STWORZENIE ŚWIATA NIE PRZYCHODZI ŁATWO 

     Siedziałem na gwiazdce i patrzyłem przed siebie. W dali 
wybuchła czarna dziurka. Obok kometa rozbiła planetę, na której 
właśnie zakwitały pierwsze kępki mchu. Ależ to wszystko było 
potwornie nudne. 

     Nagle zauważyłem puste miejsce, które aż prosiło się o 
wstawienie tam uroczej małej planety. Blisko Słońca, aby się nie 
przeziębić, ale wystarczająco daleko, aby się nie spalić. Mało 
komet i tylko przykry deszczyk kosmicznego promieniowania. Do tego 
sympatyczny księżyc - już to widziałem jak żywe. Tam chciałbym 
spędzić moje stare lata, gdybym tylko umiał nadać mu 
dwudziestopięciogodzinne tempo obrotu. 

     Ale nie miałem ani grosza. A potrzeba byłoby całkiem dużo 
ziemi. 

     Nadszedł Bóg. "Czego tak wypatrujesz, mój chłopcze?" 

     "Patrzę na to małe miejsce, o tam", i zacząłem mu tłumaczyć, 
jakie wspaniałe plany miałem dla tego miejsca. 

     Zgodził się ze mną. "Musisz to zrobić, Piet." 

     "Ale nie mam pieniędzy." 

     "Dostaniesz je ode mnie", powiedział Bóg. 

     "Świetnie. Obiecuję Ci, że będzie to bardzo piękne." 

     "Ale za to musisz coś dla mnie zrobić." 

     "Co takiego?" 

     "Na pewno chcesz na tej planecie zasadzić roślinki i stworzyć 
stworzonka, które biegają po ziemi?" 

     "Nawet myślałem o zwierzętach, które mogą latać trochę nad 
ziemią." 

     "Dobrze. Ale chcę, żeby były tam też takie stworzenia, które 
mają własny rozum." 

     "Tak jak my?" 

     "Tak jak my." 

     "To jest zły pomysł. Jeżeli będą mieli rozum, to zaraz 
pomyślą że wszystko lepiej wiedzą niż my, i wtedy zniszczą 
wszystko, co wymyśliłem." 

     "To właśnie jest dobre. Wtedy nie musimy już się nimi 
zajmować. Nie chcesz przecież pozostawić wszystkiego ewolucji?" 

     "Ewolucja, cóż to znowu takiego?" 

     "Te twoje rośliny i zwierzęta będą się rozmnażać. Musisz na 
to pozwolić, inaczej zanudzą się na śmierć. Te dzieci, które okażą 
się najlepsze, będą najdłużej żyły i znowu będą miały najwięcej 
dzieci. Tak będą stawać się coraz lepsze. To nazywa się ewolucja."
 
     "Cóż za zły pomysł! To tak, jakbym kupił opiekacz, który jest 
za mały na grzanki i odciął wtyczkę, wtedy musiałbym kupić jeszcze 
jeden opiekacz i mieć nadzieję, że po jakimś czasie wytworzą razem 
pracujący opiekacz. Chcę żeby moje rośliny i zwierzęta od razu 
były doskonałe, tak by już od pierwszego dnia wszystko było w 
porządku." 

     "To o wiele za dużo pracy. Sam wiesz dokładnie, co może 
zdarzyć się na takiej planecie. Pozostaw to zadanie czasowi i 
rozmnażaniu. Małe różnice w przekazywanych własnościach 
dziedzicznych dają duże ulepszenia, jeżeli tylko ma się trochę 
cierpliwości." 

     "Czyli te rośliny i zwierzęta muszą ciągle ginąć?" 

     "To wydaje mi się najlepsze, inaczej ciągle pozostajesz z 
tymi samymi kiepskimi stworzeniami." 

     "Załóżmy, że zrobię taką parkę, nazwę ich Adam i Ewa, którzy 
będą mieli trochę rozumu. Z tymi twoimi małymi przodkami zaraz 
wszystko źle się potoczy. Ponieważ są śmiertelni, będą tylko 
myśleć krótkoterminowo. Te ich geny nie mają pojęcia o tym, jakie 
były moje zamiary względem całej planety. Dlatego zniszczą i 
zatrują cały świat, bo w ich krótkim czasie będzie to dla nich 
korzystniejsze. Roślinki i zwierzątka szkodzą najwyżej miejscowo, 
ale zwierzę z rozumem - to jest koniec mojego świata." 

     "W takim razie musisz uczynić ich tak rozumnymi, jak my, ale 
wtedy równie dobrze możemy kupić lustro. Albo uczynisz ich 
śmiertelnymi i wtedy będą widzieli swoje ważne sprawy w krótkim 
czasie, albo uczynisz ich nieśmiertelnymi i wtedy nic im po 
rozumie." 

     Nasz spór trwał kilka wieków, ale Bóg był uparty, a ja nie 
miałem pieniędzy. Zrobił tak, jak chciał. I ja miałem rację. 
Ewolucja roślin i zwierząt działała jak budzik, ale ewolucja 
myślącego człowieka działała jak bomba zegarowa. Bóg organizował 
powodzie i trzęsienia ziemi, które jednak zawsze przynosiły efekty 
krótkotrwałe. Również wpadł na świetny pomysł, żeby mnie wysłać na 
ziemię. Moja misja została przyjęta przez mniejszość, co samo w 
sobie dało znowu wieki kłótni i narzekania. 

     Z całego tego zmartwienia Bóg osiwiał. Zrobiło mi się go żal. 
"Jeżeli - zaproponowałem - powiedziałbym po prostu szczerze 
ludziom, w jaki sposób stworzyliśmy to wszystko, jakie 
popełniliśmy błędy, i czy nie mogliby zacząć myśleć na dłuższą 
skalę?" 

     "Zrób jak zechcesz - powiedział Bóg niechętnie - mam tu 
jeszcze puste kamienne tablice, weź je sobie." 

     "Ależ jesteś beznadziejnie staroświecki, człowieku. Nie 
namówię już nikogo na wygłupianie się z ciągnięciem ciężkich jak 
ołów kamieni z góry. I w jakim języku bym ich nie zapisał, zawsze 
znajdą się uczeni, którzy je uznają za fałszywe. Nie, pozwól mi 
zrobić to w nowoczesny sposób. Napiszę całą historię powstania 
planety Ziemi jako felieton w tygodniku. Ten obraz będzie wtedy, 
zupełnie jak korzystna cecha w tej twojej ewolucji, przekazywany 
dalej w całej prasie, aż będzie znany każdemu mieszkańcowi świata. 
Zrobię to dla ciebie. Ale obiecaj mi jedną rzecz." 

     "Jaką, mój synu?" 

     "Że jeżeli to nie pomoże, to silnym uderzeniem twojej ręki 
cała ta paskudna planeta wleci w Słońce i już nigdy więcej nie 
będziemy o tym mówić." 

     "Dobrze, Piet." 

Piet Grijs 

     Tłumaczenie z holendarskiego tygodnika "Vrij Nederland" 
("Wolna Holandia"). 


Do spisu