VENI, VIDI...
Zapowiadane w ZB 38-9 Święto
Zrównania Jesiennego odbyło się
tydzień później niż planowano,
tzn. 25-27.9. Do podwłocławskiej
wsi Kłóbka zjechali ludzie z różnych stron Polski, skuszeni zapowiadanymi atrakcjami duchowymi.
Niestety, część zaproszonych musiała odmówić przyjazdu ze względu na zmianę terminu, część potwierdziła jedynie przyjazd na
wcześniejszy termin, nie ustosunkowując się do nowego, część zaś
zwyczajnie nie przyjechała, mimo
że zaakceptowała nowy termin. Natomiast nie zawiedli: Maciek Burdyński z Chorzowa, który poprowadził zajęcia tai-chi i chi-kung,
Albert Kiszkurno, który przybliżył słowiański neopoganizm, oraz
Janusz Reichel, który uatrakcyjnił spotkanie swymi wspaniałymi
eko-piosenkami. Oprócz tego były
wykłady nt. ludowego roku obrzędowego, ludowej kuchni i budownictwa poprowadzone przez pracowników Muzeum Ziemi Kujawskiej we
Włocławku i miejscowego skansenu
(w budowie). Były też filmy video
- m.in. Szmaragdowy Las oraz zajęcia plastyczne z dziećmi.
Wobec braku zapowiedzianych
przedstawicieli Głębokiej Ekologii, tradycji indiańskich i sufickich, którzy mieli poprowadzić
ceremonie powitania jesieni, musieliśmy poradzić sobie sami, w
sposób demokratyczny, w drodze
wzajemnych ustaleń, przeprowadzając kilka obrzędów, m.in. ze
Zgromadzeń Wszystkich Istot.
Ostatniego dnia mieliśmy
okazję uczestniczyć w nieprzewidzianej akcji bezpośredniej! Oto
okazało się, że w pobliżu miejsca
naszego pobytu odbywa się polowanie. Akcja była bardzo spontaniczna. Po prostu rozmawialiśmy
ze spotkanym myśliwym, który wykazał pewną wolę porozumienia,
choć traktował nas trochę z przymróżeniem oka, na trudne dla obu
stron tematy. Oczywiście nie sposób mówić o efektach akcji. Była
ona jednak inspiracją do licznych
rozmów nt. kampanii przeciw polowaniom.
Wygląda na to, że uroczystości związane z porami roku wejdą w kalendarz imprez ekologicznych. Następne święto ma zorganizować u siebie Grupa FZ w Kaliszu \
lub Wołowie 18-20.12. Mam nadzieję, że tym razem uda się zapewnić
udział przedstawicieli dróg i
tradycji zapowiadanych na święto
jesienne.
* * * * *
2-4.10. w Węgierskiej Górce
odbyły się warsztaty ekologicznowegetariańskie, przygotowane
przez Maćka Burdyńskiego i Krzyśka Żółkiewskiego, dla uczniów
śląskich szkół średnich. Uczestniczyło w nich ok. 50 osób, z
których większość po raz pierwszy
zetknęła się z tematem, część natomiast już wcześniej współpracowała z Ruchem Promocji Wegetarianizmu i Młodzieżowym Centrum Ekologicznym "Zielona Wyspa".
Co było? Wykłady nt. różnych
aspektów wegetarianizmu (z filmami video), zajęcia tai-chi, ceremonie ze Zgromadzeń Wszystkich
Istot, wycieczka w góry i zabawy
z bumerangiem. Były też rozmowy
nt. współpracy grup ekologicznych
i wegetariańskich na Śląsku i w
okolicach (Oświęcim...). Fachowych porad z zakresu makrobiotyki, i nie tylko, udzielała Joasia
Tarczyńska z łódzkiego Klubu Ekologiczno-Wegetariańskiego, pełniąca tu funkcję konsultanta żywieniowego, zaś Agata z Sosnowca
umilała czas wspaniałymi piosenkami ekologicznymi.
Miło, że ostatnio coraz
częściej tai-chi pojawia się na
spotkaniach ekologicznych (obóz w
Człuchowie zorganizowany przez
MCE "Zielona Wyspa", obóz letni
"Wolę być", wspomniane wyżej imprezy). Oby tak dalej!
* * * * *
11.10 w Poznaniu odbyła się
impreza zapowiadana jako "Spotkanie ze Światowym Towarzystwem
Ochrony Zwierząt". Trudno mi o
komentarz do tej imprezy. Nie
chciałbym robić przykrości organizatorom: redacji gazety "Zwierzęta i My". W przygotowania
włożyli sporo wysiłku i... pieniędzy. Obrady trwały bowiem w
jednym z najdroższych hoteli Poznania, każdy z przybyłych ok. 100
osób mógł zjeść wykwintne śniadanie i obiad (Oczywiście wegetariańskie. Brawo!). Jednak po
spotkaniu tym czuję niedosyt, by
nie powiedzieć niesmak. Goście
zagraniczni mówili nie więcej niż
10 minut, i to raczej mało konkretnie. Nie było żadnej wymiany
doświadczeń, czego spodziewali
się przybyli. Za to był ciąg długich referatów (Niektóre nawet
ciekawe. Na przykład dowiedzieliśmy się, że zwierzęciem ekologicznym jest nic innego tylko
dżdżownica. A więc mamy i ekologiczne zwierzęta.), które jednak
lepiej byłoby przeczytać. Powiedziano nam, że trzeba napisać
kilkanaście (jeśli nie więcej)
apeli i listów protestacyjnych
dot. najróżniejszych sposobów
męczenia zwierząt. A przecież
prościej było te apele przygotować, przegłosować i podpisać,
rozdać kopie przybyłym, aby puścili je dalej w obieg.
Zawiedziona takim przebiegiem spotkania młodzież zaproponowała przerwanie "obrad" na 1
godz. i pójście pod cyrk, który
właśnie gościł w Poznaniu. Wszyscy się zgodzili... po czym pod
cyrk dotarli tylko ci młodzi
działacze i jedynie niestrudzony
Jurek z red. "Zwierzęta i My",
którego wieku nie przesądzam, ale
aktywnością przewyższający wielu
młodych działaczy. W czasie akcji
antytreserskiej zaszła potrzeba
wezwania policji w związku z gromadzącymi się skinami. Policja
przybyła nadzwyczaj szybko i w
dużej liczbie, na szczęście nie
była potrzebna.
* * * * *
13.10. pod Konsulatem USA
odbyła się pikieta Polskiego Ruchu i Stowarzyszenia Przyjaciół
Indian i Krakowskiej Grupy Federacji Zielonych pod hasłem "500
lat oporu i martyrologii". Chodziło oczywiście o 500 rocznicę
przybycia statków Kolumba do Ameryki. Uczestnicy wręczyli vicekonsulowi list protestacyjny (w
biurze - nie zechciał bowiem
zejść do pikietujących). Zbierano
też podpisy w obronie Indian i
ich ziemi. Zainteresowanie przechodniów i prasy było średnie,
choć komentarze w gazetach opublikowano przyczylne. Jednym z
przechodniów był odwiedzający
właśnie Konsulat senator Krzysztof Kozłowski, który jednak - jako osoba publiczna - odmówił podpisania petycji. Innym przypadkowym gościem pikiety był mieszkający w Krakowie Indianin Keczua z
Boliwii. Z zaproszenia nie skorzystali natomiast Indianie grający na Rynku muzykę andyjską.
Woleli się nie mieszać do polityki. (ax)
Początek strony