TRZYDZIEŚCI LAT BUNTU
1200 imprez (spotkań); 800 tzw. "prelegentów"; 4000 artykułów i notat prasowych drukowanych w około 300 pismach krajowych i polonijnych; dziesiątki (satelitarnych) klubów propozycji; setki inicjatyw twórczych; - a wszystko realizowane na zasadach absolutnej bezinteresowności - oto dorobek 30-letniej działalności cieszyńskiego KLUBU PROPOZYCJI,
Nie oddam w krótkim szkicu całej różnorodności działań tworu, który rodził się w niezwykle trudnych warunkach w sposób nieformalny i spontaniczny w latach nie stwarzających bezpiecznych warunków dla tego rodzaju inicjatyw (rok 1961/2).
Zdawałem sobie sprawę z podejmowanego ryzyka, ale i z konieczności działania "w konspiracji bez konspiracji", mając jako busolę wyczucie sytuacyjne i skalę potrzeb wynikających z narastania procesów destabilizujących i niewolących umysły ludzkie. Całe przedsięwzięcie sprowadzało się początkowo do "niewinnych" spotkań ludzi, których przywabiały do KLUBU PROPOZYCJI (tak nazwaliśmy nasz ruch) przede wszystkim ciekawość, względna swoboda wypowiedzi i klimat bezpośredniości.
Są opinie, że na co piątkowe spotkania przywabia komplet słuchaczy - to trwa systematycznie od trzydziestu lat! - zaufanie do mojej osoby, a także do mojej żony, ale przecież na tę niespotykaną w polskich warunkach stabilność złożyło się wiele innych czynników. Trzeba było pokonać sporo trudności - przede wszystkim stoczyć walkę z samym sobą - by, nie korzystając z żadnej pomocy finanswej ani nie poddając się żadnym rygorom prawno-vformalnym, mając za sojuszników w pierwszej fazie jedynie żonę, syna i córkę - rozpocząć start w nieznane...
Przyświecało nam kilka celów dalekosiężnych, ale nie mogliśmy ich przed nikim ujawniać. Jednym z nich było nawiązywanie do tradycji Światowego Związku Polaków z Zagranicy, organizacji przedwojennej, w której pełniłem obowiązki redaktora naczelnego wydawnictw przeznaczonych dla wielomilionowych rzesz naszych rodaków żyjących poza granicami Polski.
Żyjąc na Śląsku Cieszyńskim skoncentrowałem swą uwagę na cieszyniakach mieszkających w różnych krajach świata, głównie jednak na niełatwych sprawach związanych z działalnością społeczną i narodową moich rodaków na Zaolziu (około 40 tysięcy notat informacyjnych, drukowanych w periodykach krajowych i polonijnych). Listy wysyłane "do świata" zastępowały nam "serwisy informacyjne". W ten sposób przerzuciliśmy dziesiątki mostów polonijnych, które wzmacniane były przez wizyty naszych rodaków w Polsce, a nadto przez spotkania w klubach propozycji. Z takich to zaczynów powstawała stale potężniejąca, choć nieuchwytna sieć powiązań międzyludzkich, które zaowocowały wieloma akcjami, przedsięwzięciami, przyjaźniami, a nawet serią świadczeń na rzecz osób i instytucji potrzebujących wsparcia (Szpital Śląski).
Nie będę pisał o wszystkich klubach propozycji, jakie działają(ły) za granicą. Rodziły się z inicjatywy jednej, najwyżej kilku osób, a profil każdego z nich był inny. Na przykład w Szwecji (Sztokholm) powstał Klub Propozycji założony przez prezesa Instytutu Ewangelickiego w tym kraju, cieszyniaka, inż. Stanisława Siostrzonka. Działa przy redakcji "Szkice i Dialog", na którego łamach pojawia się od wielu lat rubryka pn. "Odkrywamy ciekawych ludzi", stanowiąca kontynuację pomysłu cieszyńskiego Klubu Propozycji.
Dzięki tej akcji wiele osób "nie wpisanych w historię", zarówno Polaków jak i Szwedów, spopularyzowanych zostało w środowiskach polonijnych (głównie cieszyńskich).
Z mnogości twórczych inspiracji, mających swe źródła w cieszyńskim Klubie Propozycji, wyławiam wielostronną działalność ekologiczną. Z jego inicjatywy działał "Zielony Front" jednoczący ludzi zajmujących się ochroną środowiska, zorganizowany został oddział Ligi Ochrony Przyrody i Towarzystwo Miłośników Ogrodnictwa. Na jednym z klubowych zebrań zrodził się też pomysł założenia Klubu Ekologicznego, w łonie którego powstała myśl wszczęcia szerokiej (skutecznej) akcji na rzecz przeciwdziałania budowie koksowni w Stonawie.
