Strona główna |
Istniejące dane archeologiczne wskazują, że przedcywilizacyjne "społeczeństwa" gatunku homo, były dalekie od idyllicznych obrazków biblijnego raju. U zarania naszej cywilizacji nie można w ogóle mówić o rodzinie jako strukturze monogamicznej. Nasi przodkowie tworzyli dwa konkurencyjne subspołeczeństwa. Kobiety z dziećmi tworzące homogeniczne wspólnoty, podobnie jak samice innych ssaków, były periodycznie napadane i gwałcone przez hordy agresywnych samców. Oprócz danych archeologicznych, wyniki te są zgodne z obserwacjami jakich dostarcza proces socjalizacji.
Jak wiadomo ontogeneza jest powtórzeniem filogenezy, analogicznie socjalizacja jest powtórzeniem cywilizacji. I właśnie w procesie socjalizacji dzieci można zauważyć fazy w zaskakujący sposób ilustrujące powyższe twierdzenie. Gdzieś między siódmym a dwunastym rokiem życia potomstwo naszego gatunku tworzy całkowicie oddzielone od siebie dwa społeczeństwa. Dziewczynki zupełnie nie kontaktują się z chłopcami, tworząc jakby oddzielne plemię, zorganizowane na zasadzie rozlicznych nakazów i zakazów. Mają swoje słowa-hasła, słowa-szyfry, słowa-tabu. Zakopują "sekrety" w postaci kolorowych szkiełek i folii z czekolady. Wiedzę o miejscu zakopania owych talizmanów powierza się tylko zaufanym członkiniom. Istnieją ceremonie zaprzysiężenia, tajemne rytuały w celu niedopuszczenia do strzeżonych totemów członków "wrogiego" plemienia, tj. chłopców.
W tym wieku wzajemna atrakcyjność seksualna nie istnieje. Widać wyraźnie interes szczepowy i konkurencyjną walkę o teren, np. trzepak.
Społeczność chłopców jest kopią pierwotnej hordy samców. Posiada przywódcę, który bezwzględnie karze za brak lojalności. Obowiązuje absolutne podporządkowanie, i okrutny często rytuał przyjęcia do "bandy", kiedy trzeba wykazać się nieprzeciętną odwagą. Przywódcą zostaje niekoniecznie najstarszy czy najsilniejszy, ale najbardziej agresywny samiec. W stadzie widoczna jest hierarchia oraz system oddawania "honorów" dominującemu samcowi. Obowiązuje pogarda dla konkurencyjnych plemion- band i zwalczanie ich.
Obecnie dezintegrację tradycyjnych struktur rodzinnych możemy zaobserwować wszędzie, przybiera ona coraz większe rozmiary i to niezależnie od szerokości geograficznej czy systemu politycznego. W USA np. ilość rozwodów i samotnych matek dawno już przekroczyła 60% wśród czarnej populacji. W krajach do niedawna jeszcze komunistycznych proces niszczenia rodziny z roku na rok ulegał i nadal ulega przyspieszeniu. Tu w Anglii, gdzie piszę te słowa, podczas ostatniego cenzusu (tj. spisu powszechnego) wyszło na jaw, że 25% rodziców to tzw. single parents, a do roku 2000 liczba ta wzrośnie do 1/3.
Wszyscy są zgodni w stwierdzeniu, że proces rozpadu tradycyjnej rodziny pogłębia się, i że wkrótce może dojść do paradoksalnej sytuacji, w której normą stanie się patologia, tj. więcej dzieci pochodzić będzie z rodzin rozbitych. Próba znalezienia przyczyn zjawiska nie jest tak łatwa. Kler widzi przyczyny w rozwiązłości, prawica oskarża lewicę o szerzenie indywidualizmu, świadomości laickiej. Lewica oskarża kapitał o stworzenie nieludzkich warunków, w których każdy w każdej chwili może stracić pracę, co musi odbić się na rodzinie; zieloni z kolei widzą wroga w samym morderczym postępie technicznym, który zmieniając świat w sposób nieprzewidziany, niszczy podstawy bytu wielu gatunków, w tym i człowieka.
A może jest tak, że to, co obserwujemy to proces całkiem normalny i naturalny i jako taki jest niczym innym jak tylko powrotem do źródeł? Może to, do czego tęsknimy, tj. monogamiczna niewzruszona wielopokoleniowa rodzina była tylko krótkim epizodem w cywilizacyjnym rozwoju ludzkości jako cecha formacji feudalnej? Co prawda przetrwała, ale tylko w nierozwiniętych wspólnotach rolniczych. Już we wczesnej swej fazie kapitalizm zaczął od rozbicia tradycyjnej rodziny i w rezultacie doprowadził do formy znanej dzisiaj jako rodzina molekularna. Jeżeli jest prawdą, a do tej pory nic nie wskazuje, by można wątpić w to, że sposób i rodzaj środków produkcji zmienia stosunki społeczne, to przyszłą strukturę rodziny możemy już dzisiaj dostrzec w najbardziej zaawansowanych technologicznie krajach. A więc czeka nas taki stan rzeczy, że będą mieszkać oddzielnie i mężczyźni i kobiety z dziećmi .
Ten stan rzeczy jest już faktem w miastach takich jak Nowy Jork czy Londyn. Kobiety odsuwają zamążpójście i macierzyństwo jak najdalej w czasie i do "czterdziestki" pozostają same. Rozwiedzeni tatusiowie zabierają dzieci na weekend do swojego domu lub przychodzą do nich z wizytą, przy okazji jedzą obiad lub naprawiają furtkę w ogrodzie. Po prostu tradycyjna a nawet molekularna rodzina stała się przeszkodą na drodze do kariery pracoholików.
Czy to źle czy dobrze? Najlepiej polubić i przystosować się do czegoś, na co nie mamy wpływu. Może właśnie tak musiało się zdarzyć, że nasza cywilizacja zakreśliła koło, by powrócić do punktu wyjścia. Atomizacja stosunków społecznych jest faktem, tak więc czeka nas społeczeństwo bez rodziny. Nie powinniśmy załamywać rąk, wszak w świetle przedstawionych tu faktów będzie to powrót do przeszłości.
Piotr Kosibowicz