CZY NOWOCZESNA TECHNOLOGIA ZASTĄPI ŻYWY JĘZYK
Niemcy przeznaczają ogromne
sumy na skonstruowanie mikrokomputera mogącego tłumaczyć symultanicznie "mówiony język" angielski na również "mówiony" niemiecki. Aparat o nazwie "verbmobil",
posługujący się sztuczną inteligencją, ma być gotowy do r. 2000.
Czy rozwiąże to niemieckie
problemy językowe? A co z kłopotami językowymi reszty świata?
Jakie mogą być długofalowe konsekwencje podążania tą drogą?
Śledząc rozwój mikrokomputerów służących do tłumaczeń językowych i towarzyszący pracom konstrukcyjnym szybki wzrost nakładów finansowych na ten cel, przy
jednoczesnym zastoju w kwestii
oficjalnego wprowadzenia języka
międzynarodowego (jako języka po 1
mocniczego) , trudno oprzeć się
refleksji, że łatwiej jest wdrażać nowe wynalazki i odkrycia w
fizyce, matematyce czy technice,
niż zaadaptować nową ideę w dziedzinie humanistycznej. Idźmy dalej: znacznie łatwiej jest opracowywać nowe strategie wojskowe,
nowe techniki zabijania, niż uzgodnić coś, co może przynieść ludziom dobrodziejstwo, co może
przyczynić się do lepszego zrozumienia człowieka przez człowieka,
do pokojowego współżycia narodów.
Czy opracowywana właśnie
niemiecka maszyna do tłumaczeń,
zwana "verbmobilem" faktycznie
przybliży człowieka do człowieka,
ułatwiając między nimi kontakt?
Należy w to wątpić: poczucie obcości i odrębności narodowej mię\dzy ludźmi będzie się pogłębiać.
A jakże pokracznie będzie wyglądał ów "dialog" człowieka z człowiekiem za pośrednictwem skrzeczących maszyn! Czegóż jeszcze
ludzie nie wymyślą, żeby zachować
swoją pychę odrębności, pozostawić nie naruszony, odwieczny pancerz inności narodowej, żeby nie
wyciągnąć ręki do wspólnej przyszłości, do przyszłej wspólnej
kultury na bazie języka międzynarodowego, do rezygnacji z dramatycznych, najczęściej konfliktowych przeszłości?! Czy nie dość
silnym ostrzeżeniem dla świata są
odradzające się postawy nacjonalistyczne i szowinistyczne w wielu krajach? Ile dramatycznych wydarzeń musi się jeszcze rozegrać,
żeby politycy zrozumieli, że na
innych, znacznie mocniejszych
podstawach należy budować obecnie
przyszłość narodów.
Zbliżenie człowieka do człowieka za pomocą maszyn tłumaczą\cych pójdzie długą i okrężną drogą. Będzie czymś w rodzaju technologicznego wynaturzenia, przerostu cywilizacyjnego. Wyda się
na to dużo pieniędzy, o wiele za
dużo. A można by było te pieniądze przeznaczyć na inne cele,
choćby na ratowanie ludzi od
śmierci głodowej w wielu krajach
czy ratowanie środowiska naturalnego naszej planety!
Tymczasem łatwo przewidzieć
jak będzie wyglądać ta "supertechnologiczna" (zamiast humanistycznej) droga do porozumienia
między ludźmi.
Każdy kraj posługujący się
własnym językiem będzie się starał opracować i wyprodukować aparat umożliwiający jego obywatelom
kontakt ze światem innojęzycznym.
A obecnie, jak wiadomo, używanych
jest na świecie około 3 tys. języków... To oczywiście pociągnie
za sobą wielkie nakłady finansowe, zaangażowanie dużej liczby
specjalistów, ale nie tylko: ponieważ nikomu nie będzie odpowiadać rola "gęsi" nie mogącej dogadać się z obcokrajowcem, ludzie
będą się starać takie urządzenia
nabywać. W następstwie czego będzie się produkować te aparaty w
olbrzymich ilościach. Oznaczać to
będzie zużycie dużych ilości
energii oraz olbrzymiej ilości
często deficytowych materiałów.