W trosce o zdrowie chorego (jakiś czas działał Klub Propozycji przy Szpitalu Śląskim w Cieszynie) na jednym z "białych wieczorów" rzucone zostało na cały kraj hasło-apel: "o jeszcze jeden uśmiech więcej dla chorego". Żałować należy, że odpowiedziało mu tylko echo.
Od trzech lat działa przy klubie Grupa Makrobiotyczna, prowadzona przez Jadwigę Oszeldę i jej syna, Jerzego. Przejawia ona coraz żywszą działalność przebiegającą m.in. pod zawołaniem: "twoje zdrowie w moich rękach". Akcji tej sekunduje miejscowa prasa "Głos Ziemi Cieszyńskiej", a po czeskiej stronie granicy - "Głos Ludu" w Ostrawie. Na Zaolziu odbyło się ponad trzydzieści spotkań (połączonych z degustacją makrobiotycznych potraw) w miastach i wsiach powiatu karwińskiego i frydecko-misteckiego. Imprezy te cieszą się wielkim zainteresowaniem, szczególnie kobiet zrzeszonych w Polskim Związku Kulturalno-Oświatowym. Im też przekazywane są syntetyczne materiały (odbitki kserograficzne) informacyjne. Jest to zbiór praktycznych porad i zaleceń (profilaktyka) przejętych z różnych źródeł (także zagranicznych).
Nawiązano również kontakt z Polskim Towarzystwem Lekarskim w C-SFR oraz środowiskiem medycznym w Novym Jicinie (Morawy), które korzysta już z doświadczeń cieszyńskiej Grupy Makrobiotycznej.
Nim przejdę do innych prac Klubu Propozycji, refleksja: czy możliwe jest w Polsce naśladownictwo Cieszyna (z obu brzegów Olzy)? Wszak słyszy się stale o tłumieniu zdrowycvh inicjatyw. Społeczne działania osób obdarzonych tak rzadkimi cnotami jak cierpliwość, ofiarność, systematyczność, dotrzymywanie słowa, bezinteresowność wreszcie, myślenie otwarte, wychodzące poza regionalne opłotki, tłumią: biurokracja, zazdrość, obojętność otoczenia nastawionego wyłącznie na konsumpcyjność, zapatrzenie się na swoje, wyłącznie swoje i nie zawsze czyste "interesy". To hamuje zapały innych, podmywa odwagę, chęć dotarcia do prawdy, przejęcia współodpowiedzialności za los.
Jak w tej sytuacji działać w harmonii z sercem i rozumem na rzecz pozakonsumpcyjnych celów? Stąd potrzeba cierpliwości tych, co żyją w tym tyglu nacisków, uwarunkowań, ciągłych stresów. Myślę, że znaczącą rolę mogłaby tu spełniać prasa regionalna, wspomagając ten trudno uchwytny nurt działań pozbawionych hałaśliwej reklamy (TV) i... dotacji z budżetu państwa. Nie myślę tu o sobie. Ludzi o profilu działaczy z prawdziwego zdarzenia jest po obu brzegach Olzy wielu. Trzeba ich dostrzec i... odkryć na nowo. Tego prasa na ogół nie czyni. Kiedy programy centralne zawężają się głównie do spraw ekonomicznych. My, ludzie z tzw. "terenu" nie możemy stać na baczność w oczekiwaniu na rozkazy z góry (jak to dawniej bywało). Nie chcemy skierowywać swoich zdolności i pasji wyłącznie w stronę biznesu, traktując takie postawy jako jedyne remedium na dolegliwości czasów, w których przyszło nam żyć. Pragniemy - i to nam się udaje - wypracowywać własny model życia o profilu ekologicznym.
Pragniemy zaszczepiać - przez różnolitość działań w ich naturalnym biegu - filozoficzną afirmację życia w oparciu o model odwagi i wizji, przeciwstawiając się napierającym zewsząd chorobom, nihilizmowi, pozoranctwu, zurzędniczaniu wszystkiego, co wyrasta zdrowym pędem. Nasze uniwersalistyczne spojrzenie na los współczesnego człowieka wybiega poza regionalne opłotki, pozostając w harmonii z rytmem natury, której czujemy się cząstką. To prowadzi nas do wizji człowieka, żyjącego w świecie bez wojen i bez nienawiści. Gdybyśmy byli pozbawieni tej wizji rozpadłby się nasz "pałac marzeń" zbudowany z bogactwa myśli zaczerpniętych m.in. z ksiąg mądrości Dalekiego Wschodu oraz spuścizny moralnych wskazań, pozostawionych nam przez Alberta Schweitzera. Jestem przekonany, że osoby, które przez lata całe działały z różnym skutkiem i nasileniem w klubach propozycji, akcentując swą obecność na obszarze życia społecznego, wyrwane zostały ze strefy letargicznej śmierci duchowej. Weszły natomiast na drogę wskazujacą cel życia, poświęconego nie bogaceniu się za wszelką cenę, lecz oddanego służbie człowiekowi.
