Strona główna |
Wojna. Słowo to budzi grozę. Jednak każdy posiadacz samochodu uczestniczy w tej krwawej batalii, będąc kimś na podobieństwo zmotoryzowanego żołnierza. John Seed, słynny australijski obrońca lasów tropikalnych powiedział kiedyś, że III wojna światowa dawno już się rozpoczęła. Jej ostrze skierował człowiek przeciwko naturze. W tej najdziwniejszej wojnie na świecie, której nikt nigdy oficjalnie nie wypowiedział, sznur samochodów stanowi najdłuższą linię frontu, jaką skierował kiedykolwiek człowiek przeciwko życiu. Okazuje się, że egoizm i lekkomyślność, zachłanność oraz pragnienie dominacji mogą stanowić mieszankę wybuchową potężniejszą od najbardziej wymyślnych technologii zniszczenia. Są one bowiem wszechobecne i jak cień przenikają nawet najbardziej szlachetne dziedziny życia. Motoryzacyjna śmierć, działając w wielkim rozproszeniu, sprawia, że mało kto zwraca na nią uwagę. O wiele silniej reagujemy na przykład na skoncentrowane kompleksy przemysłowe. No bo czy rozparty na siedzeniu samochodu automobilista, rozkoszujący się komfortem szybkiej i wygodnej jazdy, myśli o szkodach, jakie wyrządza naturze jego śmiercionośny pojazd? I czy zdaje sobie sprawę, że za minutę może być już nieżywy, dołączając do wielkiej liczby jego martwych kolegów? Wprawdzie zdarza się, że ktoś z powodów ekologicznych rezygnuje z samochodu i przesiada się na przykład na rower, ale są to superrzadkie i heroiczne wypadki, nad którymi górują zdecydowanie wypadki na drogach.
Co roku na świecie motoryzacja zabija od 200 do 400 tys. osób i pozostawia kilka milionów rannych. To zaledwie bezpośrednie ofiary motoryzacji, lecz nikt nie policzył globalnych strat odnośnie chorób i przedwczesnych zgonów, jakie wywołują spaliny. A wielkości strat, jakie zadano w ten sposób naturze?
Nie ma bardziej rozrzutnego i niszczycielskiego sposobu podróżowania na Ziemi, a ów śmiertelny strumień samochodów stale rośnie, pogarszając i tak już dramatyczną sytuację. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że moje rozważania przypominają żywo opis palacza papierosów, który nie porzuci palenia, chociaż zdaje sobie sprawę z tragicznych konsekwencji nałogu. No właśnie, automobiliści przypominają nikotynistów, którzy - czy to się komuś podoba czy nie - zadymiają różne miejsca publiczne. Z tym, że pierwsi trują na zewnątrz, a drudzy na wewnątrz, zaś oba te przypadki łączą się efektownie w osobie palącego miłośnika czterech kółek. Po co jednak piszę o tym, skoro telewizyjne reklamy mówią coraz wymyślniej o fascynującej osobowości samochodu, w prasie rozszerzają się rubryki motoryzacyjne, a wojewoda bielski widzi np. poprawę sytuacji w wyższym standardzie samochodów i budowie nowoczesnych autostrad? Z przekornej chęci podzielenia się refleksją na temat naszego udziału w dziele improwizacji, której jednym z symboli jest zachodnioeuropejski samochód. Tylko czekać, gdy ideałem będzie jeden samochód w każdej rodzinie. I nawet fakt, że na świecie, gdzie żyje 6 miliardów ludzi jest prawie pół miliarda samochodów, nie wpłynie na rezygnację z tego prymitywnego ideału. Magia wielkich liczb nie przemawia bowiem tak do wyobraźni, tak jak śmierć kogoś bliskiego na drodze. I w ten sposób w 2010r., ludzkość osiągnie miliard samochodów. Tak potężna armia cywilna, to będzie prawdziwy powód do dumy. Może odbędą się wówczas, chociażby pod egidą Banku światowego wielkie uroczystości, upamiętniające ten szczególny dzień, obchodzony odtąd jako Międzynarodowy Dzień Samochodu. Do dyspozycji ofiar tak potężnej motoryzacji początku XXIw., będą stały ofiarne służby medyczne, a wyspecjalizowane oddziały śmigłowców, skrócą znacznie czas transportu z linii frontu do szpitali. Szerokiej drogi!
Jerzy Oszelda
Tekst był drukowany w "Dzienniku Beskidzkim" (4-6.6.93) pod tytułem: "Najdłuższa linia frontu"