Wzrośnie zanieczyszczenie środowiska. Będziemy wkrótce otoczeni
cudami elektroniki, które będą za
nas robić wszystko, sami zaś nie
będziemy musieli zmuszać się do
poważniejszych wysiłków. Tyle
tylko, że niezadługo być może nie
będzie biologicznych warunków do
życia na tej Ziemi! Czy w takim
kierunku powinna iść nasza cywilizacja: tylko rozwój technologiczny, zamiast rozwoju humanistycznego?
A może dla polityków, którzy
podejmują podobne decyzje, ważne
jest tylko to, że ktoś zrobi
wielkie interesy na nowych technologiach i nowych masowych produkcjach, nie bacząc na koszty
społeczne (ponoszone przez podatników) i środowiskowe?
Być może aparaty do tłumaczeń językowych będą niezastąpione w takich czy innych sytuacjach. Ale nie można dopuścić do
tego, żeby zasadniczy, humanistyczny problem wielojęzyczności
rozwiązywany był w zupełnie kuriozalny, zastępczy sposób.
Tymczasem genialny humanistyczny "wynalazek" jakim jest język esperanto czeka już 105 lat
na pełne wykorzystanie. No, niezupełnie czeka, ponieważ posługuje się nim kilkaset tysięcy (jeżeli nie kilka milionów) ludzi w
przyjacielskich kontaktach na całym świecie. Dzięki doskonałym
regułom słowotwórczym język ten
nie tylko nie zestarzał się, ale
nieustannie wzbogaca się wraz z
rozwojem cywilizacyjnym i naukowo-technicznym. Jest językiem
pięknie brzmiącym, logicznym i
łatwym do nauczenia się, przynajmniej dla Europejczyka. I nie
jest to wcale język sztuczny, jak
niektórzy próbują go określać.
Jest to język "naturalny między etniczny" , bo nie wymyślony
sztucznie, a priori, lecz oparty
całkowicie na materiale słownikowym języków indoeuropejskich. W
ostatnich kilkunastu latach poważnie wzbogacili go o elementy
wywodzące się ze swoich kultur
użytkownicy z krajów azjatyckich.
Aby świat mógł w pełni docenić walory praktyczne języka esperanto, musieliby się znaleźć
rozsądni politycy, którzy zechcieliby to zrozumieć i podjąć odpowiednie decyzje. Ale o to najtrudniej. Zamiast wykorzystać genialny humanistyczny projekt, pakuje się pieniądze w opracowywanie sztucznych inteligencji, których zadaniem będzie "zastanawiać
się" co właściwie jeden człowiek
chciał powiedzieć drugiemu. A tak
na marginesie: czy w ogóle możliwe jest skonstruowanie elektronicznej inteligencji mogącej sprostać podobnemu zadaniu, skoro
często ludzie władający od urodzenia tym samym językiem (a do
takiej kategorii należy większość
polityków w naszym kraju) nie mogą się w żaden sposób porozumieć
co tak naprawdę jest dobre dla
kraju, a co nie...
Jeżeli chodzi o problem wielojęzyczności, proponowałbym wykorzystać opracowane już do tej
pory sztuczne inteligencje w podniesieniu klarowności myślenia
tych polityków, od których społeczeństwa oczekują rozwiązania nabrzmiałych problemów. Wówczas z
pewnością wybraliby to, co prostsze i tańsze, a zarazem nie niszczące środowiska naturalnego. Zamiast popierać tylko i wyłącznie
konstruowanie różnych atrap do
kontaktu człowieka z człowiekiem,
uzgodniliby wreszcie oficjalne
wprowadzenie ponadnarodowego, naturalnego języka.
