Strona główna 

ZB nr 3(45)/93, marzec '93

KONSERWATYWNI PREKURSORZY EKOLOGII

Konserwatyzm i ekologia - dla wielu ludzi brzmi to prawie jak ogień i woda. Niepodzielnie panuje stereotyp konserwatysty- posiadacza, który nie tylko wyzyskuje uboższe warstwy społeczeństwa, ale i "cywilizuje" tzn. dewastuje środowisko naturalne. Jednak stereotyp ten odpowiada prawdzie tylko wtedy, gdy konserwatyzm jest łaczony z nieskrępowanym liberalizmem gospodarczym, a taki sojusz stał się regułą dopiero w ostatnich dziesięcioleciach.

Wielu spośród dawniejszych zachowawców należałoby tymczasem uznać za prekursorów współczesnych ruchów ekologicznych. Wprawdzie ochroną środowiska zajmowali się oni tylko sporadycznie; ten problem został z całą mocą dostrzeżony dopiero około dwudziestu lat temu, natomiast bardzo intensywnie sprzeciwiali się tworzeniu modelu nowoczesnego, scentralizowanego społeczeństwa, którego głównym celem jest bezwzględny wzrost gospodarczy. A więc tego modelu, przeciwko któremu buntują się współcześni ekolodzy. Mówiąc językiem "Zielonych", bronili opartej na tradycji jakości życia przed ślepym dążeniem do powiększania jedynie jego standardu, a także przed dążeniem do społeczeństwa ukształtowanego według jedynie słusznych, "naukowych" koncepcji. Pierwotnie zachowawcza krytyka trafiała zresztą również w absolutyzm, który prezentował tę samą oświeceniową postawę, tyle że w monarszym kostiumie.

I tak jeden z prekursorów konserwatyzmu, żyjący w osiemnastym wieku Justus Moser, krytykował machinę biurokratyczną, która chciałaby wszystko sprowadzić do najprostszych zasad i tym samym pozbawić wspólnoty lokalne bogactwa ich różnorodności. W dziewiętnastym i pierwszej połowie dwudziestego wieku Moser znalazł licznych kontynuatorów.

Przeciwstawiali się oni powszechnej chęci rzekomo naukowego "uporządkowania" świata, z szacunkiem odnosili się do przeszłości, a ludzkość była dla nich wspólnotą nie tylko jednostek sobie współczesnych, ale również dawnych i przyszłych generacji. Uważając, że zakorzenienie w tradycji nadaje życiu człowieka niezastąpioną wartość, dostrzegali płynące z gwałtownego uprzemysłowienia niebezpieczeństwo przerwania ciągłości kultury i bezwzględnej uniformizacji. Bardzo krytycznie byli nastawieni do nieuchronnej w systemie liberalnego kapitalizmu centralizacji i atomizacji społeczeństwa, których skutkiem będzie bezwzględna tyrania większości nad jednostką oraz do postępującego zanikania sacrum w życiu człowieka. Stąd ich poszanowanie dla religii, rodziny, różnorodnych tradycji poszczególnych grup etnicznych i społecznych.

W konserwatywnej publicystyce pojawiają się też teksty dotyczące dewastacji środowiska naturalnego. Krytykuje się w nich ciągły wzrost wielkich miast, które swoim mieszkańcom nie mogą już zapewnić godnych warunków życia, opisywane jest też przerażające spustoszenie do niedawna słabo zaludnionych terenów, na których budowane są niszczące przyrodę zakłady przemysłowe. Tego rodzaju wrażliwość na problemy ekologiczne zachowawczy publicyści wykazywali około stu lat temu!

