Strona główna 

ZB nr 4(46)/93, Kwiecień 1993
CHOROBLIWE MAJAKI 

     Słyszałem niedawno w radiu jakiegoś docenta, który 
stwierdził m.in., że nie ma podstaw do twierdzeń, jakoby 
działalność człowieka wpływała na zmiany klimatyczne zachodzące 
na Ziemi. Obawiam się, że nie ma podstaw by sądzić, że istnieje 
szansa na poruszenie ducha i umysłu tego typu ludzi. Dlatego 
to-to, co poniżej, adresuję do tych, którzy widzą, słyszą i - 
przede wszystkim - czują. To taka nieśmiała próba odmalowania 
sytuacji tak jak ją postrzegam. A może i dla kogoś - pokazanie 
wyjścia z... sytuacji bez wyjścia. Zatem - grzejemy! 

ZIEMIA 

     * Gorączkuje. Skoki temperatur, "efekt cieplarniany", 
topienie "wiecznych" lodów, huragany, ..., wzrost promieniowania. 
 
     * Ciężko dyszy. Wycinanie lasów, niszczenie zielonych płuc 
Ziemi można porównać do galopujących suchot. Atmosfera jest przy 
tym nieustannie zatruwana. To tak, jakby do gruźlicy dodawać 
jeszcze paczkę "Biełamorów" albo dwie paczki "Popularnych" 
dziennie. 

     * Dygoce. Drgania skorupy ziemskiej. 

     * Ropieje. Erupcje wulkanów. 

FAUNA I FLORA 

     * Choruje i ginie. 

CZŁOWIEK 

     * Ten najbardziej na Ziemi rozpowszechniony przedstawiciel 
fauny - brnie przed siebie, ku zagładzie, jak lemingi. Paranoja 
sterylności: czystsze, bielsze, błyszczące, gładkie - a pod tą 
warstwą zatrute rzeki, morza, niszczone lasy, mordowane 
zwierzęta. Himalaje odpadów i śmieci, rabunkowe wypalanie ropy, 
gazu, węgla. Przyjrzyjmy się trochę współczesnej, przeciętnej, 
mieszczańskiej rodzinie, takiej ładnej i eleganckiej. Każde gówno 
rozpuszczone 10 litrami wody, wytarte kawałkiem drewna 
przerobionego na papier w śmierdzącej fabryce. Jedno pranie w 
pralce automatycznej - ze 100 litrów wody zatrutej detergentami. 
Itd. itp., nie chce mi się dalej "przyglądać". Całe życie oparte 
o ropę, węgiel i gaz - wszystko to na ukończeniu. "Przyszłość to 
energia jądrowa" - mówią technokraci-nekrofile. Wyobrażam sobie 
jak te wszystkie Hussajny i ich kumple, np. producenci i dostawcy 
"broni", zapewniają człowiekowi przyszłość w oparciu o energię 
jądrową. Nie mam złudzeń - kroki w tym kierunku - mówiąc dalej 
obrazowo - prowadzą do grzyba. Takiej miłej, pierwotnej formy 
życia. 

     Oderwanie od Ziemi - to oderwanie od Matki i własnej jaź- 
ni. Strach przed samopoznaniem, przed odpowiedzialnością za 
siebie - i już maszerują olbrzymie armie identycznych robotów. 
Łatwiej zabijać, łatwiej dać się zabić niż zastanowić się nad 
sobą i zatrzymać w rwącym prądzie stada. Pewien znajomy, obecnie 
coraz bardziej chudy i schorowany, upierał się kiedyś, że 
człowiek współczesny nie jest już uzależ- niony od przyrody. Taki 
drobny fakt, że ciało tegoż człowieka składa się w 70% z wody, 
nie przekonał go. Cóż, oderwanie od korzeni to śmierć. Amen. 

CYWILIZACJA 

     * Oparta o trupi kościelny pierdolec - rodzi adekwatne 
owoce. religia blokuje życie. Wrzody pęcznieją i pewnego razu - 
muszą pęknąć. Wypalają się blokowane emocje, totalne karykatury 
naturalnych potrzeb: wyuzdanie, gwałt, przemoc. I efekty tegoż: 
zboczenia, gwałty, miłość przemieniona w przemysł, biznes i 
grzech. Taka jest rzeczywistość. Tymczasem kościół walczy z tym, 
co w życiu najświętsze - miłoś- cią, erotyzmem, pięknem i swobodą 
ciała i duszy. 