Niewątpliwie obserwuje się
obecnie tendencję do "anglizacji"
świata, do dominowania języka angielskiego na arenie międzynarodowej i to w wielu płaszczyznach
wzajemnych kontaktów. Ostatnio
przyczyniły się do tego także
wielkie polityczne przemiany w
świecie. Dotychczasową równowagę
(i wzajemną kontrolę) dwóch potęg
militarnych i politycznych, zastępuje powoli dominacja tylko
jednej. Istnieją podstawy do
przypuszczeń, że skutkiem tej sytuacji będzie tendencja do narzucania całemu światu języka angloamerykańskiego jako międzynarodowego. Jednak wysoko ceniąc niezaprzeczalne osiągnięcia Anglików,
Amerykanów i innych narodów anglojęzycznych w rozwoju ogólnoświatowej cywilizacji, łącznie z
bezkompromisową obroną praw człowieka w każdym zakątku Ziemi,
uważam, że powinniśmy w tej perspektywie domagać się poszanowania
kultury i języka każdego narodu.
W tym miejscu pozwolę sobie
przytoczyć cytat zamieszczony
przed laty w "Los Angeles Times" : "Język esperanto jest jak
uścisk dłoni. Jedna wyciągnięta
ręka spotyka się z drugą w połowie odległości w strefie neutralnej. Jest to symbol przyjaźni,
wzajemnego uznania i szacunku."
W obecnym świecie potrzebne
jest wzajemne uznanie i szacunek
wszystkich narodów. Wiele z nich
dochodzi do samostanowienia i samoświadomości po długim okresie
braku szans na decydowanie o swoim losie. Dlatego też uważam, że
dziś każdy naród ma prawo i powinien otwarcie domagać się oficjalnego wprowadzenia neutralnego
środka porozumienia ponadnarodowego. Ludność każdego kraju powinna zacząć wywierać coraz większą presję na swoich polityków,
aby właściwie reprezentowali ich
aspiracje na arenie międzynarodowej, jak również w obrębie kraju,
rezerwując pewną część budżetu na
realizację projektu języka międzynarodowego. Inwestycja w taką
dziedzinę (wcale zresztą nie tak
duża) opłaci się stokrotnie. Jest
to inwestowanie w pokój i rozwój
ludzkości w rozsądnym kierunku. Z
praktyki - niestety także i w naszych czasach - widać, że wojna
kosztuje znacznie więcej. Niekontrolowany rozwój cywilizacji też
może doprowadzić do tragicznych
skutków, choćby w postaci niszczenia biologicznego środowiska
naturalnego. Zaczynamy już to odczuwać, a w jakiej sytuacji znajdą się następne pokolenia?
Dla dobra nas i naszych
dzieci zacznijmy domagać się rozsądnych decyzji: technologia,
choćby supernowoczesna nie zastą\pi żywego neutralnego języka.
Tylko żywy język naprawdę zbliża
człowieka do człowieka!
Jan Ksiaxek
Os. XXXV-lecia PRL bl. 48 m. 2
97-300 Piotrków Trybunalski
Piotrków Trybunalski, 29.8.92
Stefan Maul, "La germana venkos
en la jaro 2000", w: Monato,
392, Antverpen.
2
Adam Weinberg, Językoznawstwo
ogólne, PWN Warszawa'83.
3
"Lodza Informilo" Biuletyn PZE
Łódź 1-292.
* * * * *
Autor martwi się o ekologiczne koszty jakie niesie produkcja elektronicznych tłumaczy. Niestety masowa nauka esperanto
przyniosłaby podobne, a może gorsze, efekty. Proponuję proste zadanie: Ile drzew będzie trzeba
wyciąć, aby wydrukować podręczniki do nauki esperanto (załóżmy o
masie 1 kg) dla każdego obywatela
świata? Należy przyjąć, że na tonę papieru potrzeba 17 drzew.
(Oprócz książek przydałyby się
jeszcze płyty, kasety, lekcje w
TV etc.)
Niekontrolowany wzrost gatunku homo sapiens spowodował, że
każda masowa działalność człowieka jest potencjalnym zagrożeniem
dla środowiska. I dlatego gdy pytają mnie, który człowiek najmniej szkodzi środowisku odpowiadam: trup.
