Strona główna |
Matki Europejki utraciły sztukę wychowywania swych dzieci, twierdzi młoda socjolog amerykańska, Jean Liedloff, która spędziła, kilka lat wśród plemienia Yequana w Wenezueli i miała możność poczynienia porównań między sposobami i środkami wychowawczymi, które stosują kobiety z plemienia i jej europejskie koleżanki.
Nie bójcie się mieć swojego dziecka blisko siebie. Kiedy tylko ono się urodzi, już w klinice, zachęca Europejki pani Liedloff. Hugh Jolly, znany pediatra angielski podziela jej zdanie. W szpitalu Charing Cross w Londynie zachęca matki, aby nie rozstawały się z dziećmi, nie zezwalając na ich odebranie i przynoszenie tylko na czas karmienia. Lekarz i socjolog zachęcają małżeństwa, aby nawet malutkie dzieci zabierali do łóżek, gdzie będą czuły bliski kontakt z rodzicami. Obawy, że maleństwo zostanie przez nieuwagę przygniecione są płonne. Dziecko jest bowiem wyposażone w instynkt samozachowawczy i to właśnie wychowanie europejskie, zimne, plastykowe pozbawiło je tego daru natury.
Odkąd się bowiem urodzi, wkładane jest do plastykowego łóżka, do kosza, do kołyski z rozsuwanymi firaneczkami lub innych pojemników, które odgradzają je od hałasów, zapachów, kolorów, od wszystkich przejawów życia otoczenia. Leży zwykle w takich pojemnikach samotnie, pozbawione kontaktu z ramionami, ze skórą, z ludzkim ciepłem, którego pragnie, i którego pozbawiło je nowoczesne wychowanie. Brane jest na ręce w porach odmierzanych przez zegar, w takich samych porach karmione, matka pochyla się nad nim z instrukcją o pielęgnacji niemowląt, jakby miała do czynienia z odkurzaczem lub maszyną do czynności kucharskich, i potrzebowała w tym celu instrukcji jak ją obsługiwać.
Dzieciom z plemienia Yequana nie odebrano, twierdzi Jean Liedloff, niezbędnych przywilejów dzieciństwa.
Młodą socjolog uderzyło spostrzeżenie, że dzieci z tego plemienia prawie nigdy nie płaczą, nie mają lęków wysokości, nie znają choroby morskiej, zawrotów głowy, a także lęków i frustracji.
Nie wpadają nigdy w gniew, nie zabierają zabawek, nie biją innych dzieci, nie umieją się złościć. Wyjątkiem wśród nich był mały chłopiec, który wyróżniał się agresywnością. Podczas zabawy bił swoich rówieśników i miewał napady złości. Ale inne dzieci nigdy nie odpłacały mu tym samym, a myśl o agresji była dla nich do tego stopnia obca i niezrozumiała, że reagowały wyłącznie zdziwieniem. Ten chłopiec, jak stwierdziła pani Jean Liedloff, miał rodziców, którzy otarli się o cywilizację, pracując u farmerów na plantacjach i pewne jej wychowawcze metody zastosowali w stosunku do swego syna. Efekt był zdumiewający.
Matki z plemienia Yoquana nie rozstają się ze swymi dziećmi ani na chwilę. Dzieci zawieszone na plecach, w czymś w rodzaju hamaków towarzyszą im przy wszystkich czynnościach: przy pracy, przy przyrządzaniu posiłków, w czasie snu i odpoczynku, także przy zabawie. Europejskie matki zemdlałyby ze zgrozy na widok matek z dżungli wenezuelskiej, skaczących i trzęsących się w rytm dzikiego tańca na święcie plemiennym z nieodstępnym maluchem na plecach, który trzęsie się, podskakuje, przypada do ziemi wraz z nimi.
W czasie snu małe dziecko śpi razem z matką w hamaku. Przytulone do niej, może w każdej chwili, kiedy jest głodne, ssać pierś. Matka czeka cierpliwie, aż dziecko samo wyrazi pragnienie wyjścia z matczynego hamaka. Kiedy zaczyna raczkować, nie rzuca się w przestrachu na pomoc, na każdy krzyk dziecka.
Czuje, że mały człowiek musi rozwijać i pielęgnować w sobie instynkt obronny własnego życia, wspólny jemu i wszystkim zwierzętom. Dziecko jest więc zostawione samo sobie, w usiłowaniach poznania świata i jego niebezpieczeństw.
Rzecz niewiarygodna, stwierdza pani Jean Liedloff, widuje się małe szkraby na brzegu głębokich rzek, znakomicie już znających niebezpieczeństwa prądu i głębokości wody. Bawią się z bosymi stopami wśród zarośli pełnych niebezpiecznych zwierząt. Nurkują i pływają w rzece, w której zdarzają się krokodyle, a umiejętności swobodnego poruszania się w wodzie nabywają razem z umiejętnościami chodzenia. Jakiś tajemniczy mechanizm pozwala im błyskawicznie ocenić niebezpieczeństwo, drogę odwrotu, własne możliwości.
Mechanizm samoobrony funkcjonuje sprawny i zawsze obecny. Dzieci jeśli przybiegają do swoich matek, to tylko po to, aby otrzymać pożywienie, trochę czułości, której potrzebują, jak wszystkie dzieci na świecie. Ale nigdy nie jest to czułość przesadna, pełna przerażenia, obawy, jak w Europie.
Dzieci europejskie już utraciły ten instynkt. Wychowane przez dorosłych, ochraniane przed wszystkimi niebezpieczeństwami, realnymi i wyimaginowanymi, przestają być samodzielne. Chowane z zegarkiem i według książki, tracą na dodatek poczucie spokoju i bezpieczeństwa, od najwcześniejszych lat zaprawiają się do samotności, uczuciowego chłodu i braku kontaktu z drugim człowiekiem.
I jeśli trudno sobie wyobrazić, aby europejska matka zgodziła się, w zamiarze rozwijania w swym dziecku instynktu samoobrony, wyprowadzić je i zostawić samo na ruchliwej ulicy czy innych miejscach, niebezpieczniejszych niż rzeka z krokodylami, to jednak nawoływania angielskiego lekarza i jego koleżanki warte są zastanowienia. Zupełnie bowiem możliwe, że w trosce o racjonalne wychowanie naszych dzieci pogubiliśmy sposoby wychowawcze, które istniały wcześniej niż dozowanie zupek, snu, witamin, i które warto może reaktywować. Może rzeczywiście lekcja udzielona matkom europejskim za pośrednictwem Jean Liedloff mogłaby tu być źródłem natchnienia.
opr. B.B.
do druku podał Marek Maciołek, PSPI