     Jakieś upudrowane manekiny w garniturach szczerzą zęby do 
kamer. Papież apeluje do gwałconych kobiet o nie przerywanie 
ciąży. Oto odpowiedź "wielkich" tej cywilizacji na gwałty, mordy 
i głód w Bośni i Hercegowinie. 

     W Rio de Janeiro karnawał. Pełno w nim pewnie życia, piękna, 
ciekawych sytuacji. Ale serwisy informacyjne podają tylko: tyle i 
tyle ofiar śmiertelnych. Przyjrzyjmy się tym serwisom, zobaczmy, 
co jest podstawową treścią "kultury masowej". Życie? Gówno - 
trupy, trupy i jeszcze raz trupy. Pod lakierem i perfumami gnije 
cywilizacja. "Czyńcie sobie Ziemię poddaną" - ta demoniczna 
wypowiedź otwiera jej dzieje. 

     Ziemia to potężny organizm. Jest skupiskiem żywiołów, dla 
których demony i pierdolce człowieka są pryszczem na dupie. 
Wyleczy się sama. Ci, którzy słyszą Jej głos, pomogą; 
przynajmniej przestaną zabijać. 

PRZEMOC I MEDIACJA 

     Nie dalej jak wczoraj napierdoliłem kijem dwa walczące ze 
sobą psy. Rozdzieliłem je w końcu. Ale ich problem nie został w 
ten sposób rozwiązany, a tylko odłożony na później. Do tego 
wszystkiego dodałem ładunek własnej, negatywnej emocji i niemal 
pewne jest, że ich następne starcie będzie jeszcze 
gwałtowniejsze. Gdy byłem barmanem w wiejskiej knajpie, często 
miewałem wrażenie, że różni pijacy rozpoczynają szarpaniny i 
bójki po to, aby zjawił się rozjemca, ktoś, kto ich dostrzeże, 
dotknie, pogada. Bójka, jako "chore lekarstwo" na frustrację i 
wyobcowanie. Kto wie, czy przez to, że wchodziłem w każde 
napięcie i rozładowywałem je - napięcia nie zdarzały się 
częściej. 

Gdy nie ma mądrych - pozostaje słuchać serca. A gdybym sam był 
skory do bitki, to dostałbym po łbie, a knajpa przerodziłaby się 
w pole bitwy. W tych kategoriach mniej więcej widzę działania 
mediatorów takich jak ONZ czy US Army. Ekipy zabijaków nie wpłyną 
pozytywnie na innych zabijaków, dlatego tylko, że noszą inne 
mundury. W czasach Tity nacjonalistyczne idiotyzmy na terenach 
Jugosławii były blokowane, nie znajdowały ujścia - i teraz 
wybuchły. Przemoc nie zatrzyma przemocy. Wymachiwanie flagami nie 
uspokoi nacjonalizmów - nawet jeśli są to flagi błękitne czy 
czarne (kochani anarchiści!). Tylko jak tu uspokoić wygłodniałych 
samców, skrzywionych w chorej kulturze zamęczonego na śmierć 
Boga, których nauczono wstydzić się kutasa, a podziwiać karabin? 
Nic dziwnego, że strzelają zamiast wytrysnąć od czasu do czasu w 
swobodnym odlocie. Nad ich sumieniem czuwają pilnie ideolodzy i 
wojskowi kapelani... 

     "Jest potrzebna duchowa re- wolucja" - jak śpiewa Izrael. 

ZACHÓD. WOLNY RYNEK 

     Istotą "wolnego rynku" jest rywalizacja. A rywalizacja - to 
tworzenie antagonizmów: bogaci - biedni, głodni - obżarci, 
sprytni - niedołężni, nieruchawi z bezczynności i odrętwiali z 
przepracowania itd. itp. A tam, gdzie istnieje rywalizacja, życie 
nie jest różowe. Antagonizmy nasilają się i prędzej czy później 
wybucha wojna. Strony walczące licytują się, który "lepszy", kto 
więcej zniszczy, zabije... A "zachodni dobrobyt"... Nawet tak 
piękne kraje jak Holandia nie mogłyby powstać i istnieć, gdyby 
nie wielkie obszary Afryki, Azji, Ameryki Południowej, rabowane, 
niszczone i zaśmiecane bez pardonu. Zachodnie kraje funkcjonują 
na tej samej zasadzie co luksusowe mieszkanka: wszystko pięknie, 
dopóki się nie pamięta gdzie znika gówno, chemia, skąd się bierze 
prąd, gaz, plastik itd. 

