Strona główna 

ZB nr 2(32)/92, luty '92

O PIGUŁCE ZDOBYWAJĄCEJ USA

Bezpieczne i proste metody kontroli urodzeń zawsze były i są nadal jedną z najważniejszych potrzeb kobiet. Fakt ten z jednej strony jest motorem poznawania tajemnic Natury, ciała ludzkiego i występujących między nimi związków, z drugiej czynnikiem ekonomicznym, komercjalnym, czymś na czym po prostu można zrobić pieniądze.

Zachowanie właściwych proporcji pomiędzy tymi dwoma czynnikami nie jest łatwe i przechylenie szali w stronę komercjalizacji sprawia, że raz po raz pojawiają się "cudowne" środki, których zalety przecenia się, a wady przemilcza. Tak chyba jest w przypadku kolejnego "cudu" techniki i chemii - pigułki aborcyjnej RU 486.

Promowana jako "samoobsługowa" i bezpieczna, chemiczna metoda spędzania płodu budzi wiele wątpliwości nie tylko etycznych i społecznych lecz przede wszystkim zdrowotnych. Jak wykazały badania dr Renaty D. Klein (Deakin University) i dr Lynette J. Dumble (Melbourne University), chemiczna metoda aborcji posiada szereg poważnych skutów ubocznych i - wbrew temu co głoszą media - wymaga dłuższej i intensywniejszej opieki lekarskiej w porównaniu z metodą klasyczną.

Opierając się na literaturze fachowej i własnych doświadczeniach wspomniane lekarki wykazały, że RU 486 może wpływać negatywnie na inne - prócz rozrodczych - gruczoły dokrewne, a w szczególności te umiejscowione w mózgu. RU 486 podawana jest zwykle z innym specyfikiem (prostaglandius), który zwiększając jej efektywność z 80% do 95% stanowi również zagrożenie dla układu immunologicznego kobiety. Wśród opisywanych skutków ubocznych pojawiają bóle, krwawienie, wymioty, biegunka a nawet arytmia serca i skrzepy. Występujące bóle mogą być tak silne, że wymagają stosowania środków uśmierzających, często nawet narkotycznych. Utrata krwi bywa znaczna i powoduje istotne obniżenie poziomu hemoglobiny - 4% kobiet, które stosowały RU 486 wymagało transfuzji krwi. Efekty te stanowią szczególne niebezpieczeństwo w krajach tak zwanego Trzeciego Świata, (stanowiących przecież znakomity rynek i zarazem poligon doświadczalny dla tego typu środków) gdzie niedokrwistość wśród kobiet i brak opieki lekarskiej jest rzeczą dość powszechną.

Stosowanie chemicznej aborcji wymaga (w krajach zachodnich) 4 konsultacji lekarskich i około 2 tygodni stałej kontroli medycznej. Wbrew więc reklamowanej "samoobsługowości" metoda ta uzależnia i uwikłuje kobietę w zewnętrzny system opieki zdrowotnej na relatywnie (w porównaniu do klasycznej) długi okres czasu. Nie jest bez znaczenia zwłaszcza dla aspektu psychicznego. Z drugiej strony wieksze jest tu również niebezpieczeństwo użycia jej przez osoby nie posiadające wystarczającej wiedzy o bezpiecznych warunkach stosowania czy skutkach tak głównym jak i ubocznych.

Rzeczą, która najbardziej przeraża mnie w RU 486 jest sama idea jej działania; chemiczne zmuszenie organizmu aby wystąpił sam przeciw sobie. Nie jest ona z całą pewnością ekologiczna i chyba trochę trąci eugeniką: sztucznie pokierujmy naturą tak aby zrobiła, wbrew sobie, to co chcemy bez względu na koszta i skutki. Z tej perspektywy aborcja operacyjna jest chyba mniej drastyczna.

Uważam, że kobiety powinny bezwzględnie posiadać prawo i dostęp do bezpiecznej aborcji. Nie oznacza to jednak, że pochwalam aborcję jako taką - jest ona zawsze dramatem dla kobiety i jej ciała. Lecz właśnie dlatego ostateczną instancją która decyduje o dokonaniu jej powinna być sama kobieta. Medycyna zaś powinna dostarczyć metod najbezpieczniejszych tak w sensie zdrowotnym jak i społecznym.

Basia Kaszkur




ZB nr 2(32)/92, luty '92

Początek strony