Jawi się nam ona w praktycznym działaniu jako ciągłe doskonalenie się, nie ustające - bez względu na wiek - wzbogacanie swej osobowości, zbliżanie się do stanu utrwalonego w świadomości, że "tak daleko jak tylko można pójść - horyzont jest zawsze przed nami". Takie postawy wyrastają w klimacie "małego obiegu polskiej kultury" i należy tę "drugą Polskę" nie tylko dostrzegać, ale z całych sił - nie tylko formalnie - popierać, a może nawet stawiać za wzór zaperzonym w swej nieomylności ludziom, tak chętnie prezentowany rzeszom obywateli przez centralne ośrodki masowej komunikacji. Na takie działania czekają miliony ludzi pozbawionych busoli, wiary w autorytety, zagubionych w tumulcie politycznych i gospodarczych zdarzeń, bezsilnych wobec szalejącego zła, poddanych presji z nawyków, jakie przejmują wraz z konsumenckim, wyjałowionym często z treści duchowych stylem życia krajów bogatych. W tym pędzie ku nowoczesności zagubiliśmy "polską drogę", która prowadzić winna do Europy i świata nie tylko przez obszary wielkiej polityki i wielkiego biznesu, ale również przez miliony rodzin i pojedynczych żywotów ludzi, zrzuconych często na obrzeża życia publicznego. W różnorodnych akcjach i przedsięwzięciach, jakie winny być podjęte na rzecz odrodzenia sił witalnych narodu, dostrzegam - choćby na przykładzie cieszyńskim - znaczącą rolę mikrostruktur społecznego działania. Wykorzystujmy zapał i inicjatywę pojedynczych osób i całych zespołów w przełamywaniu stanów zobojętnienia i frustracji. Niestety, w tym działaniu zawodzą instytucje kulturalne i oświatowe, zawodzi - wciąż jeszcze żywy - dawny, ale już narastający nową powłoką - przeżarty biurokratyzmem i schematycznością - system upowszechniania kultury.
Ta obszerna dygresja to nie tylko protest przeciw zastoinom przeszłości, ale także zarzut skierowany w stronę ludzi mojej profesji, którzy - jakże często - w polemicznym zapamiętaniu jakby nie dostrzegali twórczych mocy tkwiących w pasjach, zdolnościach organizacyjnych i społecznym zaangażowaniu mieszkańców wsi, miast i miasteczek.
Takimi "ciekawymi ludźmi" zawsze słynęła ziemia cieszyńska po obu brzegach granicznej Olzy. Może to tu właśnie należałoby szukać odpowiedzi na pytanie: jak ożywić martwiejące w społecznym bezruchu ugorne przestrzenie życia publicznego? Wszak w klimacie nijakości, braku społecznych i kulturalnych zainteresowań rodzą się procesy dewiacyjne, kryminogenne, choć często tak bardzo trudne do właściwych ocen moralnych i prawnych.
W ostatnich miesiącach powołaliśmy w Cieszynie do życia oparty na bazie wieloletnich doświadczeń Klubu Propozycji - Cieszyński Interklub Społeczny. Zrzesza on wybitnych działaczy z obu stron granicy, mając już pełną osobowość prawną. Jednym z licznych zadań CIS-u, działającego bez żadnej pomocy finansowej, będzie opracowanie słownika Wybitnych Cieszyniaków - od czasów najdawniejszych po dzień dzisiejszy. Tego gigantycznego zadania (w trakcie opracowania ponad 1200 nazwisk) podjęło się rodzeństwo - Józef Golec i Stefania Bojda. Kto w pełni ocenić zdoła ich trud i poświęcenie? Te i inne akcje, jakie podejmuje CIS, z trudem torując sobie dróżki wśród skamielin społecznego zobojętnienia, obezwładniającej biurokracji, dowodzą, że o postępie w każdych warunkach decyduje przede wszystkim - człowiek. Może przez pryzmat cieszyńskich doświadczeń warto zwrócić uwagę na cechy indywidualne ludzi pozostających z dala od pozycji startowych do łatwych karier politycznych? Może warto włączyć ich rytm zadań, jakie wyznacza nam trudne dziś?
Władysław Oszelda