Dotychczasowe źródła energetyczne zachodniej cywilizacji 
wyczerpują się. Wysypiska śmieci są zapełnione. Trzeba nowych 
wysypisk i nowych rynków zbytu na szmelc, którego tam nie chce 
już nikt kupować. Wędrujący po mapie świata paluch Biznessmena 
zatrzymał się na Europie Wschodniej. Jest gdzie srać, wywozić 
odpady, skąd czerpać energię. Ile lasów, taniej siły roboczej. Za 
"koraliki i perkal" można wszystko załatwić. 

POLITYKA 

     Czy władze polityczne są zatem głupie czy skorumpowane, 
skoro lecą na ten układ? Niestety, zbyt powszechne jest i jedno i 
drugie. Biznessmeni aby zostać biznessmennnami (mnożą mi się te 
literki), tj. żeby zgromadzić szmal i go mnożyć - muszą być 
mistrzami w tym sporcie, no i raczej mieć mało skrupułów, jeśli w 
ogóle. Przekupstwo, korupcja, oszustwa - to podstawowe - i 
stosunkowo łagodne - metody "robienia wielkich interesów". 

     Głupota natomiast jest wprost proporcjonalna do stopnia 
oderwania od życia. Przeciętny polityk żyje w sztucznym świecie. 
Jest odizolowany niemal absolutnie. Nie ma czasu. Życie zna z 
gazet, telewizji i nudnego ględzenia sobie podobnych. 
Czegokolwiek nie robi - jest to tylko maską, pokazaniem się. 
Poglądy i problemy człowieka i społeczeństwa "zna" z danych 
statystycznych. W miarę wspinania się po drabinie politycznej 
kariery, rzecz jasna, polityk coraz bardziej oddala się od Ziemi. 

Sprawy naprawdę istotne tracą swe ostre kontury, stają się 
odległe... A przyziemne - to przecież nieistotne. I kończy się to 
w naszym zepsutym świecie tak, że najwyżej na drabinie siedzi 
głupek i paranoik, zupełnie od życia oderwany, pozbawiony w 
dodatku skrupułów. Tkwi tam przerażony, otoczony dworakami i 
pomniejszymi kacykami, dybiącymi - jak słysznie zresztę 
przypuszcza - na jego "szczebelek". Dla biednych paranoików z 
politycznej drabiny, najważniejszą sprawą na świecie jest leźć do 
góry, a na codzień - trzymać się mocno, nie dać zepchnąć ani 
wyprzedzić. Reszta to sprawy przyziemne, niektóre można czasem 
wykorzystać w drabinowych przepychankach. To oszustwo w czasach 
wyborów nazywa się "zdobywaniem elektoratu". Czy może zatem 
dziwić, że "nasi" politycy miesiącami i latami "zajmują się" 
przerywaniem ciąży, grobami, "rozliczaniem" nieżyjących lub nie 
liczących się... 

Czy może dziwić, że "starsi chłopcy" w tej grze, ci, którzy grają 
o władzę nad całą Ziemią a nawet dookolnym kosmosem, czy może 
dziwić to, że starsi chłopcy robią w konia "naszych" młodszych? 
Mnie to nie dziwi. Nie dziwi mnie też to, że starsi chłopcy z 
wyższych szczebli nie zajmują się już tak intensywnie jak "nasi" 
blokowaniem dowcipów, seksu, piwa czy piosenek. ONI mają jeszcze 
ważniejsze sprawy: próby ze środkami masowej zagłady, gromadzenia 
milionów ton złomu służącego wyłącznie do zabijania, jak 
wykorzystać kosmos... Ktoś tu, kurwa, zwariował. Bo mnie jakoś 
podnieca zupełnie co innego. 

     Bez trudu można wyodrębnić spośród polityków tych, którzy 
mając klasę sami w sobie, nie pchają się na "drabinę". Szokują 
innych polityków tym, że nie zawsze mają krawat albo zatańczą 
rock'n'rolla. No i często zajmują się sprawami naprawdę ważnymi, 
bronią pokrzywdzonych, walczą w słusznych celach. Mają w sobie 
sporo energii witalnej... aby istnieć - wampiry muszą mieć kogoś, 
z kogo mogą wysysać energię. Im bardziej niewinna jest ich 
ofiara, tym większą uzyskują moc. 

     Kręgi biznesu i polityki są ze sobą stopione. Najzdrowiej 
jest trzymać się od nich najdalej jak to tylko możliwe. 