Nie budzi zatem zdziwienia fakt, iż posiadający tego rodzaju zaplecze ideowe niemiecki, konserwatywny chadek, Herbert Gruhl, stał się jednym z twórców ruchu ekologicznego i partii "Zielonych". Dostrzegł on, że obecnie zagrożone jest nie tylko kulturowe oblicze ludzkości, ale wręcz jej fizyczne istnienie, gdyż produkcja przemysłowa nieustannie wzrasta, a nieodnawialne surowce kurczą się coraz szybciej. Właśnie jako konserwatysta Gruhl domagał się respektowania prawa przyszłych pokoleń do korzystania z bogactw planety, na której żyjemy. "Ziemię pożyczyliśmy tylko od swoich dzieci" - to jakże konserwatywne stwierdzenie stało się hasłem wyborczym "Zielonych".

Niestety, wśród ludzi, którzy sami siebie nazywają konserwatystami, Herbert Gruhl znalazł tylko niewielki odzew. W powojennej Europie doszło bowiem do zjawiska nazywania zamianą stanowisk pomiędzy zachowawcami a zwolennikami postępu. Można wręcz stwierdzić, że słowo "konserwatysta" zmieniło swój sens. Wiele spośród wartości bronionych przez dawnych zachowawców przestało istnieć, a konserwatystami poczuli się obrońcy stanu rzeczy stworzonego przez liberalizm gospodarczy. Mechanizmy rynku i postęp zajęły w ich ideologii miejsce wizji harmonijnego organizmu społecznego, poszanowania tradycji i sceptycyzmu co do możliwości człowieka. Doktryna tego nowego konserwatyzmu jest zatem prostą kontynuacją postawy, która dawni zachowawcy ostro zwalczali. Z drugiej strony liczni lewicowi zwolennicy postępu zaczęli się przesuwać na tradycyjnie konserwatywne pozycje, gdyż stwierdzili, że propagowany niegdyś przez lewicę ciągły wzrost gospodarczy prowadzi do obniżenia jakości życia większości ludzi oraz prowadzi do koncentracji władzy i majątku w rękach wąskich elit.

Trzeba przyznać, że sytuacja ruchów ekologicznych stała się dość absurdalna. Liczni Zieloni, używając typowo progresywnej rewolucyjnej frazeologii, niejednokrotnie nawet powołując się na marksizm bronią bardzo konserwatywnych wartości.

Łączenie konserwatywnej postawy z rewolucją posiada jednak pewne precedensy. W niemieckim konserwatyzmie lat międzywojennych istniał nurt noszący właśnie nazwę "konserwatywnej rewolucji".

Jego zwolennicy, podobnie jak współcześni konserwatyści, dostrzegali upadek wartości, które ich poprzednicy chcieli uratować przed nowoczesnością, jednak wcale nie zamierzali przechodzić do obozu zwycięskiego przeciwnika. Na przekór niszczycielskiemu "postępowi" pragnęli te wartości odtworzyć. Niekoniecznie poprzez kopiowanie dawnej rzeczywistości; chodziło im raczej o stworzenie tradycji nowych, ale równoważnych, niosących starą treść.

Prawdą jest, że niektóre sformułowania używane przez przedstawicieli konserwatywnej rewolucji przypominały słownictwo współczesnego im foryzmu. Jednak uprawiane w publikacjach PRL-u utożsamianie tych dwóch ideologii to zwykłe, propagandowe oszustwo. Pewne pojęcia i zwroty były charakterystyczne dla obozu międzywojennego i nie świadczą o światopoglądzie posługujących się nimi publicystów. Nie powinny one przesłaniać głównego celu zwolenników konserwatywnej rewolucji, którym było: "Odtworzenie odpowiadających naturze ludzkiej warunków bytu, wbrew sprzecznej z nią sztuczności panującego porządku życia, ujawniającymi się w niej nadużyciami racjonalistycznego postępu, szkodliwym skutkom cywilizacji technicznej" (Hans Mthlenfeld "Politik ohne Wunschbilder", Munchen 1952).

Sądzę, że rewolucja, o której mówią niektórzy ekolodzy, przypomina tę konserwatywną, a z całą pewnościa nie jest podobna do rewolucji "postępowej".


Robert Dwornik


ZB nr 3(45)/93, marzec '93

Początek strony