałego przebywania w samotności, jak w przypadku Thoreau w Walden Pond czy to, czego dokonał Einstein w szwajcarskiej komorze celnej.
Jeden z moich byłych uczniów, pozbawiony rodziców, krewnych, zjeździł rowerem całe Stany Zjednoczone - kiedy był jeszcze chłopcem. Nie było zatem dla mnie dziwne, kiedy jako mężczyzna zdecydował się zrobić film o Nikaragui, chociaż nie miał ani pieniędzy ani żadnego doświadczenia z techniką filmową. W rezultacie zdobył międzynarodową nagrodę, choć normalnie utrzymywał się z pracy jako stolarz.
Obecnie zabieramy dzieciom cały czas jaki potrzebują do wykształcenia samowiedzy. Powinniśmy temu położyć kres. Musimy znaleźć takie szkolne doświadczenia, które zwrócą dzieciom ich niezbędny, prywatny czas. Powinniśmy zaufać dzieciom i pozwolić im we wczesnych latach na niezależne studia być może zaaranżowane przez szkołę, ale takie, które wezmą rozbrat z instytucjonalną organizacją. Powinniśmy ułożyć taki program, gdzie każde dziecko ma szansę rozwinąć swą unikalną indywidualność i zaufanie do samego siebie.
Niedawno wziąłem 70 USD i wysłałem dwunastoletnią dziewczynkę z mej klasy wraz z jej, nie mówiącą po angielsku matką, autobusem do wybrzeża New Jersey, by zaprosiły szefa formacji policji odpowiedzialnego za czystość wybrzeża (Sea Bright Patrol) na lunch i przeprosiły go za zanieczyszczenie plaży butelkami po napoju "Gatorade".
W zamian za te publiczne przeprosiny zaaranżowałem dziewczynce jednodniową praktykę na posterunku policji w małym miasteczku. Kilka dni później dwaj inni moi dwunastolatkowie pojechali sami z Harlemu na Wschodnią 31 Ulicę, gdzie zaczęli terminowanie w redakcji gazety. W przyszłym tygodniu trójka moich dzieci znajdzie się pośrodku bagien w Jersey, gdzie o 6 rano będzie studiować w jaki sposób prezes towarzystwa przewozowego programuje trasy dla 18 kołowych ciężarówek do Dallas, Chicago, Los Angeles itd.
Czy te dzieci są "specjalne" i uczą się według "specjalnego" programu? Hm, w pewnym sensie tak, ale nikt nie wie o tym programie poza tymi dziećmi i mną. To są całkiem miłe dzieciaki z centralnego Harlemu, żywe i bystre, ale były potwornie zaniedbane kiedy trafiły do mnie. Większość z nich nie potrafiła biegle dodawać ani odejmować. Żadne z nich nie wiedziało ile ludzi liczy miasto Nowy Jork czy jak daleko jest z Nowego Jorku do Kalifornii.
Czy ich poziom mnie przeraża? Oczywiście, ale jestem pewien, że kiedy zdobędą samowiedzę równocześnie staną się samoukami, a tylko wiedza zdobyta samodzielnie ma jakąkolwiek wartość.
Musimy dać dzieciom wolny czas natychmiast, bez żadnej zwłoki, ponieważ jest to klucz do samokształcenia. Musimy przywrócić je realnemu światu tak szybko, jak tylko to jest możliwe, aby mogły swój wolny czas poświęcić czemuś więcej niż czczym abstrakcjom. Jest to już ostatni dzwonek. Wymaga to drastycznych pociągnięć korygujących - nasze dzieci umierają jak muchy, zamknięte w szkołach, obojętnie, dobrych czy złych - na jedno wychodzi. Szkolenie w obecnym kształcie rodzi nieprzystosowanie do społeczeństwa.
Na czym jeszcze powinna polegać restrukturalizacja systemu szkolnictwa? Szkolnictwo powinno przestać pasożytować na reszcie pracującego społeczeństwa. Z całego rejestru systemów edukacyjnych tylko nasz trzyma dzieci pod kloszem, nie żądając nic w zamian. Uważam, że powinniśmy wprowadzić obowiązek pracy dla lokalnej społeczności. Poza wykształceniem bezinteresowności, jest to najprostsza droga do autentycznej odpowiedzialności w późniejszym życiu.
