Nie dają niektórym spać krwawe jatki w rzeźniach, futra "biednych"
zwierzątek na ciałach ludzkich. Mó- wi się o szkodliwości cholesterolu, stratach
energii związanych z "wytwarzaniem" mięsa.
Wszystko to jest oczywiście najszczerszą prawdą, dyktowaną przez uczucia i względy
moralnoekologiczne. Ale cóż można zaproponować w zamian?
Syntetyczne futra, buty, paski do zegarków. Każdy miały wtedy czyste sumienie, ale
(być może) zapomniałby o tonach zanieczyszczeń emitowanych przez zakłady chemiczne (z
bawełny czy konopi trudno podrobić lisa), zabijających miliardy stworzeń. Przecież
wciąż większość "biznesmenów" woli płacić za "użytkowanie"
środowiska, niż budować oczyszczalnie. Nie wolno zapominać o tonach odpadów, których
przetwarzanie (wciąż jeszcze w powijakach) jest drogie (tak, w ten sposób ludzie to
zrozumieją) i wymaga dość dużych nakładów energii. Skóry i futra (jak już ktoś
wyrzuci!) są łatwo przyswajalne przez destruentów (każdy zna np. mola), choć
wymagają garbowania, czyli jakby krąg się zamyka.
Z mięsem też są problemy. Chcąc odżywiać się tylko roślinami (chociaż to też
zabijanie) należałoby zaorać część łąk i pastwisk, które wraz z innymi terenami
przeznaczonymi do hodowli stanowią ok. 70% terenów rolniczych na Ziemi (patrz atlas).
Straty nie zostałyby zrównoważone przez nadwyżki roślinnych (jadalnych też przez
człowieka) karm zwierzęcych (na udowodnienie tej tezy odsyłam do roczników
statystycznych). Zaoranie łąk nawet przy uprawach biodynamicznych doprowadzi do
pogorszenia stosunków wodnych, wyginięcia na zajmowanych terenach tysięcy roślin i
zwierząt związanych z ekosystemami "półnaturalnymi" (łąka, pastwisko).
Ponadto każdy biodynamik musi opierać gospodarkę nawozami na odchodach zwierząt (sam z
rodziną nie da rady!). Więc znów to straszliwe koło się zamyka... Proszę o
komentarze!