Strona główna 

ZB nr 4(46)/93, Kwiecień 1993
PSY BYŁY, BYŁY I NAGLE ICH NIE MA 

     Wszyscy dokładnie wiemy, że bezdomne psy stanowią problem, 
który tradycyjnie zwiększa się w okresie zimowym. Wówczas to 
całe "watahy" psów uskuteczniają swoje wędrówki po osiedlach 
i... jednostkach wojskowych. Właśnie w jednostkach wojskowych 
znajduje schronienie wiele psów, gdzie przy kuchniach wiodą swój 
żywot. Po jakimś czasie nabierają one specjalizacji, mają swoje 
meliny, czynnie uczestniczą w życiu jednostki. 

     To, o czym zamierzam napisać, miało miejsce w jednej z 
jednostek na północy kraju. Żyła sobie w niej grupa psów, która 
nikomu nie przeszkadzała. Ale tak, jak ludzie, również psy mają 
swoje humory. Jeden z nich wyspecjalizował się w służbie 
wartowniczej. Wspólnie z wartownikiem pilnował magazynów. Robił 
to doskonale, a wartownicy darzyli go takim zaufaniem, że nocą 
sobie spali, a pies czuwał. Gdy szła zmiana, budził wtedy 
wartownika. 

Była to taka niepisana umowa  między psem "na 
służbie" a człowiekiem "na służbie". Wartownikom ten układ 
odpowiadał, ale tylko im. Pies był agresywny w stosunku do 
pracowników jednostki, którzy akurat przechodzili obok tych 
magazynów, a byli po cywilnemu lub w mundurze wyjściowym. Niby 
racja. W mentalności psa, który pilnuje magazynów z bronią czy 
czymś takim. Czego może szukać ktoś po cywilnemu lub w galowym 
mundurze wyjściowym? Więc ganiał ich, szczekał, ale tylko do 
asfaltu. Asfalt był neutralny. Tolerował wszystkich wojskowych w 
mundurach polowych (tzw. moro). To można zrozumieć - magazyny, 
mundur polowy. Pasuje, jak sobie kombinował pies. 

     Tak to sobie trwało, aż pewnego dnia w tamte okolice 
zawędrował dowódca. Dowódca, wiadomo, mundur wyjściowy. Pies nie 
czując respektu przed nikim, wykonując swoje obowiązki jak 
należy, pogonił i dowódcę. I to była przysłowiowa kropka nad 
"i". 

     Sprawy potoczyły się szybko, jak to w wojsku. Wezwanie 
kwatermistrza i polecenie zrobienia porządku z psami. Psy były, 
były i raptem ich nie ma. Zniknęły. Możemy się domyślać, co się 
z nimi stało. 

     Ale ni stąd, ni zowąd, w jednostce pojawia się prokurator i 
zaczyna badać sprawę... psów. Blady strach padł na decydentów. 
Jako, że rozkazy były wydawane ustnie - winnych nie ma. Znaczy 
są. Ci, którzy bezpośrednio likwidowali te zwierzaki, ale z 
racji tego, że wydarzenie miało miejsce na terenie jednostki, to 
fakt, że ktoś sobie urządza tam strzelanie, nie może ujść uwadze 
dowódcy, a jeżeli uchodzi, to kiepski to dowódca. 

     Akurat w tym przypadku można mieć nadzieję, że ukarani 
zostaną nie tylko wykonawcy, ale i biurkowi mordercy. 

     To tyle fakty, teraz trochę rozważań. Nie należy się 
łudzić, że prokuratura wojskowa przejmuje się sprawą psów. Otóż 
ktoś napisał po prostu donos i ten ktoś był świadkiem rzezi. Bo 
to była rzeź. Co innego, gdyby myśliwy strzelił do psa ze 
strzelby, a co innego gdy morduje się je pałkami uderzając w 
głowę, aż do śmierci. Postrzelone psy dobija się butami. Robi 
się masakrę. 

     Opinia pracowników tejże jednostki w jednej sprawie jest 
zgodna. Jeżeli był rozkaz usunięcia tych psów to należało je 
usunąć, ale humanitarnie (o ile usunięcie może być humanitarne, 
ale to przecież wojsko), np. poprzez uśpienie. To co się 
wydarzyło, sami nazywają rzezią i wizyta prokuratora wcale ich 
nie dziwi. 

     Z powodu faktu, że usłyszałem tę relację z ust pracownika 
jednostki wojskowej, który też usłyszał to od kogoś, zrozumiałe 
jest, że nie podaję żadnych nazw i nazwisk. A, jako że "sprawa 
jest śmierdząca" (to też opinia jednego z pracowników), 

pozwolicie, że się podpiszę: 

Mieszkaniec tegoż miasta 
PS. O finale tej sprawy oczywiście Was poinformuję. 




ZB nr 4(46)/93, Kwiecień 1993

Poczštek strony