Przez 5 lat prowadziłem zupełnie partyzancki program nauczania, w którym każde dziecko, bogate czy biedne, bystre czy opóźnione musiało obowiązkowo przepracować 320 godzin rocznie na rzecz miejscowej społeczności. Dziesiątki tych dzieci, już jako dorośli przychodziło do mnie po latach, mówiąc, że doświadczenie pomocy innym całkowicie odmieniło ich życie. Dało im to inne spojrzenie, pozwoliło przemyśleć cele i wartości. Zdarzyło się to kiedy mieli po 13 lat, kiedy prowadziłem specjalny LAB School program. Było to możliwe tylko dlatego, że mój bogaty okręg szkolny był w totalnym chaosie. Ale kiedy tzw. "stabilizacja" powróciła - mój program został zdjęty. Program miał zbyt wiele osiągnięć w pracy z dziećmi, poza tym był zbyt tani, by pozwolono na kontynuację. W naszym systemie tworzy się elitarne, kosztowne programy, które w efekcie są złe i bezużyteczne.
W tym mieście (Nowy Jork) nigdy nie zabraknie autentycznych problemów. Dzieci powinny być zachęcane do pomocy w ich rozwiązywaniu, w zamian za uwagę i respekt jaki otrzymają od świata dorosłych. Będzie to dobre dla dzieci jak i całej reszty społeczeństwa. Taki program uczy sprawiedliwości, jednej z czterech kardynalnych cnót w elitarnej edukacji. A co dobre dla możnych i bogatych jest z pewnością dobre dla całej reszty, a co najważniejsze ten pomysł nic nie kosztuje. Jest absolutnie darmowy, tak jak wszystkie autentyczne idee w edukacji. Więcej ludzi i więcej pieniędzy wpompowanych w chorą instytucję szkoły spowoduje, że będzie jeszcze bardziej chora.
Niezależne programy nauczania, praca dla społeczności lokalnej, urozmaicone doświadczenia, duża dawka prywatności i samotności, tysiące różnorodnych praktyk zawodowych - jednodniowych lub dłuższych, to wszystko to znaczące, tanie i efektywne sposoby do zapoczątkowania reformy szkolnictwa. Ale reforma na dłuższą metę nigdy się nie powiedzie i nigdy nie uleczymy naszych pokiereszowanych dzieci i chorego społeczeństwa, jeżeli w pojęciu "szkoły" nie uwzględnimy rodziny jako głównego czynnika edukacji. Szwedzi zrozumieli to w roku 1976, kiedy definitywnie porzucili nieefektywny system adopcji nie chcianych dzieci i zamiast tego zaangażowali czas i środki całego narodu by wzmocnić rodzinę biologiczną na tyle, by wszystkie dzieci w szwedzkich rodzinach były chciane. Nie odnieśli całkowitego sukcesu, ale zredukowali liczbę dzieci niechcianych z 6000 w r. 1976 do 15 w 1986r. A więc to się da zrobić. Szwedzi mieli już dość opłacania skutków zła w postaci wraków społecznych, jakimi są dzieci nie wychowywane przez naturalnych rodziców, a wiec zrobili w końcu coś z tym. My też możemy.
Rodzina jest głównym motorem edukacji. Jeżeli używamy szkoły jako narzędzia odrywania od rodziców - a bez wątpienia jest to główna funkcja szkoły, zgodnie z tym, co głosił John Cotton jako cel Bay Colony Schools w 1650, a Horace Mann w 1850 jako cel szkół w stanie Massachusetts - będziemy kontynuować ten potworny horror jaki mamy teraz.
Właściwy PROGRAM RODZINNY jest sercem każdego udanego życia. Jeżeli oddaliliśmy się od tego programu - to pora jak najszybciej powrócić. Droga do uzdrowienia edukacji wiedzie przez wzmocnienie instytucji życia rodzinnego. Właśnie taki cel mi przyświecał, kiedy wysłałem dziewczynkę z matką na spotkanie szefa policji w Jersey.
Mam wiele pomysłów na stworzenie takiego rodzinnego programu nauczania. Jak sądzę, wy również będziecie mieć wiele propozycji, kiedy zaczniecie się nad tym zastanawiać. Jednak nasz największy problem w zapoczątkowaniu tego rodzaju oddolnego myślenia, które może zreformować szkolnictwo, to to, że mamy swe własne interesy w tym, by pozostawić "szkolenie" w stanie w jakim ono jest - pomimo używania zupełnie przeciętnej retoryki.
Musimy się domagać, by wszystkie pomysły uzdrowienia, zarówno moje jak i wasze zostały wysłuchane. Wszyscy mamy już po dziurki w nosie opinii autorytetów w telewizji czy prasie. Cała dekada dostępnej dla każdego debaty jest tym, czego domagamy się teraz. Dość już opinii "ekspertów". Eksperci w edukacji nigdy nie mieli racji, ich "rozwiązania" są kosztowne, służące im samym i zawsze dążące do dalszej centralizacji. Wystarczy już tego.
Pora na powrót do Demokracji, Indywidualizmu i Rodziny. Dziękuję za uwagę.
John Taylor Gato