Autor zdaje się wierzyć, że
"wspólny język" to panaceum na
wszelkie zagrożenia jakie niesie współczesność. Jestem zupełnie
innego zdania. W końcu Azerom i
Ormianom nic nie przeszkadza w
spotkaniu w strefie neutralnej, w
połowie drogi i na wyciągnięcie
ręki (z pomocą jak najbardziej
naturalnego rosyjskiego). Podobne
przykłady (Bośnia, RPA, Etiopia,
Angola, Afganistan) można mnożyć.
I wreszcie muszę przyznać,
że nauka esperanto na małą skalę
- szczególnie w dzień i z pożyczonej książki - to jak najbardziej proekologiczne zajęcie.
Jeśli odciągnie to kogoś od spaceru "po sklepach" lub przejażdżki samochodem to chwała Zamenhofowi. (pr)
* * * * *
Autor nie pisze o panaceum
na wszystkie problemy ekologiczne! Wskazuje tylko jeden z nich i
sugeruje rozwiązanie - łatwe i
tanie. Trzeba znajeźć jakieś modus vivendi - od problemu językowego ludzkość nie ucieknie, o
ile przetrwa. Wybór jakiegokolwiek spośród języków narodowych
wymaga większej ilości podręczników niż na naukę E-o. Albo mamy
do wyboru nauczenie pozostałych 4
mld ludzi arcytrudnego chińskiego, albo jakiegoś małoznanego narzecza, łatwiejszego niż E-o (być
może takie istnieje), którym posługuje się niewielka grupa ludzi
(na pewno mniejsza niż ilość znających E-o). Pozostawienie angielskiego czy wybór: średniotrudny i średniorozpowszechniowny
język narodowy też ma minusy, od
których E-o zdaje się być wolne.
Chodzi tu o sprawę ambicji każdego narodu, aby to jego język stał
się światowym i oporu społeczeństw wobec narzucania im obcej
mowy! E-o zaś nie grozi równowadze etnicznej, bo nie stoi za nim
żadna siła państwowa! Poza tym ma
służyć tylko jako język pomocniczy, nie ma szansy zastąpić czy
zaśmiecać języków rodzimych!
Pozwolę sobie przytoczyć
Marka Głogoczowskiego (Etos bezmyślności, s. 19):
"...Wskutek łatwej komunikacji już teraz w przyśpieszonym tempie
znikają rozmaite dialekty, różnice między krajami, tak bardzo urozmaicające nasze życie
. Gdy ja kiedyś uczyłem się angielskiego, było to dla mnie osiągnięciem, gdy moje
dzieci (dla wygody) zapomną polskiego, będzie to degradacja".
A pozostawienie obecnej wielości języków międzynarodowych to
np. sprawa ilości dokumentów na
konferencjach (także "ekologicznych"), pomnożonych przez ilość
wersji narodowych. Do tego dochodzą koszta tłumaczeń, często niedostatecznie dobrych, dyskryminacja mniejszych nacji itd. Utrzymanie tego stanu rzeczy jest
też nierealne ze względu na
wspomniane wyżej naciski wielkich
narodów, chcących "użyczyć" swego
języka ludzkości.
A papier na podręczniki języków obcych i wszelką edukację i
tak będzie potrzebny. Nasze zadanie, aby był to papier z makulatury, niechlorowany!
Natomiast sprowadzanie E-o
do nieszkodliwego hobby, które
odciągnie kogoś od konsumpcjonizmu jest niezrozumieniem wagi
sprawy. Taka logika prowadzić może np. do pochwały wynalazku Onana. W końcu nie robi się tego
chodząc "po sklepach" czy w pędzącym samochodzie! Od bezmyśleno
chodzenia "po sklepach" może odciągnąć też uganianie się za Żydami. A to, że coś nie przeszkadza mordującym się Azarom i Ormianom, nie znaczy, że musi się
podobać zielonym.
(ax)
Początek strony