Strona główna |
Kiedyś, na początku "zimnej wojny", Amerykanie założyli swoje bazy wojskowe na Filipinach. Wiadomo, chłopcy w bezsensownym oczekiwaniu na atak "czerwonego imperium zła" mają takie potrzeby, których nie można zaspokoić paleniem "trawki" czy piwem. Powstały więc wokół baz całe miasta żyjące z dostarczania rozrywki amerykańskim chłopcom. Wyrosło już kilka pokoleń, gdzie babcia, matka i córka są prostytutkami.
Ponieważ narody Wschodu każdą czynność traktują z religijną sumiennością, wkrótce rozniosła się wieść o talentach seksualnych Filipinek, które w sztuce zaspokajania mężczyzn nie mają sobie równych.
Wieść rozniosła się po świecie za pośrednictwem wracających do domu żołnierzy, importujących Filipinki do USA jako swoje żony. Wkrótce zaczęły napływać masy turystów - wpierw amerykańskich, potem już z całego świata. Biznes zaczął nabierać tempa. Rząd Filipin z zadowoleniem reagował na napływ turystów, zaciągając coraz więcej kredytów zagranicznych na rozwój infrastruktury tego "przemysłu wypoczynkowego" - "The Rest and Recreation Industry" - jak eufemicznie nazywano sprostytuowanie ponad połowy narodu. Tak, ponad połowy, bo wraz ze wzrostem zapotrzebowań, w owym "przemyśle" zaczęły się pojawiać dzieci oferujące swoje usługi już od lat czterech. Rozwijający się sektor gospodarki szedł coraz dalej w zaspokajaniu najbardziej wysublimowanych gustów klienteli. Doszło do tego, że np. amerykańskie biura podróży organizują krótkie wycieczki dla pedofilów czy homoseksualistów, werbując ich przy pomocy aluzyjnych ogłoszeń.
Do tradycyjnego handlu żywym towarem wykorzystuje się nieświadomość półpiśmiennych Filipinek, które za pośrednictwem oszukańczych firm zawierały małżeństwa per procura, by w kraju docelowym, najczęściej skandynawskim przekonać się po latach, że ich status prawny jest inny niż żony. Najczęściej wydalano je jako nielegalne imigrantki, a przez cały czas były wykorzystywane jako niewolnice seksualne i darmowa siła robocza. Proceder ten nabrał tak powszechnego charakteru w ostatnich latach, że w niektórych krajach, co zaobserwowałem ostatnio w Londynie, nastąpiło już przegrzanie koniunktury na katalogi "Philipine Ladies".
Źródłem zła były bazy amerykańskie, ale głupota i krótkowzroczność sutenerskiego rządu, który łudził się, że spłaci długi wpływami z "rekreacyjnego biznesu" dopełniła katastrofalnej destrukcji, bo oto okazało się, że pół narodu ma szansę zostać na lodzie - bez środków do życia.
Niewydolny komunizm padł. Amerykanie wracają do domu. Umowa o utrzymanie baz wojskowych wygasła 16.9.91.
Więcej na temat tego fenomenu społecznego otrzymasz z:
Institute for Policy Studies 1601 Connecticut Ave. NW Washington, DC 20009, USA |
prosząc o raport "Let the other half speak".
Piotr Kosibowicz