...I SPOSÓB NA ŻYCIE 

     "George widział świat jako niebezpiecznie chory organizm, a 
siebie jako wędrujące w nim białe ciałko krwi. Jego celem było 
oczyścić organizm, między innymi własnym przykładem." 
Kenneth Brower, Kosmolot i czółno 

     Wierzę, że w każdym człowieku, tak jak w każdym innym bycie, 
gra ta sama, odwieczna muzyka. Nieskończona ilość tonów mogących 
odnaleźć wspólny, zagubiony niegdyś rytm. Wiem, że dostrojenie 
się doń - to dla każdego z nas sprawa najwyższej wagi. 

KONKRET 

     Takie nawiedzone gadanie dobrze zakończyć konkretną 
propozycją na "dziś". Za taką uważam ideę wprowadzenia 
powszechnego prawa o zasiedleniu, podobnego temu, jakie 
funkcjonuje obecnie, np. na północnych bezludziach Kanady. Chodzi 
o to, by każdy "obywatel" mógł zamieszkać na mniej więcej 
1-hektarowej "działce", którą wynajdzie sobie na olbrzymich 
obszarach nie wykorzystywanych ziem uprawnych, należących do 
państwa. Po wytyczeniu "działki", wybudowaniu domu i np. rocznym 
w nim przemieszkaniu - osadnik taki stawałby się formalnym 
właścicielem. 1 h ziemi przeciętnej klasy starannie 
zagospodarowanej w zupełności wystarcza, aby na nim mieszkać i z 
niego żyć.* 

Ilość ziemi przyznawanej rodzinom czy grupom - wzrastałaby 
proporcjonalnie do ich liczebności. Konieczne byłoby ustalenie 
szczegółowych praw natury ekologicznej, które z jednej strony 
uchroniłyby łąki, pola i lasy przed rabunkowo do przyrody 
nastawionymi osobnikami, a z drugiej pomogły ludziom w 
harmonijnej koegzystencji z otoczeniem. "Ekologiczne 
gospodarstwa" musiałyby być bezwzględnie zwolnione od wszelkich 
wymogów urzędniczych wyciskających forsę, takich jak "lokalizacja 
budynków", "zgoda architekta" i - oczywiście - podatki. 

Człowiekowi startującemu od zera, należy się przynajmniej tyle, 
żeby mu nie przeszkadzać. Zgodę władz politycznych na to uważam 
za możliwą, gdyż nawet ich "dane statystyczne" muszą potwierdzić, 
że tylko niewielki procent ludzi jest w stanie oderwać się dziś 
od miasta i zacząć żyć na własny rachunek, w bardzo surowych - 
przynajmniej początkowo - warunkach. Na pewno są jednak w Polsce 
tacy, którym "prawo o zasiedleniu" stworzyłoby perspektywę 
ułożenia sobie życia, rozwiązania "problemu mieszkaniowego", 
opuszczenia rejonów ekologicznej klęski, realizacji marzeń o 
samowystarczalności w przymierzu z Naturą. 

"Ekologiczni osiedleńcy" przyczyniliby się do popularyzacji 
tanich metod budownictwa, alternatywnych sposobów pozyskiwania 
energii, zdrowych i oszczędnych metod wytwarzania żywności. A to 
z kolei sprzyjałoby stopniowemu przekształcaniu Polski w kraj 
rolnictwa, rzemiosła i turystyki - na działania w tym kierunku 
jest już czas najwyższy. Jeśli bowiem zniszczymy i sprzedamy 
lasy, zabijemy ostatnie czyste rzeki i jeziora, zatrujemy 
powietrze, zaśmiecimy zielone i piękne jeszcze przestrzenie - 
będzie za późno nawet na wsadzenie sobie w dupę walizki 
pieniędzy. Stracimy bowiem całe bogactwo jakie mamy: życie. 

     Tymczasem, "póki my żyjemy", powalczmy o prawo do 
ekologicznego osadnictwa dla tych wszystkich, którzy tego pragną. 
Niech każdy, kto chce coś dla Ojczyzny zrobić, dostanie pod 
opiekę chociaż jej mały kawałek. 

     Myślę, że trudno o słuszniejszy postulat, mądrzejsze prawo 
do wprowadzenia i - jednocześnie - realniejszy na dziś cel 
działania. No to - do dzieła! 

Wojtek "Jacob" Jankowski 

* Osoby pragnące wytwarzać żywność w celach handlowych mogłyby 
korzystać z większych terenów uprawnych, np. w formie dzierżawy. 







ZB nr 4(46)/93, Kwiecień 1993

Poczštek strony